Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2

– Jeszcze troszkę – poprosiła słodkim głosikiem Rosie, poprawiając się na poduszce. Jej blond włoski niesfornie skręcały się na końcach, tworząc na fioletowo-różowej poszewce artystyczny nieład. Holmes popatrzył na nią z ukosa, przymrużając oczy, w sposób świadczący o tym, iż zamierza udawać nieuległego.

– Powinnaś już spać. Jutro idziesz do szkoły – odrzekł, kładąc książkę, którą jej czytał na swoich kolanach.

– Proooszeee – dodała nieustępliwie, zwieszając usta w smutną podkówkę. Jej błyszczące w świetle lampki oczy przybrały błagalnego wyrazu.

– Ostatni – mruknął Sherlock, otwierając książkę w miejscu, gdzie widniała zakładka własnoręcznie wykonana przez pannę Watson. Dziewczynka uśmiechnęła się radośnie, podciągając kołdrę pod brodę. Wpatrzona w detektywa, uważnie słuchała jego aksamitnego głosu.

Wtedy pojawił się lis. – Dzień dobry – powiedział lis. – Dzień dobry – odpowiedział grzecznie Mały Książę i obejrzał się, ale nic nie dostrzegł. – Jestem tutaj – posłyszał głos – pod jabłonią! – Ktoś ty? – spytał Mały Książę. – Jesteś bardzo ładny... – Jestem lisem – odpowiedział lis. – Chodź pobawić się ze mną – zaproponował Mały Książę. – Jestem taki smutny... – Nie mogę bawić się z tobą – odparł lis. – Nie jestem oswojony. – Ach, przepraszam – powiedział Mały Książę. Lecz po namyśle dorzucił: – Co znaczy "oswojony"? – Nie jesteś tutejszy – powiedział lis. – Czego szukasz? – Szukam ludzi – odpowiedział Mały Książę. – Co znaczy "oswojony"? – Ludzie mają strzelby i polują – powiedział lis. – To bardzo kłopotliwe. Hodują także kury, i to jest interesujące. Poszukujesz kur?

Rosie zaśmiała się dźwięcznie. Holmes również się uśmiechnął, kontynuując czytanie.

– Nie – odrzekł Mały Książę. – Szukam przyjaciół. Co znaczy "oswoić"? – Jest to pojęcie zupełnie zapomniane – powiedział lis. – "Oswoić" znaczy "stworzyć więzy".

Blondynka słuchała uważnie, tuląc do piersi pluszowego królika. Jego niebieskie futerko łaskotało ją lekko w szyję. Holmes zerknął na nią z czułością malującą się w szaroniebieskich oczach, po czym powtórnie zagłębił się w lekturze.

Stworzyć więzy? – Oczywiście – powiedział lis. – Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie. – Zaczynam rozumieć – powiedział Mały Książę.

– Ja też – wtrąciła Rosie, ściskając Blue.

– Tak?

– Yhmm – przytaknęła. – Pani Hudson jest dla mnie jedyna na świecie, chociaż mamy też innych sąsiadów.

– Zgadzam się z tobą w zupełności – odrzekł z małym uśmiechem. – Pani Hudson jest dla nas kimś wyjątkowym.

– Kiedyś nazwałam ją drugą babcią, ale powiedziała, że nie pasuje jej to, bo czuje się przez to jak staruszka, więc już tak nie mówię – stwierdziła poważnie. – Chociaż nie rozumiem czemu, skoro jest przecież stara.

– Lepiej mów w podeszłym wieku, to brzmi bardziej kulturalnie. Masz rację, moja droga, ale w życiu człowieka następuje taki etap, w którym przestaje cieszyć się z przybywających mu na torcie świeczek.

– Ja się cieszę, że będę miała ich już siedem – oznajmiła wesoło. – Bo będę miała? – dodała z lekką niepewnością.

– Sądzę, że da się to załatwić. – Uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie jak tydzień temu przeglądali z Johnem katalog z tortami. Jeszcze nigdy w życiu nie widział tylu najróżniejszych form, kształtów i ozdobnych motywów. Przytłoczeni feerią barw i bajkowych wzorów, zdecydowali się w końcu na klasyczny śmietankowo-czekoladowy z ozdobami w kształcie różyczek.

– Nie mogę się doczekać – westchnęła, zerkając na zegarek.

– Może skończymy jutro? – rzucił, także zerkając na czerwone cyferki budzika. – Już późno.

– Nieee. Ja chcę rozdział do końca – jęknęła z niepocieszoną miną.

– No dobrze. – Wrócił wzrokiem na linijki tekstu. – Jest jedna róża... zdaje mi się, że ona mnie oswoiła... – To możliwe – odrzekł lis. – Na Ziemi zdarzają się różne rzeczy... – Och, to nie zdarzyło się na Ziemi – powiedział Mały Książę. Lis zaciekawił się: – Na innej planecie? – Tak. – A czy na tej planecie są myśliwi? – Nie. – To wspaniałe! A kury?

Rosie zachichotała.

– Zabawny ten lis – stwierdziła, wciąż się uśmiechając.

– Nie. – Nie ma rzeczy doskonałych – westchnął lis i zaraz powrócił do swej myśli: – Życie jest jednostajne. Ja poluję na kury, ludzie polują na mnie. Wszystkie kury są do siebie podobne i wszyscy ludzie są do siebie podobni. To mnie trochę nudzi. Lecz jeślibyś mnie oswoił, moje życie nabrałoby blasku. Z daleka będę rozpoznawał twoje kroki – tak różne od innych. Na dźwięk cudzych kroków chowam się pod ziemię. Twoje kroki wywabią mnie z jamy jak dźwięki muzyki. Spójrz! Widzisz tam łany zboża? Nie jem chleba. Dla mnie zboże jest nieużyteczne. Łany zboża nic mi nie mówią. To smutne! Lecz ty masz złociste włosy. Jeśli mnie oswoisz, to będzie cudownie. Zboże, które jest złociste, będzie mi przypominało ciebie. I będę kochać szum wiatru w zbożu... – zamilkł, jakby zamyśliwszy się na chwilę. Następnie spojrzał na małą, czekającą cierpliwie na dalszy ciąg. – Lis zamilkł i długo przypatrywał się Małemu Księciu. – Proszę cię... oswój mnie – powiedział. – Bardzo chętnie – odpowiedział Mały Książę – lecz nie mam dużo czasu. Muszę znaleźć przyjaciół i nauczyć się wielu rzeczy. – Poznaje się tylko to, co się oswoi – powiedział lis. – Ludzie mają zbyt mało czasu, aby cokolwiek poznać. Kupują w sklepach rzeczy gotowe. A ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi, więc ludzie nie mają przyjaciół. Jeśli chcesz mieć przyjaciela, oswój mnie! – Ostatnie zdanie powiedział odrobinę głośniej, zawieszając głos na kilka sekund. – A jak się to robi? – spytał Mały Książę. – Trzeba być bardzo cierpliwym. Na początku siądziesz w pewnej odległości ode mnie, ot tak, na trawie. Będę spoglądać na ciebie kątem oka, a ty nic nie powiesz. Mowa jest źródłem nieporozumień. Lecz każdego dnia będziesz mógł siadać trochę bliżej... Następnego dnia Mały Książę przyszedł na oznaczone miejsce. – Lepiej jest przychodzić o tej samej godzinie. Gdy będziesz miał przyjść na przykład o czwartej po południu, już od trzeciej zacznę odczuwać radość. Im bardziej czas będzie posuwać się naprzód, tym będę szczęśliwszy. O czwartej będę podniecony i zaniepokojony: poznam cenę szczęścia! A jeśli przyjdziesz nieoczekiwanie, nie będę mógł się przygotowywać... Potrzebny jest obrządek. – Co znaczy "obrządek"? – spytał Mały Książę. – To także coś całkiem zapomnianego – odpowiedział lis. – Dzięki obrządkowi pewien dzień odróżnia się od innych, pewna godzina od innych godzin. Moi myśliwi, na przykład, mają swój rytuał. W czwartek tańczą z wioskowymi dziewczętami. Stąd czwartek jest cudownym dniem! Podchodzę aż pod winnice. Gdyby myśliwi nie mieli tego zwyczaju w oznaczonym czasie, wszystkie dni byłyby do siebie podobne, a ja nie miałbym wakacji.

– Nie lubię myśliwych i polowań – odezwała się, gdy brunet skończył czytać zdanie. – Lisowi nic nie będzie, prawda? – dodała wyraźnie poruszona.

– Zdaje mi się, że nic o tym nie napisali, więc musisz sobie wyobrazić dalszy ciąg.

– W takim razie, lis żył długo i szczęśliwie razem z Małym Księciem – zadecydowała stanowczo, krzyżując ręce na piersi i robiąc przy tym minę, świadczącą o słuszności podjętej decyzji, do złudzenia przypominając swoim zachowaniem Watsona.

Holmes uśmiechnął się minimalnie, lecz w oczach zagościł mu smutek. Wiedział co będzie dalej.

W ten sposób Mały Książę oswoił lisa. A gdy godzina rozstania była bliska, lis powiedział: – Ach, będę płakać!

– Jak to?! Zostawia go? – wtrąciła dziewczynka.

– Musi iść dalej – odparł Sherlock, skupiając się na tekście. – To twoja wina – odpowiedział Mały Książę – nie życzyłem ci nic złego. Sam chciałeś, abym cię oswoił... – Oczywiście – odparł lis. – Ale będziesz płakać? – Oczywiście.

– Nie podoba mi się to – prychnęła, marszcząc z niezadowoleniem cienkie brwi. Detektyw nie skomentował tego w żaden sposób.

– A więc nic nie zyskałeś na oswojeniu? – Zyskałem coś ze względu na kolor zboża – powiedział lis, a później dorzucił: – Idź jeszcze raz zobaczyć róże. Zrozumiesz wtedy, że twoja róża jest jedyna na świecie. Gdy przyjdziesz pożegnać się ze mną, zrobię ci prezent z pewnej tajemnicy. Mały Książę poszedł zobaczyć się z różami.

– To bez sensu – oburzyła się. – Najpierw się z nim zaprzyjaźnił, a teraz go porzuca. Czemu lis nie może iść z nim?

Holmes spojrzał na nią, wahając się nad odpowiedzią.

– W pewne podróże musimy wyruszyć sami. Nie zawsze możemy zabrać ze sobą bliskie nam osoby, chociaż bardzo byśmy chcieli.

– Ale dlaczego? – dopytywała uparcie.

– Życie ma swoje etapy, mój mały Watsonie, i nic nie możemy na to poradzić. Podejmujemy decyzje, a one rodzą skutki. Mały Książę musi wrócić do domu, do swojej róży, a lis nie jest częścią tamtego świata. Musi zostać na Ziemi, ale nie ma co się smucić – odgarnął jej kosmyk, opadający na czoło – mimo tego, że pożegnanie jest bolesne wcale nie żałuje, że poznał i zaprzyjaźnił się z Małym Księciem, bo choć przez chwilę mógł doświadczyć co to szczęście, troska i przywiązanie.

Rosie zmarszczyła brwi, zaciskając w niezadowoleniu drobne usteczka.

– I tak mi się to nie podoba – mruknęła.

Detektyw przysunął się bliżej światła lampki. Następnie poprawił kołdrę w kolorowe gwiazdki, okalającą pannę Watson i powrócił wzrokiem na strony książki, leżącej na jego kolanach.

– Nie jesteście podobne do mojej róży, nie macie jeszcze żadnej wartości – powiedział różom. Nikt was nie oswoił i wy nie oswoiłyście nikogo. Jesteście takie, jakim był dawniej lis. Był zwykłym lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz zrobiłem go swoim przyjacielem i teraz jest dla mnie jedyny na świecie. Róże bardzo się zawstydziły. – Jesteście piękne, lecz próżne – powiedział im jeszcze. – Nie można dla was poświęcić życia. Oczywiście moja róża wydawałaby się zwykłemu przechodniowi podobna do was. Lecz dla mnie ona jedna ma większe znaczenie niż wy wszystkie razem, ponieważ ją właśnie podlewałem. Ponieważ ją przykrywałem kloszem. Ponieważ ją właśnie osłaniałem. Ponieważ właśnie dla jej bezpieczeństwa zabijałem gąsienice (z wyjątkiem dwóch czy trzech, z których chciałem mieć motyle). Ponieważ słuchałem jej skarg, jej wychwalań się, a czasem jej milczenia. Ponieważ... jest moją różą – przeczytał starając się, aby głos pozostał opanowany i spokojny, mimo niekontrolowanego przypływu emocji. Coraz gorzej szło mu ukrywanie uczuć, zarówno przed najbliższymi, jak i przed samym sobą. Zapatrzył się w czarne litery, kontrastujące z bielą kartek. Miał wrażenie, że przestał już czytać opowiadanie. W widniejących przed oczami zdaniach nie dostrzegał już bohaterów książki. Każde wypowiadane słowo zdawało się wewnętrzną spowiedzią, wyznaniem, którego obawiał się nazbyt, aby wyjawić je na głos. Zerknął kątem oka na małą.

Dziewczynka słuchała go ze skupieniem, mimo wciąż niepocieszonej miny, jakby w nadziei, że zakończenie zmieni się po jej myśli, że nastąpi jakiś zwrot i nie dojdzie do pożegnania.

– Powrócił do lisa. – Żegnaj – powiedział. – Wziął głębszy wdech, przypominając sobie ten dzień. Dzień, gdy umarło jego serce, roztrzaskując się na drobne kawałeczki o szary, zimny chodnik. Wtedy jeszcze nie był tego świadomy. Miał nadzieję, że wróci i wszystko będzie jak dawniej. Lecz życie toczyło się dalej, nie czekając na jego powrót. – Żegnaj – odpowiedział lis. – A oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. – Gdybym wcześniej odważył się zobaczyć w ten sposób świat, to być może nie wydarzyłoby się aż tyle złego, pomyślał. – Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu – powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać. – Ale być może nigdy nie doświadczyłby prawdziwej, bezwarunkowej miłości bijącej z małej istotki, która skradła jego serce z jeszcze większą łatwością niż jej ojciec. – Twoja róża ma dla ciebie tak wielkie znaczenie, ponieważ poświęciłeś jej wiele czasu. – Ponieważ poświęciłem jej wiele czasu... – powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać. – Ludzie zapomnieli o tej prawdzie – rzekł lis. – Lecz tobie nie wolno zapomnieć. Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za twoją różę. – Jestem odpowiedzialny za moją różę... – powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać. – Zamknął książkę, wpatrując się przez moment w okładkę.

– No właśnie! – wykrzyknęła rozemocjonowana panna Watson, wyrywając Holmesa z zamyślenia. – Skoro oswoił lisa, to jest teraz za niego odpowiedzialny i nie może go zostawić – stwierdziła z poważną miną.

– W pierwszej kolejności jest odpowiedzialny za różę. – Odłożył książkę na nocną szafkę. – Zresztą, lis to tylko przyjaciel. Róża jest kimś więcej. Jest dla niego najważniejsza... Kocha ją ponad wszystko.

– To znaczy, że lisa nie kocha, że jest mniej ważny?

Do jego uszu dobiegło skrzypnięcie starego parkietu na korytarzu, tuż za drzwiami. Poprawił się na łóżku, odwracając się jeszcze bardziej plecami w stronę drzwi.

– Być może, w pewnym sensie kocha – odparł ściszonym głosem – ale to nie to samo uczucie, jakim darzy różę.

– To smutne – westchnęła cicho.

– Tak – odparł szeptem.

– Wolałabym, żeby został z lisem – dodała, wtulając się w maskotkę.

– Róża potrzebuje go bardziej. Lis sobie poradzi, tak jak radził sobie przed spotkaniem Małego Księcia.

– A co jeśli stanie się mu coś złego? Przecież ci myśliwi cały czas tam polują. Gdyby Mały Książę z nim został, to mógłby go ochronić.

– Masz rację, pszczółko, ale wtedy jemu też mogłoby się coś stać, a lis na pewno by tego nie chciał.

Mała skrzywiła się na tę myśl.

– Róża jest krucha i bezbronna. Ktoś musi się nią zaopiekować. Lis jest sprytny i nie da się tak łatwo schwytać – dodał, pochylając się nad nią. – Czas spać. Jutro musisz wstać do szkoły, no i mieć siły na świętowanie urodzin. – Pocałował ją w czoło i podniósł się z łóżka.

– Sherl – zaczęła niepewnie.

– Tak? – zapytał, odwracając się do niej.

– Ale ty nie odejdziesz, prawda? – Jej pełen obawy głos rozbrzmiał cicho po pokoju.

Holmes wpatrywał się przez kilka sekund w owalną twarzyczkę, zdradzającą swoją mimiką kiełkujący niepokój.

– Jeśli tylko będziesz mnie potrzebować, zawsze będę przy tobie. Zawsze. – Uśmiechnął się ciepło, widząc, że w błękitnych oczach Rosie ponownie zagościła iskierka radości. – Obiecałem to twojemu tacie, a teraz obiecuję to tobie, mój mały Watsonie.

– Kocham cię – powiedziała, podrywając się z łóżka. W kilku susach wykonanych po kołdrze pokonała dzielący ich dystans i wtuliła się w jego pierś.

– Ja ciebie też – odrzekł, przytulając ją do siebie. Zamknął oczy, żeby powstrzymać zbierające się w kącikach oczu łzy. – Dobranoc, pszczółko – dorzucił, przejechawszy delikatnie dłonią po jej zmierzwionej grzywce.

– Dobranoc – odpowiedziała, uśmiechając się szeroko, po czym wskoczyła szybko pod kołdrę i ułożyła się wygodnie. Sherlock wyłączył lampkę i czym prędzej wyszedł z pokoju, nie chcąc, żeby zauważyła jego szklący się wzrok.

~~~~~~

Mam nadzieję, że forma tego fanfiku jest wystarczająco przejrzysta i udało mi się ukazać pewną analogię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro