Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 35


LISI

W pokoju zrobiło się cicho. Tylko telewizja przerywała milczenie, ale hałas ginął w tle.

Svenson.

Zabity.

Zastrzelony.

O Boże.

- Cholera, tylko co się tam stało? – Ryan mruknął zmieszany i odstawił piwo. – To kiepski żart.

Moje palce zaczęły się pocić, nie mogłam kontrolować dłoni. Książka z głośnym hukiem spadła na podłogę u moich stóp.

- Nikt na razie nie jest wstanie wyjaśnić tego nagłego zdarzenia. – Chodziłam od jednego miejsca do drugiego. Mężczyzna z ciemnymi okularami stał w pobliży pola gry i coś mówił. W tle dziki wzburzony tłum. Wzdłuż i wszerz biegał po okolicy.

- Martwy – przystanęłam zaskoczona – On naprawdę nie żyje? – Trzej chłopcy skinęli głową, wciąż patrzyli na to co działo się w telewizji. – Czy.. Czy słyszeliście strzał?

- Nie. – Niall wstał z pustą butelką po piwie w ręku. – Nie bezpośrednio, zapewne dla publiczności przed telewizorami było zbyt cicho.

- Nie martw się Lisi, niestety przestępczość nawet takiej wagi może pojawić się wszędzie. – Mój brat umieścił na moim ramieniu wolną rękę, po czym za Niallem ruszył do kuchni. Ryan wyłączył telewizor.

Nie martw się, nie martw się, nie martw się. Gdyby tylko wiedział. Jeśli kiedykolwiek ktoś wiedziałby, co wywołała we mnie ta wiadomość. Zamroziła krew w moich żyłach. Znów ten sam obraz. Strzał odbijał się echem w mojej głowie.

Wzięłam książkę i wspięłam się po schodach do mojego pokoju. Nie martw się. Mój żołądek zaczął boleć. Jeszcze nigdy nie czułam tak silnego strachu. Tworzyła się tam duża bezkształtna bryła, która utknęła. Uderzałam palcami o okładkę książki.

Co jeśli Louis był z tym związany?

Co jeśli jest więcej rannych?

Co zrobić, jeśli coś jeszcze się wydarzy?

Niewłaściwe jest to, by powiedzieć co czuje do ciebie. Ponieważ żadne słowo nie może tego opisać, żadne stwierdzenie w przybliżeniu, kim jesteś. Znowu otworzyłam książkę. Byłam już na końcu prologu. Jerard, nie życzę ci złego, gdy żyjesz. Kto innych zabije powinien być ukarany. Kto egoizmem –

Nie, nie mogę kontynuować. Nie teraz. Drążącymi rękami wyciągnęłam komórkę i otworzyłam ją. Moje palce prześlizgnęły się na ekranie aż wyświetlił się jego numer.

- Halo, Louis To –

- Louis – przerwałam mu marszcząc niepewna czoło – Louis, wszystko w porządku?

- Tak, dlaczego miałoby być źle? El, co się dzieje? – wydawało się, że w jego otoczeniu jest cicho.

- Ja... Nadal jesteś na arenie? Musisz stamtąd zniknąć, natychmiast Louis, natychmiast! – Moje tętno przyśpieszało z każdym kolejnym słowem. Kto wie, co się tam dzieje. Czy można mieć pewność, że nie będzie już więcej morderstw?

- El, uspokój się, siedzę z Liamem i Samem w samochodzie jesteśmy w drodze na lotnisko. Jest dobrze.

On mnie nie rozumie, nie, on nie chce mnie zrozumieć. – Louis, tam został ktoś postrzelony! – powiedziałam stanowczo kuląc się na łóżku. Z drugiej strony było cicho.

- Wiem to... wszyscy byliśmy w szoku. Dlatego jesteśmy już w drodze do domu. – Stał się łagodniejszy, cichszy. – W ciągu pięciu godzin jestem z powrotem. Mój lot ... poczekaj, zaszeleściło, jakby odłożył telefon.

- Sam, czego chcą? – Zmarszczyłam brwi przycisnęłam mocno do ucha, aż prawie bolało. Odpowiedź na pytanie Louisa była zbyt przytłumiona, abym mogła zrozumieć z tego, co zostało powiedziane. – Cholera, przez tych idiotów spóźnimy się jeszcze na lot – Louis jęknął lekko, znów coś zaszeleściło. – Tak, ale dlaczego nie możemy wydostać się z parkingu, co jest do cholery!

- Louis? – zaniepokojona przerwałam jego inne przekleństwa – Wszystko z tobą w porządku?

- El? Tak, tak, wszystko w porządku. Tylko funkcjonariusze bezpieczeństwa nie chcą nam pozwolić wyjechać z parkingu, chodzi o zamach.

Jęknęłam w duchu. To nieprzyjemne uczucie nie chciało mnie puścić, bałam się. Obawiałam się tego, że Louis coś zrobił. Svenson był dobrym i kosztownym piłkarzem, tak samo jak Louis.

Widziałaś broń

Elisabeth...

Zabawkowy pistolet, to było tylko do gry.

On już często obrażał graczy. Był zaniepokojony.

Nie był. Nie on nie zabija ludzi. Lisi nie wątp w niego.

Louis mógł oszukać cię ponownie. Tak dobrze, go znasz, że...

- Przestań – mruknęłam i rzuciłam telefon na drugi koniec łóżka. Dlaczego pojawiały się te myśli? Przecież kochałam Louisa, powinnam się wstydzić. Powiedział, że prasa przesadza. Zapewnił mnie, że był to pistolet z dzieciństwa. Nie ma powodu do paniki.

Dźwięk wyrwał mnie z zamyślenia, ekran był czarny. Padł, świetnie.

Wstałam, kładąc książki i telefon na nocnym stoliku i nie zastanawiając się poszłam do łazienki.

~*~

- Ellie to będzie trzecia tabletka. Czy wiesz dobrze co robisz? – Ryan podniósł brew do góry. – Czy jesteś gotowa do szkoły? Znowu się spóźnisz. – Siedział naprzeciw mnie przy kuchennym stole, trzymając w dłoniach kubek kawy i patrząc na mnie zaniepokojonym wzrokiem.

Nie odrywając spojrzenia od okna, postanowiłam umieścić tabletkę na języku i popić wodą. Wzruszyłam ramionami płucząc gardło. Ryan westchnął.

- Nie powinnaś się tak faszerować tabletkami, mówię poważnie.

Pięknie. W skroniach pulsowało mi jakby w głowie szalał ogień. Chłodnymi palcami masowałam czoło zamykając oczy. Ból nie ustępował.

Dzisiaj jest bal, tak? – Ryan na nowo próbował zwrócić moją uwagę. Jednak nie byłam gotowa na odpowiedź, reakcje. Jakby jakiś ciężki mleczny obłok siedział w mojej głowie. Delikatnie wzruszyłam ramionami.

- Masz zamiar iść?

Nienawidziłam przesłuchań. – Nie, nie idę.

- Dlaczego nie?

- Po prostu nie chcę iść na tak dużą imprezę, Ryan. Możesz skończyć przesłuchanie? Proszę – mruknęłam otwierając oczy odkładając szklankę

- Naprawdę wszystko w porządku? – Pozostawił swój kubek. Odwróciłam się do niego stojąc przy piecu.

- Tak, po prostu za długo wczoraj czytałam – skłamałam gładko chwytając moją torbę wiszącą na krześle. Moje oczy spoczęły na zegarze, byłam spóźniona. Autobus odjechał. Powoli odwróciłam do Ryana i spojrzałam pytająco. – Możesz mnie podrzucić?

Byłam głupia mając osiemnaście lat i wciąż nie będąc przygotowana do jazdy.

- Wsiadaj, ale tylko dlatego jeśli pójdziesz dziś na bal. Będę tam, chodź Ellie, będziesz się dobrze bawić. Twój przedostatni semestr się zaczął, zrób coś ze swoimi świeżymi osiemnastoma latami.

Człowieku jaki on był uparty. Mówił tak dorośle.

~*~

- Wiadomo już kto zastrzelił piłkarza? – zapytałam, kiedy siedzieliśmy w jego samochodzie a on odpalał silnik.

- Nie, ale pewnie są już jakieś teorię, dlaczego tak bardzo się tym interesujesz? – Ryan włączył radio i fragment nieznanej mi piosenki zabrzmiał w moich uszach.

Wzruszyłam ramionami. – Cóż, to wszystko brzmi po prostu... ciężko. – I strasznie, myląco, szokująco, po prostu ekstremalnie.

- Boisz się o Louisa? – zapytał i opuszczając nasze sąsiedztwo.

- Powinnam? – Moja odpowiedź nie brzmiała pewnie, nie przekazywała, że jego pytanie było niepotrzebne.

- Tego nie wiem. Ale tak może czasem być, że atak zostanie skierowany przeciwko wszystkim gwiazdą. Przede wszystkim przeciwko piłkarzom. Tak długo, dopóki sprawdza jest nieznany, byłbym ostrożny.

Więc jednak. Skinęłam spoglądając na zewnątrz, prześlizgnęłam wzrokiem po autach.

~*~

- Co czytasz? – Moje palce zatrzasnęły książkę, cień który majaczył przede mną zapytał. Zayn.

- Szkolna lektura, ponure bzdury – odpowiedziałam i odwróciłam się do niego. Postanowiłam moją wolną godzinę przesiedzieć w bibliotece – to przytulne pomieszczenie podzielone na kabiny oferowało jedyną drogę do spokoju.

Zanim zdążyłam zareagować palce Zayna wzięły książkę, przeciągając spojrzeniem po okładce. - Luna i Jared? Brzmi trochę kiczowato, na szczęście nie jestem na twoim angielskim, my czytamy Makbeta Szekspira.

Ach, powiedz to już.

- Wyzwanie miłości? Nie wiedziałem, że pan Wels interesuje się dramatycznymi spektaklami, o głębi miłości.

Gdybyś ty wiedział... Myśli Luny są wszystkim innym tylko nie głęboką miłością. Ona... jakby przeciągnęła mnie do swojego świata. Czułam połączenie z nią. Albo jesteś ty całkowicie rozstrojona, Elisabeth.

- Tak, uznaliśmy że właśnie wygraliśmy w Lotto, jego mroczne czasy się skończyły – spekulowałam intensywnie wzruszając ramionami.

- Albo to przez dobry seks, mówię ci – Zayn uśmiechnął się, a ja rozbawiona wywróciłam oczami.

- Może.

Delikatnie klepiąc mnie po ramieniu wyszedł z konta dla czytających pomachał mi jeszcze krótko, aż dotarł do swoich kumpli i zniknęli za lewym zakrętem. Miałabym wystarczająco dużo czasu, aby przejść do stołówki i kupić kawę oraz czekoladę. Moje nogi jednak ciążyły, odmawiając mi przyjemności. Mimo, że mój żołądek zaczął warczeć.

Mój telefon z podłączonymi słuchawkami dał osobie przez nie znać; na podświetlonym ekranie widniała wiadomość tekstowa od Lottie. Z torba i książkami na kolanach chwyciłam komórkę i otworzyłam ją.

„Idziesz po lekcjach ze mną? Stylizacja na bal?"

Podniosłam wzrok znad ekranu. Bal. Powinnam się cieszyć? Czy denerwować? Nie zupełnie. Ale obiecałam Ryan'owi. A ponieważ już go trochę znałam, to mogłam się domyśleć, że wiedział już Scott i w takim razie mama również.

Nie chciałam tam iść. Wcześniej – tak, marzyłam o Louisie i udziale w tej imprezie. Teraz pozostawało to snem słodkiej dziewczynki. Louis na pewno miał inne problemy a ja – ja też.

Jared, nienawidziłam cię. Byłeś bezwzględny, okrutny. Jednak poznałam cię też innego, wspólna podróż dookoła świata. Ile byłeś dla mnie wart, jak wiele dla mnie znaczyłeś – dopiero teraz to sobie uświadamiam. Przepraszam, Jared, że to się stało. Gdybym mogła chciałabym tego uniknąć. Teraz moją jedyną nadzieją jest tylko fakt, że czytasz ten list. Tak mi przykro. Musisz iść, zdaje sobie z tego sprawę zbyt późno, że to jest rzeczywistość. Odejdziesz jutro, zostawisz mnie, wszystkie nasze sekrety i wspomnienia pozostaną tylko we mnie. Podczas gdy wychodziłeś na pozycję, maska na głowie, sznur na szyi. Tak nie powinno być. Powinniśmy temu zapobiec. Razem. Co powinnam zrobić? Jest mi przykro, tak bardzo przykro. Jared, kocham cię bez względu na to jaki los nas śledzi. Nie mogę tego zmienić, jest jak jest. Ponieważ nie docenia się miłości, która jest jak płonący ogień, silna jak woda, odurzająca jak powietrze i mocne jak ziemia.

Bicie mojego serca było łatwe do usłyszenia, kiedy zamknęłam książkę i umieściłam ją w teczce. Te słowa bardzo mocno utkwiły w mojej głowie, unosiły się przed moimi oczami.

To była tylko książka, a jednak tak imponująca. Odkąd po raz pierwszy trzymałam ją w rękach, byłam pod wrażeniem każdego pojedynczego słowa. Moja pasja do książek przez to została tylko wzmocniona.

~*~

Stołówka była prawie pusta, kiedy stanęłam przy bufecie i kładąc jednego snikkersa na stoliku. Pani Valey uśmiechnęła się do mnie i zeskanowała kod. – Coś jeszcze, Elizabeth?

Przejrzałam mój portfel, przytaknęłam łagodnie – Cappuccino, proszę. Na wynos. – Dźwięk mojego telefonu przerwał poszukiwania odliczonej ilości monet.

Musisz mi naprawdę szybko odpowiedzieć pani Styles! Więc co? Jestem już w domu – przychodzisz po biologii do mnie?

Lottie. Zapomniałam jej odpisać. – Elizabeth? – Chrząknięcie przywołało moją uwagę. Wyciągnęłam wymaganą kwotę i zapłaciłam. Mój telefon wsunęłam do kieszeni.

Kiedy wyszłam ze stołówki z kawą i batonem w dłoniach byłam sama na korytarzu. Mogło w każdej chwili zadzwonić, czułam jak zmęczenie brało górę nad moim ciałem. Kroki skierowały mnie w stronę schodów, zębami odpakowałam mój czekoladowy baton. Ten dzień zaczął się strasznie i niestety nie stawał się lepszy. Teraz, kiedy tyle myślałam, ból w mojej głowie znów mnie przytłaczał. Pigułka brzęczała w mojej kieszeni.

- El? – Delikatna melodia. Wesoła. To był jego głos i odbijające się echem kroki, gdy cicho się zbliżał, odwróciłam się. Stanął przede mną w białej koszuli i spranych jensach z uśmiechem na twarzy.

- Cześć Louis. – Mimo zmęczenia również się uśmiechnęłam i podeszłam do niego. Wyciągnął do mnie rękę i po chwili jego przyjemnie ciepłe palce przychwyciły mój nadgarstek. Nie widziałam go od niedzielnego wieczoru. Delikatnie mnie pocałował; palcem pieszczotliwie przesuwając po policzku, szyi, po czym wplatając je w moje włosy. - Idziesz do domu?

Skinął głową, puścił mnie i chwycił moje ręce. – Tak, skończyłem swoje obowiązki. Widzimy się wieczorem? – Jego kciuk pocierał równomiernie grzbiet mojej dłoni, malował kręgi na skórze.

- Myślę, że tak – zamruczałam. Pochyliłam się chcąc go znowu pocałować, ale przenikliwy dźwięk dzwonka szkolnego mi przerwał.

- Dzisiejszego wieczoru byłbym szczęśliwszy gdybyś była ze mną. – Prawą ręką pogładził znów moje włosy zahaczając kosmyki za ucho i uniósł kąciki ust niewinnie do góry.

- Jest środek tygodnia... - zaczęłam, ale on szybko ponownie złączył nasze usta.

- Jestem szczęśliwy – szepnął tonem, który sprawił że wszystko w moim wnętrzu zawirowało i zniknął za rogiem. Westchnęłam, przeczesując moje włosy, zabrałam swoje rzeczy i po schodach ruszyłam do klasy.

~*~

Po tym jak pomogłam mojej przyjaciółce wystylizować się na bal pobiegłam szybko do domu. W mojej szafie musiała wisieć jakaś sukienka, którą mogłabym nosić.

Kiedy weszłam do salonu mama i Scott siedzieli na kanapie i przeglądali katalog. – Lisi podejdź no do nas szybciutko, potrzebujemy opinii kogoś młodego. – Jej ręka rozpaczliwie machała w moim kierunki, kiedy z powrotem wpatrywała się w magazyn.

- Opinie kogoś młodszego? – Zamyślona i zdziwiona podeszłam bliżej pochylając się do przodu.

- Tak, chcemy świeży, nowoczesny i wesoły ślub. – Wystukała w bok katalogu ślubów. – Szukamy też obsługi a także...co naprawdę myślisz o tym torcie? – Szybko przekartkowała kilka stron, przed oczami mignęło mi parę rodzajów ciast, polew, dekoracji, kremów i figurek. Jej palce zatrzymał się na jednym z czteropiętrowych modeli. Szczerze mówiąc nie obchodziło mnie to aż tak bardzo, ale mama była tak szczęśliwa, wiec wzięłam się w garść i uniosłam kciuki w górę.

- Na pewno będzie świetnie smakował, ale polecałabym wykorzystać te figurkę – mój wzrok przesunął się na parę, która była w intymnej pozycji tanecznej. Mama kiwnęła głową, rysując obok krzyżyk. Scott uśmiechnął się z miłością, odwróciłam się od nich i wyszłam z pokoju.

~*~

Zmierzchało już wcześnie, niebo było ciemne, gdy Ryan zatrzymał samochód na parkingu szkoły. Strumień ludzi kierował się przez bramę szkoły i wchodził do budynku.

Otworzyłam drzwi, opuściłam samochód i odwróciłam się uśmiechając i chwytając pod rękę Ryana.

Cienka tkanina mojego stroju i powiew wiatru sprawiała, że drżałam. Świeży, wilgotny zapach jesieni unosił się w powietrzu, tak jak i deszcz.

- Och, cześć Elisabeth – odezwał się głos obok nas. W mgnieniu oka poznałam panią Grand i jej córkę Jolinę, które wcześniej poznałam na grupie baletowej. Teraz nie miałyśmy już za wiele wspólnego, choć odwiedzały ten sam kurs co ja.

- Dzień dobry pani Grand. – Uśmiechnęłam się trochę niedbale i zatrzymałam. Jolina przeszywała mnie spojrzeniem przez jakiś czas dopóki nie odwzajemniła uśmiechu.

- Przykro mi z powodu tego co wydarzyło się twojemu chłopakowi. – Patrzyła na mnie z wszechwiedzącym wzrokiem i żalem, układając do tego na szerokości piersi swoją dłoń jakby we współczuciu.

Nie bardzo rozumiem. – Co masz na myśli? – Zapytałam krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Moje gołe nogi drżały z zimna.

- Jolina powiedziała mi, że jesteś dziewczyną naszego chłopaka z talentem piłkarskim, znamy go od urodzenia.

Cóż, to miłe. Tragicznie, że znamy się dopiero tak krótko. Moje dzieciństwo aż tak się nie udało.

- Jestem. I co z związku z tym? – Wpatrywałam się w nią.

- Naturalnie plotki mnie nie interesują – zapewnie wiesz. – Roześmiała się lekko.

Dlaczego aż zrobiło mi się nie dobrze? Mój dobry humor opadł.

-Niekontrolowane stany nerwowe Luisa nie są potwierdzone, ale też jego niechęć do Svensona, czyni go widocznym podejrzanym – powiedziała Jolina.

- Podejrzanym? – mocno ścisnęłam wargi.

Tak, oczywiście to tylko spekulacje, wiesz jak prasa lubi gadać – ponownie zachichotała. Proszę skocz z dachu. – Chciałabym po prostu wiedzieć czy pogłoski są prawdziwe. Co zrobisz jeśli całujesz mordercę? – Jolina mrugnęła razem z matką złączone ramionami odeszły.

Rozzłoszczona obserwowałam jak się oddalają. Czy ja to dobrze zrozumiałam? Myśl ludności, że...

- Kocham imprezy – zauważył Ryan, kiedy stanęliśmy na szkolnym korytarzu gdzie małe grupy ludzi przedostawali się do auli. Byłam mu wdzięczna za zmianę tematu.

- Tylko czekaj, tutaj na każdym kroku czai się nauczyciel – powiedziałam z uśmiechem i wyciągnęłam swój sprzęt zwany telefonem.

Czekam na ciebie przy kruszone. Napisał Lou, więc uśmiechnęłam się lekko.

- Ellie? – Łokieć Ryana delikatnie trącił mnie w bok.

- Hm? – Spojrzałam na niego zdumiona, moje myśli na szczęście odeszły od wcześniejszej rozmowy.

- Jakie dziewczyny przyszły tutaj same? – śmiejąc się spojrzał na mnie.

- Ach, a co z Eleanor? – odwróciłam się, gdy popchnął mnie delikatnie w stronę wejścia do auli.

Przewrócił oczami. – Letnia przygoda. – Jego usta wykrzywiły się w chytrym uśmieszku.

- Prawie żadne nie mają partnerów, wystarczy posłuchać. – I tak skończyliśmy naszą małą rozmowę. On widząc mojego barta z Lottie, Zayna i Nialla na parkiecie; i ja widząc osobę przy ogromnym czerwonym owocowym pucharze, błyszczącym w świetle reflektorów odbiegliśmy od siebie.

Koszula Lou obecnie mieniła się na różowo, gdy do niego podeszłam. Wtedy kiedy stanęłam przed nim, a jego oczy spotkały moje rozprzestrzeniło się zadowolenie. – No, no – mruknął kładąc ręce na mojej tali i przyciągając bliżej siebie.

- No, no – odparłam z zakłopotanym uśmiechem.

- Pięknie wyglądasz. – Jego melodyjne słowa perliły się w jego ustach, kiedy mnie lekko całował. Kładąc ręce między nami zatrzymałam go delikatnie.

- Nie wiem – szepnęłam, patrząc na niego. Uczucie bycia obserwowaną nie opuszczało mnie, to miejsce było takie... publiczne.

- Miejmy gdzieś nauczycieli, przecież już przed tym byliśmy ze sobą. To ich sprawa jeśli mają z tym problem, ja będę głosił to, że jesteś moja – oznajmił spokojnie, pociągając mnie za szyje bliżej – do momentu aż nasze usta nie złączyły się w pocałunku.

~*~

Trzy godziny później moje nogi ogromnie mnie bolały – Louis był tak pełen energii, miał jej o wiele więcej niż ja. Wesoły ciągnął mnie po każdym napoju z powrotem na parkiet. Skrzyżował swoje ręce na moich plecach, jego podbródek spoczywał nad moim czołem. Na szczęście dla mnie DJ grał właśnie jedną z wolniejszych piosenek, więc nie musiałam dziko tańczyć do rytmu.

- Do domu? – wyszeptał cicho, jego policzek dotknął mojej skroni. Odchyliłam głowę do tyłu i przytaknęłam. Ręka w rękę weszliśmy do szatni zdjął swój płaszcz i moją marynarkę, którą odłożyłam tu wcześniej z Ryanem.

Czarne, szlachetne Volvo zaparkowane było na parkingu nauczycieli; światła z lampy świeciły jasno i jak gwiazdy odbijały się w szybie. Usiadłam ostrożnie na chłodniej skórze samochodu czekając aż Louis włączył silnik.

~*~

- Mam tylko mrożoną pizze – usłyszałam jego głos kiedy odłożyłam torbę w jego sypialni. Pokój nie wyglądał inaczej niż ostatnio, może z wyjątkiem niektórych ubrań niedaleko łóżka, których nie było parę dni temu. Skrzynia z zabawkami była zamknięta obok szafki. Byłam tak głupia, jak mogłam wątpić w jego słowa. Zabawkowa broń, nic więcej.

Wyczerpana usiadłam na łóżku, zrzuciłam z nóg buty i położyłam się na plecach. Utkwiłam spojrzenie w suficie i po prostu gapiłam się w niego.

- O, tu jesteś – Nagle głos Lou znalazł się tak blisko, że aż zatrzęsłam się zaskoczona. Położył się obok mnie na materacu i przyciągnął do siebie. – Z salami czy hawajska? – zapytał cicho obejmując mnie. Jego oczy spoglądały na mnie czule.

- Salami – mruknęłam przymykając oczu. Co zrobisz jeśli całujesz mordercę? Ponure echo słów Joliny odbiły się w mojej głowie. Zamknęłabyś się. Ty głupia krowo. Wtedy całuje go tak jak przedtem.

- Słyszałeś o tym wcześniej? – wypowiadam z siebie słowa, przerywając nasz pocałunek.

- Co? – Pochylił się bardziej w moją stronę, jego palce były pod moją koszulką, pieszcząc moją skórę.

- Plotki. O Svensonie. I... - Wzięłam moją rękę z jego włosów.

Jego twarz była smutna. Puścił mnie, odwróciłam się na plecy wpatrując się w sufit tak jak wcześniej.

- Lou? – Szepnęłam przerywając milczenie.

Przytaknął. – Straszne prawda? Teraz nie jestem tylko agresywnym typem obrażającym graczy, ale także bezwzględnym zabójcą – powiedział z bólem w głosie.

- Jolina i jej mama o tym mówiły – mruknęłam.

- One mnie nie obchodzą. Nie mają innego Hobby. Ale jak ja mogę zniszczyć tą plotkę? Udowodnić, że nie jest prawdą? Do tej pory moje zarzuty nie miały aż takiego znaczenia, ale teraz... Teraz to jest tak poważne oskarżenie. Życzyłem sobie, żebyśmy o tym nie rozmawiali.

- Przepraszam. – Z poczuciem winny odwróciłam się do niego i położyłam rękę na jego klatce piersiowej. Potrząsnął głową.

- Wierzysz w to? – zapytał, odrywając swoje spojrzenie od ściany.

Nie odpowiedziałam. Nie byłam pewna, czy Louis nie miał z tym nic wspólnego. Musiałam mu jednak zaufać. Musiałam ostatecznie pozbyć się wątpliwości.

- El?

- Hm?

- Wierzysz mi? Proszę, musisz mi zaufać, nie mam nic wspólnego ze śmiercią Svensona. Proszę, proszę musisz mi wierzyć. Powiedz, że mi ufasz.

- Ufam ci – odrzekłam mu. Tak po prostu było. Jolina była kłamcą, a obie z matką powierzchownymi krowami. One mnie nie lubiły, to wszystko.

- Nikogo bym nie skrzywdził z powodu gniewu.

- Ufam ci – powtórzyłam, przytulając go. Mój głód zniknął, to musiał być też środek nocy.

Deszczowe krople zaczęły głośno uderzać w okna na poddaszu Louisa, tworząc monotonny rytm.

~ *~

- El, choć.

Mgła zdawała się być jakby duchem pomiędzy gałęziami. Białe długie ramiona natury ogarnęły moje kostki, pieściły moje bose stopy. Wiatr po raz kolejny potrząsnął koronami drzew, przez co stare gałęzie aż zatrzeszczały. Padał deszcz. Niebo było pogrążone w głębokiej czerni. Jak słabe echo rozbrzmiewał głos.

- El, kochanie, gdzie jesteś? – Louis. To był Louis który stał bezpośrednio przede mną, ale nie mogłam do dostrzec.

- Louis nie znajdę cię – krzyknęłam przez burzę.

Potknęłam się przez kilka wystających korzeni. Wyciągnęłam palce, aby nadal szukać Lou.

Błoto wmieszało się w moje dłonie, gdy chwyciłam mokrej ziemi. Gałęzie i liście wplatały się w moje włosy, pociągnęłam nosem powstrzymując łzy w oczach.

- El, co tu robisz? – Połączony z brudem Louis stanął przede mną. Miał podwinięte nogawki od spodni, również był boso jak ja.

- Ty... Ty mnie stamtąd wołasz – wyjaśniłam nieśmiało. Przestraszył mnie gdy tam stanął.

- Nie, nie zrobiłem tego. – Odwrócił się do mnie plecami – Nie waż się stąd ruszać.

- Ale.. gdzie idziesz? – spytałam, starając się nadążyć za jego krokami.

- Zrobić moją pracę – powiedział chłodno, nie zwalniając. Dlaczego był taki arogancki i bez serca dla mnie?

I o jaką pracę mu chodziło?

Prawię wpadłam na jego plecy, gdy nagle się zatrzymał. Była gwieździsta noc, ale hałas ustał. Panowała tutaj lodowata i nieprzyjemna cisza, jakby w wszystko było martwe.

- Gdzie jesteśmy? – wyszeptałam nie ośmielając się wysunąć głowy zza jego pleców. Jednak kiedy zrobił krok w bok, moje serce zdawało się wyrwać z klatki piersiowej. Groźny wybuch.

Góra wyłoniła się przede mną – biała i nierówna. Krótko zerknęłam na nią i westchnęłam. Jednak mój obraz nie ulegał zmianie. Spiętrzona góra trupów rosła ponad wierzchołki drzew.

- Louis?! – krzyknęłam jęknęłam w szoku i cofnęłam się kilka kroków do tyłu, ale Louis zniknął.

- Boisz się? – wyszeptał głos w moim uchu. Czułam jego obecność tak intensywnie, że moja skóra zaczęła palić. – Jolina ma rację, nie jest głupią dziewczynką. I teraz musi tam pozostać przez całe życie. Jego ramie pojawiło się obok mnie. Uświadomiłam sobie z przerażeniem, że w jego dłoni znajdował się pistolet. Pistolet.

- Louis – szepnęłam drżącym głosem, zamknęłam oczy stając się ignorować fakt, że jego ramie owinęło się w wokół mojej szyi.

- To. Ja. Zabiłem. Svensona. Podobnie jak wszystkich tutaj – wyszeptał, tym razem bardziej wyraźnie w moim uchu. Wzdrygnęłam się. Co poszło tutaj nie tak?

Lodowate uczucie rozprzestrzeniało się od mojego czoła, moje ciśnienie podskoczyło. – Przepraszam El.

Jedno kliknięcie.

Było już za późno na płacz.

- El, hej wszystko w porządku? – Potrząsające ramie było jeszcze dla mnie ciemnym obrazem. Jasne światło zaczęło świecić w moim kierunku.

Oczy Louisa patrzyły na mnie uważnie. Skrzywiłam się. – Kochanie, co się stało.

Moje spojrzenie wędrowało tam i z powrotem, badając otoczenie. Wtedy mój puls unormował się i wszystko stało się dla mnie jasne. To wszystko było tylko snem.

- O Boże – jęknęłam, ukrywając twarz w jego piersi. Lou pogładził mnie delikatnie po plecach starając uspokoić. Jednak szok był zbyt głęboki. Płakałam, a moje ciało drżało w jego uścisku.

- Miałaś zły sen, El – mruknął, poczułam delikatny pocałunek na moich włosach. – Chcesz go opowiedzieć?

Nie. Na litość Boską. Nie.

Potrząsnęłam głową.

- W porządku, ale zaraz musisz iść do szkoły. I ktoś dzwonił do drzwi.

Oparłam się o jego klatkę piersiową i spojrzałam na niego z zakłopotaniem. Miał rację – śniłam.

Nieznacznym ruchem otarłam łzy, a on dał mi całusa w nos. Po raz kolejny zadzwonił dzwonek.

- Poczekaj na mnie chwilę. – uśmiechnął się delikatnie mnie od siebie odsuwając i wstając z łóżka. Szybko spojrzałam na jego budzik, zmęczona zrzuciłam z siebie kołdrę, usiadłam. Próbowałam wymazać obrazy z nocy. Moja wyobraźnia przerosła samą siebie.

Ociężale wyszłam z pokoju Louisa wychodząc na korytarz. Lou po prostu zostawił otwarte drzwi. Zamarłam.

- Dzień dobry, policja. Wypuścił nas sąsiad. Jesteś aresztowany pod zarzutem morderstwa pana Svensona. Prosimy z nami i bez wszczynania problemów.

Krzyknęłam wewnątrz. Co tu się stało, dlaczego moje różowe szczęśliwe życie zostało przekształcone w taki koszmar?

- To musi być pomyłka. – Głos Louisa pozostał spokojny, ale ja potrafiłam usłyszeć strach.

- Przykro mi, są spekulację, które wskazują na pana.

Policjant spojrzał na mnie. Zaczęłam się trząść. Nie, co to było. Louis nie mógł nikogo zabić, znałam go.

Jedno kliknięcie wyrwało mnie z rozpaczliwych myśli. Żelazne kajdanki krępowały Louisa nadgarstki. Dysząc podbiegłam do nich.

- Nie, on nigdzie nie idzie. Louis nikogo nie zabił. Płakałam, potrząsając kajdankami i odpychając policjantów. – Odejdźcie zostawicie nas w spokoju!

Rozpacz. Ból. Nienawiść. Złość. Niekończący się szok. Moja cała twarz była zapłakana.

- Przesuń się, młoda damo. – Drugi policjant chwycił mocno moje ramie i odciągnął mnie daleka od Louisa.

- Nie! – Szarpnęłam się krzycząc, chciałam znów się do niego dostać. Jednak zablokowali mi drogę.

- Jeśli się pani nie uspokoi możemy panią ukarać za zachowanie. – Odwrócił się do mnie plecami zostawiając mnie tam.

Patrzyłam tylko jak w zwolnionym tempie, wyprowadzali Louisa z mieszkania. Powoli podeszłam do drzwi wejściowych. Patrzyłam jak trzech policjantów sprowadza w dół mojego chłopaka. Tommo spojrzał w górę, nasze oczy spotkały się.

- Kocham cię, EL – powiedział bezgłośnie, a jego głos w mojej głowie był miękki i kruchy.

- Ja też cię kocham Louis – odszepnęłam poprzez łzy. Kiedy zniknął, siadłam na szczycie schodów, kryjąc twarz w nogach i płacząc głośno.



Zostały jeszcze dwa rozdziały autorki 

36 - ma 3 strony 

37 - ma 2 strony

Nie wiem, kiedy się pojawią, ale skoro przetłumaczyłam ostatnie 5 stron w 2 dni to mam nadzieję, że pójdzie też szybko. NICZEGO nie obiecuje. Ciesze się, że wróciła mi chęć do niemieckiego - ostatnie 4 miesiące, były katorgą, na samą myśl o tym języku chciało mi się wymiotować. Wiem, że to nijakie usprawiedliwienie, jednak cóż... mam nadzieję, że jeszcze ktoś tutaj jest ;) 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro