011
Jaebum przewrócił się na drugi bok z powodu rażącego go w oczy promienia, wpadającego przez okno. Naciągnął kołdrę bardziej na siebie, jednak chwilę później otworzył oczy. Dosłownie kilka centymetrów od jego twarzy znajdowało się lice Youngjae. Gdyby młodszy nie spał, ich oczy z pewnością by spotkały się.
Im powędrował wzrokiem odrobinę niżej spoglądając na szyję, a później odsłonięte ramię Choi, pokryte delikatnie czerwonymi śladami. Ciemnowłosy pospiesznie zakrył nagą skórę chłopaka materiałem, tłumacząc sam przed sobą, żeby nie zrobiło mu się zimno.
A tak naprawdę nie chciał tego widzieć.
Okłamywał samego siebie.
Nie wiedział, jak to się stało. To wyszło tak nagle, w praniu. Żaden z nich tego nie planował wcześniej, a kiedy stało się to rzeczą dokonaną, żaden z nich nie protestował ani nie narzekał.
Im w finale nie czuł się z tym dobrze. Miał wyrzuty sumienia, bo nie było to moralne względem jego żony, zarówno jak i Youngjae, którego uczuciami bezdusznie się zabawił. Dla niego to nadal nic nie znaczyło. Był okrutnym człowiekiem.
Mężczyzna podniósł się do siadu, dbając o to, by nie obudzić młodszego. Przeczesał ciemne włosy ręką, nerwowo wzdychając. Nadal nie dowierzał, że spędził ostatnią noc z Youngjae. To było absurdalne.
Jednak było prawdą.
Z jego własnych myśli wyciągnął go szelest kołdry. Czyli jednak obudził go. Choi podniósł się na łokciach, przecierając zaspane oczy. Kiedy zobaczył nadal siedzącego obok Jaebuma, uśmiechnął się promiennie. Nie myślał, że dalej tam będzie.
— Dzień dobry, Jaebum — powiedział cicho rozpromieniony.
Ubiegła noc była dla niego cudowna. Od dawna nie czuł takiej bliskości kogokolwiek, która dawała mu tyle szczęścia. Nie, to Jaebum dawał mu tyle szczęścia w tym momencie. Był wczoraj roztrzęsiony, zły na starszego, a zapomnienie przyszło tak łatwo. Nie mógł się oprzeć, poza tym byłby okropnym człowiekiem, gdyby złościł się nadal.
Palacz również podniósł się do siadu, a chwilę później Jaebum poczuł splatające się ręce na jego klatce piersiowej oraz ciało Choi przylegające do jego tyłu. Ucałował delikatną skórę na plecach starszego, po czym wtulił się w niego, ciesząc się jak głupi.
Przynajmniej przez chwilę mógł być tylko jego.
— Jak ci się spało? — zapytał po chwili, kiedy nie dostał odpowiedzi.
— Ni-nie wiem — odpowiedział pospiesznie, odsuwając się i wstając. — Tak... Średnio.
— Czemu tak reagujesz? — zapytał. — Co się z tobą dzieje? — zmarszczył brwi, spoglądając, jak ten zakłada spodnie.
Im chciał jak najszybciej stamtąd uciec i więcej się nie pokazywać na oczy byłemu chłopakowi. Właśnie, nadal byłemu. I tak samo nadal nic się nie zmieni. Żałował wczorajszego wieczoru. Mógł wcale nie przychodzić, albo po odwiezieniu Youngjae do domu, jechać do siebie, czy nawet na miasto.
— Nie, nic. Wszystko jest w porządku — rzucił, zapinając pierwsze guziki koszuli.
— Nie jest w porządku. Może chory jestem, ale nie ślepy — mruknął. — Dlaczego uciekasz?
Jaebum przegryzł wargę dosyć mocno, zbierając w sobie odwagę, by to powiedzieć. Było mu głupio, bo wiedział, jak zrani Choi. Bardzo go zrani, jak jeszcze nigdy wcześniej. Nie odezwie się do niego już nigdy w życiu, tego był pewny.
— Youngjae, ja przepraszam. To, co stało się wczoraj nie powinno się w ogóle wydarzyć. To moja wina, że nie powiedziałem "nie".
Choi poczuł, jak serce mu pęka.
— Żartujesz sobie ze mnie? — jego głos się załamał.
Ciemnowłosy odważył się spojrzeć na niego. To był błąd. Nie ważne, jak bardzo skruszonym i przepraszającym wzrokiem spojrzał na niego, to nic nie dało. Po policzkach Choi i tak już spływały łzy jedna po drugiej, było za późno. Młodszy nigdy w życiu nie czuł się tak oszukany przez i tak najbliższą przez te lata mu osobę.
— Przykro mi, naprawdę przykro — dodał cicho. Nie miał niczego na swoją obronę. Był po prostu skończony.
— Jak śmiałeś przepieprzyć mnie po tym, jak wyznałem, co do ciebie czuje, nie odwzajemniając tego...? — nie zwracał nawet uwagi na to, ze praktycznie krztusił się swoimi łzami. Był w totalnej rozsypce. Jeszcze tego mu brakowało, by jedyna osoba, którą ma na tym świecie wykorzystała go i nie miała przed tym skrupułów. — Jak mogłeś?
— Youngjae, ja... Ja nie wiem. To przez te pożądane, potrzebowałem jakoś rozładować swoje napięcie...
— Jakie do cholery napięcie? Jakie pożądanie?! Jeżeli dla ciebie pieprzenie się z kimś innym, do kogo nic nie czujesz jest w porządku, to okej, musisz mieć również wyrozumiałą żonę. Jednak ja nie potrafię rozdzielić seksu od uczuć. Dla mnie ta noc coś znaczyła, wiesz?
Najęta paplanina rozdrażnionego Youngjae sprawiała, że Im miał jeszcze więcej wyrzutów sumienia. Najgorsze było to, że Choi miał rację, a on nie miał jak nawet zaprzeczyć.
— Kocham cię, Jaebum, ale nie wybaczę ci tego, rozumiesz...? — ledwo wydusił z siebie. — Próbowałem to w sobie dusić jak najdłużej, nie mówić ci nic o tym, jednak nie potrafię, moje serce się mnie nie słuchało, a ty mi robisz coś takiego...?
— Przepraszam, nie mogę tak po prostu rzucić swojego dotychczasowego życia, bo ty jesteś zakochany we mnie. Mam żonę i dziecko. I przede wszystkim nie odwzajemniam twoich uczuć.
Kolejny cios w i tak zranione serce.
— A tak po prostu przelecieć mnie mogłeś?
— Young—
— Nie, przestań! Przestań i wyjdź w tej chwili z mojego domu!
Youngjae nie wyobrażał sobie, jak można być takim człowiekiem. Co on chciał osiągnąć? Co on sobie w ogóle myślał, kiedy zaczął go całować? To wszystko go dręczyło wewnątrz. A najgorsza była świadomość tego, jakby wcale nie znał swojego byłego chłopaka. Kochał go, a ten zabawił się nim również dobrze wiedząc, co ten czuje. Miał dosyć. To było dla niego już za wiele. Nie chciał go znać.
— Nie słyszałeś, co do ciebie mówię? — dodał, kiedy ten nie zareagował, ani nie odpowiedział. — Masz się stąd wynosić i już nigdy w życiu mi się na oczy nie pokazywać. Nienawidzę cię.
Choi podniósł się z łóżka, nawet nie chcąc spojrzeć na starszego. Nie zasługiwał na to, by obdarzyć go wzrokiem. W oczach Youngjae był skończony. Skoro Im nie reagował, on zamierzał wyjść z pokoju, więc wyminął go, ruszając w stronę drzwi. Jednak poczuł jak jego nadgarstek został złapany w uścisku przez Ima.
— Nie dotykaj mnie — warknął, próbując wyrwać rękę.
— Czekaj, wytłumaczymy sobie to jakoś...
— Z tego, co ty powiedziałeś, ja już rozumiem wszystko. Ja ciebie kocham, ty mnie nie, wykorzystałeś moją słabość względem ciebie, coś jeszcze? Wyjdź stąd.
— To wcale nie tak... — zaczął się bronić.
— Powiedziałem wyjdź!
Długo nie trzeba było czekać, aż młodszemu puszczą nerwy. Jego temperament nie pozwolił mu pozostać teraz biernie w tej sytuacji. Po chwili w sypialni można było usłyszeć rozchodzący się o ściany plask. Nie wytrzymał. Uderzył go.
Gdyby nie zasłużył, nie zrobiłby tego.
Dosyć szybko Choi zaczęło robić się głupio, że zrobił to. Jednak nie powinien mieć poczucia winy. On mu zrobił coś o wiele gorszego. Stwierdził, że to on będzie miał górę w tej sprzeczce. Nie miał zamiaru go przeprosić. Do tego z pewnością by się nie zniżył. W końcu zrobił dobrze, fałszywi ludzie powinni dostać za swoje.
— Chciałem po prostu powiedzieć, że nie zrobiłem tego tobie, ani nikomu innemu na złość, naprawdę. Zrobiłem to mimowolnie i chciałem to zrobić, jednak dzisiaj doszło do mnie to, że nie było to na miejscu. Może nie odwzajemniam twoich uczuć, jednak nie jesteś mi obojętny, Youngjae. Przepraszam jeszcze raz.
Po tych słowach skołowany Im puścił Youngjae, po czym niechętnie wyszedł z pokoju. Nie miało sensu się z nim kłócić. Tylko i wyłącznie raniłby go nadal. Cała sprawa rzeczywiście nie wyszła zbyt ciekawie. Im myślał, że wszystko będzie dobrze, że teraz pomiędzy nimi znowu będzie dobrze, praktycznie tak samo, jak kiedyś. Ale on to zaprzepaścił. Znowu. To było okropne.
Kiedy Choi został sam w pokoju oraz usłyszał trzask drzwi, rzucił się na łóżko, znowu zanosząc się na płacz. Chciał cofnąć czas, byleby tylko nie musieć być teraz zranionym. Mógł wczoraj zaprzeczyć, ale nie zrobił tego przez wlasną pychę i przez to, że chciał posiadać drugiego człowieka na własność.
Jednak był na tyle głupi, by zrobić to.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro