Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Gravitation Always Wins... Or Maybe Just Sometimes

Jest to druga część "Gravitation Always Wins", nawiązuje ona do zdarzeń z pierwszej części.
Polecam zaznajomić się najpierw z DAW, żeby lepiej zrozumieć postępowanie niektórych postaci oraz wydarzenia tu zawarte.

Pomysł od: @xIdontlikedonutsx
Mike załamuje się po tym jak Luke go zostawił... Popada w depresję, a tymczasem do szkoły dochodzi *lenny* nowy uczeń. Cole i Michael zakochują się w sobie powoli. Mike zapomina o Luke'u. A Luke cierpi, jest niesamowicie zazdrosny; znęca się nad Colem, aż w końcu zmusza go do "bitwy" idk jak to się nazywa, ale powiedzmy, że meczu koszykówki 1 na 1, kto wygra ten bierze Michaela...  Ty wybierz kto wygra i jak Mike się zachowa... W tle zmartwiony Calum i zjarany Ashton.
Parring: Muke, Mike + Cole Sprouse
Długość:  7K słów
Ostrzeżenia: niecenzuralne słowa, miłość męsko męska, narkotyki, depresja, znęcanie się

Mam nadzieję, że Ci się spodoba :)
  

    



Gravitation Always Wins... Or Maybe Just Sometimes

    

  

Bycie Michaelem Cliffordem jest do dupy. Zwłaszcza kiedy jeden z twoich przyjaciół jest w szkolnej orkiestrze i uprze się, że potrzebuje wsparcia podczas rozgrywek. Wtedy nie masz innej opcji i po prostu lądujesz na trybunach, gdy twój były chłopak gra pieprzony mecz koszykówki, będąc dopingowanym przez swoją prawdziwą dziewczynę.

Och, czy Mike wspomniał już, że on jako swoją jedyną podporę ma Ashtona, który właśnie usypia na jego ramieniu będąc już całkiem zjarany?

- Luke, ty mały dupku, zabieraj swój tłusty tyłek na boisko! - krzyczy trener i Michael może usłyszeć to dzięki siedzeniu całkiem blisko. Chłopak wychyla się nieco, ponieważ mimo wszytko chce go zobaczyć. Nawet jeśli miałoby go to zranić jeszcze bardziej.

Hemmo uśmiecha się ciepło do  Violet, z którą prawdopodobnie rozmawiał i już po chwili pędzi do innych zawodników. Brontë patrzy za nim szczęśliwa i dumna. Kto nie byłby zadowolony mając za chłopaka króla szkoły Luke'a Roberta Zdradliwego Chuja Bez Uczuć Hemmingsa?

Czerwonowłosy musi przyznać, że nawet po takim czasie, widok Luke'a na niego działa. Minęły już prawie cztery miesiące odkąd chłopak złamał jego serce pozostawiając w jego miejscu czarną, ziejącą pustką dziurę. Na dodatek zrobił to na scenie, kiedy czerwonowłosy leżał u jego stóp jak jakiś pieprzony śmieć. I kto tu jest królową dramatu?

Ale Mike jest silny. Tylko czasami płacze w swoją poduszkę kiedy wydaje mu się, że nikt nie słyszy. Są chwile kiedy nawet się uśmiecha. A przynajmniej się stara.

Chłopak zupełnie nie rozumie skąd Calum bierze te całe pomysły. Clifford nie ma i nigdy nie miał żadnej depresji. Takie rzeczy są dla bogatych i pięknych ludzi, których spotyka jakaś życiowa tragedia. A Mike jest tylko nic nie wartym nastolatkiem, który nie jest wystarczająco dobry, by ktokolwiek go pokochał.

Hood po prostu zbytnio się martwi. Jest nieco przewrażliwiony, ale kto by mu się dziwił? Mike i Ashton są jedynymi osobami w tej szkole, które gotowe są zniżyć się do przyjaźni z nim. Znaczy, cała trójka pozostaje największymi wyrzutkami ich liceum, więc w zasadzie nie mają zbytniego wyboru... Cóż, tak czy inaczej mecz się zaczyna, a nastolatek nie ma zamiaru stracić kolejnej okazji do tęsknego wgapiania się w Luke'a.

°°°°°

- Mike, czy możesz w końcu przestać słuchać tych cholernych wrzasków?!

Spojrzenie chłopaka ześlizguje się z sufitu na jego matkę stojącą w drzwiach. Wygląda na wściekłą, a on jest zdecydowanie zbyt zmęczony, żeby się z nią kłócić. Wyciąga więc swoją stopę i dużym palcem naciska na przycisk. W pomieszczeniu zalega cisza i Mike nie czuje się z tym najlepiej. Chłopak może usłyszeć własne myśli, a to nie jest dobre. Naprawdę, są rzeczy, które lepiej pozostawić samym sobie.

- Dziękuję. - Mówi Karen wzdychając teatralnie. - Ja i Lily idziemy przywitać nowych sąsiadów. - Liceatista czuje chęć wywrócenia oczami na wzmiankę o jego trzynastoletniej siostrze. - Chcesz do nas dołączyć? Widziałam, że mają syna w twoim wieku...

- Nie, dzięki. - przerywa jej chłopak.

Nie jest sekretem, że w ciągu ostatnich miesięcy stał się bardziej... zamknięty. Nie licząc szkoły i pracy, spędza całe dnie zamknięty w pokoju puszczając muzykę niemożliwie głośno. Kobieta niepokoiła się z początku, jednak później zrozumiała, że to musi być ten cały bunt młodzieńczy. Jej syn wyrośnie z tego za jakiś czas.

Blondynka wychodzi zamykając za sobą drzwi z małym trzskiem.

W pokoju znów panuje ciemność w której Mike odnajduje się najłatwiej. Okna zostały przysłonięte, lampy zgłaszone i jedyne źródło światła to mała szczelina pomiędzy podłogą a drzwiami.

Czeronowłosy zakłada na uszy słuchawki i pozwala, żeby Green Day zawładnęli jego umysłem.

°°°°°

Kiedy chłopak się budzi, jest przeraźliwie głodny. W jego uszach wciąż dudni muzyka i głowa pęka mu od głośności. Zrzuca słuchawki i przeciąga się. Każda część jego ciała boli.

Wstaje i wychodzi nie zwracając uwagi na to jak wygląda. Najwyżej Lily dostanie zawału i w końcu uwolni się od tej małej jędzy.

To nie tak, że nienawidzi swojej siostry. Mike po prostu gardzi całym światem. Chociaż jej rzeczywiście nie lubi trochę bardziej.

Wchodzi do kuchni podciągając jego spadające bokserki i lekko połyka się o miskę swojego kota. Być może wzór z Batmana jest już nieco sprany, jednak one wciąż pozostają jego ulubioną parą. Pochyla się i otwiera jedną z granatowych szafek z odpadającym lakierem. Zastanawia się właśnie nad kanapkami, kiedy zauważa pudełko czekoladowych płatków. Po krótkiej chwili zastanowienia decyduje się na wszytko.

- Myślałem, że tylko dzieci jedzą czekoladowe płatki. - Mówi głos za nim i Mike prostuje się zszokowany. Jedzenie niemal wypada mu z rąk, jednak resztki jego refleksu ratują sytuację.

Nastolatek odwraca się, żeby zobaczyć blondyna opierającego się o framugę drzwi łączących ich kuchnię z ogrodem. Wygląda na całkiem zadowolonego z siebie. Uśmiecha się wesoło i Clifford kuli się pod spojrzeniem zielonych oczu, które aktualnie obserwują jego żenujące poczynania.

Świetnie. Michael ma na sobie tylko te głupie majtki z wzorem z komiksów, trzyma całą kupę jedzenia dla przedszkolaków i na dodatek jego przetłuszczone włosy odstają w każdą możliwą stronę. Po prostu zajebiście.

Kaszle nieco żeby pozbyć się lekkiej chrypki jaką zawsze ma kiedy się obudzi.

- Kim jesteś? I co tu robisz?

Nieznajomy wyciąga przed siebie dłoń, po czym uświadamia sobie, że czeronowłosy ma zajęte obie ręce, więc chowa ją za siebie.

- Jestem Cole Sprouse i mieszkam obok. Od jakiś czterech godzin.

Nastolatek mierzy podejrzliwym spojrzeniem tego całego Cole'a. Nie wygląda jak złodziej, a matka chłopaka wcześniej wspomniała o synu ich sąsiadów... Z braku lepszych opcji, Mike postanawia narazie uwierzyć w jego tożsamość.

- Michael Clifford. Co tu robisz?

- Karen powiedziała, że ma tu gdzieś ciasto i zostałem po nie wysłany. - Odpowiada drapiąc się po głowie i wygląda na nieco mniej pewnego siebie. Clifford przyłapuje się na uznaniu tego za całkiem urocze.

- Oh, tak. Powinno być w piekarniku. Jednak ja nie ufałbym zdolnością kulinarnym mojej mamy. - Dodaje, a w oczach blondyna może dojrzeć rozbawienie. Następnie obserwuje jak Sprouse sięga do zimnego już piekarnika i wyjmuje blaszkę z jabłecznikiem w środku.

- To na razie, Mike. Miło było cię poznać. - Rzuca po czym oddala się wychodząc przez drzwi. Kiedy jest już na zewnątrz, czeronowłosy przyciska swój nos do szyby chcąc mieć na niego oko.

Zanim jednak Cole wychodzi z ogrodu Cliffordów, krzyczy jeszcze wesołym głosem coś, co wywołuje na twarzy Mike'a rumieńce.

- Bardzo podoba mi się twój batmani wzorek, M!

°°°°°

- Są to wątki watytatywne. Może zechcesz nam wytłumaczyć co to oznacza, Clifford? - głos profesora Bane'a wybudza Mike'a ze świata myśli. Milczy czując na sobie spojrzenie całej swojej grupy z angielskiego, w tym Violet Brontë, dziewczyny Luke'a.

Nauczyciel najwyraźniej stracił właśnie cierpliwość, bo wzdycha dramatycznie i patrząc na  zaczerwienioną twarz chłopaka, mówi:

- Wątki watytatywne mówią o marności świata i człowieka, pochodzą od słowa vanitas. "Marność nad marnościami i wszytko marność".* - Wygląda jakby był nieco zawiedziony. Co w sumie nie dziwi biorąc pod uwagę fakt, że parę miesięcy temu czeronowłosy był jednym z jego najlepszych uczniów. - Postaraj się nadążyć za grupą, bo zostaniesz w tyle, Michael.

Nastolatek czuje na sobie palące spojrzenie brązowych oczu, z którymi nie ma ochoty mieć nic wspólnego, więc po prostu pochyla się nad swoim zeszytem. Wraca do pisania po wewnętrznej stronie okładki tekstów piosenek.

"But we are alive
Here in death valley" **

Hemmo uwielbiał Fall Out Boy. Cholera.

Chłopak zamazuje tekst, lecz jakkolwiek się stara, nic nie pomaga. Bo nawet jeśli coś pozostaje nie widoczne dla oka, nie oznacza, że tego nie ma.

°°°°°

Calum uważnie obserwował Mike'a. Chłopak siedział na kanapie w piwnicy Hooda, po prawej stronie Ashtona, który wyjątkowo był całkiem trzeźwy i wyglądał na przybitego. Zresztą od kilku miesięcy tak było.

- Może chciałbyś z nami porozmawiać, Cliffo? - Przyjaciel podnosi na niego swoje oczy i wygląda na nieco zdezorientowanego.

- Przecież rozmawiamy.

- Nie do końca o taką rozmowę mi chodziło. -  W pokoju przez chwilę panuje cisza, do momentu, kiedy Calum uświadamia sobie, że Mike sam nie pociągnie tego tematu. -  Po prostu wiedz, że ja i ten kretyn Ashton jesteśmy tu gdybyś musiał coś z siebie zrzucić. Jesteś cholernym debilem, więc...

- Dzięki. - przerywa mu czeronowłosy. Nastolatek wie, że przyjaciel po prostu martwi się o niego, ale przecież nie ma powodu. - Też was kocham chłopaki.

- Jakie to gejowskie. - Rzuca z głupim uśmieszkiem Irwin, za co obrywa poduszką od jedynego rozsądnego z całej trójki.

- Zamknij się, dupku. - Odpowiada Calum.

°°°°°

Kiedy Clifford wraca do domu, jest już późno. Jednak ze względu na to, że jest początek kwietnia, na zewnątrz panuje lekki mrok. Dodatkowo na ulicach świecą się lampy i chociaż chłopak niegdy by się do tego nie przyznał, czuje się dzięki temu nieco bezpieczniej. Naprawdę nie lubi być sam w ciemności poza domem.

- Hej, Mikey! - krzyczy jakiś głos i czerwonowłosy odwraca się z ciekawością. Na podwórku sąsiedniego domu może zobaczyć Cole'a stojącego z piłką do kosza w dłoni. - Zagrasz?

Clifford przyłapuje się na tym, że jest już w połowie drogi do domu chłopaka, kiedy odpowiada:

- Nie umiem grać. Jestem beznadziejny w kosza.

Radosny śmiech Sprouse'a sprawia, że licealista także ma ochotę się zaśmiać.

- Nauczę cię.

I tak właśnie się dzieje. Dwójka chłopców spędza naprawdę miłe półtorej godziny biegając i rzucając piłką niczym jakieś dzieciaki. Clifford rzeczywiście okazuje się beznadziejny jeśli chodzi o koszykówkę, jednak to wcale nie sprawia, że Cole lubi go mniej.

Jeśli zaś chodzi o Michaela, to bawi się świetnie. W pewnym momencie zastanawia się nawet dlaczego Luke i on nie robili tego. W końcu blondyn jest kapitanem szkolnej drużyny. Szybko jednak przypomina sobie, że dla Hemmingsa był po prostu małym brudnym sekretem i w zasadzie, jeśli nie liczyć rzadkich wypraw nad zatokę, kiedy mieli pewność, że nikt ze szkoły ich tam nie spotka, ta dwójka po prostu siedziała w domu jednego z nich. Spędzali czas na całowaniu się, rozmawianiu i uprawianiu seksu. Nie można powiedzieć by ich relacja była szczytem marzeń czerwonowłosego, jednakże zgadzał się na to wszytko w obawie, że jeśli zaproponuje blondynowi, by ujawnili swój związek, ten może go porzucić.

Pozostał więc cicho i popatrzcie jak to się skończyło. Jest całkiem sam,  prawdopodobnie mając depresję, tracąc radość z robienia czegokolwiek, kiedy Hemmings wciąż świetnie się bawi. Jego życie nie uległo zmianie, pozostaje królem szkoły z setką przyjaciół i piękną dziewczyną, zapatrzoną w niego tak bardzo, że była w stanie wybaczyć mu nawet kilkomiesięczne zdrady z chłopakiem.

- Mike, uważaj! - krzyczy Cole zanim piłka uderza zdezorientowanego chłopaka prosto w głowę. Nie zdążył zareagować w jakikolwiek sposób, więc upada na beton i wie, że następnego dnia znajdzie kilka dodatkowych siniaków na swoim ciele. Zaraz później traci przytomność.

°°°°°

Kiedy Michael wreszcie uchyla powieki może zobaczyć wpatrzone w niego zielone oczy i zaraz pod nimi, szeroki uśmiech.

- Umarłem? - pyta i reakcją na jego słowa jest cichy śmiech. Przypomina sobie wypadek i czuje ból w dole pleców. Natychmiast łączy fakty. - Boże, nie czuję moich nóg! Cole, nie czuję ich! - Chłopak panikuje i łzy już zbierają się w jego oczach, kiedy Sprouse zatyka mu usta swoją dużą dłonią.

Blondyn nad nim pochyla się jeszcze trochę, tak by ich twarze były całkiem blisko siebie. Na rękach czerwonowłosego pojawia się gęsia skórka, jednak woli zrzucić to na fakt, że jest mu nieco chłodno. Pomińmy fakt, że leży właśnie na kanapie w obcym salonie, szczelnie przykryty kocem.

- Po pierwsze, nie umarłeś. A nóg nie czujesz, bo nimi nie ruszasz. - Szepcze, więc Clifford porusza ostrożnie palcami u stóp, co powoduje u niego lekką ulgę, ale i również rumieńce na policzkach. - I jeszcze jedno. Musisz być ciszej. Moja rodzina śpi, a chyba nie chcemy ich obudzić, prawda?

Chłopak kiwa głową, więc Cole odrywa swoją rękę od jego twarzy.

- Co to robię w takim razie? - Pyta ściągając z siebie koc i jego oczy otwierają się szeroko na widok dresów na jego nogach. Ostatnim razem były to rurki. - I skąd to się na mnie wzięło?

- Zaniosłem cię tu i postanowiłem przebrać w coś wygodniejszego. - Stwierdza z wzruszeniem ramion i Michael ma ochotę zacząć krzyczeć, co Sprouse zauważa. - Daj spokój. Potrafię przebrać kogoś bez patrzenia.

Clifford wypuszcza z siebie wytchnienie ulgi i już chce podziękować sąsiadowi, kiedy ten dodaje jeszcze z szerokim uśmieszkiem:

- Chociaż nie mówię, że tak było.

°°°°°

- Oho! Ktoś tu miał niezły wieczór. - Śmieje się Irwin kiedy Michael wsiada do samochodu Caluma.

Czeronowłosy rzuca mu pytające spojrzenie, więc Ashton po prostu pokazuje palcem na jego twarz. Chłopak od razu rozumie aluzje, więc wywraca oczami.

- Myślałem, że to ja jestem tym od... - zaczyna Ash, ale przerywa mu głos Caluma.

- Co ci się stało? Biłeś się? - Rzuca uśmiech w tylnym lusterku do Clifforda i wygląda jak dumna matka. - Masz mały chłopiec dorasta!

- Dajcie spokój. Po prostu oberwałem piłką w twarz. - Stwierdza zmęczony tą głupią rozmową, w czasie kiedy Hood wyjeżdża z jego podjazdu.

Przyjaciele rzucają mu sceptyczne spojrzenia.

- Mamy uwierzyć, że grałeś w coś? Jakby sport? Kiedy nikt cię do tego nie zmusza?

Michael wyciąga telefon i sprawdza swój wygląd za pomocą przedniej kamerki. Siniak jest wielkości pięści, zaczyna się nad łukiem brwiowym i kończy na górnej części lewego policzka. Jest zaskakujące widoczny i Mike musiał nieźle się nakombinować, żeby jego matka uwierzyła, iż nikt na niego nie napadł.

Kiedy w końcu dojeżdżają pod szkołę, nastolatek wysiada z auta bez słowa, zostawiając w tyle Ashtona i Caluma prowadzących bezsensowną sprzeczkę na temat jakiegoś głupiego meczu. Cóż, ostatecznie, Michael i tak miał to gdzieś.

Przechodzi przez parking czując na sobie kilka ciekawskich spojrzeń, więc wkłada do uszu słuchawki chcąc odgrodzić się od tej bandy idiotów. Puszcza mashup "Do I Wanna Stress Out", dzięki czemu czuje się nieco lepiej.

°°°°°

Luke widział Mike'a, który przemierzał parking z nisko spuszczoną głową. Jak każdego ranka od czterech miesięcy, był przygotowany na ten moment, jedną maleńką chwilę, kiedy będzie mógł bez przeszkód pozwolić sobie na obserwowanie go. Jednak tym razem coś było inaczej. Ponieważ na twarzy Hemmingsa nie pojawił się smutny uśmiech, który starał się ukryć przed innymi.

Na twarzy Luke'a Hemmingsa pojawiła się złość. Cholerna wściekłość i nastolatek nie mógł ukryć tego w żaden sposób. A nawet jeśli, był zbyt pochłonięty patrzeniem się w wielki siniak na twarzy Mike'a widoczny nawet z takiej odległości, żeby przejmować się ludźmi ze szkoły.

Blondyn poczekał moment, zanim oderwał się od grupki swoich znajomych i ruszył do szkoły. Postanowił znaleźć Mike'a i zapytać co się stało. Ma do tego cholerne prawo... A może nie ma. Jednak chodzi o Clifforda na litość Boską! I Luke nie potrafi tak po prostu odpuścić.

Wspina się po schodach i odruchowo skręca w prawo.  Niedługo później znajduje się już w pobliżu szafki czerwonowłosego. Zwalnia nieco starając ułożyć sobie w głowie odpowiedni początek. W końcu to mają być pierwsze słowa jakie powie do niego od dłuższego czasu... I jedne z ostatnich oczywiście. Luke nie ma zamiaru wchodzić w tą relację ponownie. On chce tylko dowiedzieć się co za dupek ośmielił się skrzywdzić jego chłopaka, a następnie znaleźć go i pozwolić jego głowie na bliższe spotkanie ze ścianą.

Kiedy jest już pewien, że... Nie ma pojęcia co powiedzieć, więc jak zwykle pójdzie na żywioł, nagle wpada na niego jakiś blondyn.

- Och, sorry, nie zauważyłem cię. - Mówi uśmiechając się szeroko i Hemmo jest pewien, że nie widział go tu wcześniej.

- Nic się nie stało. - Odpowiada klepiąc chłopaka przyjaźnie po plecach.

Następnie nieznajomy wyprzedza go nieco i Luke z zaskoczeniem zauważa, że podchodzi on do stojącego w oddali Michaela. Stuka niższego w ramię, na co czeronowłosy odwraca się, ściągając słuchawki z głowy.

Koszykarz nie panuje na tym i po prostu chowa się za ścianą. Oddycha dziko próbując wmówić sobie, że wcale nie zachowuje się jak palant. Nie jest zazdrosny. W żadnym wypadku.

Wychyla ostrożnie głowę i widzi tą dwójkę rozmawiającą całkiem swobodnie. Od kiedy Clifford zadaje się z takimi nieudacznikami? Dlaczego Luke go nie zna? I jakim prawem stoją tak blisko? Przecież niebieskooki może zauważyć, że ich buty niemal się stykają!

Czuje jakby stado rozwścieczonych nosorożców próbowało wydostać się z jego głowy, więc po prostu odbija się od ściany i rusza przed siebie. Mija dwójkę rozmawiających i nawet na niech nie zerka. Słyszy jeszcze tego irytującego blondyna, który przeprasza Mike'a.

- Naprawdę mi przykro z powodu tego siniaka...

Luke zatrzymuje się na sekundę z dłońmi zaciśniętymi w pięści i po sekundzie rusza jeszcze szybciej. Nie obchodzi go gdzie idzie i co zrobi. Chce po prostu znaleźć się daleko.

°°°°°

Cole czuje się całkowicie znudzony siedząc w swojej ławce. Nie ma nawet jednego z tych fajnych miejsc przy oknie dzięki czemu mógłby po prostu pogapić się za szybę. Siedzi w pieprzonym środku środkowego rzędu. Naprawdę, czy jest coś gorszego?

No, ale czego spodziewa się osoba, która przychodzi do szkoły w połowie roku szkolnego? Jasne, że wszytkie najlepsze miejsca są zajęte. Że wszyscy od lat siedzą ze swoimi przyjaciółmi podczas lunchu. Każdy wraca do domu ze swoją paczką... A  Sprouse rzecz jasna nie należy do żadnej z nich.

Szczerze mówiąc, od kiedy tu przyjechali, zdążył zakumplować się tylko z jedną osobą. O ile można to tak nazwać. On i Michael nie mają zbyt uroczej historii. Najpierw spotkał czerwonowłosego wchodząc do jego domu i nakrywając na myszkowaniu po szafkach w samej bieliźnie, później uderzył go piłką w głowę.

Och, i czy ktoś może wytłumaczyć Cole'owi dlaczego teraz nie może wyrzucić ze swojej pamięci widoku Clifforda ubranego jedynie w bokserki? Ponieważ chłopak chciałby już przestać uśmiechać się głupio do samego siebie i straszyć swoich ewentualnych nowych znajomych.

°°°°°

Jeśli chodzi o stan w jakim aktualnie jest Clifford, rzeczywiście musi przyznać, że wyczuwa niektóre objawy podobne do depresji. Co jednak wcale nie oznacza, że Calum ma rację.

Tak czy inaczej jedną z najbardziej irytujących rzeczy jest fakt, że ma lekkie problemy z zaśnięciem w nocy. Oczywiście odrabia to drzemkami między szkołą, a pracą jednakże... Pozostaje problem. Co zrobić z tym całym czasem?

Leży w swoim łóżku odbijając od sufitu małą gumową piłeczkę. Jedyne światło jakie zapewnia mu widoczność jest tym odbitym przez księżyc. Nudzi się okropnie, nawet nie ma ochoty słuchać muzyki.

Wstaje w końcu, zaświeca światło i podchodzi do regału z komiksami. Może to mu pomoże? W końcu kiedyś je uwielbiał. Przegląda jeden za drugim nie bardzo wiedząc na który się zdecydować. Kiedy jest już prawie pewien, że historia Kaczora Donalda wcale nie będzie takim złym pomysłem nawet w wieku osiemnastu lat, słyszy dźwięk przechodzącego połączenia.

Serio? Co za kretyn dzwoni o takiej godzinie? Przecież wszyscy normalni ludzie już dawno śpią... Znaczy, większość.

Jest prawie pewien, że to po prostu Irwin, który znów przesadził z trawą i spędza noc na robieniu kolejnej kupy głupot. Widząc jednak na wyświetlaczu imię swojego nowego sąsiada jest nieco zdziwiony. Odbiera i podchodząc do okna zaczyna rozmowę.

- Halo? - szepcze nie wiadomo dlaczego. Jakoś wcześniej nie przejmował się tym, czy może zbudzić domowników, zamiast tego uderzał swoją piłeczką w sufit.

- Ja też nie mogę spać. - Odszeptuje Sprouse zamiast powitania, co sprawia, że na twarzy nastolatka pojawia się nikły uśmiech. - To pewnie przez ten księżyc.

- Skąd wiesz, że nie śpię? Może właśnie mnie obudziłeś. - Droczy się chłopak.

- Jestem twoim sąsiadem, Mike. Nasze sypialnie są naprzeciwko siebie i mogę dostrzec światło w twoim pokoju... Chyba, że to twoja siostra. W takim wypadku dzwonię do niewłaściwego Clifforda. - Mówi i czeronowłosy śmieje się cicho.

Nie może dostrzec twarzy blondyna, jednak jest pewien, że licealista uśmiecha się z pewnością siebie. Z początku irytowało to Michaela... Chociaż nie. Od ich pierwszego spotkania uznał to za gorące.

- Chcesz mi powiedzieć, że spędzisz noce zaglądając w okno mojej sypialni? To trochę przerażające.

- Myślę, że jak na kilka dni znajomości i tak widziałem już dość sporo, nie sądzisz?

Chłopak czerwieni się na oczywistą sugestię Cole'a a propo ich pierwszego spotkania.

- Chodź ze mną na spacer. - Mówi Sprouse zaskakując go.

- Co? Teraz? Przecież jest noc.

- I co z tego? I tak nie śpisz. - Po drugiej stronie zapada chwilowa cisza, zanim Cole dodaje - Bądź gotowy za dwie minuty. Spotykamy się pod twoim domem.

Blondyn kończy rozmowę zostawiając Michaela oniemiałego. Nie ma zamiaru wchodzić. Nigdzie się nie rusza.

Jednak pomimo tego co sobie myśli, już sięga po buty. Chwilę później jest już na zewnątrz doszukując się widoku kocich oczu Cole'a.

Następnie dwójka chłopaków wyrusza przed siebie w ciemność kwietniowej nocy. Rozmawiają o wszytkim co tylko przyjdzie im do głowy. Mówią o swoich rodzinach, o dzieciństwie i starych przyjaciołach. Cole opowiada o dorastaniu we Włoszech i wielu przeprowadzkach. Mike dzieli się z nim historią o rozwodzie rodziców i narzeka na swoją trzynastoletnią siostrę. Mimo tego, że tematy nie wydają się zbyt luźne, nastolatek owiec nie czują się z tym źle. Często śmieją się i w głębi duszy każdy z nich odczuwa lekką ulgę. Czasem dobrze jest wygadać się komuś.

°°°°°

Hood przygląda się z zaciekawieniem nowemu przyjacielowi Clifforda, kiedy siadają razem podczas lunchu. Przy  stoliku jest tylko ich koszmarna trójka i blondwłosy przybysz.

- Cześć, jestem Cole. - Wita się z nimi. Pokolei ściska dłonie Ashtona i Caluma, kiedy czerwonowłosy dokonuje krótkiej prezentacji.

- Więc ty jestem tym słynnym Colem. Ach, cholera! - Rzuca Irwin, po czym pochyla się by rozmasować łydkę, w którą został kopnięty.

- Wybacz, nie chciałem. - Przeprasza Mike chociaż nie wygląda jakby było mu przykro. Ashton za to wzrusza ramionami i kontynuuje swoją wypowiedź.

- Michael dużo nam o tobie mówił. Przez ostatnie dwa tygodnie słyszę tylko "Cole to, Cole tamto"... Kurwa, Mike! - klnie znów łapiąc się za bolącą nogę, na co ich nowy towarzysz wybucha głośnym śmiechem, zarzucając swoje ramię w spoufałym geście na ramiona sąsiada. Cliffo uśmiecha się na to i Hood myśli, że może zaakceptować jeszcze jedną przybłędę w ich klubie wyrzutków.

Nikt nawet nie zwrócił uwagi na błękitne oczy przyglądające się całemu zamieszaniu z irytacją z drugiego końca stołówki.

°°°°°

- O co chodzi? - pyta Luke tydzień później. Widzi szeroki uśmiech mężczyzny i jest tym dziwnie zaskoczony... No i troszkę przerażony. Trener Durrant ma jedną z tych twarzy, które pozostają w wiecznym grymasie niezadowolenia.

- Hemmings, ty mała kupo gówna, wreszcie przylazłeś! - Wita się z nim starszy klepiąc go po plecach nieco za mocno. Blondyn rzuca mu uśmieszek po czym delikatnie usuwa się z zasięgu jego rąk. - Patrz co dla ciebie mam. - Mówi dłonią wskazując na boisko, gdzie biega kilku chłopaków ze szkoły.

- Emm... Dzięki, trenerze. Tyle, że naprawdę sobie poradzimy. Matt ma tylko małą kontuzję, spokojnie. Przecież to nie tak, że stracił nogę. - Żartuje, ale widząc minę wuefisty, natychmiastowe przestaje. Mężczyzna nigdy nie pałał miłością do Luke'a i tylko jego świetna gra uczyniła go kapitanem. Wolał więc nie kusić losu. -  Jasne.

Luke bawi się kolczykiem w wardze i rusza pokornie za starszym. Kierują się na środek boiska, gdzie na ich widok ósemka nastolatków przystaje, kończąc swoją rozgrzewkę. Hemmings przygląda się znajomym twarzą z lekkim uśmieszkiem, do momentu kiedy trafia na tą jedną, której wcale nie spodziewał się zobaczyć.

- Dobra, panienki. Mam nadzieję, że jesteście gotowe, ponieważ wasza szansa jest właśnie teraz i już więcej się nie powtórzy. Słuchajcie uważnie i nie zadawajcie pytań, bo i tak na nie nie odpowiem. - Zaczął swoją małą przemowę mężczyzna patrząc na piątkę chłopców oceniająco. - Jestem trener Durrant, a ta mała ciota koło mnie to Hemmings, kapitan drużyny. On przeprowadzi kwalifikację, więc...

- Trenerze, myślałem, że... - przerwał mu Luke, ale mężczyzna tylko machnął na niego ręką.

- Mam badanie prostaty. Myślisz, że ile musiałem czekać na tego pieprzonego lekarza?

Blondyn kiwnął tylko głową. Pierwszy raz od bardzo dawna pomyślał teraz o Calumie i o tym jak podobny był do Durranta. Oboje wskazywali zadziwiające zamiłowanie do przekleństw.

- Jak już mówiłem, ta pierdoła przeprowadza kwalifikację. Nowy zawodnik naszej drużyny będzie miał zaszczyt przywlec swoją dupę na piątkowy trening o szesnastej. Jakieś pytania?

Jeden z licealistów podnosi niepewnie rękę i Hemmings rozpoznaje go jako Daniela z niższego roku.

- Mówiłem: żadnych pytań. Spieprzaj. - Trener macha swoją dłonią za siebie. Brunet stoi zszokowany i szuka spojrzeniem pomocy u innych. -  Mam ci wysłać pisemne zaproszenie?! - Warczy starszy, na co Daniel z ociąganiem rusza w stronę szatni. Trener przez chwilę jeszcze spogląda na nastolatków, po czym mruczy jakieś szorstkie pożegnanie i odchodzi.

Luke milczy przez moment, po czym wreszcie zabiera głos.

- On zawsze jest taki, więc jeśli macie problem z tym, lepiej od razu sobie stąd idźcie. - Mówi patrząc prosto w zielone oczy. W pewnym momencie unosi palec i wskazuje na zaskoczonego blondyna. - Ty zostań. Reszta idźcie po piłki.

Towarzystwo rozchodzi się i chłopak podchodzi do Hemmingsa z uśmiechem na twarzy.

- Cześć, jestem Cole Sprouse. - Mówi uśmiechnięty licealista w koszulce Iron Maiden i nawet jeśli Hemmo ma w domu podobną, w myślach wyśmiewa gust rówieśnika.

- Wiem kim jesteś. - Odpowiada nawet nie patrząc na wyciągniętą do uścisku rękę.

Oboje milczą przez chwilę i owalna twarz nowego wygląda na nieźle zdezorientowaną. Luke stara się przejrzeć tego całego Sprouse'a, co jednak kończy się wyłącznie na wyobrażaniu sobie jak podnosi swe kolano i w okazuje mu, kto tu rządzi.

- Jesteś tu nowy, co? - zagaduje niezbyt przyjaznym tonem, ale chłopak przez nim i tak uśmiecha się szeroko.

- Miesiąc temu przyjechałem z Iowa. Michigan w porównaniu z tamtym miejscem, to...

- Tak, jasne. - Przerywa mu Hemmings. - Zaprzyjaźniłeś się już z kimś? - Kontynuuje swoje śledztwo i ma gdzieś jak inni to odbiorą. Zakłada swoje ręce na klatce piersiowej starając się wyglądać tak groźno jak tylko może.

Sprouse unosi swoją brew do góry, ale i tak odpowiada, z mniejszym nieco entuzjazmem. Dystans pomiędzy tą dwójką jest widoczny dla każdego i pozostała szóstka chłopaków nawet nie ryzykuje podejścia do nich. Po prostu rozgrywają sobie mały mecz na jeden kosz niedaleko.

- Mam kilka znajomych.

- Na przykład? - drąży z nienawistnym wyrazem twarzy kapitan.

- Ej, stary, nie wiem o co ci chodzi. Zacjowujesz się dziwnie. - Stwierdza Cole zmęczony tą całą atmosferą.

- Masz rację, o coś mi chodzi.

Zielonooki macha ręką sugerując mu, że powinien kontynuować.

- Po prostu cię nie lubię.

- Co? - mina Cole'a wyraża lekkie oburzenie, ale i zdziwienie. - Nawet mnie nie znasz... - Mówi po czym przypomina sobie ich pierwsze spotkanie. - Chodzi ci o to, że wtedy wpadłem na ciebie? - pyta. - Myślałem, że nie jesteśmy pięciolatkami! Z czym masz problem?

- Spierdalaj.

- Co?

- Słyszałeś. Nie masz po co tu być. To ja decyduję kto się dostanie do drużyny i nie masz pieprzonej szansy...

- Serio, stary? - woła zszokowany chłopak. - Dobra, jak chcesz, księżniczko!

Luke Robert Hemmings obserwuje szczupłą sylwetkę wycofującą się pospiesznie z boiska. Wie, że to co zrobił było totalnie niesprawiedliwe i dziecinne, jednak to nie powstrzymuje chorej satysfakcji jaką czuje.

°°°°°

- Wtedy ten dupek mówi "Bo cię nie lubię". Ja skazuję na jego erekcję z tekstem, że jego kutas chyba ma inne zdanie. - Relacjonuje Cole i Michael zasłania swoją twarz dłonią chcąc uciszyć mało męski chichot. Czerwonowłosy stara się być cicho, ponieważ jest środek nocy, jednakże Sprouse nie wygląda jakby to go obchodziło.

- Co za dureń. - Stwierdza odbijając swoje stopy od twardej ziemi. Plac zabaw, na którym się znajdują jest stary i nikogo nie dziwi skrzypienie jakie wydaje z siebie huśtawka. - Podaj mi jego nazwisko i jutro nie będzie problemu. - Żartuje.

- Luke Hemingway czy coś takiego. - przypomina sobie Cole drapiąc się po czuprynie blond włosów.

- Hemmings. - Poprawia go cicho Clifford, przestając się huśtać. Jego humor nagle pogarsza się. Całkiem zapomniał o Luke'u ostatnio i przypomnienie sobie o nim jest nieco bolesne. Mniej niż by się spodziewał, ale jednak.

- Hej, co się stało? - pyta blondyn klękając przy nim. - Znasz go?

Michael przez chwilę patrzy z wahaniem w zielone oczy, których kolor jest praktycznie nie widoczny o tej porze dobry. Potem jednak dochodzi do wniosku, że Sprouse jest warty tego, żeby się dowiedzieć.

- Przyjaźniliśmy się kiedyś. - Ciepła dłoń przyjaciela ląduje na udzie czerwonowłosego w geście wsparcia. - Później my... Mieliśmy romans.

- Och. - Wyższy szybko kryje zaskoczenie. - I co się stało?

- Pewnego razu nakryła nas Violet, jego dziewczyna. - Być może szczęka Sprouse'a lekko opada, jednak robi to nieświadomie. - Tak, tak, wiem co możesz sobie pomyśleć, ale mi naprawdę na nim zależało...

- Nie oceniam cię, Mike. Jestem tu z tobą, bez względu na twoją przeszłość. - Uspokaja go nieco.

- Cóż, tak czy inaczej, pewnego dnia po prostu weszła do auli, kiedy ja i Luke staliśmy na scenie całując się... - Jego głos lekko drży, więc jest naprawdę wdzięczny, kiedy chłopak obok go obejmuje. - Kiedy się pojawiła on zauważył ją pierwszy. Cały zdrętwiał i puścił mnie na podłogę. Leżałem tam na tej głupiej scenie i patrzyłem, jak Brontë niszczy cały mój popaprany świat. - Czerwonowłosy robi sobie krótką przerwę na kilka wdechów. - Szczerze mówiąc byłem przerażony. Ale jakaś część mnie cieszyła się. Byłem w nim zakochany i naprawdę miałem już dość tego całego ukrywania się. Wszystkie nasze spotkania były tajemnicą. W szkole nawet na mnie nie patrzył i wciąż byłem po prostu jego brudnym sekretem. Nigdy nie wychodziliśmy poza ściany naszych sypialni, albo jeździliśmy w najmniej popularny kąt zatoki. Chciałem, żeby to wreszcie się skończyło, a co innego mogło mi to zapewnić lepiej, niż Violet, która o wszytkim wie? - Śmieje się smutno. - Ale jednak się myliłem, wiesz? Bo okazało się, że kiedy ja byłem w nim zakochany, on miłował jedynie siebie.

Siedzą chwilę w milczeniu obejmując się i kiedy Mike już się uspokoił, Cole zabiera głos.

- Ja nigdy bym się ciebie nie wstydził. - Szepcze. - Byłbym cholernie dumny mogąc nazywać cię moim chłopakiem.

I wtedy to się dzieje. Pocałunek jest delikatny, spokojny, nieśmiały. Gdy ich usta w końcu odrywają się od siebie, na twarzach mają lekkie uśmiechy. Następnie przez chwilę patrzą w ciemne niebo i wcale nie jest im z tym źle. Przeciwnie, Michael w końcu czuje jakby wszytko wreszcie było na swoim miejscu.

°°°°°

- Wszystkiego najlepszego! - krzyczy Ellen, kiedy pojawia się znikąd. Luke puszcza swoją dziewczynę zdziwiony i obserwuje jej uśmiech z zaskoczeniem.

- Mam dziś urodziny? - pyta zaskoczony. - Nie mogłem o nich zapomnieć, jestem pewien, że...

- To moje urodziny - odpowiedziada Violet ze smutnym uśmiechem, a jej przyjaciółka przygląda się temu zmartwiona.

- Och, jasne. Wszystko najlepszego. - Mówi zmieszany.

- Nawet się nie wysilaj.

- To ja was już chyba zostawię. - Stwierdza blondynka wycofując się szkolnym korytarzem.

Hemmo próbuje objąć Brontë ponownie, jednak nastolatka wywija się z jego uścisku. Patrzy na niego rozczarowana i Luke ma ochotę wywrócić oczami, jednak powstrzymuje się ze względu na późniejsze efekty.

- Nie dramatyzuj, skarbie. To tylko data. Zapomniałem i co? - Próbuje przekonać dziewczynę, jednak widząc jej nieprzejednane spojrzenie, kapituluje. - Okay, przepraszam. Nie mam pamięci do dat i jestem beznadziejnym chłopakiem. Po szkole pojedziemy do galerii i kupię ci na prezent co tylko sobie wybierzesz. Brzmi dobrze?

- Jesteś dobrym chłopakiem, Luke. Ale nie moim. - Z twarzy koszykarza  znika uśmiech zastąpiony dezorientacją.

- O czym ty mówisz, skarbie? - pyta przerażony. Violet nie może go rzucić. Jest najpopularniejszą dziewczyną w szkole, on kapitanem drużyny. Od dwóch lat chodzą razem na bal zimowy, zostali wybrani królem i królową na ostatniej imprezie. Oni idealnie do siebie pasują.

- To koniec, Luke.

- Naprawdę? Rzucasz mnie po dwóch latach związku, ponieważ raz zapomniałam o twoich urodzinach?

Dziewczyna wygląda na nieco bardziej złą niż moment wcześniej. Zły ruch, Hemmings.

- Nie chodzi o to! - prawie krzyczy i nastolatek jest szczęśliwy, że nie ma w pobliżu zbyt wielu osób. - Potrafisz powiedzieć, kiedy jest nasza rocznica? - pyta.

Zaskoczony chłopak patrzy na nią niepewnie.

- W maju? - sprzela. Cholerne daty.

- Trzeciego kwietnia. - Odpowiada ona z rozczarowaną miną. - Czy ty wiesz o mnie cokolwiek?! Znasz mój ulubiony kolor? Piosenkę, którą zawsze słucham przed snem, kiedy jestem sama w domu? Wiesz na jaki kierunek studiów chciałbym pójść? Cokolwiek?

Spojrzenie Violet wyraża desperację i Luke szuka w głowie czegoś co mogłoby go uratować. Nagle przypomina sobie, jak kochali się u niej na kapanie i jej kot wskoczył mu na plecy. Jak on się nazywał...

- Klaus. - Mówi i usta brunetki otwierają się.

- Co?

- Klaus, twój kot. - Przez chwilę czuje się niepewnie, ale kiedy widzi, jak kąciki ust Brontë unoszą się do góry, wypuszcza spokojny oddech.

- Ja nawet nie mam kota. - Wypowiada te słowa z taką pogardą jaką tylko można, zanim odchodzi nie odwracając się za siebie.

I wtedy Luke przypomina sobie, że to wcale nie była Violet, to nie był jej kot i to nie z nią kochał się wtedy na kanapie. Ponieważ to był Mike.

To zawsze był on.

°°°°°

- Nienawidzę fizyki. - Jęczy Ashton, kiedy przemierzają szkolny korytarz. - Ten kretyn znów dał mi jeden.

- Nic dziwnego, przyszedłeś zjarany na sprawdzian. - Śmieje się Cole mocniej ściskając dłoń Mike'a. Irwin posyła mu rozczarowane spojrzenie, ale zielonooki w przeciągu dwóch miesięcy znajomości nauczył się już wykrywać kiedy ten żartuje.

- I ty przeciwko mnie? A już zaczynałem cię lubić, Sprouse. - Cała czwórka śmieje się cicho i tylko Ashton brzmi wciąż niezbyt szczęśliwie. - Jak pomyślę o tym, że spędzę z nim teraz czterdzieści pięć minut sam na sam...

- Ja też tam będę. I pozostała grupa. - Przerywa jego dramatyzowanie Clifford. Następnie całuje na pożegnanie swojego chłopaka i odpycha wciąż biadoloncego przyjaciela w prawo. - Narazie! - woła jeszcze do pozostałej dwójki i już znika.

- Dawno nie widziałem go tak szczęściego. - Mówi Calum, co wywołuje dumny uśmiech na twarzy blondyna. - Dobrze, że zdecydowaliście się na związek.

- Chcemy spróbować. - Odpowiada Sprouse. - Michael jest nieco nieufnie nastawiony do miłości, po tym co spotkało go kilka miesięcy temu, ale ja... Cóż, bardzo mi na nim zależy. - Wyznaje, bo wie jak bardzo Hood martwi się o przyjaciela. Zawsze byli blisko i Calum traktował młodszego jak brata, chociaż starał się grać twardziela.

- Wieżę ci. - Mówi. - Jednak jeśli złamiesz serce temu pajacowi, wyrwę ci jaja i dam Ashtonowi do wypalenia.

Cole uśmiecha się szeroko, co drugi odwzajemnia. Miło jest mieć błogosławieństwo przyjaciół. Nawet takie.

- Dobra, ja jeszcze skończę po coś do jedzenia. Widzimy się w szatni?

- Spoko. - Chłopcy żegnają się i Cole zostaje sam.

Po chwili wchodzi już do pomieszczenia. Poza nim jest tu też kilku chłopaków, ale Sprouse nie przyjmuje się nikim. Rzuca plecak na ławkę i podchodzi do szafki.

- Cole! - woła ktoś za nim, ale nastolatek nie odwraca się. Poznaje głos i wcale nie ma ochoty na spotkanie ze swoim prześladowcą. - Głuchy jesteś? - mówi tuż za nim i nie trudno wyczuć tam wściekłość.

- Czego chcesz, Lukey? - pyta drocząc się i w końcu staje twarzą w twarz z chłopakiem. Koszykarz chwyta go za koszulkę i przyciska pięściami do szafek, powodując głośny dźwięk.

Hemmings nie lubi tego małego sukinsyna, Cole'a. Ale jeszcze bardziej nienawidzi, kiedy Sprouse patrzy na niego w ten sposób. Wykrzywia twarz w swoim pogardliwym, wiecznie szczęśliwym uśmieszku i patrzy w niebieskie oczy Luke'a, jakby chciał zawołać: "Hej, to ja! Ten dupek, który wziął wszytko to na czym kiedykolwiek ci zależało!". Naprawdę, kiedy patrzysz w tak głupio uśmiechniętą gębę, masz wrażenie, że jej właściciel zaraz wyśpiewa ci wszytkie błędy jakie kiedykolwiek popełniłeś. Koszykarz naprawdę nie cierpiał tego gnojka.

- Dobra, widzę, że jeszcze nie opanowałeś sztuki dialogu. - Przerywa jego myśli zielonooki. - Naprawdę nie mam czasu stać tu i patrzeć w twoje pełne mądrości oczy, więc jeśli możesz, to chciałbym żebyś się odsunął. - Rzuca sarkastycznie wciąż mając na twarzy ten irytujący uśmiech.

- Zamknij mordę, Sprouse. - Warczy Luke. Czuje, że najchętniej po prostu przyłożyłby mu w tą równą buźkę i sprawdził, czy nadal uśmiechałby się równie szeroko.

- Nie wiem, jaki masz problem, Hemmings. Łazisz za mną od dwóch miesięcy i to staje się nieco irytują...

- Dobrze wiesz jaki mam problem, palancie.

Zaskakująco, Cole odpycha od siebie Luke'a. Następnie patrzy się na niego mniej radośnie i mówi:

- Daruj sobie. Minęło tyle czasu, a ty, zjebałeś swoją okazję...

- Nic o tym nie wiesz!

- Tak sądzisz? - pyta retorycznie licealista. - Ponieważ wydaje mi się, że znam całkiem sporo szczegółów tego przedstawienia.

W Hemmingsie, aż się gotuje, kiedy to słyszy. Oczywistym jest, że chłopak pije do jego rozstania z Mikem na scenie.

- Zamknij pieprzoną mordę! - krzyczy wściekły i ma gdzieś to, że wszyscy w szatni patrzą się teraz na niego nawet tego nie ukrywając.

- W takim razie mnie ucisz. - Rzuca Cole wesoło.

A Hemmings nie wytrzymuje. Uderza zielonookiego zanim zdąży pomyśleć. Jego pięść trafia na szczękę blondyna i jest to cholernie bolesne dla nich obu.

Sprouse zgina się w pół i chwyta za obolałą twarz. Nagle któryś z chłopaków chwyta Luke'a za ramiona i wyprowadza z szatni. A Hemmings nie protestuje.

- To wszystko na co Cię stać?! - słyszy jeszcze głos tego dupka kiedy jest już za drzwiami.

°°°°°

Blondyn jęknął, kiedy czerwonowłosy przyłożył lód do jego twarzy. Siedzą właśnie w piwnicy Hooda i rozmawiają o tym co zdarzyło się przed wf'em chłopców. A raczej o tym co Michael i Ash sądzą, że się zdarzyło. Cole nie czuje się najlepiej z okłamywaniem swojego chłopaka, jednak Calum przekonał go do tego, że tak będzie dla nich lepiej.

- To chore. - Stwierdza Irwin zaciągając się dymem. Jego oczy są już przekrwione i wygląda na to, że już za chwilę zwinie się w fotelu i zaśnie, jak zawsze po marihuanie. - Kto normalny urządza sobie walki w szatni?

- Cóż, mieli szczęście, że Sprouse był tam i ich rozdzielił. - Mówi Calum rzucając spojrzenie chłopakowi.

Ciepłe ramiona obejmują Mike'a, który czuje się całkiem bezpiecznie. Przywykł do czułości jaką lubił okazywać jego chłopak.

- Mój bohater. - Czerwonowłosy nazywa obejmującego go blondyna z dumą. A Cole nic nie poradzi, na jego zawstydzony, uciekający wzrok.

°°°°°

Luke siedział w swoim pokoju i wszytkie myśli w jego głowie po prostu nie dawały mu spokoju. Wiedział, że nie może porozmawiać na temat Mike'a z nikim i to przygniatało go od środka. Znaczy... Hemmings jest najpopularniejszym chłopakiem w ich liceum, ma całe mnóstwo kumpli i dziewczyn gotowych do wysłuchania czegokolwiek co chciałby posiedzieć. Jednak prawda jest taka, że żadna z tych osób nie była jego przyjacielem. Blondyn czuł się samotny i coraz częściej sięgał po alkohol w celu zagłuszenia swoich uczuć.

Tak jak na przykład teraz. Była dwudziesta pierwsza, a nastolatek upijał się rumem swojego ojca. Trunek miał paskudny smak i absolutnie nie zaliczał się do rzeczy, które Luke piłby z przyjemnością. Jednak teraz potrzebował po prosty, żeby głośny głos w jego głowie zamknął się wreszcie.

Hemmings wstał gwałtownie i kopnął stojący koło biurka kosz. Sterta kartek i śmieci wyleciała na podłogę, ale chłopak nie czuł się ani trochę lepiej. Zaczął więc rozwalać inne rzeczy w nadziei na ulgę. Rzucał książkami, pieprzonymi pucharami, zniszczył lampę. Szkło wbiło się głęboko w jego dłoń i zmęczony chłopak zsunął się po ścianie. Zaczął płakać z bezsilności i bólu. Jego serce stawało w płomieniach, a on nie miał zielonego pojęcia jak je ugasić.

W drzwiach stanęła zmartwiona matka chłopaka i otworzyła usta szeroko w zaskoczeniu. Hemmo był niemal pewien, że krzyczała coś do niego, jednak jedyną rzeczą jaką on słyszał, było ciche "Luke" powtarzane cichym głosem Mike'a.

°°°°°

Cole przygląda się w spokoju podchodzącemu do niego chłopakowi. Najwyraźniej jest wściekły i chyba nieco pijany. Zaraz później Hemmings popycha mocno zielonookiego.

- Czego chcesz, Luke? Znów masz zamiar mnie uderzyć?

Koszykarz patrzy na niego złowrogo i Cole może poczuć od niego alkohol. Nie wie, jakim cudem ten kretyn dostał się tak na terytorium szkoły, ale niewiele go to obchodzi.

- A nawet jeśli to co?

- Możesz zrobić to, śmiało! Ale ja wcale się ciebie nie boję, wiesz? Jesteś żałosny. Spójrz na siebie, myślisz, że nawet jeśli byś mnie zabił, Mike kiedykolwiek by do ciebie wrócił? Po tym co mu zrobiłeś?

- Może zmierzymy się na boisku, jeśli jesteś taki odważny, co? - Woła Luke widząc spojrzenia wszytkich skierowane na jego osobę.

- Hemmings, odpuść sobie wreszcie. - Odpowiada Sprouse. - Nie widzisz, że to nie ma sensu? On już wybrał, a ty mu w tym pomogłeś. Mam ci przypomnieć jak to było?

- Ty dupku! Nie wiesz jak było naprawdę. - Warczy zataczając się lekko. - Ja go kocham! - krzyczy nie zwracając uwagi na ich widownię. - Czy potrafisz powiedzieć to samo? Umiesz wymienić wszytkie pieprzone imiona jego przyjaciół od kiedy był mały? Znasz jego jest wszytkie historie z dzieciństwa?!

Zielone oczy Cole'a patrzą na niego zimno. Następnie blondyn odwraca się na pięcie z zamiarem opuszczeniu boiska, kiedy czuje silny uścisk na swoim ramieniu.

- Dam mu spokój, Cole. Jeśli wygrasz ze mną.

- A jeśli przegram?

- Wtedy ty odpierdolisz się od nas raz na zawsze.

- Jesteś chory, Luke. Jeśli tak bardzo Ci na nim zależy, dlaczego traktujesz go jak rzecz? - pyta.

- Nawet na niego nie spojrzę. - Obiecuje z bolącym sercem niebieskooki.

- Zgoda. - Mówi w końcu Sprouse zmęczonym głosem.

°°°°°

Clifford pośpiesznie idzie w stronę boiska. Miał spotkać się tam z Colem piętnaście minut temu, jednak musiał zostać na chwilę po zajęciach. Profesor Durrant był zachwycony poprawą nastolatka w ostatnich miesiącach i chciał złożyć mu propozycję pisania do szkolnej gazetki. Mike był szczęśliwy i chciał jak najszybciej podzielić się nowiną ze swoim chłopakiem.

Stanął zaskoczony widząc tłumek uczniów skotłowanych wokół boiska do koszykówki. Podchodzi tam i przepycha się między uczniami.

Jego szczęka dosłownie opada na ziemię, kiedy widzi Cole'a i Luke'a grających w kosza i szczerze mówiąc nie wygląda to na zbyt przyjacielski mecz. Chłopcy szturchają się mocno i klną. W momencie kiedy Sprouse rzuca piłkę do kosza zdobywając punkt, Hemmings po prostu rzuca się na niego z rynkiem wściekłości. Nastolatkowie lądują na betonie i błękitnooki siada na Cole'u. Zaczyna okładać zaskoczonego osiemnastolatka, kiedy przerywa im krzyk Clifforda.

- Przestań!

Luke dopiero teraz zauważa przybyłego i zaskoczony daje ściągnąć się z blondyna pid nim.

- Co ty odpierdalasz, Hemmings?! - krzyczy dalej czerwonowłosy klęcząc przy swoim chłopaku, który stara się podnieść. -  Myślisz, że kim ty kurwa jesteś, żeby bić innych ludzi?!

Błękitne oczy patrzą na niego w szoku. Chłopak stara się zrozumieć co do cholery właśnie się stało i jakim cudem wylądował na Cole'u, bijąc go pięściami. Jego zamroczony alkoholem umysł nie potrafi poukładać tego w żadną logiczną całość, więc mówi pierwszą rzecz, która przychodzi mu do głowy.

- Zrobiłem to dla nas, kochanie...

- Nas?! Jakich nas do cholery? - Naskakuje na niego wściekły licealista. - Nie ma żadnych nas! Daj mi wreszcie spokój. Nie wystarczy Ci, że już raz zniszczyłeś cały mój świat?! Przypomniałeś sobie o moim istnieniu dopiero kiedy pojawił się Cole!

- Kocham cię, Mikey. - Luke mówi do czerwonego po raz pierwszy. Na chwilę zapada cisza, która zaraz później przerywa Clifford swoim smutnym głosem.

- Ale ja ciebie już nie. Musisz się z tym pogodzić. - Rzuca chłodno, po czym ściska dłoń Sprouse'a i odciąga go w drugą stronę.

A Luke zostaje sam z poobijanymi dłońmi i złamanym sercem.

- Na co się tak gapicie?! - krzyczy wściekły do tłumu uczniów.

Cholera.





cytat z Biblii.
**  "Ale jesteśmy żywi tutaj w dolinie śmierci" z piosenki Death Valley FOB

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro