Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13 - Trudne decyzje

Sherlock siedział na podłodze zawalonej papierami i gorączkowo przerzucał je z jednej strony na drugą, usiłując znaleźć coś przydatnego.

– Sherlocku, jakiś człowiek czeka na dole. – Do salonu zajrzała pani Hudson. W tym samym czasie komórka detektywa zawibrowała, oznajmiając nadejście wiadomości.

'Musimy porozmawiać. Samochód czeka. M'

Holmes westchnął tylko i podniósł się, zrzucając z irytacją kartki z kolan. Chwycił płaszcz i szalik, leżące na kanapie i zszedł szybkim krokiem na dół.

Auto ruszyło w wyznaczonym kierunku. Brunet oparty o szybę, obracał w palcach czarny pendrive. Z zamyślenia wyrwał go głos kierowcy.

– Jesteśmy na miejscu.

Wysiadł i udał się do budynku. W progu czekał na niego Mycroft.

– Cieszę się , że nie musiałem ściągać cię tu na siłę.

– Czego chcesz? – Sięgnął do kieszeni spodni. – Tego? – Położył pendrive na biurku.

– Też. Ale głównie chciałem porozmawiać o wynikach „Kaina".

– Zabawne, że tak nazwałeś tę misję. Powinienem doszukiwać się w tym czegoś więcej?

– Nie kpij, Sherlocku. To nie czas na nasze przepychanki.

– Masz rację. Mam o wiele ważniejsze rzeczy do roboty niż tkwienie tu i kłócenie się z tobą.

– W takim razie, przejdźmy do rzeczy – zaczął Mycroft, siadając w fotelu. Sherlock zajął miejsce naprzeciwko. – Informacje okazały się ślepym tropem. Nie znaleźliśmy ciała, a nasz informator z Rumunii zniknął bez śladu.

– Czyli cały czas jest o krok przed nami – mruknął pod nosem brunet i złączył dłonie w geście skupienia.

– Sprawdzamy ślad brukselski.

– Nie sądzę, żeby to coś dało. Jeżeli żyje, to nie ma sensu szukać go na kontynencie.

– Musimy sprawdzić oba scenariusze. Nie możemy pozwolić sobie na błędne założenia.

– Moran jest bardziej istotny w tej chwili. Jeżeli nie znajdziemy go za – zerknął na zegarek – trzydzieści siedem godzin...

– Tak, wiem. Ucierpi Harriet Watson.

– Właśnie, więc nie będę tracił cennego czasu. Informuj mnie o postępach. – Detektyw wstał i skierował się do wyjścia.

– Nie skończyłem, Sherlocku – chłodny ton Mycrofta zatrzymał go tuż przed drzwiami. – Moran jest istotnym elementem planu, jeśli zrobisz coś nierozsądnego, wszystko zepsujesz.

– Nierozsądnego? Ja? – parsknął z kpiącym uśmiechem.

– Tylko on może nas do niego doprowadzić.

– I sądzisz, że nagle ci powie? Jakoś nie mogliście wyciągnąć z niego nic przez pół roku.

– W tym rzecz, drogi bracie. Nie powie nam, ale nie musi. Wystarczy, że nam pokaże. A żeby to osiągnąć musisz grać w jego grę. A co najważniejsze, musisz przegrać.

– Mam przegrać? – zapytał z niedowierzaniem.

– Tylko wtedy dowiemy się czy Moriarty żyje. Nie przegapi zakończenia rozgrywki – stwierdził starszy z Holmesów.

Sherlock wrócił na miejsce i oparł się o fotel.

– Każesz mi przegrać? Nie mogę przegrać! – Brunet uniósł ręce w dramatycznym geście i zaczął krążyć po pokoju.

– Uspokój się. To jedyne wyjście. Gdyby było inne, to bym nie proponował tego. Czasem trzeba przegrać, żeby później móc triumfować.

– Mówisz o sobie, prawda? Bo ja nie widzę w tym planie miejsca na mój triumf. Mam narazić siostrę Johna i... wiesz, że następny będzie...

– Doktor Watson, tak. Ale tu nie chodzi o osobiste porachunki. To znacznie poważniejsza sprawa, o znaczeniu państwowym, drogi bracie. A w takim wypadku, pewne poświęcenia są konieczne. – Mycroft podniósł się z fotela i podszedł do biurka. – Nie da się wygrać wojny nie tracąc żołnierzy – dodał, chowając pendrive do szuflady. Detektyw obserwował go z rosnącym zdenerwowaniem.

– Poświęciłem wystarczająco wiele, bracie – burknął.

– Jeśli chcesz to zakończyć, musimy współpracować – oznajmił starszy Holmes, podchodząc do brata.

Sherlock spojrzał mu w oczy i po chwili ciszy jaka zapadła w pokoju, wyciągnął rękę do Mycrofta.

– Zgoda, ale przegram na moich warunkach.

– Tylko nie zrób nic głupiego, braciszku – rzucił zanim brunet zamknął za sobą drzwi.

***

Holmes minął zaparkowany samochód, którym przyjechał.

– Panie Holmes, mam pana odwieźć – zawołał za nim kierowca.

– Nie trzeba. Przejdę się – odparł detektyw, ignorując jęczącego coś jeszcze mężczyznę.

Idąc oświetloną lampami i sklepowymi neonami ulicą, wyjął z kieszeni płaszcza portfel i sprawdził jego zawartość. Uśmiechnął się pod nosem i schował go z powrotem. Poprawił szalik i przyśpieszył kroku. Po piętnastu minutach skręcił z głównej drogi w małą uliczkę. Ceglaste mury budynków po bokach, ciągły się aż do nieoświetlonego podwórka. Sherlock minął starą huśtawkę i odrapaną ławkę, oddalając się od świateł dochodzących z ulicy. Mimo ciemności, bez trudu znalazł interesujące go drzwi. Metalowa płyta skrzypnęła przeciągle i Holmes wszedł do niewielkiego budynku, stojącego w głębi podwórka. Po paru metrach całkowita ciemność zaczęła się rozpraszać. Pojedyncze oświetlenie, przytwierdzone do ściany, wskazywało drogę w głąb kamienicy. Brunet przeszedł korytarzem kilka metrów, aż dotarł do kolejnych metalowych drzwi. Zapukał trzy razy, po czym odczekał trzy sekundy i zapukał jeszcze dwa razy. Chwilę później usłyszał kroki po drugiej stronie i chrupnięcie zamka. Otworzył mu rudy jegomość, z widocznym na prawej ręce tatuażem w kształcie pająka. Groźnie zmarszczone brwi i uważne spojrzenie zielonych oczu, w kiepskim oświetleniu przypominających raczej czarne, błyszczące punkty, zniknęły gdy mężczyzna przyjrzał się detektywowi.

– Shezza! – odezwał się, odsuwając się i robiąc w drzwiach miejsce dla Holmesa. – Dawno się nie widzieliśmy – dodał z uśmiechem. – Wchodź.

Sherlock bez słowa przekroczył próg. Pomieszczenie wyglądało jak bardzo skromne biuro. Biurko pod ścianą, po drugiej stronie sofa i stolik, a przy wejściu drewniana szafa.

– Dobrze wyglądasz – rzucił gospodarz, wskazując miejsce na sofie.

– Ty też – mruknął Holmes, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu i nie spoglądając nawet na mężczyznę.

– Siadaj – dodał rudzielec, widząc że detektyw stoi wciąż na środku pokoju.

– Nie mam czasu.

– Czyli to co zwykle? – zapytał mężczyzna, kierując się do szafy.
Holmes przytaknął, sięgając po portfel.
– Proszę. Zawsze najlepszy towar – odparł, wyjmując z sejfu w szafie torebeczkę z białym proszkiem i wręczając ją Sherlockowi. Ten wyjął z portfela plik banknotów i zaczął odliczać powoli odpowiednią sumę. Rudzielec przyglądał się mu uważnie, śledząc wzrokiem każdy banknot.
– Mam coś specjalnego dla tak dobrego klienta. Nowość. Jeszcze świeżutka. Ponoć daje niezłego kopa. To co?

Holmes oderwał wzrok od banknotów i spojrzał na dilera.

– Biorę – rzucił krótko. Mężczyzna wrócił z drugą porcją zapakowaną w torebkę.

– Interesy z tobą to czysta przyjemność – odrzekł, wyciągając rękę po pieniądze. – Gdyby to był ktoś inny to bym milczał, ale... to za dużo – dodał, przeliczając sumę.

– Znasz tego człowieka? – Detektyw wyjął z kieszeni zdjęcie i pokazał dilerowi. Na fotografii widniał Moran. Rudzielec cofnął rękę z wręczonymi pieniędzmi.

– Nawet gdybym go znał, to i tak nic nie powiem.

– Muszę go znaleźć. – Holmes wyciągnął kolejne funty z portfela.

– Na twoim miejscu bym go nie szukał – odrzekł ściszonym głosem, chowając zapłatę do kieszeni.

– Nie mam wyjścia. Wiesz gdzie go znajdę?

– To on znajduje ludzi, a wtedy... – urwał, robiąc wymowny znak ręką.

– Dlatego ja muszę znaleźć go pierwszy.

– Nie chcę być na jego liście. Lepiej już idź. Nie pomogę. Nie moja liga.

– Jesteś pewien? – Machnął mu portfelem przed twarzą.

– Jestem. A teraz wyjdź – odezwał się zdenerwowanym tonem.

Holmes wyjął z kieszeni torebkę z „nowością" i podniósł do światła żarówki.

– Jak sądzisz, Yard się tym zainteresuje? Bo ja myślę, że będą zachwyceni.

– Nie zrobisz mi tego – jęknął diler.

– Wiesz, że zrobię – odrzekł chłodno, a na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. – To gdzie go znajdę?

Rudzielec zacisnął szczękę i wypuścił wściekle powietrze z ust, po czym podszedł do biurka i napisał coś na karteczce, którą wręczył Holmesowi.

– Tam będą wiedzieć więcej – wyszeptał.

– Interesy z tobą to czysta przyjemność – odparł Sherlock, chowając kartkę do kieszeni.

***

Poranne słońce wdzierało się do salonu. John przeciągnął się na kanapie i odwrócił twarzą do oparcia. Nie wyspał się zbyt dobrze, rozmyślając nad koszmarem, biednym Mike'iem i przyszłą rozmową z Holmesem.

– Dzień dobry, braciszku! – zaświergotała Harry z kuchni, w międzyczasie stukając już naczyniami. – Chcesz jajecznicę czy kanapki? – zapytała, będąc wyraźnie w dobrym humorze.

John mruknął coś niewyraźnie w poduszkę, licząc na to, że siostra da mu jeszcze chwilę pospać.
Niestety, przeliczył się.

– Ooo, Johnny. Wstawaj! Chyba nie chcesz gnić tam przez cały dzień? – Włączyła czajnik i zabrała się za smażenie jajek. – Dzisiaj jest ważny dzień. Masz iść do Sherlocka i w końcu się z nim pogodzić – nadawała dalej, niespeszona brakiem jakiejkolwiek reakcji ze strony blondyna. – Mam nadzieję, że jak już to zrobisz, to zaprosisz go na obiad, bo chciałabym go bliżej poznać. Zawsze o nim gadasz, a ja wolałabym mieć własne zdanie na jego temat. Choć w jakimś stopniu to już mam. Nieważne. Grunt, że jest prawdziwy – zaśmiała się, mieszając jajecznicę na patelce. – Nie tak jak twój wyimaginowany przyjaciel z dzieciństwa. Jak on miał na imię? Czekaj, niech sobie przypomnę...

– Harry – jęknął John. – Miałem wtedy sześć lat.

– Prawie siedem, braciszku – odparła, nakładając jajecznicę na talerze. – Bob, nieee... Ben?

– Bill – bąknął Watson, podnosząc się z kanapy.

– No właśnie. Billy. Wiedziałam, że coś na „B" – rzuciła rozbawionym tonem, stawiając talerze na stole. Blondyn bez słowa usiadł do śniadania i zatopił widelec w jajecznicy.

– Coś taki skwaszony? – zapytała, zanim porcja smażonych jajek zatkała ją na chwilę.

– Martwię się.

– O co?

– O ciebie – odparł cicho, grzebiąc w swojej porcji. – O Sherlocka, o wszystko. Ostatnio tak wiele się wydarzyło...

– Za dużo od siebie wymagasz. Zawsze ci powtarzałam, że świata nie zbawisz, a co ma być to będzie. Śmierć Mary to był nieszczęśliwy wypadek. Nikt nie mógł temu zapobiec. Nie powinieneś w żaden sposób się za to obwiniać. Takie rzeczy się zdarzają.

John przełknął ślinę i zacisnął mocniej palce na widelcu.

– Tak, masz rację – prawie wyszeptał, wlepiając wzrok w talerz.

– Nie smakuje ci? – odezwała się z pełną buzią.

– Nie, bardzo dobre. Po prostu nie mam apetytu – odpowiedział, odsuwając od siebie talerz.

– Muszę odwiedzić Mike'a – mruknął pod nosem.

– Mike'a? A kto to? – Harry od razu podchwyciła nowy temat. Watson przeklął w myślach, uświadamiając sobie, że nie powinien o nim wspominać.

– Mike Stamford, kolega ze studiów – rzucił krótko.

– Aaaa, Mike'y. Co tam u niego?

„Boże, Harry, a co cię to obchodzi?" – pomyślał.

– Dobrze. To znaczy miał wypadek.

– Wypadek? – Wyprostowała się na krześle, nie odrywając spojrzenia od brata.

– Taa, pojadę do szpitala, a potem od razu na Baker Street, do Sherlocka – odrzekł, czując nieposkromioną ciekawość siostry, świdrującej go wzrokiem.

– Dobra, tylko nie zapomnij zaprosić go na obiad.

– Jasne. – Blondyn odetchnął, widząc że Harry odpuściła i skierował się do łazienki. – Tylko nie wychodź nigdzie jak mnie nie będzie, dobrze? – dodał w progu.

– Dlaczego?

– Litości, Harry. Choć raz zrób to o co cię proszę.

– Sądzę, że jesteś mi winien wyjaśnienia. Obiecałeś mi to już wczoraj.

– Tak, wiem. Powiem ci wszystko jak wrócę, zgoda?

„Nie da się dłużej tego przed nią ukrywać" – pomyślał.

– Niech będzie. – Harriet wzruszyła ramionami, udając że nie jest aż tak ciekawa wieści jak w rzeczywistości.

~~~~~~

Mam nadzieję, że moja wersja Harriet przypadła Wam do gustu. ;)

Piszcie co sądzicie.

Co do piosenki w filmiku, to bardzo dobrze się do niej pisało. x3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro