Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Zdążymy na wyprzedaż Vansów!

- Kumple dzisiaj do mnie przychodzą. - powiedział Ashton, gdy parkował swoim granatowym BMW na szkolnym parkingu.

- A do mnie Jessie. - wywróciłam oczami.

- Znasz zasady, co nie?

- Ashti, wiesz, że nie musisz mi o tym przypominać, nie? - spojrzałam na niego. - To co? Czas zacząć udawać, że się nie znamy. - i wyszłam z samochodu.

Jestem Taylor i niestety mam najdziwniejsze rodzeństwo na świecie. Z Ashtonem mam nietypowy układ, a Max, no cóż. Max to Max. Zachowuje się jak typowy piętnastolatek, czyli niedojrzale. Ale czego ja od niego wymagam, przecież bierze przykład ze starszego brata, który jest tak dziecinny, że czasami zastanawiam się, czy ktoś go nie upiścił o jeden raz za dużo, gdy ten był dzieckiem.

Wchodząc do piekielnego miejsca za każdym razem mijało się te same grupki. Drużyna piłkarska. Cheearlderki. Muzycy. Emo. Aktorzy. Poeci. Artyści. Dresiarze. Nerdy. Komputerowi maniacy. Gwiazdunie. Łobuzy. Kolorowowłosi. Dziwki. Punki. Rockmani. I grono przyjaciół Asha, w którym znajdował się kapitan szkolnej drużyny - Calum Hood, w tym momencie fioletowowłosy - Michael Clifford, jeden z punków lubiący pakować się w kłopoty - Luke Hemmings i mój kochany braciszek - Ashton Irwin aka perkusista ich dopiero tworzącego się zespołu. Tak, wiedziałam kim są, chociaż ani razu nie zamieniłam z nimi słowa.

I byłam jeszcze ja i moja najlepsza przyjaciółka Jessica. Obydwie postanowiłyśmy się wyłamać i nie należeć do żadnej z grup, bo tak na prawdę pasowałyśmy po części do wielu z nich. Ona kochała technologię, teatr i poezję, a ja wielbiłam sztukę, byłam punkiem i miałam kolorowe pasemka. Jak tu się zdecydować na jedną grupę? Nie da się.

- Tay! - usłyszałam, gdy stanęłam przy swojej szafce i dostrzegłam blondynkę idącą w moim kierunku. W jej dwukolorowych tęczowych tak jak zawsze tańczyły radosne iskierki. Dzisiaj miała na sobie zwiewną sukienkę w kwiaty, która sięgała jej do kolan, a na stopach białe trampki. Często zastanawiałam jak to się w ogóle stało, że się zaprzyjaźnioniłyśmy. Byłyśmy kompletnymi przeciwieństwami. Chociażby różniłyśmy się stylem. Ona taka dziewczęca, a ja ubrana w za dużą koszulkę z czachą, którą zabrałam bratu i czarne poprzecierane spodnie z poprzypinanymi gdzieniegdzie agrafkami. Jednak łączyły nas dwie rzeczy. Miłość do komponowania i oczywiście miłość do butów.

- Co tam? - spytałam, gdy stanęła obok mnie. Musiałam lekko podnieść głowę, żeby patrzeć na jej twarz, bo dziewczyna była ode mnie o dobre kilka centymetrów wyższa, co wcale nie było trudne z moim metrem sześćdziesiąt dwa. Tak, wiem, mikrus ze mnie.

- Odwołali sprawdzian z matmy, bo McJager miał wypadek. - powiedziała z wielkim uśmiechem na ustach.

- Całe szczęście. - westchnęłam i obie zaczęłyśmy się śmiać. To wcale nie tak, że cieszymy się z nieszczęścia naszego nauczyciela, po prostu obydwie nie przepadamy za tym przedmiotem. - Chwila. Czy to znaczy, że mamy odwołane dwie ostatnie lekcje? - skinęła głową z jeszcze większym uśmiechem. - A to oznacza, że... - uśmiechnęłam się. - Kończymy przed południem, czyli...

- Zdążymy na wyprzedaż Vansów! - krzyknęłyśmy w tym samym czasie i ponownie zaczęłyśmy się śmiać, nie przejmując się, że zwróciłyśmy na siebie uwagę innych uczniów i w dobrym humorze powędrowałyśmy pod salę od angielskiego.

Cztery lekcje później byłyśmy już wolne i wychodziłyśmy ze szkoły. Po drodze minęłam mojego brata, ale nawet do niego nie podeszłam. Jednak, gdy tylko znalazłam się na parkingu, poczułam wibracje mojego telefonu.

Od Ashti:
Gdzie ty się wybierasz? Nie powinnaś mieć jeszcze dwóch lekcji?

Wywróciłam oczami, ale i tak postanowiłam mu odpisać. Odpowiedzialny brat się znalazł.

Do Ashti:
Może wagaruję, co??

Od Ashti:
Znowu?

Do Ashti:
Nie, nie ma McJagera przez co nie mamy dwóch matm.

- Nadal was nie rozumiem. - westchnęła Jessie spoglądając mi przez ramię. - Troszczycie się o siebie, a udajecie, że się nie znacie.

- Takie zasady. - wzruszyłam ramionami.

- Głupie zasady.

- To twoje zdanie. Po za tym często mi to powtarzasz.

- Nie moglibyście zachowywać się normalnie? - spojrzałam na nią spod byka, bo tego typu rozmowa miała miejsce przynajmniej raz w tygodniu.

- Nie. Tak jest łatwiej. Zero wspólnych znajomych, a gdybyśmy nie ignorowali siebie w szkole to to by było niewykonalne.

- Nie rozumiem was...

- I nie zrozumiesz. Nikt nie rozumie spaczonych umysłów Irwinów. - i ponownie tego dnia obydwie wybuchłyśmy śmiechem.

*****

Po trzech godzinach wchodziłyśmy do mojego domu. Obydwie byłyśmy obładowane statkami pełnymi nowych butów. Aż żal byłoby nieskorzystać z tych wszystkich przecen.

Po tym jak zaniósłyśmy wszystko do mojego pokoju, w którym dominował kolor szary, usadowiłyśmy się na łóżku stojącym na przeciwko ściany, która cała była zaklejona czarno białymi fotografiami wielkości kartki z bloku.

- To mów. - powiedziała blondynka, a ja spojrzałam na nią nie za bardzo rozumiejąc o co jej chodzi, na co ta wywróciła oczami. - Kto ci się podoba? Bo musi ktoś taki być.

- A ty znowu swoje. - jęknęłam, bo dziewczyna coraz częściej poruszała ten temat. - Nikt.

- No weź. Na pewno jest ktoś taki kto sprostał twoim wygórowanym wymaganią. - uśmiechnęła się.

- Nie ma nikogo takiego, ja wcale nie mam wygórowanych wymagań. - prychnęłam pod nosem. To wcale nie tak, że naczytałam się zbyt wielu książek i teraz szukałam jakiegoś pieprzonego ideału, a przecież tacy ludzie nie istnieją. Nie, to wcale nie tak. - A co cię to tak interesuje, co?

- Po prostu chcę być pierwszą osobą, która dowie się, że moja przyjaciółka się zauroczyła. - posłała mi ten jeden ze swoich uroczych uśmiechów.

- To akurat mogę ci zagwarantować.

Po kilku godzinach spędzonych na bezsensownej rozmowie tak naprawdę o niczym ktoś zapukał do moich drzwi, a po chwili drewniana powłoka uchyliła się ukazując trzech chłopców. W sumie to każdy z nich był ode mnie wyższy, ale fakt, że byli ode mnie o dwa lata młodsi uprawniał mnie to nazywania ich chłopcami. Jeden z nich miał zielone oczy i lekko kręcone włosy, tak, był to mój młodszy brat, Max. Drugi był blondynem o piwnych oczach, to był Tom, a trzeci to brązowooki brunet - Nico.

- Co was sprowadza w moje skromne progi? - uśmiechnęłam się do nich. Nawet lubiłam tą małą zgraję.

- W sumie to sam nie wiem. - szatyn, zwany potocznie najmłodszą latoroślą Irwinów wzruszył ramionami. - Chyba nam się nudzi.

- A nie możecie wyjść na dwór? - spytałam, bo cała trójka zazwyczaj spędzała całe dnie na zewnątrz.

- Nie. - Tom wskazał na okno, za którym krople uderzały w parapet. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęło padać.

- Czyli chcecie żebyśmy zaszciciły was naszym cudownym towarzystwem? - spytała Jessie.

- Chyba tak.

- Nie, że chcę być wredna czy coś, ale nie możecie iść do salonu? - spytałam.

- Salon jest zajęty. - po raz pierwszy odezwał się brunet.

- Ash i jego kumple tam są. - wyjaśnił mój brat.

- W takim razie zapraszam. Obejrzymy sobie jakiś fajny film. - i w ten sposób całą piątką usiedliśmy na dywanie i zaczęliśmy oglądać, po raz nie wiem już który, Camp Rock. Wylądowałam obok blondynki i Nica. Zauważyłam, że za każdym razem, gdy coś oglądamy chłopak siada obok mnie.

- Chyba masz nowego adoratora. - blondynka wyszczerzyła się zaraz po tym, gdy trójka chłopaków zamknęła za sobą drzwi.

- Adoratora? Skąd ty bierzesz takie słowa? Z poprzedniej epoki? - wiedziałam, że dziewczyna kocha wiersze, a w większości z nich znajdowały się niezrozumiałe dla mnie słowa.

- To znaczy, że komuś się podobasz. - wywróciła oczami.

- Niby komu?

- Nie zauważyłaś jak za każdym razem, gdy coś oglądamy Nico siada obok ciebie? Albo jak na ciebie patrzy?

- Chcesz mi powiedzieć, że podobam się przyjacielowi mojego młodszego brata? - kiedy potwierdziła wybuchłam śmiechem. - To niemożliwe.

- Jeszcze się przekonamy. - wstała ze swojego miejsca i również ruszyła w stronę wyjścia z mojego pokoju. Ruszyłam za nią.

- Ale ty tak na poważnie? - spytałam, kiedy schodziłyśmy ze schodów.

- Tak.

- To nie możliwe. Ja miałbym się komukolwiek podobać? Przecież nic we mnie nadzwyczajnego.

- A ty znowu swoje. Jesteś niesamowita. Zapamiętaj to sobie. - odwróciła się w moją stronę posyłając mi radosny uśmieszek.

- Okej, ale nawet jeśli to prawda to nie wyobrażam sobie, że mogłabym się podobać jednemu z kumpli mojego brata. - powiedziałam, gdy przechodziłyśmy obok salonu.

- Fakt, to trochę dziwne. - zaśmiała się pod nosem.

- Nie chichocz tak, tylko zmykaj już, bo zaraz znowu się rozpada.

- Po prostu chcesz się mnie pozbyć. - pokazała mi język, a ja teatralnie chwyciłam się za serce.

- Jak śmiesz mnie posądzać o coś takiego. - udałam, że jestem dotknięta jej haniebnym oskarżenie. - A teraz sio.

- Suka. - uśmiechnęła się do mnie.

- Tak, tak, też cię kocham. - machnęłam ręką i zamknęłam za nią drzwi. Ruszyłam do kuchni, bo dotarło do mnie, że oprócz babeczki w Starbucksie, nic dzisiaj nie zjadłam, a mój brzuch zaczął się domagać jedzenia w trybie natychmiastowym wydając z siebie podejrzane odgłosy.

Opierając się o blat i zajadając się czekoladowym ciastem, które wczoraj upiekłam, miałam doskonały widok na salon, a co za tym idzie, na czwórkę chłopaków siedzących na kanapie, dywanie i jednym z foteli, którzy grali w fife.

Gapiłabym się na nich zdecydowanie dłużej, gdyby nie to, że nagle natknęłam się na błękitne tęczówki, które wpatrywały się w moją osobę. Prawie zakrztusiłam się powietrzem, gdy zobaczyłam jak chłopak między zęby chwyta swój kolczyk w wardze. Szybko odwróciłam się od niego i czym prędzej weszłam po schodach i zamknęłam się w pokoju. Co to do cholery była za reakcja?!

***

Od godziny leżałam na łóżku patrząc w sufit i przytulając poduszkę do klatki piersiowej.

- Mogę wejść? - usłyszałam żeński głos i spojrzałam na drzwi.

- Jasne, mamo. - poczułam jak materac się pod nią ugina i podniosłam się do siadku.

- Co dzisiaj słychać? - uśmiechnęła się do mnie.

- Dobrze. Nie było tego sprawdzianu z matmy i razem z Jessie zdążyłyśmy na tą genialną wyprzedaż butów.

- Pokazuj. - w jej oczach pojawiły się te same iskierki co w moich, bo miłość do butów odziedziczyłam właśnie po niej.

Rozłożyłam sześć par niskich trampek przed nią na dywanie. Czarne z ćwiekami, bo poprzednie mi się rozwaliły. Niebieskie cieniowanie. Czerwone. Zielone z tęczową podeszwą. Fioletowe i bordowe, w których moja mama od razu się zakochała.

-Te ci zabieram. - przyciągnęła je do sobie, na co się zaśmiałam.

- Mogę ci je co najwyżej pożyczać.

- Chyba wam przeszkadzam. - spojrzałam w stronę drzwi i zobaczyłam Ashtona opierającego się o framugę.

- Trochę. - uśmiechnęłam się.

- Pogadajcie sobie. - kobieta wstała i pocałowała mnie w głowę. - Tylko idziecie spać o jakiejś normalnej godzinie. A to. - szybko sięgnęła po buty. - Biorę ze sobą. Dobranoc. - i ruszyła w stronę drzwi, a ja i mój brat zaczęliśmy się śmiać.

- Co tam? - obydwoje położyliśmy się na łóżku.

- Nic ciekawego, a tam?

- Też nic. - zerknęłam na niego i zobaczyłam, że podpiera głowę na ręce i mi się przypatruje. Przyjęłam tą samą pozycję i również na niego spojrzałam. - W sumie to mam pytanie.

- To pytaj.

- O co chodziło z tym, że podobasz się jednemu z moich kumpli?

- Co? - zdziwiłam się.

- Słyszałem jak mówiłaś to Jessice, gdy wychodziła. - i w tym momencie wybuchłam niekontrolowanym śmiechem i spadłam z łóżka, chłopak patrzył na mnie w szoku.

- Ty... Ty myślałeś... Myślałeś, że... - nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.

- Myślałem, że co? -spojrzał na mnie.

- Myślałeś, że chodzi o któregoś z twoich kumpli? - spytałam, gdy już udało mi się opanować i podparłam się na łokciach. Spojrzałam w górę na zdziwioną minę Asha, który skinął głową. - Miałyśmy na myśli Nica. - wstałam i ponownie weszłam na łóżko.

- Czekaj, co? Nica? Nica Fernandesa? Przyjaciela Maxa? Tego piętnastolatka?

- Dokładnie. - tym razem to osiemnastolatek spadł z łóżka w napadzie śmiechu.

- Serio mu się podobasz? - spytał Ash po kilku minutach.

- Nie wiem. Jessie tak sobie ubzdurała, ale wątpię czy to prawda. - wzruszyłam ramionami.

- To trochę dziwne. - mruknął.

- Co nie? Też tak uważam.

- W sumie to chodziło mi o to, że... - przerwał, a ja zaczęłam się zastanawiać, co chciał mi powiedzieć.

- O to, że? - dopytywałam się.

- O to, że zastanawiam się co by było, gdybyś podobała się jednemu z moich kumpli.

- Nie wygłupiaj się. - uderzyłam go lekko w ramię. - To nie możliwe. Nawet słowa z żadnym z nich nigdy nie zamieniłam. Taka zasada.

- Czasami zastanawiam się, dlaczego wymyśliliśmy coś takiego. - uśmiechnął się. - I dlaczego nie wplątaliśmy w to Maxia.

- Nie mam pojęcia. - westchnęłam i przytuliłam się do ciepłego torsu zielonookiego. - Ciekawe co by było, gdybyśmy nie wymyślili tej zasady. - objął mnie ramieniem.

- No. - przez chwilę panowała cisza. Obydwoje zanurzyliśmy się we własnych myślach. - Nie chcę mi się iść do mojego pokoju.

- Wiesz, że masz do niego jakieś pięć metrów, nie? - zaśmiałam się cicho.

- Ale jestem leniwy.

- To akurat wiem.

- Mogę tu zostać? Tak jak kiedyś?

- Jasne braciszku. - i w ten sposób zasnęłam wsłuchując się w bicie serca mojego starszego brata. Kiedyś spaliśmy tak prawie codziennie. Jeszcze czasami przyłączał się do nas Max, ale nie mogłam ukryć, że raczej od zawsze byłam bliżej z moim starszym bratem.

Mam nadzieję, że to ff się wam spodoba. Miłego czytania, ziemniaczki :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro