Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dziecko


Altair szedł obok Malika wyjątkowo spokojnie. Rozmawiali o bzdetalach dotyczących głównie infrastruktury Damaszku oraz układu uliczek. Wtem obaj usłyszeli niepokojące odgłosy mieszające się z ludzkimi krzykami. Wiatr powiał w ich stronę i poczuli, że coś się pali. Altair niemal odruchowo rzucił się w tamtą stronę. Malik nie zdążył go zatrzymać i biegł teraz za nim. Kiedy dobiegł na miejsce zobaczył, że jego kompan rozmawia z dwoma kobietami tuż przed palącym się budynkiem. Podszedł. Asasyn właśnie rzucił się w stronę płonącego budynku. Malik krzyknął za nim, ale ten już wbiegał do środka. Nawet się nie obejrzał. Malik nie był równie szalony i nie miał zamiaru bezmyślnie rzucać się w płomienie. Stanął obok kobiet wpatrując się w wejście do budynku. Po niedługiej chwili Altair wyszedł niosąc kobietę w jasnej sukience mocno osmolonej. Trzymała się go kurczowo. Podszedł do stojących. Położył kobietę obok towarzysza. Kobieta znów zaczęła go błagać, ale on zignorował ją i odwrócił się o Malika.

- Zajmij się nią. Wracam po dzieciaka.

-  Co? Pewnie i tak już jest martwe. To wszystko zaraz runie. Tak bardzo chcesz zginąć?

- Dziecko.- wysyczał gniewnie i odwrócił się.

Pobiegł w stronę budynku, z którego coraz mocniej buchały płomienie. Zniknął im z oczu. Biegał po parterze, ale nie widział nigdzie dzieciaka. Właściwie to mało, co widział przez ten ciemny dym i gęste płomienie. Wbiegł na piętro. Szybko je przeszukiwał, co rusz kaszląc i przecierając oczy od dławiącego i szczypiącego dymu. W ostatnim pomieszczeniu, gdzie drzwi były zamknięte i musiał je wyważyć, usłyszał ciche kwilenie przestraszonego dzieciaka. Rozejrzał się. W kołysce, która stała w najdalszym kącie pokoju leżało małe dziecko. Podszedł do kołyski. Delikatnie wyjął je z kołyski i włożył sobie za wierzchnią szatę. Szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia. Niestety belki były już tak przepalone, że strop zaczął się walić. Uskoczył, ale miał odciętą drogę ucieczki. Ten niezbyt ciężki, ale gwałtowny ruch spowodował, że mocno nadpalona podłoga runęła pod nim. Spadł na parter. Tyle tylko, co zdążył się obrócić na bok, kiedy uderzył o podłogę. Ostatkami przytomności osłonił dziecko przed spadającym gruzem. Zemdlał. Wśród gruzu, który na niego spadł było kilka kawałków przepalonego drewna. Jeden z nich wbił się w ramię asasyna. Kiedy się ocknął wszędzie wokół było pełno duszącego dymu i płomieni, które niebezpiecznie się do niego zbliżały już liżąc belkę, która go przygniotła. Poruszył się. Powoli wysuwał się spod gruzu. Brakowało mu oddechu. Na czworaka ruszył w stronę okna. Wszystko go bolało i nie był w stanie szybciej się poruszać. Dziecko pod wierzchnią szatą poruszyło się i zakaszlało.

Jakoś dotarł do okna i wydostał się na zewnątrz. Dowlókł się do ściany przeciwległego budynku i usiadł opierając się plecami o ścianę. Dym wciąż go dławił. Dzieciak poczuł świeże powietrze i zaczął ryczeć. Duża, ciepła dłoń Altaira, która spoczęła na głowie malucha widocznie go uspokoiła, bo przestał. Złotooki zakaszlał okropnie. Czuł się tak jakby gorące powietrze wewnątrz budynku wypaliło mu płuca. Nie mógł złapać tchu. Jego myśli stawały się ociężałe. Pocieszał się myślą, że chociaż udało mu się uratować to małe, bezbronne istnienie. Może tak jego winy zostaną odkupione? Ciążące mu jak ołów powieki opadły. Wszystko zgasło.
Po chwili budynek kompletnie się zawalił. Z otworów okiennych i drzwiowych buchnęły płomienie. Malik nie doczekał się wyjścia towarzysza. Nie wierzył. Nie chciał wierzyć, że ktoś taki jak Altair mógł zginąć w głupich płomieniach ratując jakiegoś dzieciaka. Przecież on nie lubi, ba, nie znosi dzieci! Jednak nikt się nie wyłonił z wnętrza. Nie. Nawet ON nie mógł tego przeżyć. Opuścił głowę. Wyszeptał cicho surę Ja Sin.

Niechętnie, wciąż się łudząc odwrócił się. Ruszył głęboko zasmucony w stronę biura, by przekazać te nie wesołe wieści rafiqowi.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro