
³¹ - ɪꜰ ɪ ᴅɪꜱᴀᴩᴩᴇᴀʀ ᴡɪʟʟ yᴏᴜ ʟᴏᴏᴋ ꜰᴏʀ ᴍᴇ?
↷니가 있어야 한다는 걸
──────⊹⊱✫⊰⊹──────
『instagram ✉︎ detailhun_x』
Mark miał dość życia w świecie, w którym właśni rodzice mieli go gdzieś i nie potrafili udawać, że zależy im na czymś więcej niż na czubkach własnych nosów.
Nieważne jak mocno starałby się im dogodzić i pokazać, że nie jest tylko rozpieszczonym, pozbawionym uczuć nastolatkiem, który lubi sprawiać kłopoty, trwonić pieniądze i uganiać się za losowymi facetami, którzy nigdy nie będą w stanie zastąpić mu jego prawdziwej miłości.
Nie był jak Taeyong, nie miał zadatek na bycie cenionym prawnikiem z mężem w prokuraturze, widzącym i słyszącym wszystko co działo się w kraju.
Nie był też jak ten przeklęty bękart Andrew, który siedział w Stanach Zjednoczonych i robił karierę jako ceniony onkolog.
Był tym najmłodszym trzecim synem seniora Lee, który spisał go na straty i pozwalał na wszystko, wiedząc, że nic dobrego nie może z niego wyrosnąć.
Kazał mu olać naukę i stwarzanie jakichkolwiek pozorów, że mu zależy - Mark musiał pilnować by nie uzależnić się od narkotyków i nie doprowadzać do publicznych skandalów.
Jeśli się z tego wywiąże, ojciec przepisze mu spadku znaczną część swojej fortuny.
Pan Lee poniekąd zasugerował mu, że nie musi iść na studia i zdobyć wykształcenie, gdyż nie zamierzał pokazywać się z nim publicznie; nie był złotym czempionem, którym można wymachiwać na prawo i lewo jak się chciało.
Wściekły, potrząsnął głową i z hukiem odstawił pustą butelkę po soju na plastikowy stolik w środku budki z tteokbokki, które przygotowywała miła starsza pani w krótkich, siwych włosach.
Wałęsał się po mieście dobre półtorej godziny, nie wiedząc, gdzie tak naprawdę ma iść, byle nie wrócić do swojego domu.
Znowu pokłócił się z rodzicami, zaraz po tym jak wrócił do domu po nocowaniu u brata.
Zaatakowali go na wejściu, prowokując do kontynuacji ich poprzedniej awantury, poniekąd dolewając oliwy do ognia, zaraz po tym jak Lee senior dwukrotnie go spoliczkował, nazywając niewdzięcznym bachorem.
Rozważał by zadzwonić do Taeyonga i poprosić go ponownie o nocleg, ale był tam jego mąż, za którym Mark nie przepadał.
Zawsze zachowywał się, jakby był jego ojcem, prawiąc mu morały, krytykując to jaki styl życia prowadzi i dając porady, których nie miał zamiaru słuchać, ani tym bardziej wcielać w życie.
W oczach Lee był kimś obcym, nie należącym do rodziny, który naiwnie chce go kontrolować i naprowadzić na właściwe tory, jakby to miało mu w czymkolwiek pomóc.
Mark żył według swojego trybu szaleńca i nie zamierzał z niego rezygnować, bo jakiś gogusiowaty pan prokurator wziął sobie za cel życiowy, by go naprostować i nauczyć żyć zgodnie z prawem.
— A może wyjechałbym do Stanów Zjednoczonych, pieprznął to wszystko w cholerę i zatruwał Andrew życie? — Dywagował głośno, ignorując mały stosik pustych butelek, który wytworzył się po jego prawej stronie, myśląc nad tym, co ma teraz zrobić i czy to wszystko ma sens?
Istniała duża możliwość, że znów wprowadzi się do Lucasa i wyżerając pół zawartości jego lodówki, zacznie rozmyślać nad tym, jak ma się przeprogramować by wyglądać na większego, bezdusznego skurwiela, niż ten którym był obecnie.
W takich momentach brakowało mu Joonhyuka, który służył drugim ramieniem, dobrą poradą i kanapą, na której mógł gnić, ile tylko chciał.
Życie z nim było znacznie prostsze niż teraz i gdyby go nie porzucił dla własnych, samolubnych korzyści, teraz wiedziałby co robić.
Pierdolony sukinsyn i jego hipnotyzujące spojrzenie.
Nie może jechać do Californii jak miał to jeszcze w planie - Andrew, jego przeklęty przyrodni brat nie chce go widzieć, odkąd zaatakował go scyzorykiem, gdy miał 14 lat.
Ucięcie mu koniuszka wskazującego palca jednak nie było tak świetnym pomysłem jak myślał, że jest, co można było odczuć za każdym razem jak starszy Hwang i młodszy Lee są w jednym pomieszczeniu.
— Jak tak dalej pójdzie to zasnę w tanim, trzygwiazdkowym hotelu, gdzie dopadną mnie pluskwy i inne robactwo tego pokroju — Burknął sam do siebie, otwierając nową butelkę soju, nie zliczył którą z kolei.
Czuł jak szumiło mu w uszach i robiło się gorąco, jednak nie zamierzał przestać.
Planował upić się do nieprzytomności i zrobić z sobą to, co pierwsze przyjdzie mu do głowy.
Kto wie, może w końch dołączy do Insoo i uzyska przebaczenie, którego tak szukał latami?
Może będąc upitym zdoła pogodzić się z tym, co stało się z jego pierwszym chłopakiem?
Chciał upić pierwszy łyk z nowej butelki, lecz uniemożliwiła mu to ręka, która pojawiła się w powietrze i zabrała mu soju.
Zdezorientowany, chciał już wstać i zacząć kręcić awanturę, jednak zaprzestał tego pomysłu, gdy zobaczył, jak siada przed nim Donghyuck, uśmiechający się szeroko, z jego butelką w dłoni.
— Nie wiesz, że samotne picie przynosi pecha? — Powiedział, nalewając sobie samemu kieliszek soju, które wypił, krzywiąc się.
Był ubrany w szkolny mundurek i miał ze sobą duży plecak, zapewne wypełniony ćwiczeniami i dodatkowymi zadaniami - Mark nie miał wątpliwości, że chłopak wracał właśnie z zajęć dodatkowych w Hagwonie.
— Nie wiem i nie bardzo mnie to obchodzi — Mruknął w odpowiedzi, podpierając ręką głowę. — Bycie przesadnie przesądnym nie należy do jednej z moich cech osobowości
— A bycie narcystycznym dupkiem z kompleksem wyższości jest jedną z twoich cech osobowości? — Zapytał Marka półżartem Donghyuck, nalewając mu soju do połowy kieliszka.
Zauważył bandaże na jego dłoniach i zadrapanie na policzku, które wydawało się dość świeże - nie chciał tego jednak komentować ani pokazywać, że cokolwiek dostrzegł.
Jeśli będzie chciał, sam zacznie temat.
Mark zacisnął usta i z zamyśleniem popukał się palcem w brodę, zanim dał mu jakąkolwiek odpowiedź, chcąc brzmieć w każdym stopniu poważnie, nieważne, że jego odpowiedź też miała być żartobliwa.
— Cechą mojej osobowości jest bycie dobrym kochankiem i rozpustnym dziedzicem. Kolejność nieprzypadkowa
Donghyuck zauważył, że Mark stosował tą samą taktykę za każdym razem, gdy zaczynało robić się zbyt poważnie - używał żartu i próbował udać typowego johnny bravo, którego nic nie interesuje, nic mu nie dolega i uczucia są dla niego czymś, o czym słyszał tylko z telewizji.
Niestety dla niego, oczy zdradzały jego głęboko ukryte emocje i mógł z nich czytać jak z kart, od razu rozszyfrowując co może tak naprawdę mu dolegać.
— Mów, co ci leży na sercu — Zaczął bezpośrednio, odsuwając się lekko na krześle.
— Coś mi leży na sercu? — Zapytał głupkowato, wskazując na siebie palcem, co tylko wywołało w Hyucku głośne westchnięcie.
Pochylił się w jego stronę, opierając dłonie na blacie stolika, zbliżając swoją twarz w jego stronę tak, że stykali się nosami i artykułując każde słowo, wyszeptał:
— Nie udawaj debila skarbie, bo tym razem to ty ode mnie dostaniesz w twarz. Wystawmy karty na stół i zacznijmy rozmawiać szczerze. Zapomnij, że się znamy i coś nas łączy, bądź po prostu szczery. Jeśli chcesz, to mogę ci obiecać, że po opuszczeniu tej ławeczki już nigdy nie poruszę tego tematu i umrze on z dniem dzisiejszym. Wybór należy do ciebie
Czuł jego gorący oddech na swoich ustach i po raz pierwszy w życiu poczuł się osaczony; jakby siedział pod ścianą i nie mógł uciec, widząc jak w jego stronę pędzi rozjuszony byk.
Odsunął się do tyłu kaszląc dwukrotnie, wbijając swój wzrok w podłogę, nie wiedząc, dlaczego nagle zrobiło mu się duszno.
— Nie wiem co mam ci powiedzieć — Wydukał po chwili Mark, drapiąc się po karku.
Zabandażowane knykcie zaczęły go nagle mocniej piec a on sam odnosił wrażenie, że od ilości wypitego alkoholu i przesłuchiwań Donghyucka zaczął powoli wariować.
Dlaczego miałby spowiadać się komuś ze swoich problemów?
Kto tak robi?
— Prawdę kretynie. Powiedz raz w życiu prawdę — Irytacja w jego głosie zaczynała rosnąć, a on sam powoli zastanawiał się nad zabiciem naburmuszonego chłopaka butelką, skoro dalej chce być uparty i chować w sobie to, co go męczy.
Mierzyli się spojrzeniami nie wiadomo jak długo, aż Mark dał za wygraną i postanowił powiedzieć mu częściową prawdę, skoro tak bardzo pragnął ją poznać.
W końcu sam się o to prosił, czyż nie?
— Pokłóciłem się z rodzicami — Zaczął niepewnym tonem, bawiąc się dłońmi, z którymi nie wiedział co ma tak naprawdę zrobić, by w przypływie paniki znowu nie uderzyć Donghyucka jak to miało miejsce jakiś czas temu. — Chciałem pochwalić im się swoimi postępami w nauce, ale oni nie byli zainteresowani i wywiązała się z tego awantura. Leciały szklanki, zastawa i sztućce, nawet rozwaliłem sobie dłonie szkłem, które rozbijałem. Ojciec się zdenerwował i lekko mnie poszarpał, stąd po kilku godzinach szwendania się po mieście, skończyłem tutaj, pijąc i użalając się nad sobą
— Żaden rodzic nie ma prawa bić swojego dziecka za to, że pragnie być ono docenione i kochane. To złe z ich strony — Posłał mu pocieszający uśmiech, chwytając go za dłonie i złączając jego palce ze swoimi. — Nie rozumiem, jak oni mogą tak traktować swojego jedynego syna
— Nie jestem ich jedynym synem, mam jeszcze dwójkę rodzeństwa; Taeyong jest prawnikiem a Andrew to mój przyrodni brat, mieszka w Stanach i jest onkologiem. To dzieciak z pierwszego małżeństwa mojego ojca, rzadko się widujemy przez moją matkę, która dostaje piany na ustach jak tylko go widzi — Zaśmiał się prześmiewczo, kręcąc głową na myśl o nienawiści swojej rodzicielki względem Andrew, którą uważał za dość przerysowaną.
Pani Lee nie przepadała za pierworodnym synem swojego męża głównie z powodu czysto finansowego - bała się, że zabierze on to, co należało się Taeyongowi i będzie chciał go zniszczyć.
Zdawała się omijać tylko jeden, tyci szczegół - Andrew i Taeyong mieli bardzo dobre relacje, regularnie się odwiedzając, wysyłając sobie prezenty i jeżdżąc na wspólne wakację ze swoimi drugimi połówkami.
Sporządzili nawet dokument notarialny, który zabezpieczał ich prawowity majątek po Lee seniorze i obligował ich do równego podziału, co do ostatniego wona.
Matka nie wiedziała, że sobie ufali i latami rozwijała w sobie tą nienawiść, bezskutecznie podsycając nią swojego starszego syna.
— Nie wiedziałem, że masz rodzeństwo. W ogóle o nich nie wspominasz
— Mąż Taeyonga niezbyt mnie lubi, więc nie pcham się do tego, by chwalić się naszymi więziami publicznie. Odkąd przysiągł, że wpakuje mnie do więzienia i prokuratura dobierze mi się do tyłka, rodzinne niedzielne obiadki są dość niezręczne — Odpowiedział, śmiejąc się ze zdziwionej miny Hyucka który próbował wszystko na bieżąco przetworzyć, będąc przytłoczony dużą dawką informacji.
— Nie dziwię mu się, sam mam cię dość przez większość czasu i gdybym mógł, już dawno bym cię gdzieś wysłał — Zażartował Donghyuck, nie spuszczając z niego swojego wzroku.
— Myślisz, że to moja wina, że rodzice mnie nienawidzą? — Zapytał go, zmieniając swój humor całkowicie o sto osiemdziesiąt stopni. Zgarbił się na swoim miejscu a jego spojrzenie momentalnie stało się puste, jakby całe życie miało z nich lada chwila uciec. — Myślisz, że to, dlatego ciągle podróżują i nie chcą na mnie patrzeć, nieważne jak mocno bym się starał?
— Mark... twoi rodzice cię nie nienawidzą, nie mów głupot
— A ty? Naprawdę mnie nienawidzisz i uważasz, że niszczę ci życie? — Nawet nie wiedział jak to się stało, że po jego policzku spłynęła samotna łza, a on sam mimowolnie zaczął przygryzać dolną wargę, w głębi duszy licząc na to, że Donghyuck zaprzeczy.
Jednak on nic nie odpowiedział.
Patrzył tylko na niego z lekko rozchylonymi ustami, a cisza rosnąca z każdą mijaną sekundą tylko potwierdzała jego nieme stanowisko w sprawie jego pytania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro