Bratnia Dusza
1895 rok, Anglia.
Sherlock, słynny detektyw stał naprzeciw wysokiego bruneta, który trzymał w ręku rewolwerowiec. Mężczyzna celował do niego ze stoickim spokojem.
Holmes patrzył tylko w oczy mężczyzny winnego o zabicie aż dziesięciu młodych kobiet. Teraz jednak gdy ten stał mu na przeszkodzie, jego wiek czy płeć się nie liczyła, przeszkoda musiała zostać usunięta.
— Wiesz, że zabicie mnie będzie dla Pana najgorszą opcją? — spytał spokojnie.
Mężczyzna nie odpowiedział. Pociągnął za spust. Sherlock Holmes umarł, nastał jego koniec.
***
Teraźniejszość.
John Watson właśnie wprowadził się do swojego nowego mieszkania na Baker Street 221b. Rozglądał się po małym mieszkanku, rozpakowywując swoje rzeczy i ustawiając je na szafkach. Uśmiechnął się, odsłaniając okna, ciągnąc za stare zasłony.
Do pokoju weszła staruszka, przynosząc mu tackę z herbatą.
— Jak Ci się podoba, John? — spytała z uśmiechem na twarzy, Watson odwrócił się do kobiety, zakładając dłonie na biodra.
— Muszę przyznać, że te mieszkanie jest naprawdę ładne — uśmiechnął się.
— Było niegdyś dość znane — powiedziała, siadając na krześle w kuchni.— Mieszkał tu słynny detektyw, Sherlock Holmes. Słyszałeś o nim kiedyś?
— Nie — oznajmił, siadając na przeciwko staruszki.
— Sherlock to jeden z najsłynniejszych detektywów jacy żyli na tej planecie, mieszkał tu, szkoda tylko, że sam. W grudniu tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego piątego został postrzelony. Udałoby mu się uciec z ciężkiej sytuacji, z resztą jak zwykle, gdyby nie fakt, że nie był uzbrojony. Po jego śmierci w tym domu roiło się od fanów, opłakujących jego śmierć.
John uniósł do góry brwi, nasłuchując historii staruszki. Ta po chwili rzuciła szybkim „nie przeszkadzam" i wyszła do swojego mieszkania, które znajdowało się na dole. John wtedy wrócił do swoich obowiązków.
***
Wysoki mężczyzna o ciemnych lokach i bladej cerze, ubrany w płaszcz oraz szal spokojnie spał na swoim łóżku w swoim mieszkaniu. Obudziły go nagle hałasy dobiegające z salonu. Otworzył ospałe oczy, po czym wstał i się wyprostował, ziewając leniwie. Podrapał się po karku, wstając. Ruszył w stronę drzwi. Nie chwycił klamki, przeniknął przez nie jakby ich tam nie było.
Wychodząc, poirytowany obudzeniem z drzemki, ujrzał w salonie schylonego blondyna, który właśnie sprzątał kawałki szkła. To te wybudziły detektywa z drzemki.
Westchnął, przewracając oczami. Ruszył do salonu i usiadł na swoim fotelu, czytając, leżącą na stoliku gazetę, której nie mógł dotknąć.
Po chwili poczuł na sobie czyiś wzrok. Zdarzało się to, faktycznie ale nigdy nie czuł się obserwowany. Automatycznie spojrzał na klęczącego obok blondyna, który z lekkim zdziweniem na twarzy mu się przyglądał.
Brunet prawie odskoczył, patrzyli sobie w oczy. Nigdy wcześniej nie był tak przerażony.
— Co pan robi? — spytał nagle blondyn.
Detektyw prawie wrzasnął. Odskoczył z fotela, odsuwając się od mężczyzny, który ciągle podążał za nim wzrokiem.
— Kim pan jest? — spytał John, wstając od pokruszonego szkła.
— T- ty mnie widzisz? — próbował opanować strach i drżenie głosu. Jego ręce się trząsły i stał od blondyna z daleka.
— Tak? To chyba normalne — zaśmiał się, brunet też to zrobił, nieświadomie. — John Watson, a pan?
— Sherlock Holmes... — powiedział cicho ale opanowując jak i głos jak i strach.
Szufelka, którą John trzymał w ręce spadła na ziemię. Otworzył szerzej oczy, nie wierząc. Przełknął ślinę i mrugnął kilka razy.
— Sherlock Holmes? TEN Sherlock Holmes?
— Wątpie, że istnieje ktoś jeszcze o tak specyficznym imieniu panie Watson.
— John jeśli łaska, ewentualnie doktor Watson... nie, kim pan jest?
— No przecież powiedziałem! — oburzył się, siadając na fotelu.
John spojrzał na niego nie zrozumiale. Nie był w stanie pojąć całej tej sytuacji.
— Mówię serio.
— Ja też.
— Ty nie żyjesz! — przypomniał mu Watson. — Od ponad stu lat!
— Nie przypominaj. Bycie duchem jest nudne, nie mogę nic zrobić ale teraz ty mnie widzisz — powiedział, opierając łokcie na fotel. — Mam kogoś do pogadania — uśmiechnął się delikatnie.
— To niemożliwe!
— To sam zobacz, dotknij mnie.
John spojrzał na niego, zastanawiając się czy to zrobić. Po chwili jednak zdecydował się. Wziął rękę przed siebie, zatrzymał dłoń przed jego klatką piersiową. Po chwili zmusił się do przyłożenia ręki dalej. Mylił się. Ręka przeszła na wylot, dotykając oparcia fotela.
Sherlock podniósł brwi i uśmiechnął się zwycięsko. Wtedy John odskoczył od niego z przerażeniem, uderzając plecami o fotel za nim.
— To niemożliwe... — powiedział drżącym głosem.
Homes pochylił się lekko w jego stronę. Spojrzał mu prosto w oczy a Watson odwrócił się jakby Sherlock był dzikim zwierzęciem polującym na swoją ofiarę.
John był zmieszany, siedział sam na sam z duchem, który był tak blisko niego, że gdyby ten oddychał, John poczułby jego oddech na twarzy. Przęłknął ślinę, bojąc się, że Holmes to usłyszy i zareaguje, nie chciał psuć tej cichej i napiętej atmosfery, bał się to zrobił.
Po chwili Sherlock parsknął głośnym śmiechem i opadł na oparcie fotela. Położył jedną rękę na brzuchu wciąż się śmiejąc.
— Aż taki jestem straszny? — spytał, powstrzymując śmiech.
Blondyn nie odpowiedział. Jego twarz nabrała prawie czerwonego koloru i delikatnie się uśmiechnął.
Resztę dnia przegadali.
***
Na dworze już świtało. John całą noc spędził na porządkowaniu w nowym mieszkaniu co właśnie skończył. Spojrzał na leżącego na kanapie ducha. Uśmiechnął się delikatnie. Musiał przyznać, że nawet jako zjawa był bardziej ludzki od ludzi.
Może i początkowo się go bał, jednak teraz wie, że wszystko jest okej. To nie jest okropny potwór co będzie go straszył w nocy. To zwykły, dobry człowiek, który po prostu skończył swój żywot.
Kiedy skończył układać rzeczy, usiadł na fotelu i sięgnął po laptopa. Spojrzał na Holmesa po czym powoli wystukał na klawiaturze „Sherlock Holmes."
Wszedł w pierwszą kartę, którą była oczywiście wikipedia.
Sherlock Holmes- William Sherlock Scott Holmes, słynny brytyjski detektyw, który zmarł w 1895 roku poprzez postrzał w głowę. Rozwiązał ponad dwieście spraw morderstw i około pięćdziesięciu spraw porwań.
Wczesne lata dzieciństwa- Sherlock był utalentowanym dzieckiem ze szlachetnej rodziny Holmesów. Miał starszego brata Mycrofta Holmesa, który działał jako polityk aż do śmierci. Przez jakiś czas, Sherlock w Londynie znany był jako skrzypek, bo tak dorabiał sobie jako nastolatek.
— Co tam czytasz? — spytał, stojący za nim Sherlock. John nawet nie wiedział kiedy ten się tam zjawił. Zamknął szybko laptopa, jednak detektyw mu przeszkodził. — Ej, ej! Czekaj! To ja? — spytał, wskazując na czarno-biały obrazek w rogu ekranu.
— Em... chyba tak...
Sherlock podniósł lekko brwi po czym usiadł na przeciwko lekarza.
— Wytłumacz mi jedno, bo czegoś wciąż nie rozumiem... — zaczął John.
— Zamieniam się w słuch.
— Dlaczego widzę tylko Ciebie? Bo wiesz, jeśli duchy żyją wśród nas to powinienem widzieć też innych... zmarło miliardy ludzi, to oczywiste, że jeśli was widzę to idąc ulicą powinienem minąć setki kobiet ubrane w kiecki z twoich czasów.
— Z tego co wiem...— zaczął powoli Holmes, próbując ubrać słowa w zdania. — Na ziemii zostają tylko dusze tych, którzy nie znaleźli swojej bratniej duszy. A ze zmarłych ludzie widzą tylko... — przerwał, zerkając na Watsona.
John przez chwilę myślał nad słowami Sherlocka, który ciągle patrzył na niego z rozchylonymi wargami.
Watson przetarł oczy, rozumiejąc co miał zamiar powiedzieć duch. Kiedy otworzył oczy, fotel był pusty.
***
Rok później, niebo.
John otworzył powoli oczy aby nie oślepnąć od rażącego jego oczy mocnego, białego światła. Nie rozumiał gdzie jest, co się dzieje. Przed chwilą leżał w swoim aucie, wykrwawiając się i czekając na pomoc, a teraz po prostu stał w bieli.
— Tęskniłeś? — usłyszał za sobą znajomy głos.
Odwrócił się, dłonią zrobił sobie daszek aby lepiej zobaczyć osobę za nim. Uśmiechnął się do niego.
— Witaj Sherlocku.
~~~
To jest... trochę pogrzane ale prosz bardzo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro