Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15 - Samotność

Uwaga! W tekście pojawia się niecenzuralne słownictwo, co prawda w niewielkiej ilości, ale lepiej poinformować. Harry ma niewyparzony język.;)

~~~~~~


Drzwi trzasnęły i Harry dobiegł odgłos kroków.

– John? – zapytała, odrywając się od oglądania serialu.

– Taa – burknął, przechodząc przez pokój. Harriet od razu zauważyła, że samopoczucie brata waha się między wybuchem a rozpaczą.

– Co jest? – Podniosła się i podeszła do Johna, opierającego się o kuchenny blat.

– Nic – odparł ostro.

– Och, daj spokój. Przecież nie jestem ślepa – stwierdziła, przyglądając się mu z uporem.

– Nie mam ochoty o tym rozmawiać – odpowiedział i wyminął ją, kierując się do sypialni.

– Czyli się z nim nie pogodziłeś. O co tym razem poszło?

– To nie twoja sprawa! – warknął, czując gotujące się w nim emocje.

– Weź się opanuj – rzuciła, ale nie miała zamiaru odpuszczać tematu. – Nie musisz się na mnie drzeć. To nie moja wina, że nie potraficie się dogadać.

John westchnął ciężko i oparł się o ścianę.

– Przepraszam – powiedział cicho, po czym dodał głośniej: – Nie pytaj mnie już o niego. To zamknięta sprawa.

– Zamknięta? Nie rozumiem? Coś ty narobił?

– Ja?! To on postanowił być skończonym dupkiem! I wbić mi nóż w samo serce.

Harry zmarszczyła z powagą brwi i skrzywiła się na słowa brata.

– Chcesz powiedzieć, że ci nagadał? – Spojrzała w oczy Johna z siostrzanym zatroskaniem. – Czy zrobił coś gorszego?

– Nie musiał. Jest mistrzem wypowiedzi – mruknął, siadając na kanapie. Harriet zajęła miejsce obok.

– Nie ma co dusić tego w sobie – oznajmiła.

John popatrzył na siedzącą koło niego siostrę i zacisnął dłonie, spoczywające na kolanach. Nie była idealnym powiernikiem sekretów, ale nie miał wyjścia. Z bliskich osób miał tylko ją.

– Znowu się naćpał i wyrzucił mi, że nie chce moich przeprosin, że mnie nie potrzebuje – odezwał się słabym głosem. – Nie sądziłem, że może być aż tak okrutny. Bywał arogancki i nieuprzejmy kiedy mu to pasowało, ale nigdy nie zrobił czegoś takiego.

Harriet wpatrywała się w brata z wyraźnym zaniepokojeniem i zaintrygowaniem.

– Co takiego powiedział?

– Bezceremonialnie przypomniał mi, że moje dziecko nie żyje – prawie wyszeptał, wpatrując się w podłogę. Blondynka podskoczyła na kanapie i zerwała się na równe nogi.

– Co za pieprzony fiut! – wykrzyczała, wymachując ekspresyjnie rękoma. – Już ja mu pokażę. O nie daruję mu tego! Idę tam. Zobaczymy czy przy mnie też będzie taki wygadany – wyklepała z pełną wściekłością.

– Harry, siadaj! Nigdzie nie będziesz szła. – John złapał ją za rękę i pociągnął na kanapę. Kobieta z niezadowoloną miną usiadła z powrotem, wciąż jednak niespokojnie wiercąc się na siedzisku.

– Dlaczego? Powinnam mu wkopać za takie coś. Mam nadzieję, że mu chociaż przyłożyłeś.

– Nie chcę poruszać więcej tego tematu. I zakazuję ci się w to wtrącać – odparł stanowczym tonem.

– Ale przecież...

– Koniec rozmowy, jasne? – Chłodne spojrzenie blondyna wystarczyło, żeby Harriet dała za wygraną.

– Dobra. Jak chcesz, tylko żebyś później nie żałował – rzuciła nonszalancko. – Zrobię ci coś do jedzenia. Może być kurczak z ryżem?

– Nie mamy kurczaka – stwierdził John, próbując głębszymi oddechami uspokoić szalejące serce. Samo wspomnienie chłodnego spojrzenia i pozbawionej emocji twarzy, a do tego echo raniących słów dźwięczące w uszach, powodowały wzrost ciśnienia.

– W ogóle mało co miałeś w lodówce, dlatego kupiłam parę rzeczy.

– Wychodziłaś z domu? – zapytał podniesionym głosem, gdy doszły do niego jej słowa.

– Miałam siedzieć tu cały dzień i umrzeć z głodu? – rzuciła, wyjmując z szafki paczkę ryżu.

– Przecież prosiłem! Do jasnej choler, musisz zawsze robić wszystko po swojemu!?

– Weź, to tylko głupie zakupy. Nie chcesz to nie. Żyj sobie na tym zamawianym żarciu – obruszyła się, rzucając torebkę ryżu z impetem do garnka.

– Nic nie rozumiesz, Harry. – Watson złapał się za głowę, klnąc pod nosem. – Mogłaś zginąć.

– Co? Robienie zakupów nie jest aż tak niebezpieczne, Johnny – rzuciła z rozbawieniem. – Powinnam się zacząć martwić czy to chwilowy kryzys? – dodała poważniej, patrząc na kręcącego się niespokojnie brata.

– Boże, Boże – mamrotał nerwowo. – Powiedziałem, że ci wszystko wytłumaczę, więc lepiej usiądź – odrzekł, wskazując krzesło przy stole. Harry zdziwiona jego zachowaniem, spojrzała niepewnie na wskazany mebel, a potem na blondyna.

– Chyba powinieneś iść do tej swojej terapeutki – stwierdziła, widząc zdenerwowane oblicze Watsona.

– Posłuchaj, śmierć Mary to nie był wypadek. Ktoś ją zabił. Tak samo jak mojego byłego dowódcę, majora Sholto. Próbował też otruć Mike'a, ale zdarzyliśmy na czas. Chociaż i tak jest z nim nie najlepiej. Sherlock – wymówienie tego imienia okazało się być trudniejsze niż mu się zdawało – ustalił, że następnym celem będziesz ty. Dlatego nie możesz...

– Co?! Że co proszę?! Oszalałeś?!

– Harry, uspokój się – odparł, starając się brzmieć spokojnie.

– Celem? Ja? Ktoś chce mnie zabić?! – Harriet nie była w stanie utrzymać się na nogach. Osunęła się na podłogę.

– Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. – Doktor klęknął przy siostrze.

– Gówno będzie! Zabili ci żonę! Matko, załatwili wojskowego, co za problem wykończyć mnie? Jezu, mogłam zginąć kupując tego pieprzonego kurczaka – nadawała histerycznie.

– Harriet, spójrz na mnie. – Chwycił jej twarz w dłonie. – Nie dopuszczę do tego. Nie stracę cię.

Przerażone spojrzenie siostry było kolejnym ciosem w psychikę Watsona.
Ciche „Jak?" wyrwało się z ust blondynki.

– Nie wiem. Ale nic ci się nie stanie. Zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna – powiedział i przyciągnął siostrę do siebie, mocno przytulając. Cichy płacz rozbrzmiał w kuchni. Słone krople moczyły mu koszulę, kiedy głaskał dygoczącą Harriet po plecach. Poczuł, że jemu też po policzku spływa pojedyncza łza.

***

Pani Hudson weszła do salonu. Brunet siedział w fotelu w zamyślonej pozie.

– Chciałam się pożegnać. Samochód już czeka.

– Bardzo dobrze. Do widzenia, pani Hudson – odparł, nie otwierając nawet oczu.

– Uważaj na siebie. Mam złe przeczucia – dodała, nie decydując się na podejście do detektywa.

– Na szczęście to tylko pani przypuszczenia, a nie sprawdzone informacje – rzucił chłodno, spoglądając w końcu na gospodynię.

– Oby – powiedziała cicho. – Nie wiem co planujesz, ale lepiej żebyś miał przy sobie kogoś zaufanego, kogoś kto ci pomoże.

Sherlock zacisnął mocniej usta. W chłodnym spojrzeniu pojawił się cień smutku.

– Poradzę sobie. Zawsze byłem sam i teraz też nikogo nie potrzebuję – odparł, nie spoglądając na starszą panią. Jego wzrok utkwiony był w fotelu stojącym naprzeciwko, który nieubłaganie kojarzył mu się z jedną osobą. Kiedy powrócił myślami do rzeczywistości w pokoju już nikogo nie było. Podszedł do okna. Pani Hudson wsiadała właśnie do auta. Spojrzała w górę i dostrzegła sylwetkę detektywa za szybą.
„Proszę nie zrób niczego głupiego" – westchnęła w myślach. Ze zmartwionym wyrazem twarzy wsiadła do środka. Holmes odprowadził wzrokiem znikający za rogiem samochód, po czym zerknął na zegarek. Podszedł do płaszcza leżącego na kuchennym krześle i wyciągnął z kieszeni karteczkę.

– Czas zakończyć grę – mruknął do siebie, kierując się do sypialni.

~~~~~~

Dramatu ciąg dalszy. Piszcie co sądzicie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro