Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3 - Morderca

Sherlock wyszedł przed budynek szpitala. Lodowaty wiatr kręcił pojedynczymi płatkami śniegu. Poprawił kołnierz płaszcza i ruszył przed siebie, byle z dala od tego miejsca. W głowie wciąż rozbrzmiewał mu wściekły głos Johna.

– Panie Holmes! – zawołał jakiś mężczyzna w czarnym płaszczu. Teraz dostrzegł stojącą po drugiej stronie ulicy limuzynę. Zacisnął pięści i ruszył w jej kierunku.
Mężczyzna, który go zawołał otworzył tylne drzwi samochodu. Ze środka wyłoniła się sylwetka Mycrofta.

– Musimy porozmawiać, bracie – odezwał się ze stoickim spokojem i wskazał miejsce w aucie.
Sherlock zacisnął mocniej pięści, nie zwracając uwagi, że paznokcie boleśnie wbijają się mu w dłonie.

– Jak mogłeś?! Obiecałeś mi!

– Przykro mi z powodu tego co się stało, ale zapewniam cię, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy, żeby ich chronić. – Mycroft wysiadł z samochodu i podszedł do brata, który oparł się o bagażnik.

– Dlaczego ci zaufałem? Przecież zawsze kończy się to tak samo – mruknął pod nosem.

– Sherlocku, to nie miejsce na taką rozmowę. Byłoby lepiej, gdybyś wsiadł do środka.

– Nigdzie z tobą nie jadę. Dorwę go sam.

– Dobrze wiesz, że to nierozsądne.

– Wiesz co, Mycroft. Mam to kompletnie gdzieś. Nie mam nic do stracenia.

– Doprawdy, braciszku? John jest zły, ale mu przejdzie, a wtedy zmienisz zdanie, ale może być już za późno.

– Nie widziałeś go. Nic nie rozumiesz.

– Rozumiem wystarczająco wiele, żeby wiedzieć, że to się może źle skończyć, jeżeli mnie nie wysłuchasz.

– Znowu masz jakiś genialny plan?

– Możemy? – zapytał wskazując wnętrze samochodu. Sherlock wsiadł niechętnie do auta. Starszy z Holmesów usadowił się naprzeciwko. Pojazd ruszył.

– Za tym co stało się Mary stoi prawa ręka Moriarty'ego. Sebastian Moran. – Mycroft otworzył teczkę i podał ją bratu. Sherlock wpatrywał się w zdjęcie mężczyzny w mundurze. Stopień pułkownika. Szrama na lewym oku, krótkie blond włosy. Przebiegł wzrokiem po informacjach zapisanych poniżej.

– Sądziłem, że już go złapaliście? – zapytał spoglądając na brata.

– Dwa miesiące temu uciekł.

Młodszy z Holmesów przymrużył wściekle oczy.

– Nie poinformowałeś mnie.

– Nie było potrzeby. Nasi agenci mieli go na oku, aż do wczoraj. Wtedy zniknął bez śladu.

– Gdybyś mi powiedział... – Mycroft przerwał mu chłodnym tonem.

– To nic by to nie zmieniło.

– Zatrzymaj się.

– Sherlocku...

– Zatrzymaj się! – Brunet złapał za klamkę i pchnął drzwi. Mycroft dał znak kierowcy, żeby stanął. Sherlock nie czekając aż samochód w pełni się zatrzyma, wyskoczył z auta, zabierając ze sobą akta Morana. Starszy z Holmesów pokręcił tylko głową, patrząc na znikającą za rogiem postać Sherlocka.
Brunet szybkim krokiem przemierzał kolejne ulice Londynu. Porywisty wiatr i coraz mocniej padający śnieg nie umilały drogi. Zatrzymał się w końcu, poprawiając uchwyt zmarzniętych palców na teczce, którą przyciskał do piersi. Postanowił złapać taksówkę, która właśnie przejeżdżała w pobliżu.

– Dokąd jedziemy? – zapytał taksówkarz, gdy Holmes wsiadł do środka.

– 221 Baker Street.

***

Gdy tylko przestąpił próg zobaczył zmartwioną panią Hudson, stojącą w holu.

– Matko, co się stało? Wypadliście tak szybko z domu, że nawet nie zdążyłam zapytać. Dzwoniłam do ciebie i Johna, ale żaden z was nie odbierał.

Sherlock odgarnął mokre loki z czoła i westchnął ciężko.

– Źle wyglądasz, kochanie. Zrobię herbaty, a ty mi wszystko opowiesz – stwierdziła, kierując się do kuchni.

– Mary nie żyje – odezwał się zanim pani Hudson zdążyła zrobić kilka kroków. Zszokowana stanęła w miejscu. Kiedy odwróciła się do Holmesa miała przerażoną minę.

– O mój boże – jęknęła, przykładając dłoń do twarzy. Sherlock widząc, że zrobiła się blada zaprowadził ją do kuchni i posadził przy stole. Sam wstawił wodę i opadł na krzesło obok.

– Jak to się stało? – zapytała, kiedy uspokoiła się odrobinę.

– To był... – zawahał się przez chwilę – ... to było zabójstwo na zlecenie Moriarty'ego.

Pani Hudson zbladła jeszcze bardziej.

– A co z Johnem? Gdzie on jest?

Sherlock patrzył w milczeniu przed siebie, zastanawiając się co jej odpowiedzieć. Świst czajnika wyrwał go z zamyślenia.

– Był jeszcze w szpitalu jak wychodziłem – odparł i wstał, żeby zrobić herbaty.

– Nie rozumiem. Zostawiłeś go?

Holmes postawił na stole dwie, napełnione filiżanki i usiadł z powrotem na miejsce.

– Sherlocku?

– Mieliśmy małą sprzeczkę – odpowiedział, wpatrując się w filiżankę.

– Och, to nie wygląda na małą sprzeczkę. Znam was za dobrze, żeby nie zauważyć, że stało się coś złego.

– John bardzo to przeżywa. Musi mieć spokój.

– Musi mieć wsparcie, przyjaciela – odrzekła, spoglądając ciepło na bruneta.

– Obawiam się, że nie jestem już jego przyjacielem – mruknął i upił łyk herbaty.

– Co ty mówisz? To niemożliwe.

– A jednak. Dobitnie mi oświadczył, że nie chce mnie więcej widzieć, i że to wszystko to moja wina. Po części ma rację.

– Na pewno da się to jakoś wyjaśnić. Musicie porozmawiać jak John trochę ochłonie.

– Czy wy wszyscy nie widzicie, że to nie ma sensu!? To musiało się tak skończyć. Nie dotrzymałem obietnicy. Zawiodłem go.

– To nie twoja wina. John przemyśli wszystko i z pewnością się pogodzicie. Musisz dać mu tylko trochę czasu.

Holmes zerknął na starszą panią zrezygnowanym wzrokiem.

– Pójdę na górę. Muszę pomyśleć – rzucił, zostawiając panią Hudson przy stole.

Ten wieczór dłużył się w nieskończoność. Pani Hudson z przejęcia nie mogła zasnąć. Udało jej się to dopiero po pierwszej, przy dźwiękach sonaty nr 1 Bacha*. Muzyka rozbrzmiewała jeszcze przez następne półtorej godziny, aż w końcu ucichła, choć światło w oknach mieszkania numer 221B paliło się do rana.

***

– Sherlocku? Przyniosłam ci śniadanie. – Pani Hudson postawiła tacę z kanapkami i herbatą na kuchennym stole i zajrzała do salonu. Po podłodze walały się różne papiery, a ściana za kanapą pokryta była kolejną ilością dokumentów i karteczkami z widocznymi notatkami detektywa. Twórca bałaganu siedział przy stole, nad teczką zabraną Mycroftowi.
– Pracujesz nad kolejną sprawą? – zapytała, podnosząc z podłogi kilka kartek. – Ach, rozumiem – dodała widząc, że dotyczą Moriarty'ego. Holmes wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w stół. Miał lekko pochyloną głowę. Pani Hudson postanowiła podejść bliżej, bo detektyw nie wykazywał żadnych oznak zainteresowania jej obecnością.
– Jeśli byś czegoś chciał, będę na dole – dodała, kładąc mu rękę na ramieniu w opiekuńczym geście. Sherlock wzdrygnął się i wyprostował na krześle, po czym spojrzał lekko zdezorientowanym wzrokiem na starszą panią. Ta równie zdziwiona jego reakcją przybrała poważny wyraz twarzy.

– O pani Hudson, nie zauważyłem... – zerknął na zegarek – Musiałem się zdrzemnąć.

– Sherlocku, spałeś z otwartymi oczami. Doprowadzisz mnie do zawału.

– Cóż, to nie było moją intencją.

– Domyślam się. Ile czasu spędziłeś nad tymi papierami? Odkąd wróciłeś ze szpitala bez przerwy nad nimi ślęczysz.

– Kilkanaście godzin to nie tak dużo – odpowiedział spokojnym tonem.

– Boże daj mi sił, bo nie wytrzymam – westchnęła pod nosem i złapała bruneta za ramię. – No rusz się do kuchni. Musisz coś zjeść – zakomenderowała.

Stanowcze spojrzenie pani Hudson towarzyszyło Sherlockowi przy spożywaniu naszykowanych kanapek. Brunet zmęczył półtorej kanapki, odkładając resztę na bok.

– Dobrze, że chociaż tyle – westchnęła, sprzątając ze stołu. Salon przeszył dźwięk przychodzącego smsa. Gdy tylko Holmes go odczytał poderwał się z fotela i złapał leżący na kanapie płaszcz.

– Sherlocku?

– Wychodzę! – zawołał, zbiegając po schodach.

~~~~~~

* filmik z muzyką jaką grał Sherlock - Sonata nr 1 Bacha (Fuga) - powyżej ;)

Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodoba. Piszcie co sądzicie. ^^

Matko, ile ja się namęczyłam, żeby dodać tę część. Wattpad mnie nie kocha. >_<

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro