Rozdział 8 - Wielki Gatsby (czyli to i owo o imprezach)
W poniedziałek idąc na zajęcia teatralne z Irene i Julie jestem cała zestresowana. Co jeśli się ośmieszę? Vivian nie da mi żyć.
- Sher, co cię trapi? - pytała Irene. - Chociaż... daj mi wydedukować. Martwisz się, że zrobisz z siebie idiotkę?
Przytakuję. Siostra przytula mnie mocno.
- Nie martw się. Jesteś świetną aktorką. Jak robiłyśmy próbę do jakiegoś konkursu w parku, powiedział ci to obcy facet. I jurorzy też mówili, że twoja gra była świetna - próbuje pocieszyć mnie siostra.
- Ale wtedy miałam być przesadzona i melodramatyczna - mówię. - Tu chyba chodzi o prawdziwe emocje.
- Dziewczyno, to Romeo i Julia. Bardziej melodramatycznie się nie da - stwierdza Julie. Ma rację. Każdy kto czytał oryginał może to potwierdzić. Na szczęście moja Julia nie jest taka. Moja Julia jest inteligentna, pewna siebie i zawsze broni swojego zdania.
- A propos Romea, spójrz - Ire głową wskazuje mi miejsce, na które mam zerknąć. Siedzi tam Richie. Obok niego jest wolne miejsce. Odwracam się do mojej siostry, ale jej już tam nie ma. Tak samo jak Julie. Obie zajęły takie miejsca, że muszę usiąść obok "Romea" jeśli chcę dobrze widzieć.
Boję się konfrontacji. Nie widziałam go od kiedy dałam mu z liścia. Jest już trzecia lekcja, ale ja nie zauważyłam go nawet na korytarzu. Mam nadzieję, że nie będzie chciał się zemścić, ani nic w ten deseń. Nic mu nie uszkodziłam (mama mnie nauczyła jak uderzyć faceta by poczuł, ale wyszedł cało).
Siadam obok. Richie nie patrzy w moją stronę, jest skupiony na scenariuszu. Powtarza tekst piosenki. Słyszę jak nuci ją po cichu. Ma ładny głos. Niski, mocny, pewny siebie. Brzmi jak mężczyzna, a nie chłopiec, który dopiero przeszedł mutację (chociaż bliżej mu do tego drugiego). Włosy opadają mu na twarz. Wygląda tak profesjonalnie, że chociaż grałam w paru przedstawieniach czuję się przy nim jak amatorka.
Postanawiam powtórzyć moją najdłuższą kwestię. Jedną z dedukcji. Ta konkretna dotyczy właśnie Jamesa (a.k.a Romea).
- No dobrze kochani, zacznijmy przesłuchanie - pani Wright przechodzi od razu do sedna. - Panie przodem, więc rozpoczniemy od roli Julii. Potem przejdziemy do Jamesa, a potem kolejno do ról Sherlocka i Moriarty'ego, członków gangu Jamesa, Marthy z klasy Julii, Jane - wrednej dziewczyny, Patricka jej cichego wielbiciela i tych kilku mniejszych rólek, które rozdzielimy po pozostałych.
Na zajęcia teatralne uczęszcza dwadzieścia osób, z czego połowa to dziewczyny. Słyszałam, że w pierwszym roku przyjmują wszystkich, ale jeśli chcesz zostać na drugi - musisz być naprawdę wybitny. Chyba zbyt wielu takich nie ma - na sali jest raptem sześciu maturzystów.
Kiedy przychodzi moja kolej jestem kłębkiem nerwów. Gdy udaje mi się całkiem nieźle odegrać scenkę (nieźle w mojej opinii) nieco się rozluźniam.
- To teraz piosenka - mówi nauczycielka. Zapomniałam. Znowu się denerwuję. Ale jak śpiewał frontman ukochanego zespołu Elliota: Przedstawienie musi trwać.
Zaczynam pierwsze dwa wersy dosyć cicho, a pani Wright pokazuje mi ręką, żebym zrobiła to głośniej. Dochodzę do drugiej zwrotki gdy słyszę:
- Dosyć. Możesz już iść.
Mówi to z tak neutralnym wyrazem twarzy, że nie potrafię stwierdzić czy jej się podobało. W stresie wychodzę z sali i idę do szkolnego bufetu, tam gdzie pozostali. Staram się czytać książkę, ale nie mogę się skupić. Patrzę na innych - odrabiając lekcje, ucząc się, czytając czy słuchając muzyki wydają się być wręcz zrelaksowani.
We wtorek od razu po przyjściu do szkoły rzucam się na tablicę ogłoszeń. Niestety jeszcze nie ma na nim tego co mnie interesuje. Sprawdzam na następnej przerwie. I kolejnej. Kiedy w końcu daję sobie spokój i przechodzę swobodnie obok... wtedy jak na złość stoi przy nim tłumek z zajęć teatralnych. Próbuję dopchać się do tablicy, a gdy już to robię widzę zaskakujący napis:
Juliet Holmes - Sherlock Holmes Jr
Słyszę oklaski za sobą. Ktoś klepie mnie po ramieniu i wszyscy składają mi gratulacje (poza Vivian, rzecz jasna). Tego dnia rozpoczynamy przygotowania do sztuki. Nie czytałam podziału innych ról, ale mam nadzieję, że to nie Richard zostanie Jamesem.
- Jeśli jakimś cudem nie przeczytaliście jakie role otrzymaliście, to powiem wam teraz - zaczyna pani Wright. - Sherlock gra Julię, Richie gra Jamesa...
Reszta słów nie ma dla mnie znaczenia (może poza tym, że Vivian gra laskę, która się ze nie nabija - przepraszam, nie gra - występuje w tej roli), bo zdaję sobie sprawę z tego czym może się skończyć. Boże, a co jeśli on mi się spodoba. Co jeśli on dobrze całuje? Będziemy się teraz całować codziennie, nawet po kilka razy. Nieeee.
Od lat tworzę mur między sobą, a innymi. Nie pozwalam ludziom ujrzeć cząstki prawdziwej mnie, bo boję się być zraniona. To się zaczęło gdy miałam trzynaście lat. Spodobał i się chłopak i choć rozmawialiśmy kilka razy on zdał sobie z tego sprawę (zachowywałam się trochę jak stalkerka) i miałam przerąbaną resztę roku szkolnego. Nie chcę, żeby ktoś mnie zranił. Po wakacjach zamknęłam się na wszystkich, których nie uznawałam za swoich przyjaciół. Nie rozmawiałam z innymi tak często jak dawniej. Starałam się zamaskować swoje uczucia pod warstwą nieustającej powagi. Ludzie przestawali się ze mną zadawać, bo robiło się to uciążliwe. Nie chcę, żeby jakiś głupi chłopak z uśmiechem gwiazdora filmowego zburzył wszystko nad czym tak długo pracowałam.
Kiedy przechodzimy do sceny z całowaniem postanawiam zachować profesjonalizm. I zinterpretować Julię na swój własny sposób. Niech będzie jak w mojej ulubionej piosence Shawna Mendesa. Niech ma Specyficzny Smak.
- Czuję, że jeszcze nie raz mnie zaskoczysz, Julio - uśmiecha się Richie (a.k.a James). Och, tak. Nie raz go zaskoczę.
Powinniśmy teraz zacząć delikatnie nachylać się ku sobie i pocałować się w jak w filmach, ale ja rezygnuję z tego pomysłu. Niemal tuż po tym gdy wypowiada te słowa, przełamuję dzielący nas dystans i go całuję. To nie jest delikatny, uroczy pocałunek.
Przyciskam się do Richie'go i nie daję mu pola do popisu. Publiczność jest moja. Możesz odwzajemnić pocałunek, ale oklaski są dla mnie. Nasz pocałunek wygląda jak z Crazy, Stupid Love tego filmu z Ryanem Goslingiem. Kiedy kończymy patrzę Richie'mu w oczy. Ma rozszerzone źrenice.
- Sherlock, to było świetne! - klaszcze Julie.
- Sherlock, mogłabyś ze mną też zrobić coś takiego? - pyta Peter. No nie, znowu on.
- Peter, zamknij się zboku - mówi do niego Vivian. Przez ułamek sekundy myślę, że robi to w ramach solidarności jajników, ale potem zdaję sobie sprawę, że jest zwyczajnie zazdrosna.
Nigdy bym nie sądziła, że ktokolwiek będzie zazdrościł zwariowanej fangirl znanej pod nazwiskiem Sherlock Holmes Jr.
Nadchodzi czwartek. Po spektakularnym pocałunku z Richie'm rozmawiałam z nim tylko raz. Ostatnio mam wrażenie, że jakby onieśmielał w stosunku do mnie. Nie odzywa się do mnie tak często, nie próbuje mnie podrywać (to akurat dobrze) i tylko się uśmiecha. Postanowiłam go o to zapytać, jeszcze zanim zaczęliśmy próbę tego dnia.
- Hej Richie, masz chwilę? - pytam gdy widzę go na scenie, kilka minut przed rozpoczęciem próby.
- Tak, jasne - przytakuje. Podchodzę do niego i siadam obok. Nasze nogi zwisają nad kanałem dla orkiestry (ta szkoła ma własną orkiestrę). Patrzę mu w oczy. Nie lubię tego robić. Jego oczy są ciemne, zawsze patrzy takim bystrym wzrokiem. Jednocześnie mam wrażenie, że pochłania swoim spojrzeniem całe pomieszczenie. Wiem co czuje. Czuje, że jest otoczony w większości przez idiotów. Przez ludzi, którzy przejmują się liczbą serduszek na Instagramie albo tym, że ta blondynka z trzeciej b ma takie same spodnie. Ludzie, jesteśmy pokoleniem sieciówek, to normalne! Jednocześnie wzrok Richie'go mi się z kimś kojarzy i nieustannie mam wrażenie, że miałam z nim wcześniej do czynienia.
- Możemy pogadać? - pytam. Delikatnie kiwa głową. - Chciałam cię przeprosić za to, że uderzyłam cię wtedy w twarz.
- Nie szkodzi. Zasłużyłem - uśmiecha się. - Ja też chciałem przeprosić. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Zazwyczaj nie zachowuję się tak przy dziewczynach. Jestem tym co przez miesiąc będzie się na ciebie gapił, a dopiero potem zagada. Po prostu... ty onieśmieliłaś mnie tak bardzo, że chyba udawałem jakiegoś Casanovę, żeby to ukryć. Znaczy... jejku, to co mówię w ogóle nie ma sensu.
- Nie martw się, ja ciągle mówię coś bez sensu - pocieszam go. - Powinnam się zastosować do tego obrazka: Zanim coś powiesz upewnij się, że język jest podłączony do mózgu.
Richie wybucha śmiechem, a ja w myślach stwierdzam, że znów powiedziałam coś głupiego i oblewam się rumieńcem. Patrzę na mojego towarzysza, który chyba zdaje sobie sprawę z tego, że się zawstydziłam, ale go to nie rusza. Wręcz przeciwnie, śmieje się jeszcze głośniej. Po chwili dołączam do niego i nasze dziwaczne śmiechy łączą się w jeden. Nawet nie zauważamy, ale po chwili dostajemy takiej głupawki, że nie siedzimy, tylko leżymy obok siebie.
- Cześć zakochani! - macha do nas Irene. Powoli się uspokajamy i analizujemy w myślach słowa mojej siostry. Rozumiemy o co jej chodzi i odsuwamy się od siebie zażenowani.
- Widzę, że świetnie się dogadujecie - mówi pani Wright, która pojawia się znikąd obok nas. - To dobrze, że chociaż wy, bo gdy wczoraj obserwowałam grę całej obsady... w masie jesteście fatalni. B e z n a d z i e j n i. Do niczego. Jasne? Dlatego stwierdziłam, że musicie się spotkać poza szkołą, najlepiej w czyimś domu i poćwiczyć trochę, beze mnie. Zróbcie to jak najszybciej, najlepiej w ten weekend.
- Możemy się spotkać u nas - woła Ire wskazując na siebie i na mnie. Nikt nie wyraża sprzeciwu poza jedną osobą.
- Naprawdę ci się wydaje, że tyle osób pomieści się w waszym ciasnym mieszkanku? - prycha Vivian.
- Jeżeli mieści się tam cały Scotland Yard, to czemu nie zrobi tego jakaś trupa teatralna? - wtrącam i zaraz żałuję swoich słów. Mój język chyba naprawdę nie jest podłączony do mózgu. Vivian uśmiecha się z pogardą i już ma coś powiedzieć, ale wtedy znajduję naprawdę świetny argument:
- Złapiecie trochę klimatu Baker Street, co pomoże niektórym z was lepiej odegrać swoje role - mówię patrząc w oczy Vivian. Wszyscy się zgadzają, więc po chwili i ona ustępuje.
- Podam wam jutro godzinę - mówię i zbieram się do wyjścia. Obok mnie idzie Julie, która szepcze mi do ucha:
- Nie sądzisz, że mogłybyśmy się na tej Vivie-Divie lekko zemścić?
W piątek wszyscy przychodzą do mnie o siedemnastej. No oprócz Vivian, której podaliśmy inną godzinę, żeby mieć chwilę na przygotowanie. Jak się okazuje, nikt za nią nie przepada, więc wszyscy chętnie przyjęli mój pomysł. Zasuwamy zasłony w moim domu, gasimy wszelkie światła i testujemy odgłos piorunów w telefonie Petera. Synchronizujemy go z głośnikiem. Rozkładamy koc na mojej podłodze, a przed nim stawiamy małą lampkę, tak by oświetlała moją twarz od dołu. Siadam na materiale i czekamy.
Równo o szóstej rozlega się dzwonek do drzwi, a po krótkim "proszę" wchodzi Vivian. Gdy tylko mnie widzi, dostrzegam lekkie przerażenie w jej wzroku. A gdy Peter naciska "Play" i słyszymy grzmot, Vi wyraźnie się boi. Teraz czas na mój aktorski popis.
- Lubię burze - mówię głosem Luny Lovegood. - Wiesz jak łatwo jest odnaleźć spokój w czymś niespokojnym? Porządek w chaosie? A pioruny? Są jak ja - gwałtowne i niespokojne. Błyskawice - niby promień światła na niebie, a mimo to czujesz się zagrożona. Wiesz, że TO gdzieś tam jest. I to nie daje ci spokoju. Tak jak moja obecność, Vivian - widzę jak przeszywa ją dreszcz spowodowany tym, że wypowiedziałam jej imię. - Nie myśl, że nie widzę jak na ciebie działam. Przyspieszone bicie serca, strach w twoich oczach, płytszy oddech...
- O Boże - mówi przerażona. - Jesteś psychopatką.
- Córką wysoko-funkcjonującego socjopaty. Choć moje dziedzictwo w kwestii tego zaburzenia osobowości nie zostało jeszcze potwierdzone - uśmiecham się. - Przyznasz, że jest bardzo prawdopodobne.
- Taaak - jąka się Vivian. Zapomina o torebce i wybiega przerażona. Z trzaskiem drzwi, odsłaniamy rolety i wybuchamy śmiechem. Jest jednak jeszcze jedna niespodzianka.
- Wiecie co dzieciaki? - zaczyna mój ojciec z kuchni. - Przyglądałem się tej waszej scence znad mikroskopu i przyznam, że było ciekawsze niż mój eksperyment z kwasem fosforowym.
Moi znajomi gapią się na mojego tatę zdziwieni, więc prostuję:
- To komplement - po całym salonie rozbiega się głośne "Aaaach". Ja i Irene wybuchamy głośnym śmiechem. Po chwili jednak, radosna atmosfera zostaje przerwana przez...
- Jesteście podli. Zwyczajnie podli - mówi Vivian, która najwyraźniej wróciła po swoją torebkę Louis Vuitton. Jednak nie wychodzi. A szkoda.
I wtedy dzieje się rzecz niespodziewana.
- Posłuchaj, dziewczyno - zwraca się do Vivian, Sherlock Holmes. - Moja córka nie jest mściwa, więc nie wiem czym musiałaś się jej naprzykrzyć, że to zrobiła, bo na pewno niewinna nie jesteś.
- Powiem... eee... powiem... moim - jąka się brunetka.
- Oboje wiemy, że swoim rodzicom nie powiesz, bo jesteś z nimi w słabych relacjach, a gdybyś jednak postanowiła to zrobić... to wiedz, że nie boję się żadnych udziałowców w liniach telefonii komórkowych - odpowiada mój tato. - Możesz zostać w m o i m domu, ale dotkniesz mojej córki i...
Mój ojciec nie dokończył, ale najwyraźniej wiedział co robi, bo Vivian do końca próby siedziała cichutko i odzywała się tylko podczas swoich kwestii.
- Sherlie, Ire, chcecie iść dzisiaj ze mną na imprezę u braci Hearst? - pyta nas przy śniadaniu Rosie.
- Tak! - woła zadowolona Irene.
- A muszę? - pytam. Nie jestem fanką pijaństwa i głośnej muzyki. Poszłam na trzy małe dyskoteki w podstawówce, dwie w Junior High School i na bal dla osób, które zdały egzamin GSCE. Na balu było nawet fajnie, ale dyskoteki to porażka. Totalna porażka.
- Imprezy u Hearstów są legendarne - mówi Rosie. Pewnie ma rację, zwłaszcza, że jest królową życia towarzyskiego. Jako, że ja trzymam się z teatralnymi nerdami prawie się nie spotykamy w szkole. Ale Rosie nigdy się mnie nie wstydziła i jeśli widzimy się na korytarzu to zatrzymujemy się, żeby zamienić kilka słów. Pewnie była na niejednej imprezie, które mają miano legendarnych. śmiem twierdzić, że samo niektóre takimi uczyniła.
A potem coś sobie przypominam.
- U Petera Hearsta? Tego, który korzysta z każdej okazji, żeby rzucić w moją stronę jakiś sprośny tekst? W życiu nie pójdę do niego na imprezę - oznajmiam. Dorośli na słowo "sprośny" od razu patrzą w moją stronę.
- Jakiś chłopak rzuca w twoją stronę nieprzyzwoite teksty? - pyta mama zmartwionym głosem. - Dlaczego nic mi nie mówiłaś?
- Bo to tylko słowa. Kto wie, może jest kryptogejem i przez takie teksty stara się to ukryć? - pytam.
- Uważam, że powinnaś pójść na tą imprezę i stawić czoła temu chłopakowi - mówi John.
- John, nie możesz... - zaczyna mama, ale mój tata jej przerywa:
- Zgadzam się z Johnem.
- Ha! Widzisz Molly? Sherlock Holmes przyznał mi rację - przechwala się mój chrzestny. Panowie przybijają sobie zadowoleni piątki, a moja mama przykłada dłonie do policzków z miną: "Mężczyźni są gorsi niż dzieci".
- Czyli twoim zadaniem bojowym jest pójść na tą imprezę - oznajmia mój ojciec. Niechętnie przytakuję i odchodzę od stołu z zamiarem wymyślenia co na siebie włożyć.
- Sherlock, nigdy nie widziałam cię w takim ubraniu - mówi Irene gdy wchodzę do jej pokoju.
Mam na sobie czarne dżinsy rurki i czarną koszulkę z jakiegoś dziwnego materiału, który tak prześwituje, że można zobaczyć każdy element mojego stanika. Dostałam ją kiedyś od cioci ze strony mamy i miałam ją na sobie raz - żeby ją przymierzyć. Usta pomalowałam czerwoną matową szminką z Sephory (nigdy nieużywaną), a na oczach mam ciemny błyszczący cień do powiek. Sama siebie nie poznaję.
Jako, że Irene ma większe doświadczenie imprezowe ma więcej ciuchów na takie okazje. Teraz ma na sobie jasne dżinsy boyfriend z wielkimi dziurami na kolanach, spod których widać jej kabaretki. Do tego czarna, dopasowana bluzka na ramiączkach wpuszczona w spodnie. Ja zostawiłam włosy rozpuszczone, ale Ire zrobiła sobie dwa koczki na czubku głowy.
Jadąc samochodem Ire i Rosamund omawiają najnowsze plotki dotyczące braci Hearst (takie jak zeszłoroczny coming-out Daniela Hearsta), a ja zastanawiam się skąd Ire to wszystko wie. Rok szkolny trwa mniej niż miesiąc, a ona już zna wszystkie plotki dotyczące a b s o l w e n t ó w szkoły. Docieramy do willi chłopców równo o siódmej, czyli godziny rozpoczęcia imprezy, a pod ich domem już stoi mnóstwo aut. Wchodzimy i wita nas piosenka Shanguy "King Of The Jungle".
Dziewczyny od razy zajmują miejsca na parkiecie, a ja nieco przerażona stoję w kącie. Salon wielkości całego mojego mieszkania jest wypełniony ludźmi, którzy tańczą, śpiewają i piją. Ktoś proponuje mi shota, ale kategorycznie odmawiam. Wykonuję bardzo żałosny taniec polegający na kiwaniu się w rytm muzyki. Umilam sobie czas oglądaniem pięknie urządzonego wnętrza.
Białe ściany, a na nich abstrakcyjne obrazy, biała, skórzana kanapa z narożnikiem i siedemdziesięcio-calowy telewizor. Na komodzie przy ścianie stoją przekąski. Biorę jednego czipsa, ale zaraz tego żałuję. To fromage - smak, którego nienawidzę. Potem biorę innego czipsa takiego o paprykowym smaku i zaraz zjadam całą garść. Chce mi się pić.
Nie chcę wyjść na wścibską i chodzę po pokoju, licząc, że spotkam gospodarza, który wskaże mi kuchnię. Po chwili widzę Petera i macham do niego. Zmierza w moją stronę i wita się wesoło:
- Cześć Sherlock. Nie sądziłem, że cię tu spotkam - uśmiecha się. - Potrzebujesz czegoś?
- Mógłbyś zaprowadzić mnie do waszej kuchni? Chciałabym się napić czegoś bezalkoholowego - mówię.
- Jasne, to tuż za rogiem. Możesz śmiało korzystać, nie martw się - mówi Peter, jakby czytając mi w myślach.
Siadam przy barze w kuchni, a Peter podaje mi szklankę i pyta czego chcę się napić.
- Cola, Sprite, Dr. Pepper, a może woda? - pyta otwierając lodówkę.
- Masz może Sanpellegrino o smaku pomarańczowym? - ze wszystkich napoi gazowanych, to mój ulubiony.
- Jasne, uwielbiam go - uśmiecha się ciemnoblond gospodarz. - Z lodem?
Przytakuję. Peter nalewa mi napój, a ja wypijam go z prędkością światła. Proszę o dolewkę, a po chwili opróżniam całą puszkę. Wychodzimy z kuchni.
- Gdzie tu jest łazienka? - pytam. Muszę krzyknąć, żeby Peter usłyszał coś poza ustawionym na fulla "All Falls Down".
- Na piętrze, trzecie drzwi po... - nie słyszę ostatniego słowa, bo robi się jeszcze głośniej. Zakładam, że to trzecie drzwi po prawej.
Nigdy nie ufaj intuicji.
- O... przepraszam... Elliot? - za drzwiami znajduje się sypialnia. W której siedzi dwóch facetów. Elliot i jakiś chłopak bez koszulki. To chyba ten słynny Daniel Hearst.
- Nie szkodzi. Właśnie chciałem powiedzieć Danielowi, że nie musimy się spieszyć - uśmiecha się Elliot. Daniel patrzy na niego po czy wybuchają śmiechem.
- Szukałaś łazienki? - pyta straszy Hearst jakby czytając mi w myślach. Przytakuję.
- To naprzeciwko - mówi. Przyglądam mu się uważniej. W rysach widać podobieństwo do Petera, ale ma inny kolor włosów. Jego są brązowe i ułożone na żel, a Peter jest ciemnym blondynem z nieco bardziej rozczochraną czupryną (choć widać, że obaj bracia przywiązują wagę do wyglądu). Przyglądam się jego zielonym oczom i dobrze zarysowanej żuchwie, kościom policzkowym i pełnym ustom i stwierdzam, że jest bardzo przystojny.
- Siadaj - Daniel wskazuje na fotel naprzeciw łóżka. Gdy zajmuję miejsce on zakłada koszulkę, zakrywając swoje mięśnie brzucha (i ja, i Elliot jesteśmy nieco zawiedzeni). - Pewnie jakaś upita laska płacze w wannie, bo przyłapała swojego faceta z inną, więc tamta łazienka może być nieco zajęta. Jeśli chcesz, skorzystaj z mojej.
Uśmiecham się do chłopaków i zamiast pójść do toalety mam ochotę zarzucić ich pytaniami.
- Skąd się znacie? - zaczynam. Elliot bierze swojego chłopaka za rękę i mówi:
- Poznaliśmy się na wyjeździe integracyjnym dla studentów naszego uniwerka - w czerwcu. Potem spotykaliśmy się coraz częściej i jakoś tak samo wyszło. A za tydzień będziemy razem uczyć się ekonomii!
- Mówisz jakby to byłą najcudowniejsza rzecz na Ziemi - wzdycha Daniel. - Elliot to wieczny optymista.
- Coś o tym wiem - uśmiecham. - A jak na to wasi rodzice?
- Moi są bardzo tolerancyjni, nie mają nic przeciwko - mówi Daniel. - Ojciec Elliota był nieco z a s k o c z o n y, ale już mu przeszło. A tak z innej beczki, nie bawisz się? Nie podoba ci się?
- Co? Nie, tylko... - nie wiem czy mówić prawdę, ale decyduję się na zwierzenia. - ...ja po prostu boję się, że zrobię coś głupiego i ludzie będą mi to wypominać.
- Oni? - dziwi się szatyn. - Są tak wstawieni, że jutro nie będą niczego pamiętać.
- Czyli mogę robić co chcę? - pytam.
- Tylko się nie rozbieraj, nie całuj z nikim i... nie pij shotów. Ja sam ich nie piję - radzi chłopak mojego kuzyna.
- Jesteś jak Jay Gatsby? Nie bawisz się dobrze na swoich imprezach? - pytam wychodząc.
- Skąd pomysł, że się źle bawię? Bawię się doskonale! - woła, po czym całuje Elliota. Uśmiecham się i zamykam za sobą drzwi. Wchodzę do salonu i zajmuję miejsce obok mocno wstawionej Irene na środku parkietu. Leci "Queen" Shawna Mendesa.
Moja siostra ma na głowie plastikowy diadem i śpiewa (a raczej drze się wniebogłosy) razem z piosenkarzem. Stoi pośrodku tłumu, który razem z nią wykrzykuje słowa refrenu. Biorę garść czipsów i próbuję dołączyć do Ire.
Ale wiem, że się nie uda.
Moja siostra jest królową. To jej poświęca się najwięcej uwagi, ona jest rodzinną ekstrawertyczką, ja jestem ambiwertyczką. To ona gra główne role w przedstawieniach (zazwyczaj). To ona jest zapamiętywana jako "córka Sherlocka Holmesa". Tak po prostu jest i dobrze mi z tym. Bo mogę się skupić na czymś innym.
- I can promise you/ Yes, I am a dreamer, too! - śpiewam, kilka minut później. Zawsze lubiłam tą piosenkę. Ja sama jestem marzycielką, więc miałam wrażenie, że "Dreamer" Axwell Λ Sebastian Ingrosso jest dla mnie. Nawet jeśli tak nie jest. Od czego są marzenia.
Pijani imprezowicze przypominają mi nieco zombie, ale szybko przestaje mi to przeszkadzać. Tańczę na środku parkietu, śpiewając piosenkę, którą znam na pamięć. Czuję, że jestem w centrum zainteresowania, ale nie dlatego, że wylałam na siebie sok lub zrobiłam coś głupiego (a zazwyczaj tylko tak mogę sprawić by wszyscy na mnie patrzyli), ale dlatego, że robię coś co lubię.
I wiecie co? Kocham to uczucie.
Tańczę jeszcze kilka piosenek, a potem podchodzę do stołu z przekąskami i zjadam cukierka. Po chwili obok mnie widzę znajomą twarz.
- Richie, nie wiedziałam, że cię tu spotkam - posyłam mu śmiech. Patrzę, że chce napić się alkoholu. - Nie rób tego. Nawet gospodarz odradzał mi te shoty. A miejscowy Gatsby chyba coś o tym wie.
- Gatsby? Chłopak źle się bawi? - dziwi się Brook.
- Nie wiem. Utknęło mi to przezwisko. Danielu Hearście: przypięłam ci łatkę. Przykro mi - patrzę w oczy Richiemu, który szybko się odwraca i zaczyna wodzić wzrokiem po suficie. Przez chwilę milczy, ale zaraz wypływa z niego potok słów:
- Słuchaj, jeszcze raz przepraszam, że robiłem te wszystkie głupie rzeczy. Jesteś naprawdę świetną dziewczyną, a ja nigdy nie byłem uczony w kwestii relacji międzyludzkich, starzy całe życie mieli mnie gdzieś i teraz jak cię poznałem to nie do końca wiedziałem co ze sobą zrobić i...
- Och, zamknij się i ze mną zatańcz - śmieję się, bo taki tytuł ma piosenka, którą puszcza DJ.
Richie uśmiecha się, po czym berze mnie za rękę i idziemy na parkiet. Tańczymy, a ja na chwilę zapominam, jakie są skutki nadmiernego przywiązania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro