Rozdział 14 - Demony przeszłości
Przed pokojem, do którego skierowała Johna pielęgniarka, stała żona Stamforda. Miała opuchnięte oczy i ściskała kurczowo chusteczkę w dłoni. Watson podszedł bliżej, zaglądając przez szybę, za którą widać było salę intensywnej terapii. Łóżko Mike'a stało pośrodku. Rytmiczny odczyt na monitorze wskazywał na jego stabilny stan.
– Pani Stamford, jestem John Watson, kolega Mike'a. Chciałem...
– Jak śmiesz!? – wykrzyczała.
John zamarł zszokowany jej wybuchem.
– To wszystko przez ciebie i tego świrniętego detektywa. Mike mi napisał – rzuciła ze wściekłością i wyjęła z kieszeni kartkę zapisaną chwiejnym pismem. Machnęła nią Johnowi przed nosem i dodała:
– Nie zbliżaj się do nas! Nie chcę cię tu widzieć!
Pielęgniarka i lekarz, przechodzący obok, spojrzeli na nich ze zdziwieniem.
– Dobrze się pani czuje? – zapytał lekarz.
– Tak, nic mi nie jest – zaszlochała. – Niech ten człowiek nie zbliża do mojego męża – dodała, ocierając gromadzące się w kącikach oczu łzy.
– Proszę się uspokoić. Niech pani usiądzie – odparł lekarz, spoglądając podejrzliwie na Johna, który stał jak wmurowany w podłogę.
„Ja nie... To nie moja wina... Ja..." – Nawet w myślach nie potrafił poskładać zdania do kupy. Nie czekając na reakcję personelu ani żony Stamforda, odwrócił się i szybkim krokiem wyszedł ze szpitala.
Jadąc taksówką na Baker Street nie był w stanie myśleć o niczym innym niż o zapłakanej twarzy żony Mike'a i jej przeszywającym, pełnym nienawiści spojrzeniu.
„Ja nie wiedziałem, nie chciałem..." - przemknęło mu w myślach, kiedy wpatrywał się w przesuwające się za oknem widoki. Znajoma okolica przyczyniła się do tego, że jego myśli zeszły na utarty tor... Sherlock. „Matko, on też musiał się tak czuć, kiedy na niego wrzeszczałem..." – przypomniał sobie sytuację ze szpitalnego korytarza. „Naprawię to. Przeproszę go" – stwierdził w myślach.
Taksówka dojechała na miejsce i Watson stanął przed znajomymi drzwiami wejściowymi. Z przyzwyczajenia sięgnął do kieszeni po klucze, łapiąc się, że przecież ich już nie ma. Zadzwonił więc, czekając aż ktoś go wpuści. W drzwiach pojawiła się pani Hudson. Gdy tylko go zobaczyła uśmiechnęła się radośnie i uściskała go, ochoczo zapraszając do środka.
– Cieszę się, że wreszcie przyjechałeś. Może wstąpisz na herbatę i kawałek babki cytrynowej?
– Dziękuję, bardzo chętnie, ale najpierw muszę porozmawiać z Sherlockiem. Jest u siebie?
– Tak, chyba tak. Nie widziałam, żeby wychodził od rana. Choć przyznam, że jest tam dość niepokojąco cicho – stwierdziła, wznosząc oczy ku górze.
***
Holmes rozparty w swoim fotelu, spoglądał na torebeczkę leżącą na kawowym stoliku.
– Przegrasz... musisz przegrać... – Głosy Mycrofta i Moriarty'ego mieszały się w jeden dudniący w głowie dźwięk. Przymknął oczy, starając skupić się na dopracowaniu planu. W końcu nie wytrzymał i sięgnął po narkotyk. Otworzył opakowanie.
– Ani się waż! – Usłyszał stanowczy głos w głowie.
– Tylko ten jeden raz – jęknął pod nosem.
– Obiecałeś.
Przełknął ślinę, wpatrując się w białą substancję.
– Nie mogę się skupić. Może gdybyś naprawdę tu był...
***
– Może śpi? Czasem nie sposób było go ściągnąć z łóżka – odparł John, po chwili uświadamiając sobie jak to mogło zabrzmieć dla gospodyni, która uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo.
– Po prostu, zdarza mu się spać pół dnia. – Starał się jakoś wyplątać z wcześniejszej wypowiedzi, ale nie na wiele się to zdało.
– Och, nie musisz mi tłumaczyć. Mój mąż potrafił przeleżeć w łóżku cały dzień, szczególnie po... – spojrzała na Watsona z wymownym wyrazem twarzy.
– Tak, to ja już pójdę – rzucił szybko i zaczął wchodzić na górę, zanim pani Hudson dokończyła swoją wypowiedź.
***
– Sherlock? – John przestąpił próg i wszedł do salonu. Część podłogi i stół zawalone były dokumentami. Ściana za kanapą była oklejona zdjęciami i karteczkami z notatkami detektywa. Watson ruszył w głąb pomieszczenia, omijając leżący na podłodze laptop. Pośrodku ściany widniało zdjęcie mężczyzny ze szramą na oku, ubranego w wojskowy mundur. Poniżej daty, adresy, jakieś nazwiska. Blondyn zatrzymał się wzrokiem przy jednej z dat. Obok niej zapisane było: śmierć Mary, niezgodne ze schematem, S. Moran. Oglądanie zapisków przerwał głośny brzdęk. Coś definitywnie rozbiło się na drobne kawałki.
– Sherlock? To ja. – Blondyn podszedł do drzwi sypialni Holmesa. Były zamknięte, więc ostrożnie pociągnął za klamkę i je uchylił.
Na podłodze pobłyskiwały kawałki szkła po stłuczonej szklance. Brunet leżał na łóżku, tyłem do drzwi.
– Odejdź – burknął w poduszkę.
– Co się stało? – zapytał, rozglądając się po pokoju.
– Przecież wiesz.
– Co niby wiem? Sherlock, odwróć się do mnie. Nie będę rozmawiał z twoimi plecami.
Brunet wstrzymał oddech. „To nie... On rzeczywiście tu jest."
– John? – Holmes przekręcił się na łóżku, żeby przekonać się na własne oczy, że Watson stoi przy drzwiach i omiata go zaniepokojonym spojrzeniem. – Co ty tutaj robisz?
– Przyszedłem, żeby... Ta nasza kłótnia. To znaczy chciałem Cię – urwał spojrzawszy na szkliste oczy Sherlocka, który usiadł na brzegu łóżka. Wzrok Watsona przejechał uważnie po sylwetce przyjaciela.
– Pokaż ręce – odezwał się tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Po co? – rzucił brunet, chcąc wstać i ulotnić się do łazienki.
– Ręce. Już. – John zbliżył się do niego i podciągnął mankiety koszuli. – Co to jest? – zapytał zdenerwowanym głosem, wskazując świeży ślad na lewym przedramieniu.
– Chyba widzisz.
– Obiecałeś, do jasnej cholery.
– Sytuacja uległa zmianie. Zresztą, co cię to obchodzi? – parsknął, wstając.
– Jesteś skończonym idiotą! – John stanął w drzwiach uniemożliwiając Holmesowi przejście.
– Cudownie – mruknął. – A teraz przesuń się, bo chcę wyjść.
– Nigdzie nie pójdziesz, dopóki sobie wszystkiego nie wyjaśnimy.
– Przecież sam powiedziałeś, że nie mamy o czym rozmawiać – odparł, spoglądając na blondyna z pozoru chłodnym wzrokiem, w którym krył się głęboko chowany żal.
– Teraz widzę, że mamy i to sporo. Siadaj. – Stanowczy ton Watsona i jego postawa sugerowały, że nie odpuści.
– Proszę. Zadowolony? – Brunet opadł z niezadowoleniem na łóżko. – Co chcesz usłyszeć? Jak sprawa? Świetnie. Za śmiercią Mary i Sholto – zakładam, że Mike żyje - stoi prawa ręka Moriarty'ego, Sebastian Moran. Kolejna jest twoja siostra, co już wiesz. Mam dwadzieścia dwie godziny, żeby go powstrzymać, więc daj mi spokój i pozwól pracować.
– Ćpanie nazywasz pracą? – Machnął ręką w nieokreślonym geście.
– Twój ograniczony mózg tego nie zrozumie.
– Może i tak, ale z twojego zostanie mokra papka, jeśli nie rzucisz tego cholerstwa.
– Czy to koniec wykładu, doktorze? – Podniósł się i minął Johna, zaciskającego pięści ze wściekłości.
– Przyszedłem tutaj, żeby cię przeprosić – odezwał się, biorąc wcześniej głęboki wdech.
Sherlock zatrzymał się w korytarzu.
„Nie, proszę. Nie teraz, John" – pomyślał, przełykając ślinę.
– Nie potrzebuję twoich przeprosin – powiedział na głos, nie odwracając się do Johna. Blondyn zrobił kilka kroków w jego stronę.
– Ale ja potrzebuję. To nie była twoja wina, nie mogłeś nic zrobić. To znaczy zrobiłeś, dla mnie... Przepraszam.
– Wyrażę się inaczej, John. Nie chce twoich przeprosin. Miałeś zupełną rację, że się na mnie wciekłeś. Okłamałem cię, i gdybym ci powiedział, Mary miałaby większe szanse na przeżycie. Skoro twoje sumienie poczuło się już lepiej, możesz wyjść i zająć się Harriet. Nie powinna zostawać sama. – Wszedł do salonu, rzucając krótkie spojrzenie Johnowi.
– Wiem jak się musiałeś poczuć. – Watson przystanął przy swoim fotelu.
– Niby skąd? – Holmes rozsiadł się w swoim i w końcu spojrzał Johnowi w oczy.
– Bo cię znam, w końcu mieszkałem z tobą kilka lat i wiem, że nie jesteś maszyną. – Głos blondyna lekko drżał z nadmiaru mieszających się emocji.
„John, nie teraz."
– Och, doprawdy, John? Znasz mnie? Jak możesz tak myśleć, skoro nie znasz nawet samego siebie.
– Przestań. Nie wiem co kombinujesz, ale przestań!
– Pragniesz mnie takiego widzieć. Szlachetny, mężny obrońca sprawiedliwości. Oddany towarzysz. Ale to tylko twoje wyobrażenie o mnie. Nie chcesz tylko przyjąć tego do wiadomości. „Musisz mi w to uwierzyć." – Wstał z fotela i podszedł do Watsona. – Pomogę ci.
– Sherlock – jęknął przez zaciśnięte zęby, pragnąc, żeby detektyw przestał wreszcie pleść te bzdury.
– Dokonujesz fatalnych wyborów, doktorze. Zabójcza żona, socjopatyczny przyjaciel. Radzę poszukać sobie normalniejszych partnerów.
– Nie wiem czemu się tak zachowujesz. Może to po tym świństwie. Nieważne. Nie zostawię cię w takim stanie.
– Wzruszające, ale nie potrzebuję lekarza. Wiem co i ile wziąć, żeby było bezpieczne.
– Nigdy nie możesz być pewien.
– Jestem. Zawsze. A teraz wyjdź i nie zadręczaj mnie swoim instynktem opiekuńczym, nie jestem twoim dzieckiem. Przypominam ci, że ono nie żyje.
Po tych słowach John nie wytrzymał. Zaciśnięta pięść trafiła prosto w szczękę Sherlocka, który upadł na podłogę.
Watson zacisnął usta w wąską linię, a mięśnie żuchwy chodziły mu nerwowo. Brunet otarł wierzchem dłoni krew z kącika ust i opierając się o fotel, podniósł się z podłogi. Spojrzał na Johna. Jego zmarszczone brwi i ciemnoniebieskie oczy nie pałały złością, którą spodziewał się zobaczyć. Zawiedziony i zraniony wyraz twarzy blondyna był boleśniejszy dla Holmesa niż jego cios. Wpatrywali się tak w siebie kilka sekund. Watson oddychał ciężko, wciąż zaciskając dłonie, aż zbielały mu kłykcie. Detektyw stał nieruchomo, czując pulsującą wargę i promieniujący przez szczękę ból, który odwracał uwagę od kłującego uścisku w żołądku. John wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale żadne słowa nie rozbrzmiały w salonie. Odwrócił się i wyszedł z mieszkania. Sherlock patrzył jak postać przyjaciela znika za drzwiami.
„Przepraszam" – powiedział w myślach, spoglądając w pustą przestrzeń.
***
John szybkim krokiem pokonał siedemnaście stopni, po czym zatrzymał się i spojrzał szklistymi oczami w górę.
– John? – Pani Hudson pojawiła się przy nim niespodziewanie, słysząc zapewne ich kłótnię. – Zrobiłam herbatę.
Blondyn odetchnął, starając się uspokoić i zwrócił się do gospodyni.
– Dziękuję za zaproszenie, ale nie skorzystam. Muszę wracać. Do widzenia, pani Hudson.
– To może wpadniesz jutro? – rzuciła z nadzieją.
– Sądzę, że już nie będę wpadał – odparł poważnym tonem, po czym spuścił wzrok, przyglądając się swoim butom i dywanowi w holu. – W ogóle.
– Jak to? – zapytała, ale nie doczekała się odpowiedzi. Watson zatrzasnął za sobą drzwi, zostawiając za sobą zmartwioną starszą panią i najlepszego przyjaciela.
„Byłego najlepszego przyjaciela" – przemknęło mu przez myśl, kiedy stanął przed kamienicą na Baker Street.
***
Holmes po dłuższej chwili patrzenia się w drzwi, którymi wyszedł John – jakby w nadziei, że może wróci – opadł ze zrezygnowaniem na kanapę. Zamknął oczy i pogrążył się w „pałacu myśli".
Pierwszym co go dopadło, był jego brat.
– Odsunąłeś od siebie Johna. Nie musiałeś tego robić. Po śmierci Mary, nasz plan jest już nieaktualny – odparł Mycroft.
– Mam inny – oznajmił.
– Inny? – Mycroft spojrzał na niego ze zdziwieniem, które momentalnie przerodziło się w pogardę. – Niczego się nie nauczyłeś, głupiutki bracie.
– Nie masz prawa mnie oceniać. Robiłem to czego ode mnie oczekiwałeś. I teraz wykorzystuję to czego mnie nauczyłeś. Czy sam nie mówiłeś, że przywiązanie to słabość? Jeżeli negatywne uczucia przeważają nad poczuciem obowiązku, to łatwiej jest odejść, czyż nie? – odparł stanowczo.
– Na pewno jemu będzie łatwiej... – Starszy z Holmesów zawiesił głos, a niewypowiedziane „A tobie?" zwisło w powietrzu.
– Sherlocku, wszystko w porządku? – Pani Hudson stanęła przy kanapie wyraźnie zaniepokojona.
Holmes łypnął na nią jednym okiem.
– Tak – mruknął, chcąc z powrotem odpłynąć w zamyśleniu.
– Pokłóciliście się znowu?
Brunet westchnął z irytacją i poderwał się z kanapy. Pani Hudson odsunęła się chcąc uniknąć zderzenia ze zdenerwowanym detektywem.
– Nie ma pani niczego do roboty? Pranie, sprzątanie, gotowanie? – fuknął, stając przy oknie. Na niebie zaczęły zbierać się stalowe chmury, zapowiadające ulewę.
– To może poczekać – odparła spokojnie, niezrażona nieprzyjemnym tonem Holmesa. – Mówiłeś coś, że „łatwiej jest odejść". Nie słyszałam całego zdania.
„I nie powinna pani" – stwierdził w myślach.
– O jakie odejście tu chodzi? – zapytała, wpatrując się uważnie w bruneta, który stał wciąż przy oknie. Pojedyncze krople zaczęły uderzać w szyby, wypełniając swoim szumem ciszę jaka zapadła w salonie.
– Spakowała się już pani? – odezwał się, ignorując pytanie gospodyni.
– Nie i sądzę, że powinnam jednak zostać – odpowiedziała z przekonaniem w głosie.
– Samochód będzie o piątej.
Sherlock chwycił za skrzypce i zaczął grać.
– Sherlocku...
– Niech się pani trzyma planu – przerwał jej, a przeciągłe dźwięki skrzypiec rozeszły się po pomieszczeniu.
Pani Hudson ze smutnym wyrazem twarzy, wiedząc, że rozmowa dobiegła końca, opuściła w ciszy salon na Baker Street.
~~~~~~
Dramat, smutek i rozpacz. Jestem okropna, wiem. Piosenka z filmiku to "Eden - Drugs", moim zdaniem idealnie pasuje do tej części.
Piszcie śmiało co sądzicie o rozdziale. ;)
Fragment tekstu tejże piosenki:
Cause I'm a fucking mess sometimes
But still, I could always be whatever you wanted
But not what you needed
Especially when you been needing me
Cause I'm a fucking mess sometimes
And I'll say what I don't mean
Just cause I wanted or maybe I need it
Swear lying's the only rush I need
Cause all I needed was some words to say
That all these feelings don't mean shit to me
Cause it's all just chemicals anyway, anyway, yeah
And I got way too many routes to take to make all this just go away and find another heart to break
So heartless with these words I say
Just saying what I'm supposed to say
Cause I had nothing for you
I can't love when I can't even love myself
Things I would rather be
Thoughts at the back of my head, but I'm addicted to hurting
And I got these lungs, yeah
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro