¹¹ - ɪ ᴡᴀɴᴛ yᴏᴜʀ ᴇɴᴇʀɢy ᴀɴᴅ yᴏᴜʀ ᴀᴜʀᴀ
↷ 니가 있어야 한다는 걸
──────⊹⊱✫⊰⊹──────
Mark pamiętał dzień, w którym poznał Renjuna.
Padał wtedy deszcz i sama pogoda pozostawiała wiele do życzenia.
Ulice zamieniały się w mniejsze rzeki, a kałuże były tak duże, że można była wpaść w ich pułapkę bardzo szybko.
Szedł wtedy na przystanek autobusowy.
Jego dzień nie był do końca dobry.
Hyunsuk, jego numer trzeci postanowił zaśpiewać dla niego piosenkę, przy użyciu szkolnego radiowęzła.
Pożyczył nawet z sali muzycznej gitarę, na której uczyli się kiedyś wspólnie grać.
Melodia wpadała w ucho, tak jak tonacja, której użył, by nadać temu iście romantyczny wydźwięk.
Problemem było to, że miał osiemnaście lat i nie wierzył w miłość.
Dlatego wyśmiał go publicznie.
Zakpił z jego uczuć, pozwalając na to, by odrzucenie mocno go zraniło.
Łzy, które prosiły go o szansę i błagalny ton na nic się zdały.
Hyunsuk powinien wiedzieć, iż Lee nienawidzi publicznego okazywania uczuć.
Pragnął uwagi, ale nie takiej.
Musiał ponieść karę i odejść.
Tak, jak dwójka pozostałych.
Wtedy usłyszał jego głos.
Lekko zachrypnięty, jakby zmęczony.
Czarne spodnie komponowały się idealnie z jego metalowymi ozdobami.
Kazał mu nie palić w miejscu publicznym.
Był zirytowany, ale jemu to odpowiadało.
Pragnął go mieć dla siebie.
Tylko dla siebie.
Uśmiechnął się do niego, wyrzucając palącego się papierosa do najbliższej kałuży.
Był bardziej zadziorny, niż Seoho.
Nie wiedział, że tak się dało.
Numer dwa miał w sobie ogień, który potrafił ożywić niejedno skamieniałe serce.
Spontaniczność była jego zaletą, gdyż potrafił zapewnić mu powiem świeżości, którego nie dostał od numeru jeden.
Jednak jak to bywa z ogniem - dość szybko się wypala.
Popiół ulatuje w świat i powoli przemija.
Logicznym było zatem, by kanadyjczyk zrobił to samo.
Czy było to okrutne z jego strony?
Jak najbardziej.
Czy żałował?
Nigdy.
Żałować można tylko chwil, gdy człowiek staje się naiwny w imię miłości.
A po pierwszym złamanym sercu zaczął rozumieć, że nie może być słaby.
Nie wśród ludzi, którzy to wykorzystają.
Renjun długo się opierał.
Nie odbierał telefonów, ignorował jego wiadomości.
Jedynym wyjściem pozostał czas.
Mark nauczył się dzięki temu być cierpliwym.
Wykorzystać sytuację na swoją korzyść, w przyszłości zbierając owoce tego męczącego aktu poświęcenia.
Uważał, że ktoś, kto posiada moc zdobywania swoich zachcianek, nie powinien mieć wyrzutów sumienia.
Było to tylko odruch, którego używali ludzie słabi, by szkalować takich ludzi, jak on.
A on nigdy nie będzie słaby dla kogoś, kto nie jest tego wart.
Miesiąc.
Dokładnie tyle zajęło mu, by Renjun opuścił swoją ochronną strefę i pozwolił swojemu sercu na zatracenie się w Lee.
Małymi kroczkami okręcał go sobie wokół palca.
Zapomniał o Hyunsuku i jego występie rodem z cyrku.
Lucas wspomniał mu, że znajduje się na oddziale zamkniętym.
Stracił zmysły, próbując go odzyskać.
Ludził się, że prosząc o szansę, dostanie ją.
Ona nigdy nie nadeszła.
Mark nie odpowiadał na listy, usunął go ze wszystkich kontaktów i kazał przyjacielowi, by ten przekazał mu, iż od teraz dla siebie nie istnieją.
Nie było mu przykro
Taka była naturalna kolej rzeczy.
— Możesz przestać gapić się w ścianę? To cholernie przerażające i sprawia, że wyglądasz jak zboczeniec — Głos Donghyucka sprowadził go na ziemię ze wspomnień, które przejęły nad nim władzę.
Spojrzał na niego spod lekko przymkniętych powiek, analizując jego wygląd od góry do dołu.
Jego diabelny charakterek był tak podobny do Renjuna.
Uparty, niczym Seoho i mający takie same bystre spojrzenie, jak Hyunsuk.
Był połączeniem idealnym.
Niczym róża, która polana była trucizną, niewidoczną dla oka, jednak wyczuwalną przy bliższym kontakcie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro