¹⁰ - ɪ'ᴍ ᴊᴜꜱᴛ ʜᴀᴠɪɴɢ ᴀɴ ᴀʟʟᴇʀɢɪᴄ ʀᴇᴀᴄᴛɪᴏɴ ᴛᴏ yᴏᴜ
↷ 니가 있어야 한다는 걸
──────⊹⊱✫⊰⊹──────
Z nie ukrywaną niechęcią, stał w kolejce po swoje "nowe dziecko", z Markiem przy boku, myśląc o dobrym sposobie na ucieczkę.
Myślał nad tym, jak w przeciągu pięciu minut uciec, popełnić samobójstwo plastikową słomką, czy oślepnąć.
Wszystko wydawało się być lepszą perspektywą, niż stanie zdecydowanie zbyt blisko byłego faceta swojego najlepszego przyjaciela.
Mdliło go na sam jego widok.
Zastanawiał się co ludzie widzieli w jego pseudo tajemniczej personie, oraz bezpłciowym byciu.
Mark był nijaki, nie uśmiechał się zbyt często i wydawał się być spięty.
Zawsze ubrany w eleganckie koszule, które idealnie komponowały się z ciemnymi spodniami.
Wyglądał jakby wyszedł z pierwszego lepszego katalogu vogue, który był aktualny czterdzieści lat temu.
Nie mieściło mu się w głowie, jak ktoś do szkoły mógł ubierać się, jak na rozmowę o pracę.
Ale cóż...
Nie będzie dyskutował o wyglądzie kogoś, kto w mózgu ma same siano, a kogo mamusia nie potrafiła nauczyć go szacunku do drugiego człowieka.
— Cieszysz się, że będziemy rodzicami, co? — Usłyszał przy uchu ciszy szept, przez co momentalnie się spiął.
— Szczęśliwszy być nie mogę — Odburknął, zaciskając dłonie w pięści.
Nie miał ochoty na rozmowę z nim i gdyby tylko mógł, rzuciłby swoim butem w Jisoo, by ta przestała blokować kolejke i pozwoliła mu wziąć tego cholernego plastikowego potwora.
Nie lubił dzieci i świadomość, że będzie musiał zająć się czymś na wzór niemowlęcia, jeszcze z pomocą tego głąba, dobijała go.
Wolał być samotnym rodzicem.
— Czyżbym wyczuwał w twoim głosie ironię?
— Skądże, wydaje ci się — Przewrócił oczami, odwracając się do tyłu, gdzie zobaczył swojego przyjaciela śmiejącego się od ucha do ucha z Lucasem.
Ten widok topił jego serce.
Dobrze było widzieć go uśmiechniętego.
Zasłużył na odrobinę radości.
Gdy Jisoo w końcu przestała traktować koszyk z lalkami, jak wystawę Victoria's Secret i sobie poszła, z lekkim ociąganiem podszedł do trenera.
W myślach obliczał, co mogłoby się stać, gdyby odmówił i wybrał ocenę niedostateczną.
Ciekawe, czy Euijin wyrzuciłby go z domu, czy raczej nie zauważył by.
Na razie jeszcze nie nadszedł dzień, w którym chciałby się dowiedzieć.
— Dobra smarki, czas na was — Niechętnie przeniósł swoje zmęczone spojrzenie na nastolatka, lustrując go wzrokiem od góry do dołu — Kogo my tu mamy?
— Państwo Lee — Odpowiedział Mark, za co Donghyuck miał ochotę skręcić mu kark, albo połamać obie nogi w kolanach.
Nie mógł się zdecydować, gdzie zrobi mu najpierw krzywdę.
— Proszę proszę, Mareczek jesteś już po ślubie? — Zacmokał nauczyciel, zapisując ich nazwiska na kartce papieru — Wybierzcie lalkę, tylko byle szybko
Wskazał ręką na koszyk, gdzie wpatrywało się w Lee kilkanaście par małych, plastikowych oczu.
Z niemałym obrzydzeniem, złapał pierwsze lepsze niemowle, prawie podtykając je pod nos wuefisty.
Pan Chang zmarszczył nos, z niesmakiem odsuwając głowę do tyłu.
— To nie jest zabawka, Haechan.
Nie machaj tym, jak workiem kartofli, to twoje dziecko. Masz się nim zająć, jak normalnym ludzkim stworzeniem i to bez żadnego sadyzmu
— Jestem za adopcją — Powiedział, przez co został zaraz zagłuszony przez gwizdek, w który dość głośno dmuchał nauczyciel.
— Bierz te dziecko i idź tworzyć rodzinę. Nie chce słyszeć żadnego gadania o tym, jakie to jest obciachowe i wstrętne. Zgubicie dzieciaka, bądź zrobicie mu krzywdę: automatyczne niezdanie z tego przedmiotu — Wyszczerzył zęby w uśmiechu, dając Markowi listę rzeczy, które powinni spełnić jako młodzi rodzice.
Trzymając lalkę za piętę, wyszedł powoli z klasy, nie oglądając się za siebie, by sprawdzić czy irytujący nastolatek podąża za nim.
— Może byś trochę zwolnił?
— Nie mój problem — Zignorował obecność chłopaka.
Nie miał ochoty na niego dzisiaj patrzeć, ani tym bardziej kontynuować swój genialny plan.
— Nie zapomnij, że to jest również moje dziecko
Zatrzymał się tak gwałtownie, że czarnowłosy prawie wpadł na niego z impetem.
— Chcesz, to bierz ten plastik i zniknijcie mi obydwoje z oczu — Fuknął, rzucając w niego lalką i poprawiając rękawy bluzy, którą ukradł rano bratu.
— Nie mogę być samotnym ojcem.
To nie jest zbyt ładne rozbijać tak rodzinę — Pokazał palcem na trzymane w ręku dziecko, na co ten tylko przewrócił oczami.
Był matką dopiero pięć minut, a już miał dość.
— Zajmiesz się nim i pod koniec projektu mi je oddasz, okay?
— Pan Chang mówił coś innego, to ma być praca grupowa
— Gdzieś mam słowa pana Changa
Nie był pocieszony takich obrotem spraw.
Mark oczywiście bawił się świetnie, obserwując jego twarz, która robiła się coraz bardziej czerwona ze złości do tego stopnia, że mógł nią imitować szkolne znaki przeciwpożarowe.
Nie był nerwowym typem człowiekiem, co to to nie.
Tylko Lee przyprawiał go o napady szału.
— To jak będzie? — Zaczął, uśmiechając się zawadiacko, przez co Hyuck był coraz bliżej, by powyrywać sobie włosy z głowy — Zajmiemy się naszym dzieckiem?
Miał dwie opcje do wyboru.
Albo będzie miał to gdzieś i pójdzie do domu, albo zgodzi się na chory plan sfrustrowanego wuefisty i zacznie bawić się w dom.
Wybrał oczywiście strzał w kolano i to dwukrotny.
— Po pierwsze te dziecko jest moje jak już — Zabrał mu lalkę, którą spakował do plecaka, po czym kontynuował — Po drugie, jak nie będziesz trzymał swoich kurzych łap przy sobie, to odetnę ci genitalia i przywiesze je do szyi, jak kokardkę na czwartego lipca, rozumiesz? Po trzecie, masz nie być taki pewny siebie i irytujący, bo dostaję migreny...
— A po czwarte już nie krzycz, tylko się zbieraj bo jedziemy do mnie — Dokończył, chwytając go za nadgarstek i prowadząc w stronę wyjścia z budynku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro