Rozdział 20 - Głęboka woda
Pięciokrotnie obszedł cały dom, nie znajdując jednak żadnych przydatnych śladów. Z dołu dochodziły jeszcze odgłosy krzątającej się ekipy policyjnych techników. Brunet usiadł na łóżku, wpatrując się w czerwone litery. Myśli pędziły w zawrotnym tempie, aby odszyfrować ukrytą w tekście wiadomość.
„Serce... serce... Wypalę ci serce... Muszę cię poinformować, że nie mam takowego. Obaj wiemy, że to nieprawda." – Wspomnienia wkradły się, zaprzątając umysł obrazami z minionych lat. Odgonił wizję Johna owiniętego w semtex, starając się skupić na faktach. „Nadpalone serce, które otrzymał John, to symbol. Uczucia, moralny kompas, przewodnik światła... John."
Przymknął oczy, układając w myślach kolejne części łamigłówki. „Serce symbolizuje Johna. John jest tam gdzie początku kres... Co to może oznaczać?" – Wziął głębszy wdech, ignorując ból w okolicy mostka. „Kres... Mój kres? Moriarty chciał mnie zniszczyć, wszystko do czego doszedłem. Mój kres. Kiedy się zaczął?... Gdy go spotkałem? St Barth's?... Nie. Wcześniej. Nasza pierwsza sprawa. Kobieta w różu." – Otworzył oczy i wyciągnął z kieszeni telefon. Wyszukał blog Watsona i kliknął na post zatytułowany „Studium w różu". „Opuszczona kamienica, gdzie po raz pierwszy zabrałem Johna ze sobą... A jeżeli chodzi o coś bardziej elementarnego? Początek mego końca. Moja pierwsza sprawa. Carl Powers. Basen. Tak, wszystko się zazębia. Pierwsza sprawa, pierwsze oficjalne spotkanie z Moriarty'm." – Poderwał się z łóżka i wybiegł z sypialni. W międzyczasie, komórka zawibrowała, oznajmiając o nowej wiadomości.
'Śpiesz się. Piesek skamle.'
Kilka sekund później przyszedł następny sms.
'Tylko TY i JA. Żadnej Policji.'
Wyminął na schodach dwóch policjantów, nie zwracając uwagi na otaczającą go rzeczywistość. W głowie miał tylko jedną myśl: Dotrzeć jak najszybciej do Johna. Wypadł przed budynek. Na spokojnym osiedlu, oprócz funkcjonariuszy, nie widać było żywego ducha. Monotonnie migające światła radiowozów oświetlały okolicę. Nawet z jego zdolnościami, złapanie taksówki w tym miejscu graniczyło z cudem. Namierzył wzrokiem jednego z mundurowych, który właśnie wysiadał z auta. Ruszył w jego kierunku, spuszczając wzrok na czarny asfalt pod nogami. Gdy był na równi z mężczyzną, umiejętnie zahaczył go ramieniem, pozorując niezdarne potrącenie.
– Uważaj – burknął policjant, obrzucając go gniewnym spojrzeniem. Holmes mruknął „przepraszam" i przeszedł na drugą stronę jezdni, gdzie stał zaparkowany radiowóz. Odczekał moment, aby policjant zniknął we wnętrzu budynku i zbliżył się do drzwi auta. Otworzył je kluczykiem, sprawnie zabranym funkcjonariuszowi. Szybko wsiadł do środka i ruszył w obranym kierunku.
Nierozsądnie było jechać na spotkanie ze swoim wrogiem w pojedynkę, ale liczyła się każda minuta. Mycroft nie odbierał, za pewne zajęty rozwiązywaniem kolejnych problemów całego Zjednoczonego Królestwa. Tak samo jak Lestrade, który nie pojawił się osobiście w domu Watsonów, gdyż w międzyczasie dostał sprawę anonimowego zgłoszenia o bombie podłożonej w Harrodsie. Mimo wszystko, Sherlock napisał do niego smsa, podając adres, pod który miał się udać. Gra, w którą pogrywał z nim Moriarty przestała mieć jakiekolwiek reguły.
Zajechał pod budynek, w którym mieścił się basen. Kolejna wiadomość nadeszła w momencie, gdy wysiadł z samochodu.
'Odliczanie rozpoczęte.'
Schował telefon do kieszeni i chwycił za broń. Rozglądając się uważnie po obiekcie, wkroczył do środka.
Przeszedł przez oświetlany mdłym światłem korytarz. Cisza panująca wkoło nie wróżyła niczego dobrego. Kolejnych parę metrów i żadnych śladów czyjejś obecności. Powoli zaczął wątpić w słuszność swojego założenia. Jeżeli pomylił się w tej kwestii, to byłby to jego najgorszy błąd, którego nigdy by sobie nie wybaczył. Kiedy wiara we własne możliwości zaczęła uchodzić jak powietrze spuszczone z balonika, zza rogu wyłoniła mu się postać, w której rozpoznał Morana. Wycelował w niego bez wahania.
– Holmes – odezwał się beznamiętnym tonem blondyn. – Zdążyłeś na finał – dodał, zerkając na zegarek.
– Gdzie John? – zapytał detektyw, nie zamierzając bawić się w wymianę zdań.
– Niecierpliwy, co? – Perfidny uśmieszek zagościł na ustach Morana. – Odłóż pistolet, jeśli nie chcesz, żeby twój doktorek zapoznał się z zaświatami.
– Najpierw chcę go zobaczyć. – Stanowczy głos Holmesa rozszedł się po korytarzu.
– Gwarantuję ci, że zobaczysz, ale najpierw zrobisz co ci każę. – Sebastian wyciągnął z kieszeni telefon, i nie wydając się przejętym skierowaną w niego lufą Browninga, zrobił kilka kroków w stronę Holmesa. Stanął na tyle blisko, żeby ten mógł dostrzec co widniało na ekranie komórki. Bomba w centrum handlowym niestety nie okazała się głupim żartem.
– Jedno kliknięcie i bum! – dodał, chowając telefon do kieszeni. – Jeśli będziesz grzeczny, nikomu nie stanie się krzywda. No, prawie nikomu. – Stoicki spokój malujący się na twarzy Morana, świadczył o tym, iż negocjacje nie wchodziły w grę, a kulka w głowę nie powstrzymałaby przyjętego planu.
Sherlock zacisnął palce na rękojeści pistoletu, wpatrując się w przeciwnika chłodnym spojrzeniem. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, aż w końcu detektyw powoli opuścił broń, odkładając ją na ziemię.
Sebastian uśmiechnął się minimalnie.
– Bardzo dobrze, Holmes. Teraz musisz się przygotować na spotkanie z Watsonem.
***
Wkroczyli do sali. Słabe światło odbijało się od tafli wody, a w powietrzu unosił się zapach chloru. Szaro-niebieskie oczy od razu powędrowały w drugi koniec pomieszczenia. John leżał nieruchomo na zimnych kafelkach. Czarny worek na głowie nie pozwalał na dokładne określenie jego stanu. Ale mimo odległości, Holmes zdołał dostrzec, że oddychał. Po oddaleniu rosnącej panicznie obawy o stan przyjaciela, brunet mógł skupić się na innych elementach. W oczy natychmiast rzuciła mu się kamizelka, którą Watson miał na sobie.
Wszystko to wyglądało jak przerażające deja vu. Basen. John. Semtex.
W każdym z rozwiązań jakie przyszły mu do głowy, mieli marne szanse na przeżycie. Jedyną opłacalną opcją było kontynuowanie przedstawienia. Zyskanie na czasie. Nim zabrano mu telefon, zdążył niepostrzeżenie porozumieć się z Lestradem. Poinformował o miejscu ukrycia bomby i swoim położeniu. Inspektor miał zjawić się za dziesięć minut. Niestety, w jego sytuacji te minuty zdawały się być wiecznością. Zacisnął dłoń na wręczonym mu czarnym smartfonie i spojrzał na monitor zawieszony na jednej ze ścian.
Sekundy przelatywały na ekranie, bezwzględnie odmierzając pozostały im czas.
John poruszył się i jęknął. Strażnik, który wyłonił się zza drzwi, podszedł do niego i zdjął mu worek z głowy, po czym szarpnął go do góry. Watson zdezorientowany zamrugał kilkakrotnie, próbując utrzymać równowagę na chwiejących się nogach. Ciężka kamizelka jaką miał na sobie, nie ułatwiała zadania. Kiedy był już w stanie dostrzec ostre kształty i białe plamy zniknęły mu sprzed oczu, zobaczył go po drugiej stronie basenu. Charakterystyczny czarny płaszcz leżał na posadzce obok właściciela. Zamrugał, próbując skupić wzrok.
„Boże..." – przemknęło mu przez myśl, kiedy zauważył, że Sherlock także ma na sobie kamizelkę pełną środków wybuchowych. Małe diodki migały, świadcząc o aktywności mechanizmu. Zerknął na swoją kamizelkę. „Nie da się zdjąć bez aktywacji zapalnika" – pomyślał, szybko ją analizując. Podniósł wzrok i dostrzegł, że nad jego głową znajdował się duży monitor, na którym wyświetlał się licznik odmierzający czas.
„O Boże..." – jęknął w myślach.
Sherlock stał w miejscu, zerkając co chwila na upływające minuty. Jeszcze dwie i trzydzieści cztery sekundy. Zacisnął dłoń na trzymanym telefonie.
Jeden ruch palcem i zakończy tą chorą rozgrywkę. Przegra, ale wtedy jest nadzieja dla Johna. Nie ma innego wyjścia, pomyślał.
John patrzył bezradnie na detektywa. Jego zazwyczaj pokerowa twarz, przybrała nieznanego wyrazu. Nawet z odległości mógł dostrzec emocje kryjące się w szaro-niebieskich oczach.
– Jeżeli mam zadecydować, chcę porozmawiać z Johnem. Chociaż chwilę... Proszę. – Ostatnie słowo wypowiedział błagalnym tonem, tak nie pasującym do wielkiego detektywa-konsultanta.
Moran ruszył wolnym krokiem wzdłuż basenu.
– Przykro mi, Holmes. Zasady są jasne. Musisz wybrać. W przeciwnym razie, gdy czas upłynie, wszystko wybuchnie.
– Błagam – odezwał się desperackim tonem.
Sebastian zerknął na licznik, a potem na Watsona, który przyglądał się wszystkiemu jeszcze w lekkim oszołomieniu.
– Dobrze – westchnął. – Niech będzie. Dwie minuty i ani sekundy więcej – odparł, najwyraźniej otrzymawszy odgórną zgodę przez słuchawkę w uchu. Następnie zniknął za drzwiami. Strażnik, który obserwował Watsona, również wyszedł.
„Jak szlachetnie. Imitacja prywatności" – pomyślał John, widząc czerwone kropki wycelowane w głowę Holmesa.
– Sherlocku, powiedz, że masz jakiś plan. Musisz mieć – odezwał się pierwszy, przezwyciężając suchość w gardle i jeszcze odczuwalną od środka usypiającego sztywność języka.
Brunet zacisnął szczękę.
„Woda zaabsorbuje siłę wybuchu" – stwierdził w myślach detektyw, po czym skoncentrował się na przyjacielu.
– Przepraszam, John – odpowiedział przez zaciśnięte gardło.
– Nie, nie czas na to! Teraz musisz coś wymyślić – odrzekł stanowczo.
– Tak bardzo mi przykro. – Przełknął ślinę, czując na sobie palące spojrzenie przyjaciela. – Skrzywdziłem cię tyle razy. Zniszczyłem ci życie. Niszczę wszystko czego się dotknę. Nigdy nie powinienem wracać. Byłbyś szczęśliwy, miałbyś rodzinę. Przez moją egoistyczną decyzję wszystko zepsułem. Popełniłem błąd. Wiele błędów. Nie mogę ich naprawić, ale nie popełnię następnego. Nie martw się, nie będziesz już więcej przeze mnie cierpiał. Obiecuję ci, że to ostatni raz.
John stał w osłupieniu. Nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa.
„Co ty wygadujesz?! Nie możesz! Nie zrobisz mi tego!... Błagam, nie!" – Myśli krzyczały w jego głowie, ale język nie mógł przetworzyć ich na słowa.
Sherlock chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie był w stanie. Czuł walące w piersi serce, gulę rosnącą w gardle. Nie mógł wydusić tych słów. Nie potrafił powiedzieć ich drugi raz. Zacisnął dygoczące palce na telefonie.
Watson resztkami sił powstrzymywał się, żeby nie ruszyć się z miejsca. Jednak wzrok Sherlocka przyszpilił go do podłogi.
„Nie, John. Nie podchodź." – Zdawało się mówić szkliste spojrzenie.
– Przeżyj. Żyj. Dla Mary... Dla mnie. – Łamiący się głos rozszedł się po sali, dźwięcząc przez dłuższą chwilę w uszach Johna.
– Sherlocku! Nie!! – Watson odruchowo wyciągnął rękę, choć dzieliła ich cała długość basenu.
Holmes dał krok do przodu, stając nad krawędzią zbiornika i zerknął na wyświetlacz, który nieubłaganie odliczał pozostałe im sekundy.
5...
Skupił wzrok na wyświetlaczu telefonu. Na środku ekranu widniały dwie ikonki. Jedna podpisana „Watson", druga „Holmes".
4...
Przesunął lekko drżący palec nad pole oznaczone swoim nazwiskiem.
3...
Podniósł wzrok na Johna. Ten ostatni raz. Usilnie starał się powstrzymać emocje, ale nie był w stanie. Pojedyncze, słone krople spłynęły mu po twarzy.
– Nie rób tego! – wykrzyknął jeszcze Watson, nim poczuł ukłucie w karku, ledwo wyczuwalne przez nagły skurcz żołądka.
2...
Zamknął oczy, gdy kciuk dotknął wyświetlacza telefonu, aktywując aplikację. Jednocześnie dał krok do przodu, pozwalając swobodnie zapaść się ciału w zimną wodę.
„Kocham cię, John."
Blondyn ruszył w jego kierunku, ale świat zawirował i pociemniało mu przed oczami.
– Sher... – Wyrwało mu się z ust, zanim pochłonęła go całkowita ciemność.
~~~~~~
Cud jednak nastapił! Po przerwie godnej "fandomu, który zawsze czeka", napisałam ten oto rozdział. Nie wiem czy jeszcze ktoś pamięta o co chodziło... Mam jednak nadzieję, że tak. ;)
Wszystkim, którzy dotrwali do tego momentu ogromnie dziękuję. <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro