Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16 - Trzy korony

Założył ostatni element przebrania jakim była skórzana kurtka. Spojrzał w lustro na swoje odbicie. Zupełnie nie przypominał siebie. Ciemne loki schowane były pod peruką z prostych blond włosów, wpadających w brązowawy odcień. Szaro–niebieskie oczy za sprawą soczewek przybrały barwę ciemnej czekolady. Efekt dopełniły prostokątne okulary. Lekko zgarbiona sylwetka sprawiała wrażenie, że jest niższy o parę centymetrów, a doklejona broda całkowicie zmieniała kształt szczęki. Szary t–shirt, wsadzony w ciemne jeansy, diametralnie różnił się od nienagannych koszul jakie zawsze nosił. Z satysfakcją ocenił swoje przebranie i sięgnął po telefon leżący na szafce nocnej.
Napisał smsa i po chwili dostał odpowiedź.

19:05 'Mówiłeś Moriarty'emu o Wyspie skarbów? SH'

19:05 'Co to ma do rzeczy, Sherlocku? M'

19:05 'Mówiłeś czy nie? SH'

19:07 'Tak. M'
19:07 'Obiecałeś mi coś. Żadnych popisów. M'

19:08 'Wiem co robię. Będziesz zadowolony. SH'

19:08 'Nie jestem taki pewien. Po co ci to? M'

19:08 'Odezwę się jak będę już coś wiedział. SH'

19:09 'Musimy porozmawiać. M'

Odłożył komórkę i wyjął z szuflady czystą kartkę papieru. Każde słowo, które przelewał na papier w zaszyfrowanej formie, odnajdywało swoje miejsce w pałacu myśli.

„Nie lubię substytutów. Jeśli chcesz odebrać nagrodę, przyjdź o 24:00, do hali numer 4 na 80 River Road."

Kiedy skończył, zrobił zdjęcie zapisanej wiadomości. Ostatni raz zrzucił okiem na swoje odbicie w lustrze i odetchnął głęboko. Następnie zszedł na dół i skierował się do wyjścia. Szybko udało mu się złapać taksówkę. Kiedy wsiadał do środka, komórka wydała z siebie odgłos informujący o kolejnym smsie.

19:23 'Ignorowanie mnie nie pomoże. M'

Sherlock spojrzał na ostatnią wiadomość, po czym skasował rozmowę.

– Greek Street 18 – odezwał się do taksówkarza, który spoglądał na niego przez tylne lusterko.

– Szykuje się zabawa? – zagadnął kierowca.

– Zobaczymy – odparł, wpatrzony w komórkę. Jedno kliknięcie i fotografia kartki z zaszyfrowaną wiadomością została umieszczona na jego blogu. Teraz pozostało tylko czekać na odpowiedź.

***

Auto zatrzymało się pod budynkiem rozświetlonym fioletowymi neonami. Napis „Three Crowns" błyszczał na złoty kolor. Holmes podał taksówkarzowi pieniądze za kurs i wysiadł z samochodu. Przed klubem zebrał się spory tłumek gości. Brunet wykonał slalom między rozbawionymi młodzikami i dotarł do pilnujących porządku dwóch barczystych ochroniarzy. Pokazał im podrobiony dowód, po czym bez problemu przekroczył próg klubu. Światła migały w różnych barwach, oświetlając parkiet i część baru. Większość gości tańczyła w rytm wydobywającej się z głośników muzyki. W oddalonej od strefy tanecznej części baru było odrobinę ciszej i mniej duszno. Sherlock usiadł na jednym z okrągłych krzeseł i skinął na barmana. Mężczyzna na oko po czterdziestce, z widocznymi zakolami i o pucułowatej twarzy, podszedł do detektywa.

– Co panu podać?

– Piwo – odparł krótko, sięgając do kieszeni.

Barman zajął się nalewaniem trunku do kufla, gdy Holmes sprawdzał czy nie ma już odpowiedzi na umieszczoną przez niego wiadomość.

– Proszę – powiedział korpulentny facet, stawiając piwo przed brunetem.

– Szukam kogoś. Może pan się orientuje, gdzie znajdę Jenssona?

Barman popatrzył na Holmesa uważnie i przybliżył się, opierając łokcie na dębowym blacie.

– Jensson? Nie znam żadnego – rzucił, nie spuszczając wzroku z bruneta.

– Jestem od Reda. Mam sprawę – dodał Holmes, zachowując niewzruszony wyraz twarzy.
Mężczyzna zmarszczył czoło, zastanawiając się widocznie nad odpowiedzią.
– Henry Loyd – dodał Holmes, przysuwając po blacie dowód osobisty potwierdzający fałszywą tożsamości. Barman zerknął na dokument, a potem na Sherlocka.

– Niech pan poczeka – rzucił niepewnie i oddalił się w stronę pokoju służbowego, mieszczącego się na drugim końcu baru. Holmes upił łyk piwa, czekając na powrót barmana. Szczęka wciąż pulsowała bólem, który zdawał rozchodzić się na całą głowę. Głośna muzyka i zgiełk wkoło nasilały tylko objawy rodzącej się migreny. Światło rozbłyskujące po sali raziło w oczy, nadwrażliwe przez działające jeszcze resztki narkotyku. Holmes wiedział, że nie jest w najlepszej formie, żeby pchać się samemu w paszczę lwa, ale nie miał wyjścia. Zostały mu dwadzieścia dwie godziny na uratowanie Harriet.

– Proszę ze mną, panie Loyd. – Usłyszał niski głos tuż za plecami. Kiedy obrócił się na krześle jego oczom ukazał się napakowany, około dwu metrowy facet, w zabawnie przyciasnej marynarce. Choć w tym momencie Sherlockowi wcale nie było do śmiechu. Bez większego wyboru podążył w wyznaczonym przez mięśniaka kierunku. Czuł na plecach jego nieufne spojrzenie, gdy weszli do części lokalu nieprzeznaczonej dla przeciętnych gości. Sherlock nie miał zbyt dużo czasu na rozejrzenie się po oświetlonych słabo pomieszczeniach, które oddzielały fioletowe kotary. Słyszał tylko dochodzące zza nich śmiechy i rozmowy, a także wyczuł gryzący zapach tytoniu, mieszający się ze słodką nutą marihuany. Jego przewodnik otworzył drzwi prowadzące do kolejnej części budynku. Długi korytarz, wyraźnie oświetlony normalnymi bezbarwnymi żarówkami, ciągnął się aż do dużych, czarnych, dwuskrzydłowych drzwi. Sherlock był pewien, że właśnie tam znajdzie tajemniczego Jenssona. Zanim jednak zdążył pokonać połowę korytarza, poczuł silne uderzenie w tył głowy i upadł na ziemię. Zamroczyło go na chwilę. Nim zareagował, mięśniak podniósł go z podłogi i wykręcił ręce do tyłu, ciągnąc w stronę najbliższych drzwi. Próbował wyswobodzić się z uchwytu, ale nie miał szans przy takiej różnicy wzrostu i masy ciała.

– Proszę się nie wyrywać, panie Holmes – usłyszał, gdy przekroczył próg pokoju, do którego go zaciągnięto. Mięśniak puścił go, popychając na krzesło, stojące przed dużym, ciemnym biurkiem.

– Nie wiem o kim pan mówi. Nazywam się Henry...

– Darujmy sobie to przedstawienie. Wiem kim jesteś – odezwał się mężczyzna, siedzący za biurkiem. – Nie należy ufać ćpunom – dodał, przysuwając się bliżej rozmówcy. – Nie wiem tylko po co tu przyszedłeś.

– Chcę rozmawiać z Jenssonem – odparł Holmes, pocierając palcami obolałe przedramię. – Nic więcej mnie nie obchodzi.

– Skąd mam wiedzieć, że nie sprowadzisz tutaj glin. Nie toleruję, gdy na moim terenie węszą psy – zmierzył Sherlocka zimnym spojrzeniem – ani pseudodetektywi.

Holmes przymrużył gniewnie oczy na wzmiankę o jego profesji.

– Możesz sobie prowadzić ten nielegalny biznes. Naprawdę mało mnie obchodzi handel narkotykami i prostytucja w tym przybytku. Nie mam czasu, żeby zajmować się takimi jak ty – odrzekł chłodno brunet.

– Więc czego chcesz?

– Powiem tylko Jenssonowi.

– W takim razie, śmiało. Siedzi przed tobą – odparł, opierając się wygodnie w fotelu. Holmes badawczo wpatrywał się w niskiego szatyna.

– To nie ty – odpowiedział po chwili.

– Skąd ta pewność? Przecież nie wiesz jak wygląda, nie? – Mężczyzna uśmiechnął się triumfalnie i pogładził po granatowej marynarce.

– Nie wiem, ale Jensson to skandynawskie nazwisko, a ty nie wyglądasz ani na Szweda ani Norwega. Trzy korony w nazwie skłaniają do stwierdzenia, że to raczej Szwed. Musi być inteligentny, obraca się w kręgu wpływowych osób, sądząc po wystroju, ma dobre poczucie stylu. Ty natomiast kompletnie nie pasujesz do opisu. Irlandzki akcent, więzienny tatuaż na szyi, zgrubienia na placach i nierówne paznokcie wskazują na pracę fizyczną, zapewne pozostałości po pracy na budowie, drogi garnitur świadczy o tym, że było to dość dawno temu. Kiepsko dobrane buty o braku gustu, a model zegarka z tamtego sezonu o gorszej sytuacji finansowej. Jesteś zastępcą. Musiał znaleźć kogoś kto zna tutejszy rynek i ma kontakty w półświatku. Wierny pies pilnujący posesji, gdy właściciela nie ma w domu.

Szatyn zmarszczył groźnie czoło.

– To chyba nie będzie już potrzebne – rzucił wściekle, odrywając doklejaną brodę Sherlocka. Detektyw skrzywił się, kiedy ostatni fragment odkleił się od jego skóry. Sekundę później do brody rzuconej na podłogę, dołączyła peruka.
– Myślisz stereotypowo – burknął szatyn, opadając na fotel.

– Cóż, odrobinę, ale inicjały „GB" na wystającym z kieszeni marynarki portfelu, potwierdzają moje obserwacje.

Mężczyzna złapał się automatycznie za kieszeń i zmierzył Holmesa groźnym spojrzeniem.

– Sprytnie. Ciekawe czy zgadniesz co stanie się za chwilę? – Szatyn skinął na mięśniaka, który złapał detektywa za kark i pociągnął w stronę wyjścia. Ostry ból przeszył głowę Sherlocka, kiedy palce oprawcy zacisnęły się na stłuczonym miejscu.
– Zajmij się nim, Karl – rzucił „GB" na do widzenia. Gdy tylko drzwi zatrzasnęły się za Holmesem, natychmiast kopnął Karla z całych sił w kolano. Mężczyzna puścił detektywa, wydając z siebie groźny warkot. Białe plamki skakały Holmesowi przed oczami. Próbował wydostać się z korytarza na salę, ale Karl złapał go za ramię i szarpnął. Obaj zatoczyli się na ścianę. Sherlock wymierzył cios prosto w splot słoneczny, zyskując cenne sekundy na ucieczkę, zanim napastnik złapie oddech. Tuż przy drzwiach pociemniało mu przed oczami. Ręka osunęła się z klamki. Głowa uderzyła o zimne, metalowe drzwi. Nie mógł złapać powietrza. Zamglony obraz Karla ściskającego jego szyję majaczył mu przed oczami. Zacisnął ręce na uchwycie napastnika, ale nic to nie dało.

„Nie mogę... nie teraz..."

Coraz bardziej tracił ostrość kształtów. Desperacko starał się złapać oddech.

„John... John."

Ręce osunęły się z dłoni Karla. Zaczął odpływać w ciemność.

– Puść go! – stanowczy głos rozbrzmiał po korytarzu.

Karl obrócił głowę w jego stronę.

– Pani Jensson, szef kazał...

– A ja każę ci go puścić. Już – rzuciła ostrym tonem.

Mięśniak wykonał polecenie. Holmes upadł na podłogę, zaciągając się zbawiennym powietrzem.

~~~~~~

Mam nadzieję, że idzie się połapać. Piszcie co sądzicie, będę wdzięczna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro