𝚘𝚗𝚎 𝚜𝚑𝚘𝚝
Ten dzień, a właściwie wieczór, zapamiętam na długo.
W sumie, dzień jak co dzień. Powolne zwleczenie się z łóżka, pójście do szkoły, nudne lekcje. Po dniu spędzonym w Hexside szłam do biblioteki. Tam odrabiałam zadania które trzeba było wykonać po lekcjach oraz pracowałam. Moja praca polegała głównie na utrzymywaniu porządku na półkach z książkami, dużą część czasu poświęcałam też na zarażanie młodszych ode mnie miłością do książek.
Ten dzień miał się jednak różnić od innych. Wieczoru nie spędzę w domu ucząc się do coraz to kolejnych egzaminów, czytając książki i unikając reszty rodziny.
Tego wieczoru miałam udać się do Sowiego Domu by spędzić noc wraz z Gusem, Willow i Luz. Dziewczyna stwierdziła, że musimy się zintegrować. Nie wiem kogo dokładnie miała na myśli lecz wolę się nie domyślać. Z jednej strony bardzo chciałam pójść - chciałam spędzić więcej z czasu z dziewczyną, która mi się podoba. Z drugiej jednak strony obawiam się, że przez całą noc będzie bardzo... niezręcznie.
Ostatnimi czasy nasza relacja stała się naprawdę dziwna. Często zdarzało się że któraś z nas palnęła coś naprawdę głupiego a bliskość drugiej przytłaczała. Nie wiem czym to jest spowodowane. Przez kilka chwil przemykało mi przez myśl że może Luz czuje do mnie to samo, co ja do niej, ale szybko odrzucałam od siebie te myśli. To zdawało mi się niemożliwe.
Dochodziła już godzina dziewiętnasta gdy powoli kończyłam obchód po bibliotece. Często zostawałam jako ostatnia i zamykałam budynek. Tak było i tym razem. Zbliżałam się już do wyjścia gdy usłyszałam kroki. Poszłam w stronę z której było je słychać.
- Przepraszam? My już zamykany. Jeśli to coś ważnego to proszę, załatw to szybko, a jeśli nie to... Co tu robisz? - przerwałam wypowiedź gdy ujrzałam znajome zielone włosy.
- Micia! Tu się schowałaś spryciulo. - Emira, moja starsza siostra podeszła do mnie bliżej.
- Co tu robisz? I gdzie zgubiłaś swój ogon?
- O Edricu mówisz? Szanowny braciszek znów randkuje. A ja tu przyszłam bo w sumie, nie mam co robić.
- I nagle wszystko stało się jasne. - przewróciłam oczami. - Nie posiedzisz tu zbyt długo bo właśnie miałam zamykać. Spieszę się.
- A gdzie to się spieszysz siostrzyczko? - dziewczyna uśmiechnęła się podejrzanie.
- Nie musisz wiedzieć. - odwróciłam się w stronę wyjścia z biblioteki.
- Żart, i tak wiem co będziesz robić. Rozmawiasz sama ze sobą a ściany są cienkie.
- Podsłuchujesz!
Emira roześmiała się.
- A ty gadasz do siebie. Ale hej, czemu się tym stresujesz? Zwykła nocowanka z przyjaciółmi.
Ruszyłam w stronę drzwi milcząc.
- Obawiasz się że nie będziesz wiedziała jak się zachować? Głowa do góry! Wszystko będzie dobrze. Może czas no wiesz, zebrać się w sobie i zrobić wiadomo co?
- A jeśli Luz tego nie zaakceptuje? Jeśli stchórzę? Podziękuję, poczekam na ten moment jeszcze trochę.
- Ja wiem co widzę ale rób jak chcesz. Ja cię do niczego nie zmuszam. - zielonowłosa fuknęła.
Kilka chwil później wychodziłyśmy już z biblioteki. A jeśli Emira ma rację? Może to już odpowiedni moment? Teraz już dobrze wiem co czuję do Luz. To ona sprawiała że czuję szczęście, że odważyłam się być sobą. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko odwzajemnienie uczuć z jej strony. Wraz z siostrą skierowałyśmy nasze kroki w kierunku domu.
Rezydencja naszej rodziny mieściła się za miastem. Co prawda do samego centrum Bonesborough nie mieliśmy zbyt daleko ale wciąż mieszkaliśmy poza terenem mieściny. Budynek znajdował się na pagórku, wśród wysokich drzew. Do wejścia prowadziła brukowana ścieżka, na której początku wznosiła się brama na której napisane było że posesja należy do nas, Blight'ów. Na wypadek gdyby ktoś nie wiedział że to nasza rodzina tu mieszka.
Weszłyśmy do budynku który w jakimś stopniu przypominał średniowieczny zamek. Kiedyś zdarzyło mi się czytać o tym okresie i uważam ten czas za naprawdę interesujący. Ściany "zamku" wybudowano z szarego kamienia, porośnięte były one pomarańczowym bluszczem. Całości uroku dodawały duże okna. Naprawdę lubię tu mieszkać ale czasami ogrom tego wszystkiego mnie przytłacza. Równie dobrze radość mógł mi sprawić mały, przytulny dom w środku lasu.
Skierowałam kroki w stronę mojego pokoju, Emira poszła gdzieś w swoją stronę. Miałam wpaść tylko po wcześniej przygotowaną torbę i udać się do Sowiego Domu. Po chwili znajdowałam się w pomieszczeniu w którym spędzałam większość swojego czasu czyli w moim pokoju. Na schludnie pościelonym łóżku czekała na mnie przygotowana poprzedniego wieczoru torba z ubraniami na przebranie oraz śpiworem. Chwyciłam torbę i wyszłam szybkim krokiem z pokoju. Chciałam jak najszybciej wyjść z domu, nie chciałam powiem spotkać mamy.
Od czasu kiedy zmieniłam kolor włosów kroczyłyśmy na wojennej ścieżce. Mamie nie spodobało się że tym razem zrobiłam coś innego, że nie jestem w tej chwili idealnie dopasowana do starszego rodzeństwa. Chciała mieć idealne dzieci, idealnie do siebie dopasowane, osiągające idealne stopnie i po prostu będące idealne. Nie podobało mi się to. Chciałam być tylko sobą, przyjaźnić się z tym, kim chcę i robić to co chcę. Życie w tej rodzinie bywa naprawdę ciężkie. Co gorsza tata często miewa wszystko gdzieś, na nic nie reaguje. Dla niego najważniejsza jest praca nad coraz to nowymi wynalazkami.
Idąc korytarzem jak na złość musiałam spotkać mamę.
- Gdzie się wybierasz? - zapytała mnie.
- Spotykam się z przyjaciółmi. Wrócę jutro.
- Amity Blight, ja... życzę ci dobrej zabawy. - powiedziała starając się nie wyrażać żadnych emocji.
- Dziękuję? - byłam zdziwiona że matka nie miała do mnie żadnych pretensji. Gdyby zachowywała się w ten sposób częściej sądziłabym, że próbuje zmienić swoje nastawienie.
Zastanawiając się nad tym dalej wyszłam z budynku i skierowałam swoje kroki w kierunku Sowiego Domu.
-
Zbliżałam się już do budynku. Nie był on ogromny tak jak mój dom. Nad wejściem widniał ogromny, kolorowy witraż w kształcie oka. Podeszłam do wejścia mając nadzieję że nie zwrócę uwagi pewnego pierzastego demona.
Och, jednak na to za późno.
- Amity! Hoot hoot! Czeeeeeść! Masz ochotę porozmaaaaawiaać, hoot? - odezwał się Hooty. Przeklęty, irytujący demon. Nienawidzę go z całego serca.
- Jeszcze raz otworzysz dziób to zabiję cię, pozbawię ślicznych piórek, usmażę i zjem na obiad. Zrozumiano?
Sowa zrobiła smutną minę jednak nie odezwała się już ani słowem. Otworzyłam drzwi, wchodząc do pomieszczenia zauważyłam Edę grzebiącą w jakimś pudełku. Obok niej na kanapie leżał King, który trącał małą łapką jakiś przedmiot. Kiwnęłam do niej głową na przywiatnie mając zamiar przejść dalej.
- O! Przyszła i ostatnia imprezowiczka. Gdybyś pytała, nie, nie mam zielonego pojęcia gdzie oni siedzą. Sprawdź czy nie ma ich w pokoju młodej, a gdyby ich nie było to możesz się wynosić, z góry dzięki.
Nie miałam najmniejszego zamiaru by pytać kobietę gdzie znajdują się moi przyjaciele ale informacja okazała się być przydatna. Pamiętałam gdzie znajdował się pokój Luz, byłam tam już kiedyś. Weszłam do pomieszczenia które kiedyś było prawdopodobnie składzikiem na ludzkie śmieci. Niestety nie było w nim Luz, Willow i Gusa, oznaczało to że są gdzieś indziej. Na ścianach wisiały plakaty Dobrej Wiedźmy Azury, w kątach widać było różne przedmioty których pewnie nie dało się nigdzie dobrze ukryć. Przy ścianie stało również coś w rodzaju klatki, w której dostrzegłam Mysz Echa. Widocznie Luz postanowiła przygarnąć małego gryzonia do siebie. Na środku pokoju leżała jakaś pomięta kartka. Postanowiłam na nią zobaczyć.
"Amity! Skoro to czytasz prawdopodobnie przyszłaś trochę za późno. Siedzimy na wieży, nie wiem kiedy przyjdziesz więc narysowałam ci mapę byś nie zabłądziła. Miłego szukania nas!"
Pod tekstem narysowana była prowizoryczna mapka która podobno miała mnie doprowadzić do wieży. Szłam korytarzem, później jakimiś schodami, następnie znowu korytarzem i jeszcze jednymi schodami. Wydawało mi się że budynek jest mniejszy ale widocznie się myliłam. Będąc już przy końcu schodów zaczęłam słyszeć rozmowy.
- I wtedy statek się rozbił i my z niego spadliśmy, co nie? Nie wiem, obudziłam się nagle na ziemi i... - to był głos Luz. Pewnie opowiadała przyjaciołom o jakichś swoich ostatnich wyczynach. Powoli weszłam na wieżę.
- I wtedy ja go chlasnęłam ręką po twarzy by zobaczyć czy przypadkiem nie umarł ale jednak żył i... Hej Amity! Właśnie opowiadam Willow i Gusowi jak Kikimora prawie zamordowała Huntera, chcesz posłuchać?
- Hej. W sumie, czemu nie. - uśmiechnęłam się i usiadłam koło przyjaciół. W międzyczasie Luz opowiadała o jej ostatniej przygodzie. Okazało się że sławny Golden Guard z Cesarskiego Sabatu to tylko zwykły dzieciak, prawdopodobnie w wieku mojego rodzeństwa, który na dodatek nie posiada zdolności magicznych. Żal mi było chłopaka, bowiem już w tak młodym wieku ciążyło na nim tyle obowiązków.
Rozmawialiśmy we czwórkę jakiś czas opowiadając sobie o różnych głupich rzeczach ("Kosmici istnieją, serio!"). Już za chwilę miało zajść słońce,więc zajęliśmy miejsca by obserwować zjawisko. Dzisiaj było naprawdę zapierające dech w piersiach. Niebo wyglądało jak pomalowane przez najbardziej utalentowanego malarza świata. Barwy płynnie przechodziły z jednej na drugą, chmury wręcz błyszczały w świetle zachodzącego słońca. Krajobraz sprawiał że nie chciało się przerywać tej pięknej chwili.
- Uwielbiam zachody słońca. - rzuciła Luz. - W moim ludzkim świecie bywały naprawdę piękne ale tu, na Wyspach... Wszystko ma swój urok. Każda najmniejsza rzecz. Czasem czuję, że to tutaj jest mój świat i nie chcę wracać do domu. Ale nawet najpiękniejsza przygoda musi się kiedyś skończyć. - westchnęła.
Odejście dziewczyny z tego świata, jej powrót do Krainy Ludzi sprawiał, że czułam się jak najmniejsza istniejąca jednostka. Nie wiem jak mocno bym to przeżywała. Boję się nadejścia tego dnia i w tej chwili jest to mój największy lęk. Bo rozstanie się z osobą, na której bardzo ci zależy zawsze jest ciężkie i bolesne.
- Dobra, koniec tego smęcenia. Nauczę was grać w Monopol! Kto idzie ze mną na niebezpieczną wyprawę do schowka z ludzkimi rzeczami? - spytała Luz będąc jak zwykle bardzo zadowolona z życia.
- Ja idę! Pogrzebię w ludzkich śmieciach i może znajdę więcej wiader! - ucieszył się Gus.
- Dobra Gus! Lecimy po to cudeńko! Wracamy za maks dziesięć minut! - zakrzyknęła dziewczyna po czym zbiegła schodami w dół, chłopak ruszył za nią.
Wpatrywałam się w miejsce, w którym zniknęli moi przyjaciele. Zastanawiałam się czy może jednak nie postawić dzisiaj pierwszego kroku w związku z moją relacją z Luz. Mógł to być przełomowy moment w naszej znajomości. Mogłabym w końcu zmierzyć się z jednym z moich lęków, byciem odrzuconym.
- Amity? Wszystko w porządku? Odkąd Luz i Gus pobiegli po tą grę nie odzywasz się. - z zamyślenia wyrwał mnie głos Willow. Wraz z niebieskowłosą przyjaźniłyśmy się w dzieciństwie, jednak przez moich rodziców musiałam zerwać tą znajomość. Twierdzili że nie mogę zadawać się z wiedźmą, która w tym wieku nie opanowała jeszcze zdolności magicznych. W tej chwili Willow była jedną z potężniejszych wiedźm jakie znam. Jestem zdziwiona że chce ona odbudować to, co było między nami te kilka lat temu. Gdybym ja była na jej miejscu zapewne nie odzywałabym się do osoby która mnie skrzywdziła. Willow potrafiła jednak dać komuś drugą szansę.
- Oh, tak. Zamyśliłam się, to wszystko.
- Czemu jej o tym nie powiesz?
- Bo... Czekaj, skąd wiesz o czym myślałam?
- Widać to co najmniej na kilometr.
- Eh, powinnam myśleć o takich rzeczach tylko wtedy kiedy jestem sama. Odpowiadając na twoje pytanie to... Nie wiem. Właśnie myślałam żeby zrobić to później ale...
- Żadnych ale. Ta chwila musi nastąpić. Chcesz tłumić to w sobie i czuć się z tym niekomfortowo przez najbliższy czas?
- Nie. I wiesz co... Zrobię to. Nie zrobię z siebie idiotki. Wszystko się uda. Raczej.
- Na pewno. Pamiętasz jak kiedyś uciekałyśmy przed trenerem, wtedy, nad jeziorem? Byłyśmy wtedy takie głupie! - zachichotała Willow.
- Jak mogłabym zapomnieć. Albo jak czytałyśmy nielegalnie książki w bibliotece? - uśmiechnęłam się.
- Pewnie! A przypominasz sobie jak...
Przez chwilę wszystko było jak kiedyś. Ta rozmowa przypomniała mi o wielu radosnych chwilach. Dawno nie wspominałam dzieciństwa, chciałam się odciąć od całej sytuacji z Willow ale teraz, po tych kilku latach czułam się przy tym bardzo swobodnie.Naszą rozmowę przerwał odgłos kroków, który się do nas zbliżał.
- Jesteśmy! Doprawdy, nie wierzę że ludzie wyrzucają takie cudeńka. I nie wierzę że w składziku Edy jest taki syf. - powiedziała Luz kładąc pudełko z grą na ziemi.
- O mało się tam nie utopiliśmy pod lawiną skarbów. I nie było więcej wiader. Szkoda. - westchnął Gus.
Luz otworzyła kartonowe pudełko i wyjęła całą jego zawartość.
- Teraz was nauczę jak się gra w Monopol! Niezwykła, strategiczna gra, sprawia że zaczynasz myśleć, stajesz się zawodowym przedsiębiorcą i eliminujesz innych! Najlepsza planszówka świata, nigdy mi się nie znudzi.
Dziewczyna objaśniła nam zasady gry, okazały się całkiem proste. Rozpoczęliśmy rozgrywkę. Co prawda w paru momentach nie rozumiałam o co chodzi ale po jakimś czasie wszystko stało się jasne. Graliśmy w grę ponad godzinę, skończyło się na tym że Gus zbankrutował, ja siedziałam w więzieniu a Willow zdobyła wszystkie posiadłości i tym samym wygrała. Ludzkie gry bywały dziwne, ale naprawdę zabawne.
- Skoro wyłoniliśmy już zwycięzcę Monopolu to co teraz robimy? - zapytał Gus ziewając. Było już ciemno, ale Luz stworzyła kilka świetlnych kul za pomocą glifów, które oświetlały wieżę i nadawały niezwykłego klimatu.
- Zagrajmy w prawdę czy wyzwanie! Czy gracie w tą grę tutaj, na Wyspach?
- To ta gra w której albo się odpowiada na pytanie albo wykonuje wyzwanie, tak? - spytałam chcąc się upewnić że myślimy o jednym i tym samym.
Luz kiwnęła głową. Wszyscy wiedzieliśmy jak w to się gra więc zaczęliśmy. Pytania bywały krępujące ("Co sądzisz o Luz, Amity?") a wyzwania naprawdę dziwne ("Gus, zachowuj się jak King do końca tej rundy!") ale koniec końców bawiliśmy się świetnie.
Zdążyliśmy już rozłożyć śpiwory. Leżeliśmy na nich i wpatrywaliśmy się w niebo leniwnie rozmawiając, było już całkiem późno i wszyscy byliśmy zmęczeni długim dniem. Słyszałam że Gus już śpi, dowodem na to było niezagłośne chrapanie. Od kilku minut Willow również się nie odzywała czyli prawdopodobnie zasnęła. Jedynie ja i Luz jeszcze nie spałyśmy. Rozmawiałyśmy po cichu by nie obudzić reszty.
Wpatrywałam się w gwiazdy. Chmury akurat odeszły w drugą stronę, więc miałyśmy idealny widok na niebo.
- Uwielbiam patrzeć w gwiazdy. Mimo, że nigdy nie umiem rozpoznać gdzie jest który gwiazdozbiór bo dla mnie jest to zbyt skomplikowane, to patrzenie na te tysiące małych, świecących punkcików mnie uspokaja. Ciebie też? - spytała mnie Luz. Jakoś tak wyszło, że rozłożyłyśmy nasze śpiwory obok siebie, więc nie musiałyśmy się obawiać że z odległości któraś czegoś nie dosłyszy.
- Mhm. Patrzenie na nie sprawia że czuję się jak w zupełnie innym świecie. Takie uczucie towarzyszy mi również przy czytaniu. Zgłębiam się w daną historię i wręcz uczestniczę w tych wydarzeniach wraz z bohaterami.
- To zupełnie tak jak ja! - zachichotała cicho dziewczyna. Uśmiechnęłam się, w umyśle łączyłam gwiazdy na niebie w gwiazdozbiory.
- Co do gwiazd to tam przykładowo znajduje się gwiazdozbiór smoka. Widzisz tą jasną gwiazdę? - pokazałam ręką punkcik na niebie.
- Że tamtą?
- Nie, tą. - zaśmiałam się.
- Przecież przed chwilą ci mówiłam że jestem słaba w te klocki.
- No dobra, wybaczam. Zatem tam jest smok, na prawo od niego feniks. Jeszcze gdzieś tutaj powinien być łucznik, gdzie on jest... Ah, tam.
- I ty znasz wszystkie gwiazdozbiory na pamięć?
- Tylko te bardziej znane. Interesuję się tym, tak trochę. - czytałam dużo książek na temat astrologii, sama też w pogodne noce wychodziłam na zewnątrz i obserwowałam gwiazdy.
- Wow! Świetnie znać kogoś takiego kto zna się na tym wszystkim, rozumiesz o co mi chodzi.
- Masz szczęście. - rzuciłam wzrokiem na twarz dziewczyny.
- Wielkie. - teraz ona też na mnie patrzyła. Prosto w moje oczy. - Poopowiadasz coś o tym więcej?
Zgodziłam się. Przerzucając moje spojrzenie na niebo wznowiłam opowieść o poszczególych gwiazdach i gwiazdozbiorach. Tym razem naprawdę ktoś chciał mnie słuchać, sprawiło mi to ogromną radość. W pewnej chwili położyłam rękę na ziemi by było mi wygodniej a chwilę później poczułam na niej lekki dotyk. Luz lekko muskała swoją dłonią moją. Lekko się zacięłam podczas mówienia,zapewne moja twarz przybrała kolor czerwony. Na szczęście było ciemno i nie było tego widać. Odwróciłam wzrok więc wzrok i spojrzałam na niebo, starając się nie brzmieć na lekko zestresowaną, kontynuowałam opowiadanie. Wciąż czułam lekki dotyk skóry dziewczyny. Czy to aby dobry moment by zebrać się w sobie i wyznać coś, co tłumiło się w sobie od dawna?
- Naprawdę wiesz dużo na ten temat. I w sumie, wydaje się to być interesujące. Najbardziej podobały mi się fragmenty w których opowiadałaś jak poszczególne gwiazdy i ich zbiory zdobywały swoje nazwy. I przyznam że niektóre były naprawdę szalone.
Pokiwałam głową. Serce mi mocno waliło. Dasz radę Amity, zrobisz to. Uda ci się. Wszystko będzie dobrze. Podniosłam się do siadu.
- Czy em... możemy porozmawiać?
- Robimy to przecież cały czas. - zauważyła Luz i również usiadła.
- Nie oto mi chodzi. Po prostu... siedź i słuchaj, dobrze?
Dziewczyna pokiwała głową i popatrzyła na mnie poważnym wzrokiem.
- Jestem gotowa na wszystko.
Wzięłam głęboki wdech.
- Kiedyś, zanim jeszcze się tu pojawiłaś nie miałam zbyt kolorowego życia. Żyłam ciągle pod presją bycia najlepszą, nie mogąc robić tego, co ja chcę. Kiedy tutaj przybyłaś to wszystko się zmieniło. To ty sprawiłaś że pewne sprawy się rozjaśniły. Odważyłam się stawić opór mamie. Odważyłam się naprawić dawną przyjaźń. Odważyłam się być w końcu sobą, tym kim jestem, a nie udawaną wersją siebie. Dzięki tobie wreszcie jestem szczęśliwa. Więc teraz... Postanawiam zwalczyć mój lęk z Gromu. Nie bałam się odrzucenia przez byle kogo. Osobą którą chciałam zaprosić byłaś ty, koniec końców byłyśmy na balu razem. I przez to, co teraz powiem, możesz być na mnie zła ale nie chcę zrywać naszej znajomości przez to, że w końcu się odważyłam. Mianowicie ja... - zaparło mi dech w piersiach ale musiałam dokończyć zdanie. - Zakochałam się w tobie.
Luz przez dłuższą chwilę wpatrywała się we mnie jak w obrazek. Zaraz potem zrobiła coś, czego się nie spodziewałam. Mocno mnie przytuliła i zaczęła wydawać z siebie dziwne dźwięki, coś pomiędzy łkaniem a śmiechem.
- Czy ja...
- Nie, wszystko w porządku. - roześmiała się i patrząc na mnie przez łzy powiedziała jedno, krótkie zdanie. - Ja też.
Patrzyłam jej w oczy nie wierząc w słowa, które słyszałam.
- Czy możesz powtórzyć?
- Ja też. Ja też się w tobie zakochałam.
Uśmiechnęłam się. Czułam ogromne szczęście. Już nie musiałam się stresować tym, że zrobię coś głupiego, że popełnię jakiś błąd. Zbliżyłam się do Luz, patrząc jej prosto w oczy. Jej miękkie usta nieśmiało dotknęły moich. Odwzajemniłam pocałunek. Chociaż nie był on długi, był cudowny. Odsunęłyśmy się lekko od siebie po czym obie się zaśmiałyśmy.
- Szczerze mówiąc, nigdy tego nie robiłam. - powiedziała Luz.
- Myślisz że ja to robiłam?
- Nie.
Znów śmiech. Podniosłam się i podałam dziewczynie rękę.
- To żeby dobrze zakończyć dzień to... Może zatańczymy?
- Oczywiście. - chwyciła moją rękę i również wstała.
Luz złapała moje ramiona a ja chwyciłam ją w talii. Zaczęłyśmy powoli się obracać próbując nie nadepnąć naszych śpiących przyjaciół. Nasze twarze lśniły w blasku kul świetlnych, wyglądało to naprawdę bajkowo. Taniec nie był jakichś najwyszych lotów ale po prostu był. Cały czas zachowywałyśmy kontakt wzrokowy. Ta chwila należała tylko do nas.
- To... możemy nazywać się parą czy coś w ten deseń? - spytała Luz przerywając ciszę.
- Jeśli ci to odpowiada.
- Odpowiada mi moja wiedźmia dziewczyno.
- Mi tak samo Wydro z Mroczną Stroną.
- I wiesz co, w sumie to...
- Nie teraz. Później. Po prostu siedź cicho i tańcz ze mną.
- Niech będzie. Siedzę cicho.
Zachichotałyśmy. Mogłabym tak tańczyć przez całą noc. Śmiało w tej chwili mogłam się nazywać najszczęśliwszą wiedźmą na Wrzących Wyspach. Bo najważniejsze, że byłam tu i teraz z Luz. Z moją Luz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro