Rozdział 9 - Gwiazd Naszych Wina (czyli o kochankach mojego ojca)
W poniedziałek idę do fryzjera i decyduję się na odważny krok. Ścinam moje loki do żeber i wychodzę z lokalu z bobem do połowy szyi.
- Wyglądasz znacznie lepiej - mówi Julie, a zaraz potem robi zażenowaną minę. - Nie to, że wcześniej wyglądałaś źle, ale teraz jest...
- Lepiej - kończę. - Inaczej.
- Właśnie - mówi moja przyjaciółka. Wszyscy wyrażają podobne opinie, tylko Vivian rzuca:
- Wyglądasz jak twój ojciec - z początku nie to nie martwi, ale gdy widzę swoje odbicie w lustrze w szkolnych toaletach, stwierdzam, że ma rację. Wyglądam jak mój tata tylko młodszy o jakieś trzydzieści lat. I oczywiście jestem dziewczyną.
Mam czarne, krótkie włosy, które skręcają się niemiłosiernie (zużywam tony pianki by doprowadzić je do ładu) i wysokie kości policzkowe. Mam błękitne oczy z zielonymi plamkami. Jedyne co różni mnie od ojca to to, że mam pełne usta. Moja górna warga jest średniej wielkości, ale ta dolna jest dwa razy większa, co nadaje moim ustom sercowaty kształt. Ogólnie uważam, że jestem całkiem ładna, choć mając metr siedemdziesiąt nie ważę nawet czterdziestu pięciu kilo. Jestem chuda, a co za tym idzie płaska. Jeśli podobam się chłopakom to tylko tym, którzy patrzą na twarz.
W środę Richie po raz pierwszy wspomina nasz taniec do najsłynniejszej piosenki zespołu WALK THE MOON.
- Myślisz, że ktoś oprócz nas był wtedy trzeźwy? - pyta gdy siedzimy trzymając nogi nad kanałem dla orkiestry. Odkryłam, że to idealne miejsce do rozmów.
- Wątpię - mówię. - Wszyscy mieli oczy jak z The Walking Dead.
- Przesadziłaś - śmieje się. - Oglądałaś w ogóle ten serial?
- Nie. Przykro mi, nie oglądam odmóżdżających produkcji - oznajmiam po czym wybucham śmiechem.
- To jakie filmy lubisz? - interesuje się.
- Lubię Dirty Dancing, Pretty Woman, Powrót Do Przyszłości, no i takie klasyki jak Gwiezdne Wojny czy Władca Pierścieni. I jeszcze produkcje Marvela - wymieniam. - A ty?
- Marvel jest fajny, ale za DC nie przepadam. Gwiezdne Wojny i Władcę po prostu kocham. Romantycznych staroci raczej fanem nie jestem, ale przyznam szczerze, że całkiem podobał mi się Diabeł Ubiera Się U Prady.
- Naprawdę? - pytam zszokowana. Może trochę zbyt energicznie.
- No tak, jasne, świetna gra aktorska Maryl Streep, ciekawa fabuła, autentyczność - odpowiada cicho. Chyba go wystraszyłam. Głupia, ja.
- Bardzo lubię ten film - przyznaję.
- Możemy go kiedyś razem obejrzeć - proponuje. Zdążam tylko przytaknąć, a zaraz potem zaczynamy próbę. Zmieniliśmy kilka piosenek w moim repertuarze, bo mam wysoki głos, który nie jest zbyt wyćwiczony więc gdy przychodzi do wysokich dźwięków... to jest po prostu pisk.
Zaproponowałam, by scenie naszego pocałunku towarzyszyła piosenka Particular Taste.
Niestety mój pomysł spotyka się z dezaprobatą nauczycielki (bo wszystkim innym się podoba - nawet Vivian), ponieważ piosenka zagłuszałby tekst. Ale i tak lubię tą scenę - nie dlatego, że mam pocałować Richie'go, ponieważ nadal staram się pilnować w kwestii przyjaźni z nim; lubię ją dlatego, że to ja jestem jej królową. Wszyscy pokochali sposób w jaki zinterpretowałam scenariusz, mój pomysł został jednogłośnie okrzyknięty najlepszym.
Znów całuję Richie'go i prawie przyciskam go do rekwizytu za nami - kartonowego Forda Mustanga 1967. Nagle auto odsuwa się, a ja naciskam na mojego partnera i upadamy na ziemię. Uderzam prawym kolanem w podłogę. Richie próbuje mnie złapać, ale kończy się tym, że dekoracja się na nas zawala, przez co brunet dosłownie obrywa w głowę.
- Żyjesz? - pytam, po usłyszeniu trzasku. Spodziewałam się, że Richie wyzwie mnie od pieprzonych kretynek, ale on się śmieje. Wyłazimy spod zawalonej konstrukcji, a on nie przestaje się śmiać.
- Boże, twoje pocałunki mają powera - mówi. Nie oszukujmy się. Nie mam zbyt dużego dystansu do siebie, ale tym razem wybucham razem z nim. Richie pozwala mi śmiać się z rzeczy, które normalnie doprowadziłyby mnie do łez. Całkiem lubię to uczucie.
- Nic wam się nie stało? - pyta Tash. Kręcę przecząco głową.
W środę idę po szkole do Starbucksa, razem z Irene i Julie. Uczymy się tekstu, popijając przy tym dyniowo-cynamonowe latte. Potem przepytujemy się do jutrzejszego sprawdzianu z historii. A potem rozmawiamy na bardzo dziewczyńskie tematy.
- Mówiłam wam, że bardzo podoba mi się Marcus? - pyta Julie, bawiąc się swoim lokiem.
- Nie - odpowiadam - Ale zauważyłam to wcześniej.
- Ja też. Ślinisz się na jego widok - mówi Irene.
- Aż tak bardzo to widać? - smuci się blondynka. Ja i moja siostra przytakujemy.
- Ale na pewno nie tak bardzo jak to napięcie miedzy Richie'm i Sherlock - Ire uśmiecha się złośliwie. Patrzę na nią zdziwiona. Przecież Richie nawet mi się nie podoba. On tylko opowiada zabawne żarty, lubi te same filmy co ja, świetnie tańczy, ma zarąbiste włosy i takie ładne oczy...
O, cholera.
- Przecież... ja - brak mi słów.
- Nie udawaj. Przecież ten gościu ma taki fantastyczny nos jak mogłaś tego nie zauważyć! - krzyczy moja siostra. Przez chwilę wszyscy ludzie w Starbucksie się na nas gapią, ale zaraz wracają do swoich spraw.
- Sherlock, jesteś fetyszystką... nosów? - pyta Julie.
- Nieeee - nieświadomie przeciągam samogłoski, co przez niektórych ludzi odbierane jest jako sygnał kłamstwa lub zakłopotania. - Poważnie. Tylko jakiś czas temu zaobserwowałam, że ludzie ze sobą spokrewnieni mają podobne nosy.
- Jesteś spokrewniona z Richie'm? - pyta Julie robiąc głupią (acz uroczą) minę. Przewracam oczami i uderzam się otwartą dłonią w czoło.
- Nie. Stwierdzam tylko, że ma ładny nos. To bez związku - kłamię.
- Wiecie co? - pyta Julie obrażona. - Ja naprawdę nie rozumiem waszej popieprzonej logiki. Mam to wszystko gdzieś. Zjawiają się jakieś siostry Holmes, które wydają się naprawdę zajebiste, ale potem okazuje się, że ich cudowna cudowność może gdzieś istnieje, ale one nigdy mi jej nie pokażą, o traktują mnie jak totalnego przygłupa i nie chcą nic mi wyjaśnić! Cholera.
- Julie, przepraszam - o dziwo, reflektuję się szybciej niż moja siostra. - Nigdy nie uważałam cię za głupią, naprawdę. Po prostu ja i Ire, mamy taki... wspólny język. I czasem używamy tylko połowy zdania, żeby się zrozumieć, bo to nam wystarczy. W końcu jesteśmy bliźniaczkami. Za Irene nie ręczę, ale ja nigdy nie chciałabym, żebyś poczuła się pominięta czy coś takiego. Wiesz... jesteś moim Johnem Watsonem.
Julie uśmiecha się i przyjmuje przeprosiny. Przytulam ją, a moja siostra pojawia się za nami.
- Podczas gdy Sherlock - ta zbzikowana poetka układała przemowę byś przyjęła jej przeprosiny, ja podeszłam do sprawy od strony praktycznej. Kupiłam ci jagodowego muffina - Ire wręcza blondynce babeczkę.
- Przykro mi Sherlie, ale twoje przeprosiny spadły na drugie miejsce - wybucha śmiechem "skrzywdzona".
W sobotę mój ojciec kręci się nerwowo po salonie, mrucząc coś pd nosem (brzmi trochę jakby chciał rzucić w kogoś Zaklęciem Niewybaczalnym). Zaczął się już październik, ale mamy prawdopodobnie ostatni ciepły weekend w roku. Mam wielką ochotę pójść do Hyde Parku. Proponuję to Irene, a ta stwierdza:
- Może powinnyśmy zabrać jeszcze kogoś?
- Rosie? Wyszła z jakimś chłopakiem - mówię.
- Nie, Rosie, idiotko - tak często wyzywamy się z Ire od idiotek, że ludzie patrzący na to z boku pytają: "Wy naprawdę się przyjaźnicie?". My wtedy odpowiadamy, że siostry już tak mają.
- Elliota? Chyba jest zajęty - mówię, przypominając sobie imprezę. Nikomu nie mówiłam o chłopaku Elliota, licząc, że zrobi to gdy będzie gotowy.
- Naszego ojca! Facet w ogóle nie umie się zrelaksować! - krzyczy moja siostra.
- Okej - mamroczę. Jest mi to obojętne.
Tata jest tak zdesperowany, że udaje nam się wyciągnąć go do parku. Nie pytamy go co jest przyczyną jego stanu emocjonalnego, bo i tak wątpię by chciał nam coś powiedzieć. Wysiadamy z metra przy Marble Arch i kierujemy się w stronę słynnego jeziora The Serpentine.
Tata milczy.
- Chcecie kawy? - pyta po godzinie, piętnastu minutach i trzydziestu sześciu sekundach nieodzywania się. I ja i Irene przytakujemy. Tata idzie do budki z kawą, a my siadamy przy stole piknikowym. Po chwili, mężczyzna wraca z kartonową tacką, na której stoją trzy papierowe kubki. Wręcza mi i Irene karmelowe latte, a sam pije czarną. Tata pije tylko czarną, więc nie muszę zgadywać, żeby wiedzieć co zamówi.
Pijemy w milczeniu, które zaczyna mnie denerwować, więc pytam zdając sobie z czegoś sprawę:
- Gdybyśmy poszli na południe, doszlibyśmy do Belgravii?
Ojciec nareszcie się odzywa:
- I co z tego? - choć mógłby trochę milej, jeśli wolno mi o coś prosić.
- Pamiętasz pewien skandal w Belgravii? Taki, który przedstawił ci dosyć interesującą osobę?
- I co z tego? - powtarza.
- Widziałam ją na zdjęciach. I wydaje mi się, że ta kobieta, która rozmawia z policjantami jest do niej bardzo podobna, tylko trochę starsza - mówię, patrząc na szatynkę, która rozmawia z dwoma funkcjonariuszami. Tata odwraca się i łapie jej wzrok.
- Cholera - mruczy. - Schowaj mnie.
Ale jest za późno. Kobieta idzie w naszym kierunku. Siada obok Sherlocka i stuka go w ramię.
- To ty? - pyta.
- Nie, to ktoś inny - rzuca sarkastycznie mój tata.
- Dawno się nie widzieliśmy - mówi Irene Adler. Zmusza Sherlocka by spojrzał jej w oczy, co robi z wyraźną niechęcią. I lekkim przerażeniem. Po chwili Irene, patrzy na dłoń mojego taty, na której błyszczy obrączka.
- No proszę... ożeniłeś się - czy ona jest zazdrosna? Zaraz jej wzrok wędruje w stronę moją i mojej bliźniaczki. - Masz córki?
- Tak - przytakuje niepewnie tata. Słyszałam, ze Irene była jego damską wersją. Czyżby mój ojciec bał się samego siebie?
- Jak się nazywają? Może mnie przedstawisz? - pyta z miną "Jakiś ty niewychowany". Ojciec podnosi się niechętnie, tak jakby ktoś go odrywał od eksperymentów z ludzką głową.
- To jest Sherlock Junior - pokazuje na mnie, posyłając mi spojrzenie: "Uratuj mnie lub zabij". Kręcę przecząco głową, choć mimo wszystko bardzo mu współczuje. Potem jego wzrok przenosi się na Irene i mówi: - Irene, poznaj Irene. Jakbym nie powiedział będzie dobrze.
- Nazwałeś ją tak... - Irene Adler wydaje się być wzruszona. - ...na moją...
- Tak - przerywa jej agresywnie Sherlock. - Chcesz o coś prosić, wiesz, że nie lubię marnować czasu.
- Chodzi o to,ze ten mężczyzna, którego zwłoki bada Scotland Yard... jest... był... moim mężem - mówi Irene, a ja widzę łzy w kącikach jej oczu. Tata chyba się reflektuje, bo po chwili mówi już spokojniej.
- Chcesz, żebym się zajął śledztwem?
- Tak - przytakuje cicho kobieta.
- Prowadź - nakazuje ojciec, a ja i Ire natychmiast się podrywamy i idziemy za dorosłymi. Przechodzimy pod taśmą policyjną, za którą widzę Lestrade'a. Witam się z nim, a on pyta mnie szeptem:
- To Irene Adler, prawda?
- A przedstawiała się jako ktoś inny? - dziwię się, ale zaraz sobie przypominam, że od kilkunastu lat występuje pod fałszywym nazwiskiem.
- Elie Renard - mówi inspektor.
- Elie Renard, Elie Renard, Elie Renard - powtarzam. - Masz kartkę i długopis?
- Proszę - Greg podaje mi takowe. Przygląda się jak przepisuję literki, a potem pokazuję:
- Anagram. Elie Renard to anagram Irene Adler - szepczę. Po chwili wyrywam kartkę i kartkę pod nią. Greg patrzy zdziwiony, jakby pytając czemu to zrobiłam.
- Pismo się odbija - oznajmiam. - A to co tu jest mogłoby sprawić, że Ire... znaczy Elie miałaby kłopoty.
- A sądziłem, że tylko twój ojciec mnie przeraża - mówi z podziwem Greg i wraca do pracy. Słucham zeznania. Ofiara nazywa się Craig Coleman. Irene mówi, że poszła kupić mężowi kawę, a gdy wróciła był martwy. Widać, że został zestrzelony. Ale nie zgadza mi się jedna rzecz w tej historii. Gdyby ktoś strzelił z broni w środku parku, to ktoś by to usłyszał. Nawet wśród krzaków. Przyglądam się ranie na piersi mężczyzny. To ewidentnie rana postrzałowa, ale dlaczego nikt nie słyszał jak została zrobiona?
- Długo czekała pani w kolejce? - wyrywa mi się.
- Było sporo osób - mówi Irene/Elie. - Jakieś pół godziny.
- Pani sama zaproponowała, że kupi pani kawę, czy to on o nią prosił? - pytam.
- On prosił - odpowiada smutno. Wszyscy łącznie z tatą przyglądają mi się uważnie.
- Miała pani wrażenie, że mąż coś ukrywa? - kontynuuję.
- Czasami. Rozmawiał z kimś przez telefon, nigdy nie chciał powiedzieć kto to był. Te telefony były dość częste. Raz włamałam się do jego telefonu i sprawdziłam kto to.
- I kto to był? - jestem bardzo ciekawa.
- G - wzdycha Adler. - Tak było w kontaktach.
- Zakładam, że pamięta pani ten numer.
Irene dyktuje, a ja zapisuję na kartce. Tymczasem podchodzi do mnie ojciec i pyta:
- Jakieś teorie?
- Coleman nie został zastrzelony tu, ale gdzieś w podziemiach. Zauważyłam, że jest uzbrojony, więc Craig chciał zabić G, ale wyszło na odwrót. Namówił... Elie na to, żeby kupiła mu kawę, a wtedy spier... znaczy się uciekł do podziemi. G go zastrzelił, a ciało zostawił w krzakach. Wiem, bo wejście do kanalizacji znajduje się dwa metry od miejsca, w którym znajduje się ciało. Jest ukryte między krzakami, by ludzie nie musieli na nie patrzeć. To akurat jest na plus dla zabójcy, bo nie musiał wychodzić daleko by ukryć ciało w bezpiecznym miejscu. Zatem zabójca schował się z powrotem do kanałów i zwiał. Jedno mnie zastanawia.
- Co? - ciekawi się mój imiennik.
- Dlaczego G wyniósł ciało na wierzch? Gdyby je tam zostawił, znaleziono by je znacznie później, jeśli w ogóle i mógłby śmiało do tego czasu, przeprowadzić się na Islandię.
- Teraz wkroczy profesjonalista - uśmiecha się tata. - To nie miała być zemsta na Colemanie, ale i na Ad... znaczy się Renard. Pomyśl... może G chciał pokazać coś w ten sposób Elie. Posłużył się jej mężem.
- Czy pani mąż miał jakieś koneksje w mafii? Był członkiem gangu czy coś? Spokojnie, może pani powiedzieć przy policji i tak jest martwy - mówię. Ludzie przyglądają mi się nieco zdziwieni, ale Irene nie wydaje się być zła moim nietaktem.
- Nic mi tym nie wiadomo. Znaczy... - Adler nie jest pewna czy może to powiedzieć. Po chwili podejmuje decyzję. - ...był dziennikarzem śledczym. I raz dzięki niemu wyszła na jaw sprawa Gavina Grovera i jego gangu narkotykowego. Cała grupka została aresztowana oprócz Grovera. To było dwa lata temu. Wiem, że Grover stracił przez to wszystkie pieniądze i musiał uciekać.
- Od jak dawna telefony G prześladowały Colemana? - pytam.
- Jakieś pół roku. Jestem pewna, że G to Grover, ponieważ w tym samym czasie gdy miał miejsce pierwszy telefon, w mediach pojawiły się informacje o jego powrocie - oznajmia Irene, a w mojej głowie zapala się żaróweczka. Chyba wiem jak złapać Grovera. Muszę wiedzieć jeszcze jedno.
- A co pani ma wspólnego z G? - dopytuję.
- Ja... - posyła mi spojrzenie mówiące: "Skąd wiesz, że mam coś z nim wspólnego". - Powiedzmy, że kiedyś...miałam cenne informacje o grupie G, a on bał się, że mogę je wykorzystać przeciwko niemu. I... no trochę to zrobiłam, gdy pomagałam mężowi w sprawie.
- Spotkała kiedyś pani G na żywo? - pytam. Przytakuje.
- Sherlock, Irene... Elie, kupcie sobie herbatę albo coś. Wasz czas się skończył - wtrąca szybko tata. Jestem zła. Szło mi świetnie. Jeszcze chwila i miałabym G.
- Ale... - mówi moja siostra.
- Bez dyskusji - warczy ojciec. Irene, Irene i ja odchodzimy od miejsca zbrodni i kupujemy sobie herbaty w budce. Siadamy na ławce. Po chwili dzwoni telefon Ire, która oddala się i odbiera.
- Przypominasz mi Hazel z Gwiazd Naszych Wina - mówi Irene Adler.
- Naprawdę? - pytam zdziwiona.
- Widać, że starasz się tłumić swoje uczucia. Boisz się, że ktoś cię zrani.
- Skąd pani wie? - pytam.
- Mów mi po imieniu - prosi. - Więc to prawda.
- Blefowałaś?
- Zadawałaś pytania tak jakbyś się bała co twój ojciec sobie pomyśli. Co oznacza, że rzadko się odzywasz w takich sytuacjach. Jeśli rzadko się odzywasz, a widać, że nie masz niskiej samooceny oznacza, że starasz się grać obojętną, a nie milczysz, bo uważasz, że wszystko co mówisz jest głupie. Jeśli starasz się grać obojętną to znaczy, że chcesz ukryć swoje emocje, a ukryć swoje emocje można tylko dlatego, że nie chce się zranić - gdy Adler kończy swój wywód jestem zdumiona.
- Nie tylko Holmesowie są dobrzy w dedukcji - stwierdza, widząc moją minę.
- Wiem - mruczę.
- Jesteś taka podobna do ojca - mówi patrząc mi w oczy.
- Dzię...kuję - mówię, nie do końca pewna czy to komplement.
- Jesteś bardzo ładna - uśmiecha się. Krztuszę się herbatą.
- Przepraszam. Zaskoczyłaś mnie - mruczę.
- Uczuć nie zdusisz - zmienia temat tamta. - Jeśli ci na kimś zależy, to nieważne jak mocno się starasz, nigdy nie uda ci się tego zignorować. Jeśli dusisz to co jest w tobie, to wiedz, że gdy utracisz kontrolę, to rozleje się powracając ze zdwojoną siłą.
- Aha - odpowiadam. Milczymy.
- Raczej nie przypominam Hazel - mówię po chwili. - Ona chciała ochronić ludzi, którzy ją kochali, przed smutkiem po jej śmierci. Ja odtrącam innych z pobudek egoistycznych. Po prostu nie chcę się rozczarować.
- Co mnie ominęło? - pyta Ire, która już skończyła rozmawiać przez telefon.
- Mówiłam twojej siostrze, że przypomina Hazel Grace Lancaster z Gwiazd Naszych Wina, ale mi nie uwierzyła - oznajmia Adler.
- Ma pani rację - stwierdza moja siostra. - Naprawdę ją przypomina.
- Widzisz - Adler robi coś dziwnego, mianowicie kładzie mi rękę na ramieniu. Odsuwam się wystraszona tym nagłym wyrazem sympatii.
- Przepraszam - mówię po chwili, bo mam wrażenie, że uraziłam tym Irene.
- Nie szkodzi.
Siedzimy w milczeniu, aż w końcu Ire zaczyna opowiadać o Marvelu, Tony'm Starku i gejowskich shipach. Potem Adler zaczyna opowiadać o filmach z jej dzieciństwa, na co ja wtrącam moją opinię o Dirty Dancing. Potem rozmawiamy o książkach i innych codziennych kwestiach jak odwieczne pytanie: Kawa czy herbata? Później robi się gorzej, bo przechodzimy do facetów.
- Tata nam opowiadał jak cię poznał - mówi Irene, która już przeszła na ty z drugą Irene.
- Taaaaak? - przeciągnięcie samogłosek.
- Uhm - przytakuje szatynka.
- A ty masz chłopaka? - pyta starsza z nich, usilnie próbując zmienić temat.
- Chłopcy mnie nie interesują - odpowiada.
- To... masz dziewczynę? - kontynuuje Adler.
- Nie o to mi chodziło. Po prostu związki mnie nie kręcą - wyjaśnia Iree.
- Najwidoczniej to u was rodzinne - mruczy była prostytutka. Nie zdążam odpowiadać, bo nadchodzi tata.
- Złapaliśmy go. Irene, jesteś tam potrzebna. Ja już nie więc tu się żegnamy - mówi bez cienia żalu w głosie i niemal wyrywa nas z ławki.
- Tu masz mój numer - szepcze Irene. - Zadzwoń jeśli kiedyś będziesz potrzebować pomocy.
Po chwili znika za rogiem. Chowam karteczkę do kieszeni płaszcza i idę za ojcem.
- Kochani, chciałbym wam kogoś przedstawić - oznajmia uroczyście Elliot następnego dnia.
Jest ubrany bardziej elegancko niż zazwyczaj na takie okazje, ale widać charakterystyczną dla niego nutę luzu. Ma na sobie białą koszulę Ralpha Laurena i czarne spodnie, którym podwinął nogawki i oksfordki.
Obok niego stoi podobnie ubrany Daniel.
- To jest mój chłopak Daniel Hearst - obaj uśmiechają się wesoło.
- Dzień dobry, jestem Daniel - przedstawia się każdemu po kolei szatyn. Gdy podchodzi do mnie odstawia tą samą śpiewkę z podawaniem dłoni, puszczając mi przy tym oczko.
- My się już znamy - szepcze.
Popołudnie mija nam w bardzo przyjemnej, rodzinnej atmosferze. Kiedy z nikim nie rozmawiam analizuję słowa Adler.
Uczuć nie zdusisz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro