013
— Wejdź do środka i nie rób więcej scen — wycedził przez zęby.
Nie chciał wpuszczać go do środka, jednak zaraz wszyscy zaczęliby mówić o nim, plotkować między sobą, co tam znowu dzieje się u Choi w mieszkaniu. Tylko tego mu brakowało, żeby sąsiedzi patrzyli na niego jak na dziwadło, którym i tak już od dawna się czuł, jako odludek.
Im już nawet nie spoglądając na mężczyznę, którego mało co nie zwyzywał na tej klatce, wszedł do środka, a młodszy zamknął za nim drzwi bez słowa. Nie miał ochoty z nim rozmawiać, co chyba było wiadome po tym, że ignorował jego wręcz dobijanie się do drzwi. Poza tym nie miał zamiaru z nim rozmawiać.
— Youngja—
— Co to miało być, do cholery jasnej? — warknął na niego, gdy ten chciał powiedzieć cokolwiek. — Kto ci w ogóle pozwolił tutaj przychodzić?
Im na to tylko westchnął.
— Nadal ci nie przeszło? — przewrócił oczami.
— Czy nadal mi nie przeszło? Jesteś niemożliwy, Jaebum. Słyszysz siebie? — zarzucił ręce na klatce piersiowej.
— Youngjae, weź już przestań żyć przeszłością i zostaw to wszystko w spokoju. Dobrze wiesz, jak wygląda ta cała sytuacja, a zachowujesz się jak rozpieszczony bachor, który od razu ryczy, gdy nie dostanie tego, co chce. Potraktuj tamtą noc jak zwykłe dobre wspomnienie, coś, o czym wiemy tylko my, a nie histeryzujesz i robisz z igły widły.
Jaebum wreszcie powiedział mu to, co ciągle za nim łaziło. Youngjae po raz kolejny poczuł, jakby został uderzony prosto w twarz. Tu właśnie pokazywała się rozbieżność ich charakterów, przy czym nie mogli się porozumieć. O ile wcześniej było dobrze, teraz przy konflikcie ich toki myślenia rozchodziły się i przeczyły sobie.
Choi jednak słysząc jego słowa, nie musiał się nawet upierać, że jest śmieciem. Im przyczynił się do jego własnego mniemania i samooceny, bo przecież musiało być z nim coś nie tak, skoro były partner go odrzucił. Był traktowany ciągle jakby wcale nie miał miejsca w jego życiu, kiedy chciał chociaż przez jeszcze jedną chwilę czuć się specjalnie, jak ktoś ważny.
Chciał poczuć się komuś potrzebny.
Dlatego, gdy tylko poczuł jak sztylet wbija mu się w serce wraz ze słowami Jaebuma, w jego oczach pojawiły się łzy. Zranił go po raz kolejny.
— Wiesz co, Jaebum, pierdol się. Nienawidzę cię — załamał mu się głos, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył do salonu. Nie chciał już więcej na oczy widzieć tego mężczyzny.
Znowu to samo.
Im jednak poszedł za nim. Chciał wszystko wytłumaczyć raz na zawsze, by nie wracać do tego tematu i żyć dalej. Wchodząc jednak do pomieszczenia, gdzie podziewał się teraz Choi, zdziwił się. Wszędzie były kartony, niektóre częściowo popakowane, niektóre już zaklejone taśmą. Jaebumowi zabrało aż głos. Nie spodziewał się tego, co tam zastał. Nigdy by się nie spodziewał.
— Wyprowadzasz się...? — zapytał zdezorientowany.
— Powinieneś się cieszyć. Będziesz miał mnie z głowy — przetarł oko. Siedział na kanapie, na której też znajdował się jeden karton.
— Youngjae, naucz się, proszę, odróżniać dwie różne sprawy. Nie mieszaj tego co się stało z przemilczeniem przeprowadzki. Nie wydaje ci się, że zachowałeś się nieuczciwie względem mnie, że chciałeś to przede mną ukryć?
— A tobie nie wydaje się, że zachowałeś się nieuczciwie, traktując mnie w taki sposób? — odgryzł się tym samym, co zastosował starszy.
To wszystko przestawało mieć sens. Ciągle chodziło o to samo, wszystko się kręciło wokół tego samego. Jedno i to samo nieporozumienie jest wałkowane od samego początku. Jaebum chciał już to skończyć, zaczęło go to męczyć. Nadal nie potrafił znaleźć wspólnego języka z młodszym, co było już naprawdę wyczerpujące. Chciał to załatwić raz na zawsze.
Im podszedł bliżej do kanapy, biorąc w dłonie ten sam karton, przy którym siedział Choi i zestawił go na podłogę. Chwilę później usiadł przy nim, gdy ten go bacznie obserwował. Każdy jego ruch, jego twarz. Nie wiedział, co z tego wyjdzie, do czego to w ogóle prowadzi. Jaebum jednak, mimo że niepewnie, złapał za dłoń drugiego. Może nie powinien, zważając na to wszystko, jednak wiedział, że Youngjae będzie z tym lepiej. Jak zgadywał, nie odrzucił go, nie powiedział nic. Po prostu wpatrywał się w ich ręce, jakby to miał być ostatni raz, kiedy są ze sobą splecione.
— Youngjae, proszę, porozmawiajmy o tym jak dorośli. Porozmawiajmy o tym szczerze i wszystko sobie wytłumaczmy. To wszystko, co się dzieje teraz jest tylko stratą czasu. Nie uważasz tak?
Po dłuższej chwili zastanowienia Youngjae pokiwał głową i przetarł policzki rękawem. Może rzeczywiście to nie miało sensu? Przecież w każdej chwili mogło mu się pogorszyć. Wtedy nie byłoby czasu na godzenie się. To i tak nawet zbyt późno. Kto wiedział, co może być jutro?
— Jaebum, proszę, odpowiedz mi na jedno pytanie — rzucił, nie patrząc na niego. Ten tylko przytaknął na znak, by pytał. Choi nachylił się w stronę stolika, by sięgnąć po papierosy, jednak starszy nie miał siły upominać go po raz kolejny. Youngjae i tak palił od najmłodszych lat, i tak nie dało mu się przemówić do rozsądku. — Czy ze mną nie potrafiłbyś stworzyć prawdziwej rodziny? — zapytał po chwili, jednak od razu uprzedził. — Nie, żebym miał ci to za złe, po prostu chcę pogdybać — szepnął.
Jaebum wiedział, że kiedyś i takie pytanie się pojawi. Było to dla niego zwyczajnie niewygodne. Co miał mu niby powiedzieć?
— Wiesz, to naprawdę nie jest takie proste. Rodzina to jest po prostu coś... Coś własnego, coś bardziej intymnego, coś co trzeba zbudować razem i właśnie...
— Właśnie ze mną nie mógłbyś tego zbudować? Tego określenia ci brakowało? — zaciągnął się tytoniem. — Wiem, że nie jestem dobrym materiałem, by dać ci dziecko, jednak... To trochę raniące.
Może nie na miejscu było się przyznać, jednak Choi trafił w same sedno. To była naprawdę nieczłowiecza cecha, ale przed samym sobą Jaebum nie mógł uciekać więcej. Youngjae nie potrafiłby mu dać tego, czego oczekiwał. Tymczasem siedział zaraz obok niego, nie wiedząc, co powiedzieć. Zatkało go. Nie mógł zaprzeczyć, podczas gdy prawda byłaby bardziej raniąca.
— Z czasem... — kontynuował, gdy ten nic nie mówił. — Z czasem zacząłem się zastanawiać, czy mnie kochałeś — rzucił. — Zastanawiało mnie to, czy priorytety i oczekiwania innych rzeczywiście potrafiły być ważniejsze od miłości. Aż wreszcie... Zacząłem w nią wątpić. Zacząłem wątpić w twoją miłość, Jaebum.
Im zagryzł mocno dolną wargę, nie chcąc w żaden sposób na to zareagować. Oczywiście, kochał go. Kochał. Jednak w pewnym momencie się pogubił, stracił sens. Później... Później nie było odwrotu. Teraz cholernie to do niego trafiało. Czuł się okropnie, jak nigdy wcześniej.
Od tak długiego czasu ani razu nie chciało mu się płakać, jak teraz.
— Youngjae, proszę, nie mów tak — spojrzał na niego, łapiąc w ręce obie jego dłonie. To było dla niego nie do uwierzenia. Nie wierzył, że łamie mu się głos. — Ja naprawdę cię kochałem. Uwierz mi, kochałem cię, jak nikogo innego.
Jedyne, co ten zobaczył, to młodszy potrząsający głową. Chwilę później Choi spojrzał na bruneta praktycznie wyprany z emocji.
— Nie wierzę ci.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro