Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14 - Demony przeszłości

Przed pokojem, do którego skierowała Johna pielęgniarka, stała żona Stamforda. Miała opuchnięte oczy i ściskała kurczowo chusteczkę w dłoni. Watson podszedł bliżej, zaglądając przez szybę, za którą widać było salę intensywnej terapii. Łóżko Mike'a stało pośrodku. Rytmiczny odczyt na monitorze wskazywał na jego stabilny stan.

– Pani Stamford, jestem John Watson, kolega Mike'a. Chciałem...

– Jak śmiesz!? – wykrzyczała.

John zamarł zszokowany jej wybuchem.

– To wszystko przez ciebie i tego świrniętego detektywa. Mike mi napisał – rzuciła ze wściekłością i wyjęła z kieszeni kartkę zapisaną chwiejnym pismem. Machnęła nią Johnowi przed nosem i dodała:

– Nie zbliżaj się do nas! Nie chcę cię tu widzieć!

Pielęgniarka i lekarz, przechodzący obok, spojrzeli na nich ze zdziwieniem.

– Dobrze się pani czuje? – zapytał lekarz.

– Tak, nic mi nie jest – zaszlochała. – Niech ten człowiek nie zbliża do mojego męża – dodała, ocierając gromadzące się w kącikach oczu łzy.

– Proszę się uspokoić. Niech pani usiądzie – odparł lekarz, spoglądając podejrzliwie na Johna, który stał jak wmurowany w podłogę.
„Ja nie... To nie moja wina... Ja..." – Nawet w myślach nie potrafił poskładać zdania do kupy. Nie czekając na reakcję personelu ani żony Stamforda, odwrócił się i szybkim krokiem wyszedł ze szpitala.

Jadąc taksówką na Baker Street nie był w stanie myśleć o niczym innym niż o zapłakanej twarzy żony Mike'a i jej przeszywającym, pełnym nienawiści spojrzeniu.
„Ja nie wiedziałem, nie chciałem..." - przemknęło mu w myślach, kiedy wpatrywał się w przesuwające się za oknem widoki. Znajoma okolica przyczyniła się do tego, że jego myśli zeszły na utarty tor... Sherlock. „Matko, on też musiał się tak czuć, kiedy na niego wrzeszczałem..." – przypomniał sobie sytuację ze szpitalnego korytarza. „Naprawię to. Przeproszę go" – stwierdził w myślach.
Taksówka dojechała na miejsce i Watson stanął przed znajomymi drzwiami wejściowymi. Z przyzwyczajenia sięgnął do kieszeni po klucze, łapiąc się, że przecież ich już nie ma. Zadzwonił więc, czekając aż ktoś go wpuści. W drzwiach pojawiła się pani Hudson. Gdy tylko go zobaczyła uśmiechnęła się radośnie i uściskała go, ochoczo zapraszając do środka.

– Cieszę się, że wreszcie przyjechałeś. Może wstąpisz na herbatę i kawałek babki cytrynowej?

– Dziękuję, bardzo chętnie, ale najpierw muszę porozmawiać z Sherlockiem. Jest u siebie?

– Tak, chyba tak. Nie widziałam, żeby wychodził od rana. Choć przyznam, że jest tam dość niepokojąco cicho – stwierdziła, wznosząc oczy ku górze.

***

Holmes rozparty w swoim fotelu, spoglądał na torebeczkę leżącą na kawowym stoliku.

Przegrasz... musisz przegrać... – Głosy Mycrofta i Moriarty'ego mieszały się w jeden dudniący w głowie dźwięk. Przymknął oczy, starając skupić się na dopracowaniu planu. W końcu nie wytrzymał i sięgnął po narkotyk. Otworzył opakowanie.

Ani się waż! – Usłyszał stanowczy głos w głowie.

– Tylko ten jeden raz – jęknął pod nosem.

Obiecałeś.

Przełknął ślinę, wpatrując się w białą substancję.

– Nie mogę się skupić. Może gdybyś naprawdę tu był...

***

– Może śpi? Czasem nie sposób było go ściągnąć z łóżka – odparł John, po chwili uświadamiając sobie jak to mogło zabrzmieć dla gospodyni, która uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo.
– Po prostu, zdarza mu się spać pół dnia. – Starał się jakoś wyplątać z wcześniejszej wypowiedzi, ale nie na wiele się to zdało.

– Och, nie musisz mi tłumaczyć. Mój mąż potrafił przeleżeć w łóżku cały dzień, szczególnie po... – spojrzała na Watsona z wymownym wyrazem twarzy.

– Tak, to ja już pójdę – rzucił szybko i zaczął wchodzić na górę, zanim pani Hudson dokończyła swoją wypowiedź.

***

– Sherlock? – John przestąpił próg i wszedł do salonu. Część podłogi i stół zawalone były dokumentami. Ściana za kanapą była oklejona zdjęciami i karteczkami z notatkami detektywa. Watson ruszył w głąb pomieszczenia, omijając leżący na podłodze laptop. Pośrodku ściany widniało zdjęcie mężczyzny ze szramą na oku, ubranego w wojskowy mundur. Poniżej daty, adresy, jakieś nazwiska. Blondyn zatrzymał się wzrokiem przy jednej z dat. Obok niej zapisane było: śmierć Mary, niezgodne ze schematem, S. Moran. Oglądanie zapisków przerwał głośny brzdęk. Coś definitywnie rozbiło się na drobne kawałki.

– Sherlock? To ja. – Blondyn podszedł do drzwi sypialni Holmesa. Były zamknięte, więc ostrożnie pociągnął za klamkę i je uchylił.
Na podłodze pobłyskiwały kawałki szkła po stłuczonej szklance. Brunet leżał na łóżku, tyłem do drzwi.

– Odejdź – burknął w poduszkę.

– Co się stało? – zapytał, rozglądając się po pokoju.

– Przecież wiesz.

– Co niby wiem? Sherlock, odwróć się do mnie. Nie będę rozmawiał z twoimi plecami.

Brunet wstrzymał oddech. „To nie... On rzeczywiście tu jest."

– John? – Holmes przekręcił się na łóżku, żeby przekonać się na własne oczy, że Watson stoi przy drzwiach i omiata go zaniepokojonym spojrzeniem. – Co ty tutaj robisz?

– Przyszedłem, żeby... Ta nasza kłótnia. To znaczy chciałem Cię – urwał spojrzawszy na szkliste oczy Sherlocka, który usiadł na brzegu łóżka. Wzrok Watsona przejechał uważnie po sylwetce przyjaciela.

– Pokaż ręce – odezwał się tonem nieznoszącym sprzeciwu.

– Po co? – rzucił brunet, chcąc wstać i ulotnić się do łazienki.

– Ręce. Już. – John zbliżył się do niego i podciągnął mankiety koszuli. – Co to jest? – zapytał zdenerwowanym głosem, wskazując świeży ślad na lewym przedramieniu.

– Chyba widzisz.

– Obiecałeś, do jasnej cholery.

– Sytuacja uległa zmianie. Zresztą, co cię to obchodzi? – parsknął, wstając.

– Jesteś skończonym idiotą! – John stanął w drzwiach uniemożliwiając Holmesowi przejście.

– Cudownie – mruknął. – A teraz przesuń się, bo chcę wyjść.

– Nigdzie nie pójdziesz, dopóki sobie wszystkiego nie wyjaśnimy.

– Przecież sam powiedziałeś, że nie mamy o czym rozmawiać – odparł, spoglądając na blondyna z pozoru chłodnym wzrokiem, w którym krył się głęboko chowany żal.

– Teraz widzę, że mamy i to sporo. Siadaj. – Stanowczy ton Watsona i jego postawa sugerowały, że nie odpuści.

– Proszę. Zadowolony? – Brunet opadł z niezadowoleniem na łóżko. – Co chcesz usłyszeć? Jak sprawa? Świetnie. Za śmiercią Mary i Sholto – zakładam, że Mike żyje - stoi prawa ręka Moriarty'ego, Sebastian Moran. Kolejna jest twoja siostra, co już wiesz. Mam dwadzieścia dwie godziny, żeby go powstrzymać, więc daj mi spokój i pozwól pracować.

– Ćpanie nazywasz pracą? – Machnął ręką w nieokreślonym geście.

– Twój ograniczony mózg tego nie zrozumie.

– Może i tak, ale z twojego zostanie mokra papka, jeśli nie rzucisz tego cholerstwa.

– Czy to koniec wykładu, doktorze? – Podniósł się i minął Johna, zaciskającego pięści ze wściekłości.

– Przyszedłem tutaj, żeby cię przeprosić – odezwał się, biorąc wcześniej głęboki wdech.

Sherlock zatrzymał się w korytarzu.

„Nie, proszę. Nie teraz, John" – pomyślał, przełykając ślinę.

– Nie potrzebuję twoich przeprosin – powiedział na głos, nie odwracając się do Johna. Blondyn zrobił kilka kroków w jego stronę.

– Ale ja potrzebuję. To nie była twoja wina, nie mogłeś nic zrobić. To znaczy zrobiłeś, dla mnie... Przepraszam.

– Wyrażę się inaczej, John. Nie chce twoich przeprosin. Miałeś zupełną rację, że się na mnie wciekłeś. Okłamałem cię, i gdybym ci powiedział, Mary miałaby większe szanse na przeżycie. Skoro twoje sumienie poczuło się już lepiej, możesz wyjść i zająć się Harriet. Nie powinna zostawać sama. – Wszedł do salonu, rzucając krótkie spojrzenie Johnowi.

– Wiem jak się musiałeś poczuć. – Watson przystanął przy swoim fotelu.

– Niby skąd? – Holmes rozsiadł się w swoim i w końcu spojrzał Johnowi w oczy.

– Bo cię znam, w końcu mieszkałem z tobą kilka lat i wiem, że nie jesteś maszyną. – Głos blondyna lekko drżał z nadmiaru mieszających się emocji.

„John, nie teraz."

– Och, doprawdy, John? Znasz mnie? Jak możesz tak myśleć, skoro nie znasz nawet samego siebie.

– Przestań. Nie wiem co kombinujesz, ale przestań!

– Pragniesz mnie takiego widzieć. Szlachetny, mężny obrońca sprawiedliwości. Oddany towarzysz. Ale to tylko twoje wyobrażenie o mnie. Nie chcesz tylko przyjąć tego do wiadomości. „Musisz mi w to uwierzyć." – Wstał z fotela i podszedł do Watsona. – Pomogę ci.

– Sherlock – jęknął przez zaciśnięte zęby, pragnąc, żeby detektyw przestał wreszcie pleść te bzdury.

– Dokonujesz fatalnych wyborów, doktorze. Zabójcza żona, socjopatyczny przyjaciel. Radzę poszukać sobie normalniejszych partnerów.

– Nie wiem czemu się tak zachowujesz. Może to po tym świństwie. Nieważne. Nie zostawię cię w takim stanie.

– Wzruszające, ale nie potrzebuję lekarza. Wiem co i ile wziąć, żeby było bezpieczne.

– Nigdy nie możesz być pewien.

– Jestem. Zawsze. A teraz wyjdź i nie zadręczaj mnie swoim instynktem opiekuńczym, nie jestem twoim dzieckiem. Przypominam ci, że ono nie żyje.

Po tych słowach John nie wytrzymał. Zaciśnięta pięść trafiła prosto w szczękę Sherlocka, który upadł na podłogę.
Watson zacisnął usta w wąską linię, a mięśnie żuchwy chodziły mu nerwowo. Brunet otarł wierzchem dłoni krew z kącika ust i opierając się o fotel, podniósł się z podłogi. Spojrzał na Johna. Jego zmarszczone brwi i ciemnoniebieskie oczy nie pałały złością, którą spodziewał się zobaczyć. Zawiedziony i zraniony wyraz twarzy blondyna był boleśniejszy dla Holmesa niż jego cios. Wpatrywali się tak w siebie kilka sekund. Watson oddychał ciężko, wciąż zaciskając dłonie, aż zbielały mu kłykcie. Detektyw stał nieruchomo, czując pulsującą wargę i promieniujący przez szczękę ból, który odwracał uwagę od kłującego uścisku w żołądku. John wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale żadne słowa nie rozbrzmiały w salonie. Odwrócił się i wyszedł z mieszkania. Sherlock patrzył jak postać przyjaciela znika za drzwiami.

„Przepraszam" – powiedział w myślach, spoglądając w pustą przestrzeń.

***

John szybkim krokiem pokonał siedemnaście stopni, po czym zatrzymał się i spojrzał szklistymi oczami w górę.

– John? – Pani Hudson pojawiła się przy nim niespodziewanie, słysząc zapewne ich kłótnię. – Zrobiłam herbatę.
Blondyn odetchnął, starając się uspokoić i zwrócił się do gospodyni.

– Dziękuję za zaproszenie, ale nie skorzystam. Muszę wracać. Do widzenia, pani Hudson.

– To może wpadniesz jutro? – rzuciła z nadzieją.

– Sądzę, że już nie będę wpadał – odparł poważnym tonem, po czym spuścił wzrok, przyglądając się swoim butom i dywanowi w holu. – W ogóle.

– Jak to? – zapytała, ale nie doczekała się odpowiedzi. Watson zatrzasnął za sobą drzwi, zostawiając za sobą zmartwioną starszą panią i najlepszego przyjaciela.

„Byłego najlepszego przyjaciela" – przemknęło mu przez myśl, kiedy stanął przed kamienicą na Baker Street.

***

Holmes po dłuższej chwili patrzenia się w drzwi, którymi wyszedł John – jakby w nadziei, że może wróci – opadł ze zrezygnowaniem na kanapę. Zamknął oczy i pogrążył się w „pałacu myśli".
Pierwszym co go dopadło, był jego brat.

– Odsunąłeś od siebie Johna. Nie musiałeś tego robić. Po śmierci Mary, nasz plan jest już nieaktualny – odparł Mycroft.

– Mam inny – oznajmił.

– Inny? – Mycroft spojrzał na niego ze zdziwieniem, które momentalnie przerodziło się w pogardę. – Niczego się nie nauczyłeś, głupiutki bracie.

– Nie masz prawa mnie oceniać. Robiłem to czego ode mnie oczekiwałeś. I teraz wykorzystuję to czego mnie nauczyłeś. Czy sam nie mówiłeś, że przywiązanie to słabość? Jeżeli negatywne uczucia przeważają nad poczuciem obowiązku, to łatwiej jest odejść, czyż nie? – odparł stanowczo.

– Na pewno jemu będzie łatwiej... – Starszy z Holmesów zawiesił głos, a niewypowiedziane „A tobie?" zwisło w powietrzu.

– Sherlocku, wszystko w porządku? – Pani Hudson stanęła przy kanapie wyraźnie zaniepokojona.
Holmes łypnął na nią jednym okiem.

– Tak – mruknął, chcąc z powrotem odpłynąć w zamyśleniu.

– Pokłóciliście się znowu?

Brunet westchnął z irytacją i poderwał się z kanapy. Pani Hudson odsunęła się chcąc uniknąć zderzenia ze zdenerwowanym detektywem.

– Nie ma pani niczego do roboty? Pranie, sprzątanie, gotowanie? – fuknął, stając przy oknie. Na niebie zaczęły zbierać się stalowe chmury, zapowiadające ulewę.

– To może poczekać – odparła spokojnie, niezrażona nieprzyjemnym tonem Holmesa. – Mówiłeś coś, że „łatwiej jest odejść". Nie słyszałam całego zdania.

„I nie powinna pani" – stwierdził w myślach.

– O jakie odejście tu chodzi? – zapytała, wpatrując się uważnie w bruneta, który stał wciąż przy oknie. Pojedyncze krople zaczęły uderzać w szyby, wypełniając swoim szumem ciszę jaka zapadła w salonie.

– Spakowała się już pani? – odezwał się, ignorując pytanie gospodyni.

– Nie i sądzę, że powinnam jednak zostać – odpowiedziała z przekonaniem w głosie.

– Samochód będzie o piątej.

Sherlock chwycił za skrzypce i zaczął grać.

– Sherlocku...

– Niech się pani trzyma planu – przerwał jej, a przeciągłe dźwięki skrzypiec rozeszły się po pomieszczeniu.

Pani Hudson ze smutnym wyrazem twarzy, wiedząc, że rozmowa dobiegła końca, opuściła w ciszy salon na Baker Street.

~~~~~~

Dramat, smutek i rozpacz. Jestem okropna, wiem. Piosenka z filmiku to "Eden - Drugs", moim zdaniem idealnie pasuje do tej części.

Piszcie śmiało co sądzicie o rozdziale. ;)


Fragment tekstu tejże piosenki:

Cause I'm a fucking mess sometimes
But still, I could always be whatever you wanted
But not what you needed
Especially when you been needing me
Cause I'm a fucking mess sometimes
And I'll say what I don't mean
Just cause I wanted or maybe I need it
Swear lying's the only rush I need

Cause all I needed was some words to say
That all these feelings don't mean shit to me
Cause it's all just chemicals anyway, anyway, yeah
And I got way too many routes to take to make all this just go away and find another heart to break
So heartless with these words I say
Just saying what I'm supposed to say
Cause I had nothing for you
I can't love when I can't even love myself
Things I would rather be
Thoughts at the back of my head, but I'm addicted to hurting
And I got these lungs, yeah

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro