Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18 - Życiowe błędy

Czarne audi podjechało pod dom Watsonów. Mycroft wysiadł z auta i podszedł do drzwi. Poprawił uchwyt na rączce parasola i nacisnął czarny guzik dzwonka. Po chwili drzwi otworzył mu John. Nie prezentował się najlepiej. Ostatnie wydarzenia odcisnęły na nim piętno, co starszy z Holmesów bez problemu zaobserwował.

– Mycroft? Czego chcesz? – burknął, objeżdżając go od góry do dołu wzrokiem.

– Chyba nie będziemy rozmawiać w progu, doktorze Watson?

– Harry jest roztrzęsiona, nie mam ochoty znowu jej uspokajać po twoim wyjściu.

– W takim razie, zapraszam do samochodu – odparł, wskazując stojące przy chodniku audi.

– A jeśli odmówię? – rzucił, a w głosie wyczuć można było wyzwanie.

– Nalegam. – Ton z jakim wypowiedział to jedno słowo, zdawał się być na tyle przekonujący, że mógłby dzięki niemu sprzedać piasek na pustyni. Watson zmarszczył w zastanowieniu brwi.

– Chodzi o Sherlocka, tak? – zapytał, krzyżujące ręce na piersi. Wyraz twarzy Mycrofta wystarczył za odpowiedź. Blondyn ruszył za nim do auta.

Kiedy usiedli naprzeciwko siebie, John ponownie się odezwał.

– Co tym razem zrobił?

– Miałem nadzieję, że ty mi powiesz – odrzekł, opierając się o skórzany zagłówek.

– Słuchaj, nie mam ochoty na kolejne gierki. Mów o co ci chodzi i kończmy tę rozmowę.

– Muszę wiedzieć o czym rozmawiałeś z Sherlockiem.

– Tak się składa, że to nie twoja sprawa.

– Doktorze Watson, muszę wiedzieć co ci dokładnie powiedział – drążył uparcie, niewzruszony opryskliwym tonem blondyna.

– Sądziłem, że widzisz wszystko. – Zrobił kolisty ruch ręką. – Zresztą, sam go zapytaj.

– Wiesz, że mi nie powie.

John westchnął z irytacją, siadając głębiej na kremowym siedzeniu.

– Dobra. Proszę bardzo. Chcesz wiedzieć co się stało? Twój braciszek znowu zaczął ćpać i stwierdził, że jestem mu całkowicie zbędny. Do tego... – zawahał się, wciąż nie mogąc uwierzyć w słowa obijające się echem w jego głowie. – ... zachował się jak skończony cham. Bezduszny drań.

– Co powiedział?

– Mam ci zacytować? – syknął wściekle Watson.

– Przydałoby się – odparł ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy.

Blondyn wypuścił powietrze przez usta, łapiąc się za nasadę nosa. Miał już serdecznie dość tej rozmowy. Był zmęczony i zły, a przypominanie sobie o ostatnich wydarzeniach było ostatnią rzeczą jaką chciał robić. Niestety, i bez dociekliwości Mycrofta obrazy Sherlocka, Mary i Mike'a przelatywały mu w głowie, dręcząc nieustannie w dzień i w nocy.

– Bezceremonialnie stwierdził, że mam go zostawić, że nie potrzebuje mojej opieki, bo nie jest moim dzieckiem, że ono... nie żyje – dokończył z trudem znajdując siłę w głosie. – Zadowolony? – dodał po chwili gniewnym tonem, spoglądając na milczącego z uwagą starszego Holmesa.

– Dziękuję, doktorze Watson. Może pan już iść – odezwał się.

– To wszystko? Nie zamierzasz mi wyjaśnić po co ci to było?

– Sądziłem, że mój brat już cię nie interesuje?

John zacisnął dłonie na tapicerce. Wszyscy traktowali go jak idiotę, zwykły pionek, który po użyciu można rzucić w kąt. Kogoś nie wartego choćby najmniejszego wyjaśnienia, a przecież nie był postronnym obserwatorem. Był częścią tego chorego układu, był w samym jego centrum.

– Mam prawo wiedzieć.

– A jak sądzisz, John? – zapytał, unosząc brwi z wyższością.

Jeszcze chwila, a drugi Holmes zapozna się z jego pięścią, pomyślał.

– Nie przeginaj, Mycroft – warknął.

– Czy mój brat zachowywał się normalnie? Czy twoim zdaniem powiedziałby to bez powodu? Czy naprawdę uważasz, że nie jest zdolny do odczuwania? – powiedział, spoglądając na zegarek na ręku. – Jeśli tak, to jesteś ślepcem. – John patrzył na niego z zaskoczeniem, nie mogąc wydusić ani słowa. Choć nawet, gdyby był w stanie się odezwać, nie był pewny czy wiedziałby co ma powiedzieć. – Możesz wracać do swojej siostry – dodał Mycroft, otwierając drzwi auta.

Wysiadł bez słowa, odprowadzony beznamiętnym spojrzeniem Mycrofta. Stał moment na chodniku, obserwując jak samochód oddala się coraz bardziej. Nie wiedział już co ma myśleć. Tak dużo się działo. Za mało prawdy, nadmiar niejasności. Zbyt wiele słów padło, a jednocześnie niewystarczająco wiele. Chaos, a wśród niego jedno pewne i stałe odczucie. Ból po stracie. Stracie życia, które miał. „Już nic nigdy nie będzie jak dawniej" – pomyślał, zamykając za sobą drzwi do mieszkania.

***

Puste mieszkanie powitało go niepokojącą ciszą. Wszedł wolnym krokiem do salonu, rozglądając się po wnętrzu. Biała kartka zapisana pismem Sherlocka leżała na stole, tuż obok jego skrzypiec. Wziął ją do ręki i zaczął czytać. Skrzywił się odrobinę z podirytowanym westchnięciem. Jak zwykle, jego brat postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i lekkomyślnie zrealizować swój durny plan. Zmiął kartkę w dłoni i wsadził do kieszeni, po czym szybko opuścił pomieszczenie. Wszystko układało się w jedyne możliwe rozwiązanie na jakie mógł wpaść Sherlock. Mycroft wiedział, że za wszelką cenę musi temu zapobiec.

***

Wszedł do pogrążonej w ciemności, opuszczonej hali. Jedynie gdzieniegdzie światło księżyca przebijało się przez dziurawy dach, rzucając poblask na metalowe belki stropowe, podtrzymujące zapuszczoną konstrukcję. Echo jego kroków rozeszło się po rozległej przestrzeni. Przystanął, próbując przyzwyczaić oczy do ciemności. Oprócz sowy, która zahuczała ostrzegawczo, do jego uszu nie doszedł żaden inny dźwięk. Czyżby Moriarty miał się nie zjawić? Nie. Przecież odpowiedź nadeszła. Odpisał mu. Nie przepuściłby takiej okazji. Miał go na tacy. Czemu chciałby zrezygnować? Narastające pytania, sprawiły, że stres zaczynał brać górę. Wiedział, że nie będzie odwrotu, ale jeśli to miałoby wszystko zakończyć, był gotów. Oczywiście, jeżeli ktokolwiek może być gotów na spotkanie ze śmiercią. Był pewien, że gdyby nie myśl o Johnie i bliskich, będących w niebezpieczeństwie, które jego powrót na nich sprowadził, nie byłby w stanie stać prosto po środku ciemnej hali, w oczekiwaniu na swoje przeznaczenie. Strach to przecież tak ludzki odruch. Nie dotyka tylko ludzi słabych, bo nie boi się tylko głupiec, a Sherlock nie zaliczał się do głupców. Wręcz przeciwnie, dobrze rozważył możliwości i świadomość nieuchronnego była bardziej przytłaczająca niż jakakolwiek niewiedza.

Nagle usłyszał kroki w drugim końcu hali. Chwycił za pistolet, schowany za paskiem spodni. Z mroku powoli zaczęła wyłaniać się sylwetka. Holmes wytężył wzrok, próbując dojrzeć szczegóły, jednocześnie zaciskając uchwyt na rękojeści broni. Gdy postać zbliżyła się na tyle, że detektyw był w stanie określić jej dokładne wymiary, uniósł brwi w niedowierzaniu. Może umysł zamglony pozostałościami narkotyków płatał mu figle?

– Sherlocku, odłóż pistolet – rozległ się znajomy głos. Jego echo jak mantra pobrzmiewało po wnętrzu, wprawiając Holmesa w jeszcze większą dezorientację.

Ani słuch, ani wzrok jednak się nie myliły. Mężczyzna podszedł do niego na odległość kilku kroków. Jego twarz częściowo oświetlona, wpadającym przez szpary w poszyciu księżycowym blaskiem, miała rozczarowany wyraz.

– Mycroft? Co ty tu robisz? – zapytał ze szczerym zdziwieniem.

– Ratuję cię przed największym błędem w twoim życiu.

– Co ty możesz wiedzieć o życiowych błędach? – syknął brunet, chowając pistolet pod płaszcz.

– Nie chcesz chyba mi powiedzieć, że zabrałeś tego Browninga jako sentymentalną pamiątkę? – zapytał, wymownie spoglądając w miejsce, gdzie jego brat ukrył broń.

– Złapałeś Morana? – Brunet szybko zmienił temat, lustrując Mycrofta gniewnym spojrzeniem.

– Nie – odparł zwięźle.

– Pozwoliłeś mu uciec?! – warknął z ledwo tłumioną złością.

– Nie miałem wyboru. Musi pozostać na wolności.

Sherlock przymrużył oczy.

– Dogadałeś się z nim, prawda?

– Tak jak mówiłem, bracie, to nie jest tylko twoja gra. Tu chodzi o nasz kraj.

– Sprzedałeś Harriet, Johna, nawet mnie. Gratuluję udanej transakcji, braciszku – odpowiedział z wyczuwalną w głosie wściekłością. – Co było tak cenne?

– Nie mogę wtajemniczać osób postronnych... – urwał, spoglądając na błyszczące gniewnie oczy brata. – Wraz Moranem zniknęła lista naszych tajnych agentów – dodał ciszej. – Jeżeli wpadłaby w niepowołane ręce, bezpieczeństwo ich i kraju byłoby zagrożone. Życie dziewięciuset pięćdziesięciu trzech osób, znaczy chyba więcej niż dwóch – oznajmił poważnym tonem.

Detektyw zacisnął usta w wąską linię.

– Nie dla mnie. – Cicho wypowiedziane zdanie rozmyło się w mroku nocy, tak samo jak postać Holmesa, który nie miał zamiaru dłużej wysłuchiwać wyjaśnień brata. Słyszał za plecami wołanie Mycrofta, który starał się go zatrzymać, ale nie zwolnił kroku. Wszystko legło w gruzach, a czas nieubłaganie uciekał. Zerknął na wyświetlacz telefonu. Trzydzieści dwie po dwunastej. Zanim zdążył schować komórkę do kieszeni, ta zawibrowała, oznajmiając nadejście nowej wiadomości.

'Czas podkręcić grę. Poznajesz?'

Pod tekstem zobaczył zdjęcie domu. Znajomego domu. Domu Watsona.

~~~~~~

To cud! Wreszcie udało mi się napisać kolejny rozdział. :D

Piszcie co sądzicie. Wasze komentarze są dla mnie bardzo ważne. ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro