Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przeznaczenie Boże #3



Poczuł chłód na ciele. Po plecach przeszedł mu nieprzyjemny dreszcz. Otworzył oczy a tam istna ciemność. Rozejrzał się ale jedyne co widział to mrok i mgła. Okropny smród rozkładających się zwłok był kolejnym powodem jego niepokoju. Po chwili dopiero zrozumiał, że znajduje się w kałuży wody. A może to nie była woda? Wolał nie wiedzieć.

Czuł się tam jak niewidomy, cisza była tak głęboka, że był w stanie usłyszeć przepływ własnej krwi. Jedyne co do niego docierało to tafla wody i smród. Mocny, odurzający zapach zwłok. Poczuł, że nie ma wyboru, szedł za zapachem.

Zapach nie był ostry, ale był. Ciemność go przytłaczała, cisza niepokoiła, zapach przerażał a odczucie wody zamrażało mu krew w żyłach.

Cisza została przerwana kiedy smród się pogłębił. Kiedy był coraz bliżej źródła usłyszał za sobą śmiech, nie, wiele śmiechów. Różnych demonów. Drwiły z niego, a on przyspieszył. Chciał szybciej być u celu a zdać się musiał tylko na swój węch.

Serce biło szybciej, oddech przyspieszył. Jego nogi prawie biegły, zapach był mocniejszy, śmiechy głośniejsze. Goniły go, prawie go miały, te wszystkie drwiny i szpetne uśmiechy równie szpetnych demonów. Zapach się nasilił, a on zobaczył.

Zobaczył źródło zapachu, a jego źródłem był jego podopieczny. Wtedy śmiechy zamilkły, był tylko on i jego podopieczny. Padł na kolana, przerażony. Ciało z wielką wciąż krwawiącą raną na ramieniu. Jego oczy były otwarte, usta lekko rozchylone a skóra blada.

Teraz już wiedział, że to nie jest tylko woda.

Złapał jego bladą rękę ze łzami w oczach, ścisnął ją poczuł jak coś w nim pęka. Zabił go, nie uratował go. Trzymał jego dłoń, płacząc i krztusząc się własnymi łzami.

Spojrzał na niego, spojrzał w jego martwe oczy. Te oczy, które nagle przekierowały się na bruneta.

Ten otworzył szerzej oczy, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy z trupem. Po chwili ten sam trup chwycił go za ręke lekko się podnosząc. W tamtym momencie śmiechy wróciły.

Sherlock prawie krzyknął, on był martwy!

— Sherlock... dlaczego mnie nie uratowałeś? — powiedział słabym głosem nieboszczyk.

— Ja... John... ja nie miałem wyboru, John... Nie miałem wyboru! — wykrzyczał przerażony, czując dreszcze na całym ciele.

— Sherlock, zabij mnie — powiedział, wyjmując z pasa rewolwerowiec i wtykając go do ręki przyjaciela.— Zabij mnie, Sherlock, zakończ to, zakończ mój ból... — powiedział, krztusząc się krwią.

Sherlock niechętnie wziął do ręki rewolwerowiec (bardziej ten został mu wciśnięty) chociaż nie miał zamiaru nic z nim zrobić.

— Ja- ja nie mogę! — powiedział, patrząc w jego oczy.

— Zrób to do jasnej cholery! Zakończ to! Musisz to zakończyć! — krzyczał, ściskając mocniej ręke Holmesa.

Pistolet wystrzelił. Brunet nawet nie wiedział czy to on nacisnął spust. Przyjaciel go puścił a śmiechy znowu zamilkły. John opadł a krew podwoiła się. Pistolet wypadł mu z ręki a ten nie wiedział co robić. Ciało zniknęło jak gdyby nigdy nic.

***

Na plecach poczuł dotyk, przez całe ciało przeszedł dreszcz. Odwrócił się a za nim mężczyzna, jego największy strach.

Stojący za nim uśmiechnął się, a jego uśmiech był paskudny, bardziej okropny niż jego charakter. Jego czarne włosy wtapiały się w mrok. Ten podał ręke Sherlockowi, którą ten niechętnie chwycił i wstał.

— Witaj, Sherlocku. Jestem... — przerwano mu.

— Lucyferem, wiem. Przybierasz postać osoby której najbardziej się nienawidzi, a to tu jest piekłem czyli nasz największy koszmar w pętli. Nieskończenie zapętlony koszmar — powiedział, mrużąc oczy. Z poprzedniego szoku i smutku jego emocje przeobraziły się w obojętność. Psychopatyczne oczy demona otworzyły się szerzej.

— Jaśnie anioł nie głupi a upadły — powiedział, chowając ręce do swojego zawsze idealnie dopasowanego garnituru. — Powiedz mi, kogo widzisz? Kogo najbardziej nienawidzisz?

— Aktualnie? Siebie, widzę siebie.

— Ciekawie... — powiedział Lucyfer, przysuwając się do Holmesa. — Czemu?

— Bo go zawiodłem... zawiodłem mojego podopiecznego, ten chory demon się nim zajmuje bo jaśnie łaskawy Bóg go uniewinnił. Pewnie teraz cierpi, nie wiem, martwię się o niego. Ja muszę wiedzieć co z nim jest! — Lucyfer prychnął, lustrując anioła wzrokiem.

— Kochasz go? — Sherlock nie odpowiedział. — Związki jednopłciowe są grzechem, czyż nie? Już Cię lubię.

Sherlock uniósł wyżej głowę. Mrugnął a wtedy znaleźli się w gabinecie. Obaj siedzieli na krzesłach, przy biurku, Lucyfer po jednej stronie i Sherlock po drugiej. Demon przysunął do niego kartkę papieru, pióro i nóż.

— Cyrograf... podpiszesz krwią a wtedy do niego wrócisz jako stu-procentowy człowiek. Będziecie normalnie żyli a dodatkowo ten co się zajmuje twoim kolegą wróci tu. Ten kolega zapomni o twoim wyznaniu a ty będziesz mógł grzeszyć dowoli bez strachu. Jeden warunek, oddajesz mi swoją duszę a po śmierci wracasz tutaj jako ofiara — uśmiechnął się złośliwie.

Sherlock znowu usłyszał śmiechy. Rozejrzał się po sali po czym znowu spojrzał na demona. Przęłknął ślinę po czym złapał nóż, przyłożył go do dłoni, zacisnął ją i szybko przejechał. Syknął z bólu lecz po chwili kropla świeżej krwi spadła na papier. Holmes złapał pióro i zamoczył je we własnej krwi. Podpisał się w wolnym miejscu „William Sherlock Scott Holmes" i odłożył pióro.

***

Uwaga, ten one shot ma dwa zakończenia, smutne oraz szczęśliwe a ja, że nie mogłam się zdecydować daje wam wybór.

***

Zakończenie pierwsze

Po podpisaniu poczuł jak odpływa, cały świat zawirował mu przed oczyma. Po chwili siedział już na swoim fotelu, a na przeciwko siedział John, który machał mu ręką przed twarzą.

— Halooo, ziemia do Sherlockaaa. Co chciałeś mi powiedzieć?

Holmes mrugnął kilka razy, przyglądając się mężczyźnie.

— Oh, Lucyferze, kocham Cię — powiedział, przyciągając do siebie Watsona, i zamykając ich usta w pocałunku.

***

Zakończenie drugie

Pamiętaj, aniele, że demonom się nie ufa... — powiedział Lucyfer perfidnie się uśmiechając.

Sherlock po podpisaniu poczuł jak odpływa, cały świat zawirował mu przed oczyma. Ten po chwili znalazł się na wojnie, tam gdzie zaczął. Stał przed żołnierzem.

— A ty to kto? — zapytał jeden z żołnierzy, zatrzymując bruneta ręką.

— Przyszedłem pomóc, jestem lekarzem — powiedział, przyglądając się mężczyźnie. — Wyjdźcie stąd! Pomogę!

Żołnierz jednak siłą wypchną go z namiotu.

— Precz przybłędo! Nie zdziałasz cudu, on nie dożyje rana!

Tak też się stało, już w nocy stwierdzono zgon. Najważniejsza dla niego osoba zmarła.

Sherlock siedział przed namiotem, w którym zmarł ten człowiek. Był świt a on patrzył się w ziemie, nasłuchując dźwięków wojny. Wszedł do jednego z namiotów, na stole leżał rewolwerowiec. Nie wiele myśląc wziął go, otworzył usta i się postrzelił.

~~~
Ważne!
Witam państwa. Do rzeczy.

Po pierwsze, ten rozdział (nie licząc mojego bełkotania) ma równo 1000 słów *wooow*. Po drugie chcecie żebym w dalekiej przyszłości napisała kolejnego teenlocka? Mam ochotę coś wymyślić dla młodego Sherlocka. Dlaczego? Bo przecież dzieci nie mogą mieć problemów i mają „beztroskie" życie. Słyszałam to tyle razy w momentach, w których miałam ochotę po prostu zjeść kreta i popić domestosem, że chcę napisać kolejne opowieści z serii „dajmy wpie*dol dzieciakom." Się rozgadałam, ale no, chcecie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro