Kolacja Wigilijna
Londyn, Rok 1895
Ciepłe promienie słońca powoli zaglądały do mieszkania na Baker Street przez duże okna. Z ich winy można było zobaczyć cały kurz unoszący się w mieszkaniu. Ten dzień był idealnym grudniowym dniem. Śnieg padał obficie, na dworze było zimno ale słońce nie dawało o sobie zapomnieć mieszkańcom Londynu.
W mieszkaniu na Baker Street od kilku godzin można było usłyszeć granie na skrzypcach, mimo, że dopiero dochodziła szósta rano. Co chwilę, prócz grania, można było usłyszeć też przekleństwa właściciela instrumentu.
Ciężką muzyczną pobudkę musiał znieść współlokator muzyka. Zszedł do salonu z miną, którą mógłby zabić. Pomimo wczesnej godziny i dnia wolnego od pracy, jegomość wyglądał elegancko, w przeciwieństwie do grajka. Spiorunował wzrokiem mężczyzne, znęcającego się nad instrumentem a potem porozrzucane po całym salonie papiery. Nagle, wysoki i rozczochrany brunet odwrócił się z uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry, Watsonie. Czemu tak szybko wstałeś? - spytał całkowicie poważnie na co mężczyzna uniósł wyżej brwi, nie dowierzając w słowa bruneta.
- Wesołych świąt, Holmesie - powiedział, nastawiając czajnik z herbatą. - Liczę, że twoje godziny gry i przekleństw nie poszły na marne.
- Uczyłem się kolęd, jak sam prosiłeś.
- Ale nie o trzeciej nad ranem, Holmes! Kto normalny gra w takich godzinach?! Chciałem, żebyś spędził święta wraz ze mną i moją córką a nie, nie dawał jej spać po nocach.
Holmes wzruszył ramionami, siadając na jednym z dwóch foteli. Kątem oka zerknął na kolorowo udekorowaną choinkę w rogu pokoju. Każda bombka była zupełnie inna, drzewko nie miało w sobie nic z perfekcji ale było piękne, kolorowe i różnorodne. Czubek choinki zdobiła gwiazda o złotej barwie. Z zamyśleń wyrwała go filiżanka herbaty, którą Watson właśnie przed nim postawił. Jego wzrok powędrował z drzewka na doktora a następnie na filiżankę z czarnym i aromatycznym napojem. Watson usiadł na przeciwko detektywa, biorąc łyk napoju.
- Rosie liczy, że spędzimy te święta razem. Obiecujesz tak od trzech lat - powiedział, nie patrząc na bruneta, powoli odkładając filiżankę na stolik. Splótł ze sobą dłonie, patrząc na współlokatora.
- Tym razem dotrzymam obietnicy.
- Mówisz tak za każdym razem, a potem nagle się okazuje, że masz sprawę, której nie możesz odpuścić. Biegniesz do Lestrada, mówiąc, że potrzebuje Cię Londyn. Wtedy ja i Rosie spędzamy je sami wraz z Panią Hudson.
- Tym razem mówię serio. Prosiłem Lastrada by dał mi dzisiaj spokój, udekorowałem z wami choinkę i nauczyłem się kilku kolend. Spędzę święta z wami.
***
- Nie spędzę z wami świąt - Watson otworzył szerzej oczy. Odłożył porcelanowy talerz na przykryty białym obrusem stół, który wcześniej trzmał w dłoniach i oparł się o ławę.
- Co proszę? - nie dowierzał słowom bruneta.
- Ważna sprawa. Postaram się zdążyć na kolację.
- Zawsze tak mówisz, nigdy nie zdążasz - stwierdził, odwracając się do niego tyłem i układając sztućce na stole.
Holmes westchnął i również się odwrócił. Skierował się do wyjścia i złapał swój szal, płaszcz i kapelusz, zakładając je szybkim i zwinnym ruchem. Wyszedł bez słowa pożegnania. Watson usłyszał tylko huk, trzaskających drzwi.
Do salonu weszła Pani Hudson, przynosząc dzban z kompotem. Rozejrzała się i spojrzała na doktora.
- Sherlock znowu nie spędzi z nami świąt? - zapytała, spuszczając głowę. Zawsze mówiła do niego i Watsona po imieniu, chociaż mogło się to wydawać dziwne.
- Holmes ma ciekawsze sprawy na głowie - wziął od niej dzban z różowym kompotem i położył go na stole. - Twierdzi, że może zdąży na kolacje.
- Jeśli tak to niech się spieszy. Pierwsza gwiazda pojawi się za jakieś dwie godziny.
- Sprawę rozwiąże w dziesięć minut. Pytanie czy będzie mu się chciało tu być.
***
Biały puch okrywał Londyn, co chwile się mnożąc. Przechodnie zostawiali ślady butów na śniegu, a ludzie ciężko pracowali, odśnieżając ulice. Ludzi było pełno na ulicach, jak widać oni też uwielbiają robić zakupy na ostatnią chwilę. Holmes zaliczał się do jednego z nich. Złapał za swój zegarek kieszonkowy, zważając na ostatnie dni, obliczył ile ma czasu do kolacji. Zrozumiawszy, że nie ma go dużo, przyspieszył tempa.
W rogu ulicy, po której szedł zobaczył nie duży sklep z robótkami ręcznymi, jak między innymi misie. Zainteresował się sklepem, więc od niego zaczął świąteczne zakupy.
Wszedł a wtedy na cały sklep rozbrzmiał dzwonek, informujący właściciela o kliencie. W tamtym momencie pojawił się sprzedawca, a raczej sprzedawczyni. Uśmiechnęła się miło do Holmesa, stawając za ladą.
- W czym mogę Panu pomóc? - spytała, opierając łokcie na ladzie, splątała ręce pod brodą, rumieniła się.
- Potrzebuje prezentu dla dziewięcioletniej dziewczynki. Może jakiś miś? O, i jakby dało się znaleźć też coś dla starszej kobiety. Byłbym dozgodnie wdzięczny.
Kąciki ust kobiety jeszcze bardziej się uniosły. Wyprostowała się i wyminęła Holmesa. Szczupłymi rękami złapała za brązowego, wypchanego misia. Położyła go na ladzie a Holmes obserwował każdy jej ruch. Wskazała palcem na kilka półek na samym końcu sklepu.
- Tam znajdzie Pan coś dla staruszki.
Brunet kiwnął głową i odwrócił się, podchodząc do wskazanych przez kobietę, drewnianych, ledwo trzymających się ściany półek. Półki były pełne różnych drobiazgów, jak porcelana, wazony czy ramki. Nie był pewien co wybrać, więc przeszukał swój pałac pamięci, szukając informacji. Po chwili doznał olśnienia, przypominając sobie to, jak bardzo Rosie uwielbiała robić Pani Hudson laurki oraz jak staruszka kochała zdjęcia. Złapał więc za ładną ramkę. Nie była duża ani droga, ale miała aż trzy miejsca na zdjęcia i była dobrej wielkości na przeciętną kartkę. Położył ramkę na ladzie. Kobieta podała mu cene a on wyjął kilka monet z kieszeni płaszcza i położył jej na otwartej dłoni.
- Wie Panienka może, czy znajde jakiegoś dobrego zegarmistrza nie daleko? Zależy mi na dobrej jakości i nie dużej cenie.
- Jak każdemu. Owszem, przejdzie Pan Garden Street i skręci w prawo, zegarmistrz będzie na rogu. Zapakować Panu tego misia i ramkę? - Holmes kiwnął głową na „tak."
***
Szybko zobaczył duży sklep na rogu ulicy. Na drewnianym szyldzie był duży napis „zagarmistrz" z wystruganym rysunkiem zegara. Wszedł przez duże drzwi. W sklepie prócz zegarmistrza było też kilka innych osób. Podszedł do lady, za którą stał bardzo elegancki mężczyzna, wyglądający na szlachcica. Wtedy zrozumiał, że w sklepie wcale nie będzie tak tanio jak mówiła urocza sklepikarka.
- Potrzebuje zegarka...
- Wiem, po co innego Pan by tu przyszedł? - przerwał zegarmistrz.
Holmesowi aż nasunęło się żeby powiedzieć coś w stylu „detektyw Sherlock Holmes, mam Pana przesłuchać w sprawie śmierci Pańskiej żony," ale zmienił zdanie. Westchnął.
- ... Który będzie idealny dla lekarza, poręczny i lekki.
Zegarmistrz mruknął coś pod nosem, po czym schylił się, sięgając coś za ladą. Holmes obserwował jego dłonie przez szklaną szybę. Mężczyzna sięgnął piękny zegarek, pokazał go brunetowi, który go dokładnie obejrzał.
- Biorę, ile?
- Trzydzieści funtów - Holmes się zakrztusił.
- Nie mam tyle, mam tylko dwadzieścia.
- Trzydzieści funtów, albo nie ma zegarka.
Holmes wyszedł ze sklepu zrezygnowany. Rozejrzał się po ulicy, szukając pomysłu. Zerknął na swój zegarek, pięćdziesiąt cztery minuty i dwadzieścia siedem sekund. Nagle ujrzał sklep muzyczny. Wtedy przyszedł mu do głowy całkiem dobry pomysł.
Przeszedł szybko przez ulice, co prawie skończyło się potrąceniem go. Wszedł do sklepu i stanął przed mężczyzną za ladą.
- Potrzebuje pożyczyć skrzypce - powiedział szybko, opierając dłonie na ladzie.
- Chyba sobie Pan kpi. Pożyczyć skrzypce? - zakpił sprzedawca.
- Oddam połowe tego co zarobię, będę grać na ulicy.
- Siedemdziesiąt pięć procent - Holmes zobaczył, że ma doczynienia z człowiekiem całkiem wykrztałconym.
- Siedemdziesiąt.
- Stoi.
***
Stał przy ulicy w mokrych już butach a przed nim leżał jego kapelusz. Rozejrzał się po chodzących ludziach. Westchnął i złapał instrument pod brodą. Zamknął oczy i zaczął grać. Delikatnie przejeżdżał smyczkiem po odpowiednich strunach. Po ulicy roznosiła się piękna kolęda grana na skrzypcach. Ludzie stawali przy nim by posłuchać jak gra, uśmiechali się i rzucali monetami do kapelusza. Zachwyceni specjalnie się zatrzymywali, mimo, że się spieszyli. Nie było im żal wrzucenia kilku monet do kapelusza bruneta. Kołysali się, nikt nie rozmawiał, nie przeszkadzali mu w grze. Po zakończonym utworze rozniosły się głośne brawa, oklaski i wiwaty. Zszokowany Holmes skłonił się.
Kiedy ludzie się już rozeszli przeliczył pieniądze. Czterdzieści funtów. Zostało dla niego dwanaśnie funtów, idealnie, pomyślał. Szybko oddał pieniądze i instrument, sprzedawca w sklepie muzycznym był zachwycony zarobkiem.
Holmes szybko pognał do sklepu zegarmistrza, ślizgając się na lodzie po drodze. Sklep był już zamknięty. Zmarszczył brwi nie dowierzając oczom i tabliczce z napisem „zamknięte."
Usiadł na schodkach do sklepu, chowając twarz w dłoniach. Wyprostował się, biorąc głęboki oddech zimnego powietrza. Złapał za zegarek, jedenaście minut i czterdzieści osiem sekund do momentu aż zasiądą do kolacji. Musiał jeszcze zajść do kobiety ze sklepu z robótkami i odebrać zapakowane prezenty, kupić coś dla doktora Watsona i wrócić do domu. Nie miał szans zdążyć. Zrezygnowany ruszył do sklepu z robótkami.
Wszedł, zostawiając mokre i białe ślady przemoczonych butów. Spojrzał na szydełkującą przy ladzie kobietę a potem na dwa, ładnie zapakowane prezenty.
- Nie spędza Panienka z nikim świąt? - spytał, zerkając na nią.
- Nie mam z kim, rodzina mnie nie zaprasza.
Holmes kiwnął głową i spojrzał na zegarek. Sześć minut i... chwila. W tamtym momencie brunet zaklął siebie i całą swoją rodzinę w myślach, czemu musiał być takim głupcem. Jego zegarek może i był używany i miał swoje lata ale nadawał się idealnie. W szczególności, że doktor przez nieuwagę córki bardziej potrzebował zegarka, zważywszy na to, że jest lekarzem, było mu to coś niezbędnego.
- Mógłbym Panienkę prosić o jeszcze jedną rzecz? Zapakujesz mi ten zegarek? Najładniej jak się da. - szatynka uśmiechnęła się i tak też zrobiła. Opakowanie zegarka było piękne, splątane czerwoną wstążką. Holmes położył jej na ladzie dwanaście zarobionych funtów, co zaskoczyło młodą kobietę. Złapał wszystkie prezenty pod pachę i odwrócił się do wyjścia. Nagle odwrócił się.
- Jak się nazywasz?
- Hooper, Molly Hooper.
- Sherlock Holmes, zechciałabyś może spędzić święta ze mną i moją rodziną? - drugi raz nie musiał pytać, złapała za kurtkę i wyszli ze sklepu.
***
Kolacja już zdecydowanie się zaczęła. Pierwsza gwiazda, świeciła mocno, prowadząc Holmesa do domu. Weszli razem do mieszkania a brunet przepuścił Hooper w drzwiach. Stanęli razem w salonie od razu zwracając na siebie uwagę.
- Mamy dwóch nie spodziewanych gości... - powiedziała cicho Pani Hudson, nachylając się w stronę Watsona.
Holmes wyminął dziewczynę, która właśnie przedstawiała się uczestnikom kolacji i położył prezenty pod świątecznym drzewkiem. Watson wstał od stołu i odsuną Hooper krzesło, po czym podszwdł do Holmesa. Stanął tuż przed nim a nie rozumiejący co się dzieje brunet, zmrużył oczy. Nawet nie wiedział na co oczekiwał. Na pewno nie na to, że zostanie objęty, bo tak właśnie się stało.
~~~
Wesołych Świąt moi kochani. Rozdział mi wyszedł dość długi ale jestem raczej zadowolona. O wszystkim dotyczącym Definicji będę informować prawdopodobnie na tablicy, więc radze obserwować zainteresowanych.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro