Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Podobno, gdy umierasz widzisz całe swoje życie przed oczami. Gdy tamtego pamiętnego dnia wybiegłam ze szkoły moje życie się skończyło. Przynajmniej w formie jaką znałam do tej pory. Ale nie rozwinęła się przede mną rolka z filmem zawierające najlepsze, najgorsze, czy tak naprawdę jakiekolwiek momenty z mojego życia. Widziałam ich twarze - roześmiane, spokojne, zagniewane. Starsze i młodsze. Widziałam jak mówią, ćwiczą, siedzą bezczynnie. Gdy potem o tym myślałam doszłam do wniosku, że to dlatego, że tak bardzo związałam z nimi swoje życie, że dla mnie nie starczyło już miejsca. Dlatego obiecałam sobie, że już nigdy nie pokocham nikogo tak bardzo. Że już nigdy nie uznam nikogo za ważniejszego ode mnie. Że nie przywiąże się na tyle, by fakt, że ktoś zniknął z mojego życia sprawił, że poczuję jak ono po raz kolejny rozpada się na kawałki. 

Nawet Eliot, który w teorii jest moim najlepszym przyjacielem. Mogę żyć bez niego. Gdyby z jakiegoś powody mnie zostawił, nie zmieniło by to zbyt wiele. Żyjemy w idealnej symbiozie - pogadamy, pośmiejemy się, ale tak naprawdę nam na sobie zbytnio nie zależy. Mogę perorować o jego nieodpowiedzialności, ale dostarcza mi ona tyle rozrywki, że w rzeczywistości nie próbuję sprawić by bardziej o siebie dbał, by uważał na nieznajomych, za którymi jest w stanie ruszyć w najdziwniejsze miejsce. Przynajmniej mam się z czego pośmiać. Gdyby odszedł... cóż jestem w stanie wymienić sporo rzeczy, którymi byłabym w stanie sobie zastąpić jego obecność bez większego problemu. 

Dzięki temu jestem bezpieczna. Niepodatna na zranienia. 

Jednak w tamtym momencie, gdy patrzyłam na ich postarzone latami twarze, czułam się bezbronna. W tym tygodniu widziałam się z Kuroko i z Midorimą. Już samo to zdecydowanie nadszarpnęło moje pokłady samokontroli. Fakt, że teraz cała szóstka stała na moim progu sprawiła, że miałam ochotę wybuchnąć.

Siódemka - uświadomiłam sobie ze zdziwieniem. Na ganku stało siedem osób - Akashi, Aomine, Midorima, Murasakibara, Kise, Kuroko i jakiś obcy facet, który przestępował z nogi na nogę i wyraźnie nie wiedział co ze sobą zrobić.

- Czekajcie na mnie! - zerknęłam w stronę, z której dochodził damski głos.

Momoi właśnie przebiegła przez bramę karykaturalnie machając rękoma. Gdy w końcu dołączyła do grupy wzięła głęboki wdech i zaczęła perorować z pretensją:

- Dlaczego na mnie nie poczekaliście?! Przecież wyraźnie powiedziałam, że spóźnię się chwilę więc mieliście... - jej głos był pełen oburzenia i wydawała sobie zupełnie nie zdawać sprawy z napięcia jakie do tej pory panowało.

- A pani to ja nie znam - przerwał jej Eliot.

Momoi spojrzała na niego ze zdziwieniem. Chyba nie spodziewała się, że jej ktoś wejdzie w słowo.

- Momoi Satsuki - powiedziała w końcu. - A pan to...

- Ktoś zdecydowanie nie zainteresowany dalszą konwersacją - odwrócił się na pięcie i ruszył w głąb mieszkania.

Gdyby nie to że przez całą sytuację było mi zdecydowanie niewesoło, pewnie parsknęłabym śmiechem. To lekceważące podejście aż krzyczało Eliot. I w jakiś sposób kojarzyło mi się również z byłymi przyjaciółmi. Chociaż w momencie, gdy oni lekceważyli innych przekonani o swojej wyższości, Eliot najzwyczajniej w świecie... nie był zainteresowany. Po prostu. Nie uważał się za lepszego. Uważał, że cokolwiek z czego rezygnował nie jest zabawne, a skoro nie ma zabawy, nie ma Eliota.

- To było nieuprzejme!- zawołała za nim z oburzeniem Momoi.

Eliot nie odpowiedział.

Prawdopodobnie nie był zainteresowany.

Znów zaległa cisza. To zabawne. Kiedyś, będąc w jednym pomieszczeniu usta nam się nie zamykały. A teraz... nie wiedziałam co zrobić. Lata temu pewnie skakałabym z radości, gdyby wszyscy postanowili do mnie zajrzeć. Proponowałabym coś do picia, do zjedzenia, do obejrzenia... i z ciekawością wypisaną na twarzy słuchała strategii na kolejny mecz. Teraz, na myśl, że któryś z nich rzeczywiście chciałby ze mną porozmawiać o koszykówce czułam odruch wymiotny. Po co? Dlaczego? Czy jest jakiś sposób żeby tego uniknąć?

W tej sytuacji raczej nie było takiej możliwości. Wciąż staliśmy na progu i patrzyliśmy po sobie. Na twarzy Kise jasno rysował się dyskomfort, co było zastanawiające biorąc pod uwagę fakt, że kiedyś zawsze i wszędzie czuł się jak na kanapie w swoim salonie. Midorima na mnie nie parzył, zerkał gdzieś w bok, jakby drzewa przy drodze nagle stały się obiektem najwyższego zainteresowania. Aomine wciąż z niedowierzaniem sunął po mnie wzrokiem - od mojej twarzy do wózka, od wózka do mojej twarzy... Murasakibara wyglądał na zniechęconego. Momoi wciąż miała wzrok utkwiony za mną - w miejscu,  gdzie jeszcze przed chwilą widać było Eliota. Jedynie Akashi i Kuroko patrzyli mi w oczy. Kuroko delikatnie się uśmiechał. Twarz Akashiego nie zdradzała nawet cienia emocji. 

Kiedyś potrafiłam przejrzeć tę maskę. Wiedziałam, zazwyczaj, co czai się pod spodem. Teraz był po prostu czystą kartką papieru, którą miałam ochotę zmiażdżyć i wyrzucić.

Odchrząknęłam. Nie zamierzałam pierwsza zaczynać rozmowy, ale nie chciałam też tkwić na ganku przez całą noc.

- Co tu robicie? - zapytałam szorstko.

Żadnego "cześć" ani "miło was widzieć".  Po prostu "byle mieć to z głowy".

Akashi skinął głową i Kuroko się odezwał:

- Dobrze cię znów widzieć, Shima. Przepraszam, że wpadamy bez zapowiedzi, ale chodzi o sprawę nie cierpiącą zwłoki.

Kuroko potrafił się postawić Akashiemu nawet w gimnazjum. Stracił tę magiczną umiejętność? Skoro wystarczy, że ten skinie na niego głową... najwyraźniej tak.

- Jeśli chcecie kogoś pozwać albo ktoś pozwał was znajdźcie sobie prawnika. Ja skończyłam na dzisiaj pracę - odpowiedziałam.

Słyszałam swój głos. Był spokojny. Obojętny. Jakby ta sytuacja w żaden sposób mnie nie dotykała. Za to w środku... czułam jakbym miała wybuchnąć.

- Potrzebujemy kogoś komu możemy zaufać z tak delikatną sprawą - tym razem odezwał się Kise.

- To go sobie poszukajcie. Nie mogę wam pomóc. Po za tym jest już późno, to naprawdę nie jest pora na wasze odwiedziny - powiedziałam odsuwając się od drzwi i łapiąc za klamkę.

Pora na wasze odwiedziny była lata temu. Mogliście się wtedy pojawić, przepraszać... naprawić to co zepsuliście z taką łatwością i śmiechem. 

- Rozumiem, że nie wybraliśmy najlepszej pory - co oni mają jakąś kolejkę, kto ma się kiedy odezwać?! - nie mniej sprawa jest pilna i bardzo byśmy docenili gdybyś poświęciła nam chwilę.

Czy tak trudno zauważyć, że ja nie chcę wam pomagać? Mówię to wprost. Widocznie fakt, który wyrył im się w głowach w gimnazjum, jak to chętnie zawsze pomogę, wciąż w nich tkwi. Jest tylko jeden problem - nie jest już prawdą.

- Rozumiem, że to z czym tu przyszliście - wycedziłam powoli przez zęby - jest według was pilne. Ale wy musicie zrozumieć, że mnie to nie obchodzi. Do widzenia.

Mimo że wciąż starałam się zachować spokój, nie powstrzymywałam niechęci w swoim głosie. Niech wiedzą. Przyszli tu na własne życzenie i nie jestem zobowiązana do żadnego typu zachowania. 

Ale też nie chcę żeby pomyśleli, że całe moje życie obraca się wokół nich i tego jakie budzą we mnie emocje. Nie chcę żeby pomyśleli, że nadal są dla mnie ważni.

Bo nie są.

To spotkanie to jedynie koszmar z przeszłości, który zdecydował się pojawić przed moimi drzwiami. Chwila, która przeminie. Po której wrócę do swojego życia i nie będę musiała ich oglądać ani z nimi rozmawiać. Po prostu muszę przez to przebrnąć, ze spokojem i wyższością. 

- Daj spokój, Shima - Aomine machnął ręką w moim kierunku, w bliżej nieokreślonym geście - nie pomożesz starym przyjaciołom?

Prychnęłam.

- A widzisz tu jakichś?

- Shima, dlaczego... - Momoi zaczęła mówić, tym samym pełnym pretensji tonem co wcześniej, ale Akashi zgromił ją spojrzeniem. Zamilkła.

- Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, do widzenia - zamknęłam drzwi, nie czekając na ich odpowiedź. Dla pewności przekręciłam klucz w drzwiach.

Z westchnieniem ulgi zgarbiłam się i schowałam twarz w dłoniach. Co to miało być?

Słyszałam jak odchodzą spod drzwi. Mówili coś, ale nie byłam w stanie rozróżnić poszczególnych słów. Nasłuchiwałam jak odjeżdżają spod bramy. Dopiero gdy byłam pewna, że naprawdę odeszli, wróciłam do salonu.

Gdzie muszę powiedzieć Eliot się spisał. Pomieszczenie było posprzątane a w powietrzu czuć było lawendę, nie strawiony alkohol.

- Nie wiedziałem czy nie zdecydujesz się ich wpuścić - mężczyzna wstał z kanapy z drinkiem w dłoni. Podszedł do barku, nalał whisky do drugiej szklanki i mi ją podał. - Pewnie ci się to przyda.

Upiłam łyk alkoholu z ulgą. Czułam jakbym przez te kilka minut postarzała się o dobre kilka lat.

- Chociaż było by to dziwne, gdybyś się zdecydowała - opadł z powrotem na kanapę. 

Eliot nie wiedział zbyt wiele o moim wypadku. Ale wiedział, że oni w jakiś sposób byli w niego zamieszani - wyciągnął to ze mnie, gdy wracaliśmy z jakiejś imprezy na studiach. Wiedział, że w jakiś sposób mnie zranili do żywego, ale nie miał pojęcia w jaki sposób.

Nie zrozumcie mnie źle - to nie tak, że mój wypadek to ich wina. Nie wypchnęli mnie na tę jezdnię... może zrobili to jedynie metaforycznie. Nie, winny jest Haizaki i on wciąż odsiaduje swój wyrok. Nie mniej po wszystkim co między nami zaszło nie zamierzam udawać, że wszystko jest w porządku i prosić żeby rozgościli się w moim salonie.

- Nie miałam takiego zamiaru nawet przez chwilę - stwierdziłam zgodnie z prawdą. - Po prostu bardzo nie chcieli sobie pójść.

- Dupki - skomentował Eliot. 

Fakt. Ale oni byli dupkami odkąd pamiętam. Po prostu ten fakt jakoś wcześniej mi umykał.

Popatrzyłam na niego. Na wpół leżał, na wpół siedział na kanapie i wydawał się absolutnie nieszkodliwy. A przecież wiedziałam, że taki nie był. Wiedziałam, że Eliot też jest w stanie zrobić coś okropnego.

Pokręciłam głową. Nie ma mowy. Odmawiam przyjęcia więcej ciężkich, emocjonalnych spraw, spotkań, przeżyć, czegokolwiek w zasadzie, w dniu dzisiejszym. Dzisiaj chcę wypić drinka i mieć spokój.

- Mam świetny pomysł! - zawołał nagle Eliot. - Zadzwońmy po Mirę!

- A co z twoim kacem? - zdziwiłam się.

- Magicznie zniknął, gdy tamci amigo pojawili się w drzwiach.

Westchnęłam. Jutro jest wolne. 

- Dzwoń.


TA - DAAM! :D Pierwsze spotkanie za nami. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro