II
Było nadzwyczaj cicho. Cały dom wydawał się pogrążony we śnie, choć dochodziła dopiero osiemnasta. Jedynymi odgłosami były trzaski iskier i ciche tykanie zegara dobiegające z gabinetu na piętrze. Taki spokój mógłby źle wróżyć w jakimś innym domu, ale nie w Dawn Winery. Tutaj sprawa miała się wręcz przeciwnie. Gdyby w rezydencji panował jakiś hałas, to właśnie wprawiłoby wszystkich w niepokój.
Nagle do uszu Diluca dotarł odgłos kroków: jedna para była wyraźniejsza, nieco szybsza i mocniejsza. Drugą cechowała pewna statyczność i dyskrecja. Tak odmienny chód, symbolizujący jakby różne zamiary, a jednak kierujący się do tego samego miejsca.
Tylko czy z tą samą intencją?
Było to pytanie, na które miał niebawem poznać odpowiedź.
Tymczasem kontynuował przeglądanie listów znalezionych przez Adelinde w trakcie jesiennych porządków. Od razu rozpoznał stare koperty, zawierające słowa wsparcia i współczucia wywołane nagłą i tragiczną śmiercią jego ojca. Otrzymał je kilka lat temu, ale nigdy nie napisał odpowiedzi zwrotnej. Po prawdzie to nawet teraz ich treść zupełnie go nie interesowała.
Słowa, nawet te najbardziej wzniosłe i piękne, nic nie znaczyły. Nie musiały nieść prawdy, mimo że takową deklarowały. Mogły oświadczać czyny, które nigdy nie zostaną zrealizowane.
Słowom nie można było ufać. Nie tak bezgranicznie, jak czynom, choć i te potrafiły nieść sprzeczny przekaz.
— Hej, mistrzu Diluc! — zawołała od progu Paimon.
Diluc odłożył trzymany dotychczas list i zwrócił się ku gościom, których tożsamości zdołał się już wcześniej domyśleć.
— Właśnie się zastanawiałem, kto mógłby zmierzać do Dawn Winery w czasie festiwalu. A więc to wy — odpowiedział z nutą większej, acz ledwie słyszalnej serdeczności, która była zarezerwowana dla przyjaciół. Zaraz jednak sposępniał, z ciężkim westchnieniem spoglądając w bok. — I ty...
— Brrr, jak zimno. Niemalże na tyle, abym poczuł się tu niemile widziany, mistrzu Diluc. Nie zapominaj, że to także mój dom. Jestem niemal przekonany, że podróż do domu w ciągu sezonu festiwalowego jest uniwersalnym zwyczajem, wspólnym dla wszystkich kultur Teyvatu — mruknął Kaeya z charakterystyczną dla siebie figlarnością, która stopniowo zanikała z każdym kolejnym wypowiadanym przez niego słowem. Zupełnie jakby na chwilę odrzucił maskę, ukazując cień tych szczerych, ukrytych głęboko uczuć.
Ale cienie są złudne. Tylko przypominają rzeczywiste kształty, ale owymi kształtami nie są i nigdy nie będą.
— Przejdź do sedna — skwitował Diluc.
— Sedno — zaakcentował Kaeya — tkwi w sprawie, którą już poruszyłeś: Weinlesefest. Aby uczcić to długo wyczekiwane święto, Jean, pełniąca obowiązki Wielkiego Mistrza, zorganizowała współpracę zarówno z kościołem, jak i gildią podróżników, aby przygotować serię różnych uroczystości. Niestety, sytuacja finansowa Rycerzy Fawoniusza... Cóż, jestem pewien, że wyobrażasz sobie resztę...
— I co dokładnie nieszczęścia rycerzy mają ze mną wspólnego?
— Ej, nie musisz być taki okrutny. Nawet ja tego nie zniosę. Każdy z nas po prostu robi dla Mondstadt, co może.
Ale czy na pewno dla jego dobra? — byłoby pytaniem, które zadałby Diluc w innych okolicznościach. Chodziło jednak o Weinlesefest, festiwal, który w istocie pełnił bardzo ważną rolę w tradycji Miasta Wolności. Myśl o nim wywoływała ciepłe uczucie w sercach mieszkańców. Świętowano w jego czasie powrót archona anemo, warząc świeże wino i trzymając je zamknięte aż do Dnia Wiatru, podczas którego odsłaniano je jako symboliczne zaproszenie boga do wspólnego picia.
Dla rodu Ragnvindr to święto miało szczególne znaczenie, jako że od pokoleń zajmowali się wytwórstwem wina. W tym czasie ich rodzina najbardziej się do siebie zbliżała, tworząc niezapomniane wspomnienia.
— Wiesz, nie pamiętam, kiedy ostatni raz próbowałem specjalności Dawn Winery na Weinlesefest... I jestem pewien, że mieszkańcy Mondstadt też poczuliby ten sentyment, gdyby mieli taką okazję. Czy zamierzasz odmówić innym możliwości picia do woli tylko dlatego, że sam tego nie lubisz? — ciągnął niestrudzenie Kaeya. Jak gdyby naprawdę zależało mu na dobrze mieszkańców.
Albo jakby lubił brzmienie własnego głosu...
— W każdym razie, skoro mowa o rycerzach, wszyscy mają nadzieję, że pewnego dnia ponownie wstąpisz w nasze szeregi. Wtedy znów będziemy jedną wielką, szczęśliwą rodziną. Och, gdybyśmy mogli cieszyć się tak znakomitą reputacją, co mistrz Diluc! Jestem pewien, że wtedy ludzie ustawialiby się w kolejce od naszej siedziby aż do Falcon Coast.
Diluc nawet nie drgnął. Słowne prowokacje nie robiły na nim wrażenia, a zwłaszcza te, które słyszał już niejednokrotnie.
— Daj odpocząć swojemu srebrnemu językowi*. Możesz go potrzebować do utrzymania porządku publicznego na festiwalu — odparł wreszcie Diluc, krzyżując ramiona na piersi. — Należy przede wszystkim zwrócić uwagę na kwestie finansowe, które poruszyłeś. Poproszę Elzera, by skontaktował się z Herthą w celu sprawdzenia szczegółów tej sprawy. I tak się też składa, że mam zapas wina, który mogę zaoferować jako dowód wdzięczności dla wszystkich, którzy ciężko pracowali na rzecz festiwalu. Czy mam je wysłać specjalnie do ciebie?
— To byłoby absurdalne żądanie, nawet jak na mnie. Słowa „z pozdrowieniami od Dawn Winery" nigdy nie powinny być poprzedzone „do kapitana kawalerii". Czy to nie jest niepisana zasada?
— Jesteś lepiej poinformowany, niż myślałem — przyznał nieco niechętnie Diluc. — W takim razie powierzę tę sprawę Adelinde i zachowam szczegóły w tajemnicy.
— Nie potrafię ci wystarczająco podziękować — sapnął niemalże teatralnie Kaeya.
— Mistrz Diluc jest taki hojny! To wszystko, czego Paimon potrzebuje, by poczuć to ciepłe, przyjemne uczucie w środku... co jest dobre, bo nie będzie jej wolno wypić ani kropli wina!
Kaeya od razu przytaknął słowom Paimon.
— W rzeczy samej. Zawsze chętny do pomocy i gotowy do odwdzięczenia się za przysługę. To mistrz Diluc, którego znam.
Na krótki jak mrugnięcie oka moment, można było zobaczyć uniesienie kącików ust Diluca, kiedy spojrzał kolejno na Podróżnika oraz Paimon, a potem na Kaeyę.
— Już prawie pora na kolację. Chcielibyście zostać dłużej?
— Ale ten czas leci! W takim razie będę już szedł...
Przy pożegnaniach Kaeya nie rozwodził się tak bardzo, jak przy powitaniach, dlatego już chwilę później w rezydencji zostali tylko Podróżnik i Paimon, więcej niż chętni na sytą kolację. A zwłaszcza Paimon.
— Łał, wszystko wygląda tak smakowicie! Paimon nie wie, czego spróbować najpierw!
— Możesz spróbować wszystkiego. Nie krępuj się.
— Mistrz Diluc jest dla nas taki dobry — powiedziała z zachwytem Paimon, uśmiechając się szeroko do Podróżnika.
Podróżnik jednak nie wyglądał na zainteresowanego jedzeniem w takim samym stopniu, co Paimon, i bynajmniej nie uszło to uwadze Diluca.
— Czy coś się stało? — zapytał, obrzucając go badawczym spojrzeniem.
— Ty i Kaeya... Czy wasza relacja od zawsze tak wygląda?
Proste i konkretne pytanie. Spodziewał się tego, aczkolwiek nie był do końca pewny, czy zrozumiał jego prawdziwe znaczenie.
— Co masz na myśli?
— Wydajecie się być blisko, a jednocześnie sprawiacie wrażenie, jakbyście za sobą nie przepadali.
— O tak, Paimon też to zauważyła! To dziwne, że mistrz Diluc i Kaeya się nie dogadują, skoro są tacy podobni!
— W jaki sposób jesteśmy dla was... podobni?
Atmosfera w jadalni zgęstniała. Wyczulony na takie zmiany Podróżnik wiedział, co to oznaczało, i widocznie zamierzał rozegrać sytuację dyplomatycznie. Inaczej jednak sprawa się miała z Paimon, która wyjątkowo subtelnych aluzji nie wychwytywała z podobną łatwością.
— Cóż, Kaeya jest typem gościa, który w świetle dnia zachowuje się podejrzanie... Podczas gdy mistrz Diluc jest lśniącym światłem sprawiedliwości, które rozrzedza ciemność. Dla Paimon to brzmi bardzo podobnie!
— Obawiam się, że nadal nie rozumiem — odrzekł Diluc.
Na szczęście Paimon zrozumiała nieme sygnały przekazywane jej przez Podróżnika, toteż nie kontynuowała tego tematu. Nie żeby miała taki zamiar. Kolacja mogłaby ostygnąć, gdyby jeszcze dłużej zajmowała się rozmową.
Wszyscy zatem zajęli się jedzeniem, pozostawiając pewne tematy za sobą.
Jednak słowa Paimon nie odeszły całkowicie w eter. Przez resztę wieczoru często powracały do Diluca.
_____________________________
*Srebrny język (ang. silver tongue) — jeśli masz srebrny język, jesteś dobry w przekonywaniu innych do robienia wszelkich rzeczy.
(źródło: https://dictionary.cambridge.org/dictionary/english/silver-tongued)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro