Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

²¹ - ʜᴇ ᴀᴍᴜꜱᴇꜱ ʜɪᴍ, ᴀɴᴅ ʜᴇ ʟɪᴋᴇꜱ ᴛᴏ ʙᴇ ᴀᴍᴜꜱᴇᴅ

↷ 니가 있어야 한다는 걸

──────⊹⊱✫⊰⊹──────


Donghyuck nie mógł skupić się zbytnio na lekcji biologii.

W jego głowie wciąż przewijał się Mark, który go ignorował i nie odpowiadał na jego telefony.

Nie potrafił zrozumieć dlaczego tak się zachowywał, zważywszy na jego obsesję na punkcie chłopaka.

Chciał uzyskać jakąkolwiek odpowiedź, ale nieważne kogo pytał - finalnie i tak odchodził z niczym.

Nawet Jungwoo nie wiedział gdzie są (a jego przyjaciel wiedział o Lee wszystko i to dosłownie).

Lucasa też nie było nigdzie widać.

Zniknęli sześć dni temu bez śladu, bez jakiego znaku życia.

Gdzie byli?

Co robili?

Nie wiedział co się z nim działo, że martwił się o kogoś tak wstrętnego jak Mark Lee, jednak nie potrafił wyrzucić go od tak ze swojej głowy.

Wielokrotnie próbował i to bezskutecznie.

Zerkał co jakiś czas na ekran swojego telefonu, licząc na pojawienie się chociażby jednego sms-a od wspomnianego wcześniej chłopaka.

Nie mógł od tak po prostu wyparować w środku roku szkolnego i nie rozumiał, jak ludzie spokojnie na takie coś reagują.

Gdy ktoś wszedł do klasy, z początku to zignorował i nawet nie podniósł głowy, jednak słysząc dobrze znany mu głos, o mały włos nie skręcił karku, prostując się na miejscu.

— Przepraszamy za spóźnienie, nasz wielebny przywódco narodu — Tuż przy drzwiach wejściowych stali Lucas i Mark we własnej osobie, kłaniając się nauczycielowi biologii, który wyglądał jakby przed chwilą zjadł duży plaster cytryny.

Nie był zadowolony, że dwójka gówniarzy która wyjątkowo działała mu na nerwy, postanowiła pojawić się w samym środku lekcji i zburzyć mu przepływ zajęć, który udało mu się dopiero co stworzyć.

— Proszę proszę, panicz Lee i jego zagraniczny lokaj przypomnieli sobie o istnieniu instytucji publicznej zwanej liceum  — Pokręcił głową, cmokając z niedowierzaniem. — Zaszczyt jaki na mnie spłynął jest nie do opisania. Nie wiem czym sobie na to zasłużyłem

Hyuck od razu wychwycił pewną nieścisłość w zachowaniu i wyglądzie Lee.

Wyglądał na zmęczonego i rozdrażnionego.

Worki pod oczami uwydatniły się na jego bladej twarzy, którą chował za czarną maseczką jednorazową.

Nie wyprasowany mundurek dziwnie na nim leżał, jakby nie do końca był jego, zaś dłonie pokryte kilkunastoma plastrami, co jakiś czas próbował schować w kieszeniach spodni.

Był inny niż zwykle, jednak chłopak nie potrafił wskazać co mogło być tego przyczyną.

Kpina i żart w głosie była taka jak zawsze, jednak jego postawa zdradzała sprzeczne informacje.

Zmienił się przez te kilka dni.

— Panie Chang, proszę nie być tak skromnym — Powiedział Lucas, który do tej pory stał za Markiem niczym cień — Kochamy pana na tyle, by dać panu drobną darowiznę w postaci nowego sprzętu do tenisa i zapłacić za remont toru do biegów dystansowych. Wszystko dla pana

— Właśnie dlatego jeszcze nikt was nie wyrzucił z tej szkoły — Mruknął, zapisując coś w dzienniku — Wykupujecie sobie pobyt tutaj z każdej durnej sytuacji, w której się znajdujecie. Gdyby nie pieniądze, bylibyście na ulicy

— Ouć, to było bolesne nauczycielu Chang — Skomentował Mark, w końcu łapiąc kontakt wzrokowy z Donghyuckiem, który powstrzymywał oddech, czekając na jego krok.

Czy zamierza mu coś powiedzieć?

Może go przeprosi za ignorowanie  i dawanie mu powodów do zmartwień?

Chciał wykrzyczeć mu w twarz jak bardzo go nie cierpi i jak głupi jest, jednak przez to że byli na lekcji, to musiał się powstrzymać.

Pokazał palcem na niego i zaraz po tym na swój telefon, jednak ten zignorował go kompletnie, siadając na miejscu obok jakiegoś chłopaka, a dwa rzędy za nim Lucas dosiadywał się do przysypiającego przy kaloryferze Dennisa, który nawet nie rejestrował  co się właśnie działo.

Hyuck nie ukrywał że zrobiło mu się przykro, gdy Mark zachowywał się jakby to on był zazwyczaj tym, od którego próbował się odpędzić a nie na odwrót.

Zacisnął usta w cienką linie i schował telefon do plecaka, starając się nie połamać na małe kawałeczki długopisu, który wziął do ręki.

Ten bezczelny drań.

Jak on śmiał tak po prostu pojawiać się po niemal tygodniu nieobecności i zachowywać się jakby Donghyuck nigdy nie istniał.

O nie, on nie może mu na to pozwolić.

Gdy tylko skończy się lekcja, podejdzie do niego i da mu w twarz, wykrzykując w jego stronę nieprzyjemne inwektywy.


Lekcje biologii zawsze ciągnęły się wyjątkowo długo, gdy pan Chang usilnie nad danym tematem rozmyślał, komentując go na wszelkie możliwe sposoby.

Potrafił wtrącić swoją opinię o którą nikt nie pytał podczas tematu o ewolucji  grzybów w różnych warunkach atmosferycznych.

Pluł wtedy na różne strony, agresywnie przekazując każdemu swoją "naukową", oświeconą wiedzę, jakby sam budda miał mu ją przekazać.

A gdy temat dotyczył chorób wenerycznych - to wtedy ich wuefista miał pewne pole do popisu, instruując swoich uczniów, by nigdy nie jechać na wycieczki do Tajlandii w zimę, nie pić alkoholu w podejrzanych miejscach oraz nie chodzić do klubu byle gdzie, bo może to skończyć się seksem a  w najgorszym przypadku nawet ciążą (którą nazywał dożywotnim legalnym więzieniem męskości).

Podając każdy przykład, używał do niego Marka lub Lucasa, których nawet nie zdziwiło to, że robią za żywe eksperymenty.

Wuefista Chang wygłosił barwny scenariusz jakoby to Mark zażywając narkotyki, chodził do klubu i zaraził się chorobą weneryczną, która miała go zaprowadzić do szpitala na całe dwa miesiące badań i leczenia.

Yukhei w tym "wykładzie" robił za misjonarza, który próbował wypędzić z niego głupoty młodego wieku, mówiąc to z własnego doświadczenia.

Mężczyzna czerpał cichą przyjemność z delikatnego gnębienia chłopaków, których nawet nie obeszło to, że są chodzącą makietą "upadku ludzkości" na jego zajęciach.

Gdy tylko dzwonek oznajmił koniec lekcji, zerwał się ze swojego miejsca i ruszył do łazienki, by się załatwić a następnie porozmawiać z Lee.

Była teraz przerwa obiadowa, więc zapewne zastanie go na stołówce.

Im bliżej tego miejsca się znajdował, tym głośniej zdawało mu się słyszeć szeptania dzieciaków, które zebrały się w dziwnym kółku na środku stołówki.

Lekko zdezorientowany, próbował odszukać wzrokiem kogoś znajomego, który wytłumaczyłby mu co się działo, jednak gdy tak się nie stało, postanowił, że przepcha się na sam środek tego widowiska, by dowiedzieć się o co było tyle szumu.

Czując się jak szprotka w stadzie samych łososi robił co mógł by przedostać się przez ten ludzki las ciał na przód, co udało mu się tylko przy użyciu małej ilości siły.

To co zobaczył wprawiło go w zamurowanie.

Na samym środku siedział jakiś dzieciak na krześle a nad nim stali Lucas i Mark, którzy obrzucali go jedzeniem i wylewali mu na głowę butelki mleka truskawkowego, które podawała im jakaś dziewczyna z pierwszych klas.

Stał oszołomiony i nie potrafił wydusić z siebie żadnego słowa.

— Wiesz może, co się tutaj dzieje? — Zapytał niższą od siebie o głowę dziewczynę, która speszyła się początkowo, widząc kto do niej mówi, jednak po chwili zaczęła mu wszystko spokojnie tłumaczyć.

— Ten chłopak co siedzi na krześle to Moojin, jest rok starszy ode mnie — Mówiła, pokazując palcem — Jest bardzo zły i razem ze swoimi koleżkami prześladuje dużą część tej szkoły. Jego tata jest neurochirurgiem więc myśli, że może wszystko bo ma pieniądze

— Co to ma wspólnego z Markiem?

— Moojin przechwalał się, że  odegrał się na Marku oppie, niszcząc coś mu cennego ale gdy obydwoje z Lucasem oppą próbowali go złapać, on chował się przed nimi, albo uciekał ze szkoły. Teraz udało im się go znaleźć i w ten sposób dają mu nauczkę publicznie

— Nie boją się, że nauczyciele zaraz przyjdą i ich wyrzucą ze szkoły?

— Tak się nigdy nie stanie — Pokręciła głową przecząco — Rodzice Marka oppy są głównymi sponsorami szkoły, a matka Lucasa oppy wykłada pieniądze na stypendia dla ponad czterdziestu uczniów. Dyrektor kazał nie reagować nauczycielom na to co robią i dał im zielone światło na robienie co chcą

Z niedowierzaniem przyglądał się temu, jak po skończeniu obrzucania jedzeniem chłopaka, zaczęli okładać go metalową tacą po plecach, każąc za coś przeprosić.

Mark był do niego odwrócony plecami, dlatego też nie widział jego twarzy i nie potrafił rozszyfrować co dokładnie tam się działo, a nie chciał się wtrącać.

Nie  miał zamiaru interweniować ani mieszać się w coś, co nie było jego sprawą.

Zerknął ostatni raz na męczonego chłopaka i odszedł w stronę z której przyszedł, nie mogąc wyrzucić z głowy myśli, iż gdzieś go widział.

Przebłyski dawnych wspomnień podpowiadały mu, że widział prawdopodobnie chłopaka przy ośrodku dla specjalnej młodzieży, w której był Lee, gdy śledził go tamtego dnia po ich szybko skończonym spotkaniu na kawę.

Nigdy nie widział by chłopak był agresywny i przejawiał jakiekolwiek instynkty prześladowcze, a Lee jakiego znał był po prostu tanią i oślizgłą wersją kasanowy który podrywał wszystko co tylko się ruszało.

Dlaczego więc teraz wydawał się być inny, zupełnie mu obcy?

Co się stało, że zmienił się, jakby ktoś nacisnął mu kompletnie inny przycisk na panelu sterowania?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro