Shine
Kawiarnia na przedmieściach Daegu, taka sama jak codzień. Chanyeol siedział tam powoli pijąc swoje waniliowe latte, które zamawiał zawsze u zaprzyjaźnionej starszej pani. Dawał kobiecie portfel, a ona wyciągała z niego te kilka banknotów. Gdy Park wypija gorący napój bierze swoją białą laskę i stukając nią w okół wychodzi, machając na odchodne pani Jung.
Dochodzi do świateł i czeka, aż te zaczną wydawać z siebie dźwięk sygnalizując zielone światło. Nic takiego jednak nie ma miejsca. Musiały się pewnie zepsuć... Myśli Chan i bierze oddech próbując wymyśleć jakiś sensowny plan powrotu. Inną drogą niż tą pewnie nie trafi.
Nagle czuje popchnięcie na plecach, a potem słyszy ciche przepraszam. Niski chłopak unosi wzrok na wyższego, który został przez niego popchnięty.
Tak zaczęła się znajomość Chanyeola i Baekhyuna.
Od momentu pierwszego spotkania minęły 3 lata. Koreańczycy stali się sobie bardzo bliscy. Park doradzał młodszemu co powinien zrobić w danej sytuacji, wprowadzał go coraz bardziej w świat, na którym żył dziesięć lat dłużej. Baekhyun natomiast zabierał niewidomego przyjaciela na spacery, na których długo rozmawiali, Chan słuchał również Byuna, który opowiadał mu jak wygląda okolica, w której się znajdują. Yeol uwielbiał słuchać głosu Baekhyuna, uwielbiał jego zapach, uwielbiał jego miękką skórę, miękkie włosy. Uwielbiał jego usposobienie. Wesoły chłopak do wszystkiego podchodził bardzo optymistycznie, co było zdaniem Parka cholernie urocze. Przysięgam, mógł z nim spędzać dnie i noce. Jedyne co nie pasowało Chanyeolowi to to, że nie mógł zobaczyć dwudziestolatka. Dotykał jego twarzy, słuchał opowieści na temat kolejnych kolczyków w uszach, czy koloru włosów, ale nie mógł sobie go dokładnie wyobrazić.
Rozdzierający ból atakował ciało Chanyeola. Nic mu się nie stało, no prawie. W zasadzie to płakał, przez te cholerne uczucia. Żałował wszystkich złych decyzji, żałował, że nie może mieć Baekhyuna przy sobie cały czas, żałował, że nie widzi. Teraz tylko ból, gorycz i ciemność ogarniały trzydziestolatka. Przeraźliwy, dość ochrypnięty krzyk wydarł się z jego gardła okazując wszystkie emocje. Oparł plecy i potylicę o chłodną, białą ścianę i krzyczał, płakał. Poczuł nagle czyjeś drobne ramiona opatulające go w pasie.
— Channie, co się dzieje? — spytał głosik jego anioła pełen strachu, żalu i troski. Park nie odpowiedział. Zacisnął mocno powieki i ugryzł się w dłoń, aby zadać sobie ból i stłumić płacz. Nie chciał tego robić przy Baekhyunie. Ten wziął jego większą, pogryzioną do krwi dłoń, w swoje drobne rączki. — Nie płacz... Nie mów co się dzieje, po prostu nie płacz już, Yeollie. — Chwilę trwało nim Chan się uspokoił. Baekhyun pomógł mu się ciepło ubrać i wyszedł z nim pod rękę z domu. Park nie miał przy sobie laski, był zdany tylko na Baeka.
Chodzili po parku, mimo, że było starsznie ciemno, Hyun dobrze wiedział, że tylko tu jego Channie się uspokoi. W końcu gdy już było spokojnie, a chłodne, jesienne powietrze otuliło Parka ze wszystkich stron, trochę ukajając nerwy, oraz dotleniając organizm - ten zaczął opowiadać swojemu słoneczku wszystko. Baek stał chwilę w szoku. Nie skupił się tylko na wyznaniu ukrytej miłości przez niewidomego. Skupił na jednym z najważniejszych zdań, po usłyszeniu tego z ust przyjeciela poczuł, że wszystko w środku skręca mu się z żalu i strachu. Zdaniem tym było; Baekhyunnie, ja dłużej nie chcę tu być. Różowowłosy zawsze uważał, że Chan jest bardzo silny psychicznie, że nieważne co się stanie ten będzie myśleć pozytywnie, mimo ograniczonego widzenia. Odbyli poważną rozmowę, a Baek powiedział, że Yeol będzie musiał iść do psychologa. Było dużo płaczu, nie tylko ze strony Parka. Potem Baek odprowadził przyjaciela (?) pod jego dom i delikatnie go pocałował stając na palcach.
Tej nocy, Chanyeolowi przyśniła się twarz Baekhyuna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro