Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 - Dowód numer 1

Lestrade siedział przy stoliku, w małej kawiarence i przeglądał gazetę, popijając od czasu do czasu swoje espresso. Drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka chłodne powietrze z ulicy i do pomieszczenia weszła znajoma postać.

– Co masz? – spytał brunet, otrzepując płaszcz z mieniących się w świetle płatków śniegu.

– Niewiele – odezwał się Lestrade, odkładając gazetę na bok. – Śledztwo zostało oficjalnie umorzone, a sprawę utajniono. Zdaje się, że musisz pogadać ze swoim bratem.

Sherlock westchnął z irytacją.

– Ostatnio rozmowa nie za bardzo nam się układa – odparł z kwaśną miną.

– To chyba nic nowego – skomentował Greg, po czym dodał widząc, że Holmes szykuje się do wyjścia.

– Chyba nie sądziłeś, że ściągnąłem cię tu tylko po to? – Sherlock obrzucił go zniecierpliwionym spojrzeniem. – Co prawda, odebrano mi sprawę, ale miałem wystarczającą ilość czasu na zrobienie kopi akt – dodał, sięgając po teczkę leżącą na krześle obok. Holmes spojrzał na nią i przymrużył oczy.
„Nie zauważyłem... Jak mogłem nie zauważyć?" – Pytanie to na chwilę zaprzątnęło jego myśli, dopóki inspektor nie wyją ze skórzanej teczki pliku dokumentów, które położył przed detektywem.

– Jeśli ktoś się dowie, to będę miał kłopoty, więc mam nadzieję, że się przydadzą i złapiesz tego drania.

Holmes zerknął na niego, a potem znowu na dokumenty.

– Na pewno. Dziękuję, Greg – powiedział cicho, wpatrując się w zapisane kartki.

Inspektor uniósł brwi w wyrazie zdziwienia.

– Możesz powtórzyć? Chciałbym uwiecznić tę chwilę – odezwał się rozbawionym tonem. Brunet zerknął na niego z lekkim niezrozumieniem, czającym się pod przymarszczonymi brwiami.

– Cofam to co powiedziałem – mruknął z kamiennym wyrazem twarzy.

Greg zaśmiał się, poklepując Holmesa po ramieniu.

– Szkoda. Bez dowodów nikt mi nie uwierzy. – Holmes zebrał papiery i wsadził z powrotem do teczki. – Gdybyś potrzebował pomocy, to dzwoń – dodał inspektor.

– Jasne – rzucił krótko i wstał od stolika.

– A jak tam John? – Zatrzymał się, słysząc pytanie Lestrade'a. – Pewnie kiepsko, skoro nie przyszedł z tobą?

– Możliwe – odparł po chwili.

Lestrade spojrzał na niego pytającym wzrokiem.

– Muszę już iść. – Brunet odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł z kawiarenki.

***

John leżał w łóżku, wpatrując się w sufit. Puste miejsce obok zdawało się zionąć chłodem. W końcu zwlekł się z pościeli i poczłapał do łazienki. Spojrzał w lustro. Odbijało się w nim smutne spojrzenie podkrążonych i zapuchniętych oczu. Potargane włosy, na których wydawało mu się, że dostrzega kilka nowych, siwych pasm, sterczały niesfornie na czubku głowy. Oparł się o umywalkę i westchnął cicho, po czym ochlapał wodą twarz, stwierdzając w duchu, że wygląda dokładnie tak beznadziejnie jak się czuje. Ubrał się i usiadł na łóżku, wpatrując się w zegarek, stojący na nocnej szafce.
Wczorajszy dzień był tak nierealny... Nadal nie potrafił sobie przyswoić, że ten koszmar to nie sen. Schował twarz w dłoniach, próbując uspokoić zszarpane nerwy.
„Gdybym go dorwał, skręciłbym mu kark. Rozszarpał gołymi rękami... Weź się w garść, weź się w garść..." – pomyślał, wstając. Sięgnął po telefon i wybrał numer.

– Cześć, Greg. Możemy się spotkać?

***

Rozłożone dokumenty walały się po całym salonie. Holmes miotał się od jednych kartek do drugich, nerwowo mierzwiąc włosy.

– Żadnych śladów, żadnych poszlak. Nic! – gadał do siebie, przemierzając pokój wzdłuż i wszerz. – Tylko ta strzykawka. Musi coś oznaczać. Zostawił ją specjalnie. Co ona nam mówi? No co? Och, John! Nie mogę się skupić! – Pociągnął się mocniej za włosy, krzywiąc się nie tyle z bólu, co ze wściekłości.

Pani Hudson stała przed drzwiami do salonu, zastanawiając się czy to dobry moment na herbatę, jednocześnie nie chcący podsłuchując dość głośny monolog Sherlocka.
„Biedactwo" – pomyślała, wracając do siebie.
Stwierdziła, że wróci później, kiedy Holmes trochę ochłonie.

***

Lestrade uzupełniał właśnie dokumentacje, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.

– Można? – John zajrzał do gabinetu.

– John! Jasne, wchodź. – Inspektor ułożył papiery na kupkę i odsunął na bok. Watson zajął wskazane miejsce, błądząc wzrokiem po pokoju.
– Jak się czujesz? – zapytał Lestrade z nutką niepewności w głosie. John zacisnął usta w wąską linię.

– Jakoś – odpowiedział po chwili.

– Może chcesz kawy, herbaty? Zaproponowałbym coś mocniejszego, ale jeszcze kilka godzin roboty przede mną.

– Nie, dziękuję. W sumie, to przyszedłem w konkretnej sprawie. Wiesz już coś na temat – przełknął ślinę – zabójstwa Mary?

– Eemmm... Nie za bardzo mogę ci powiedzieć.

– Do cholery, Greg! Chodzi o moją żonę! Mam prawo wiedzieć.

– John. Rozumiem, ale...

Inspektor potarł nerwowo kark i odchrząknął.

– Cóż... sprawę oficjalnie zamknięto. Przejęła ją sama góra, ale mogę ci powiedzieć, że nie za wiele ustaliliśmy. Tak naprawdę to tylko tyle, że to nie był wypadek. Mary została odurzona. Samochód miał zaciągnięty ręczny. Maszynista zeznał, że mimo ostrzeżeń auto nie zjechało z torów. – Greg przerwał, stwierdzając, że lepiej oszczędzić Watsonowi szczegółów. – Przykro mi, nie mogę ci nic więcej powiedzieć, bo sam za dużo nie wiem – dodał.

– Jeżeli któryś z Holmesów kazał ci milczeć, to nie ręczę za siebie.

– Naprawdę. Uwierz mi. Nie wiem nic więcej. Ja już nic nie mogę w tej sprawie, ale masz gwarancję, że sprawca poniesie karę. Sherlock był dziś u mnie po akta. Jeżeli ktoś ma rozwiązać tę sprawę, to na pewno on. Musisz z nim o tym porozmawiać.

– To wykluczone – odparł stanowczo. Greg spojrzał pytająco na doktora.

– Pokłóciliście się?

– Można tak powiedzieć – odrzekł przygnębionym tonem i na moment spuścił wzrok. – Mówił coś? Wpadł na jakiś trop? – dodał, zmieniając szybko temat.

– Nie. Wziął dokumenty i się ulotnił.

John zmarszczył brwi, wyraźnie niepocieszony brakiem wystarczających informacji.

– Trudno – mruknął pod nosem. – Pójdę już.

– Trzymaj się – odparł inspektor, posyłając mu pocieszający uśmiech.

– Dziękuję – rzucił, kiedy przekraczał próg, po czym szybkim krokiem opuścił budynek i udał się w drogę powrotną, do domu.

***

Sherlock wpatrywał się w ścianę zapełnioną dokumentami i zdjęciami z miejsca zbrodni. Na samym środku widniało zdjęcie strzykawki, podpisanej jako dowód numer 1. Detektyw usiadł skrzyżnie na podłodze i złączył dłonie pod brodą, nie przerywając intensywnego przyglądania się dowodom.
„Zwykła, szpitalna strzykawka... Coś mi umyka..." – Zamknął oczy i pogrążył się w pałacu myśli.

„Model używany przez londyńskie szpitale, ze śladową ilością atrakurium... Co jeszcze? John, nie potrafię się skupić. Co się ze mną dzieje?

– Nie rozmawiam z tobą – burknął blondyn, pojawiwszy się w fotelu naprzeciwko Sherlocka.

– Wiem, wiem! Ale przecież ciebie też to powinno obchodzić?

– Obchodzi – burknął John, starając się całkowicie ignorować Holmesa, sięgnął po gazetę.

– Potrzebuję twojej perspektywy.

Watson chuchnął w taflę herbaty, próbując ją ostudzić, po czym upił mały łyk, uparcie milcząc.
Sherlock jęknął sfrustrowany, wpatrując się w doktora zdesperowanym spojrzeniem. Nagle wstrzymał oddech, zawieszając wzrok na trzymanym przez Johna kubku.

– Mam! Oczywiście! – Poderwał się z miejsca i wyrwał kubek z ręki blondyna. – Ciepło. Gorąco!

Wzrok miał utkwiony w emblemacie wytłoczonym na kubku. John z poważnym wyrazem twarzy, spojrzał na niego karcąco.

– Jesteś niezwykle stymulujący, nawet jako wytwór mojego umysłu.

– To nie zmienia faktu, że jestem na ciebie cholernie wściekły – odezwał się Watson, spoglądając na niego spod przymarszczonych brwi."

Holmes otworzył oczy i poderwał się z siadu. W dwóch krokach przeszedł z ławy, stojącej mu na drodze, na kanapę. Złapał zdjęcie strzykawki i przyjrzał się mu dokładnie przy użyciu szkła powiększającego, które wyciągnął z kieszeni szlafroka. Na tłoku znajdował się ledwie widoczny kształt. Litery, a może jakieś logo? Nie mógł sprecyzować. Wziął do ręki kolejne zdjęcie zrobione z innej perspektyw, ale na tej fotografii nic nie było.
Przymrużył oczy i zacisnął szczękę. „Mycroft."

– Muszę się jej przyjrzeć dokładnie – mruknął pod nosem.
Kiedy wpatrywał się w zdjęcia, stojąc na kanapie, do pokoju weszła pani Hudson.

– Masz ochotę na herbatę? – Dobiegł go głos starszej pani. Stanęła w progu, rozglądając się po zagraconym salonie.

– Nie teraz, pani Hudson! – rzucił, machnąwszy ręką w stronę drzwi.

– Chciałam...

– Nie teraz! – Zeskoczył z kanapy, nie racząc obdarzyć pani Hudson spojrzeniem.

W międzyczasie, komórka leżąca na podłokietniku fotela, zaczęła dzwonić, irytując Sherlocka bardziej niż gospodyni.

– Nie odbierzesz? – zapytała, przyglądając się sterczącemu przy fotografiach Sherlockowi. Ten skrzywiwszy się nieco, wyciągnął rękę w oczekującym geście. Kobieta westchnęła tylko i poszła po telefon, omijając po drodze walające się po podłodze rzeczy. Gdy detektyw otrzymał do ręki komórkę, spojrzał na ekran. Napis „Lestrade" na wyświetlaczu, skłonił go do odebrania.

– To coś ważnego? – odezwał się, zanim inspektor zdążył zacząć.

– Sądzę, że cię zainteresuje. Chodzi o Johna. – Sherlock mimowolnie ścisnął mocniej telefon, prostując się znad rozłożonych na stole papierów.

– Coś mu się...? – wtrącił szybko.

– Nie, nie. Spokojnie. Był dzisiaj u mnie. Chciał się dowiedzieć czegoś o sprawie, ale źle wybrał osobę, z którą powinien o tym rozmawiać, ponieważ ja znam tylko kilka drobnych faktów. No i tu nasuwa mi się pytanie: dlaczego nie przyszedł do ciebie, hę?

Sherlock westchnął z irytacją.

– Nie twoja sprawa, Lestrade.

– Ponoć się pokłóciliście, tak?

– Tak ci powiedział John?

– Nie zaprzeczył.

– Tak, pokłóciliśmy się. Możesz teraz zająć się swoimi obowiązkami i dać mi pracować w spokoju? – odparł ze złością.

– Nie wyglądał najlepiej. Wiadomo, po czymś takim nikt by nie wyglądał, ale to nie był wzrok żałobnika. Bardziej załamanego psychicznie desperata. Pamiętam, że po twojej sfingowanej śmierci też miał takie spojrzenie.

– Od kiedy zmieniłeś zawód policjanta na psychologa?

– Po porostu chciałem, żebyś wiedział. Cokolwiek to było, lepiej się z nim pogódź. To wam nie służy.

– Pani Hudson, do pani! Kolejny zwolennik pokoju i ładu na Baker Street – powiedział głośno, żeby stojąca w kuchni gospodyni go usłyszała. Ta spojrzała na niego z niezrozumieniem.

– Jak chcesz, Sherlocku. To twoja sprawa, ale... – Greg usłyszał w słuchawce jakieś trzeszczące dźwięki i łomot, a potem kobiecy głos.

– Dzień dobry, inspektorze. Sherlock właśnie wyszedł – odparła pani Hudson.

– Ach, rozumiem. No nic. Próbowałem. Wie pani może o co poszło mu i Johnowi?

– Och, nie wiem czy powinnam mówić... – zawahała się. – John chyba wini Sherlocka za śmierć Mary – dokończyła smutnym tonem.

– Aha – mruknął Greg. Po obu stronach nastała chwila ciszy. – Cóż, nie przeszkadzam. Miłego dnia.

– Nawzajem – odparła weselej.

***

Chłodne powietrze owiewało mu twarz, a płaszcz łopotał na wietrze, kiedy szedł w dół Baker Street. Świecące latarnie rzucały poblask na mokrą jezdnię i chodnik. Nie zważał na kałuże, mijając śpieszących się do domów ludzi. Przystanął w końcu przy małym zaułku i zapalił papierosa, którego wygrzebał z kieszeni. „Ostatni." Zaciągnął się i powoli wypuścił dym, który rozwiał się szybko, popędzany zimnym wiatrem. Chwilę później, zdeptał niedopałek i ruszył przed siebie, zaciskając usta w wąską linię.

„Nie mam wyjścia. Muszę do niego iść" – westchnął w myślach.


~~~~~~

No i kolejna część za nami. Użyłam pogrubiono-pochyłej czcionki do wywodów wewnętrznych Sherlocka z samym sobą i wyimaginowanym Johnem, żeby się nie pomieszało.

Pytania, sugestie, opinie... Piszcie śmiało.
Komentarze zawsze mile widziane. ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro