Rozdział 7 - Ostatnia (miejmy nadzieję, że nie) Wieczerza
"Jesteś dobrym Sherlockiem Holmesem Juniorem. Jesteś dobrym Sherlockiem Holmesem Juniorem. Jesteś dobrym Sherlockiem Holmesem Juniorem."
Ta myśl nie pozwala mi spać. Przewracam się z boku na bok, a budzik na mojej szafce nocnej wskazuje na pierwszą trzydzieści. Wstaję i stwierdzam, że potrzebuję mięty.
Schodzę do kuchni w celu zrobienia sobie herbaty gdy słyszę:
- Ty też nie możesz spać? - John siedzi przy stole z białym kubkiem w dłoni. Ma podkrążone oczy i rozczochrane włosy. Wygląda jak cień samego siebie. Nic dziwnego, że go nie widziałam.
- Och, John nie zauważyłam cię - mówię, wkładając torebkę z herbatą do kubka.
- Jak mawia twój ojciec: Patrzysz, ale nie widzisz, John - uśmiecha się. - A właśnie w kwestii twojego ojca...
- On już taki jest, odpuść mu - przerywam. - Wiem, wiem.
- Nie. To fiut. To totalny fiut i miej tego świadomość - słyszałam różne określenia dotyczące mojego ojca, ale nie słyszałam, żeby ktoś kiedykolwiek go nazwał tak, jak John przed chwilą. Chociaż on i mój ojciec przeżyli ze sobą takie chwile, że nie wcale się nie dziwię, że mój chrzestny go tak nazywa.
- Zmieniając temat; myślisz, że kawa pomoże ci zasnąć? - patrzę zdziwiona na zawartość kubka mojego towarzysza w bezsenności.
- Zbożowa. Dobra na każdą porę dnia i nocy. A w takich sytuacjach jak ta, nawet nie liczę na to, że zasnę - tłumaczy John.
- Dlaczego?
- Powracają wspomnienia. Te najgorsze. Są jak zapętlony pokaz slajdów. Nie mam nad nimi kontroli.
- Nie przeszkadza ci to? - dziwię się.
- Jutro będzie. Nie zdziw się, jak będę niewyspany i marudny - śmieje się doktor Watson.
- Ale dlaczego nic z tym nie robisz? - dopytuję się.
- Wyobraź sobie, że możesz pozbyć się wszystkich przykrych wspomnień ze swojego życia i wszystkiego co jest z nimi związane. Skorzystasz z tej okazji? - pyta.
- Tak... Chociaż... - zastanawiam się. To trudne pytanie.
- Ja bym tego nie zrobił. Bo widzisz, każdemu złemu wspomnieniu towarzyszy dobre. Gdybym nie pojechał na wojnę w Afganistanie i nie wrócił z niej z traumą, nie znalazłbym współlokatora, twój ojciec nadal byłby pozbawionym uczuć socjopatą i byś się nie urodziła. Mary umarła, ale zdążyła urodzić dziecko i przeżyć ze mną całkiem szczęśliwe miesiące. Eurus zamknęła nas w Sherrinford i uczyniła pionkami w swojej chorej grze, ale to gra zmusiła twoich rodziców do wyznań - opowiada John.
- Jakich wyznań? - pytam, a mój chrzestny już otwiera usta, ale nagle słyszę dźwięk z sypialni rodziców:
- Sherlock, śpij ciszej. Miałam ciężki dzień - to moja mama.
- Akurat ty nie powinnaś się cieszyć dużą ilością klientów - a ten jest sarkastyczny, nawet o drugiej w nocy.
- Po prostu przestań chrapać - gniewa się Molly Hooper-Holmes. Mój ojciec wzdycha i znów zapada cisza.
- Na pewno nie takich wyznań - uśmiecha się Watson. - Eurus powiedziała Sherlockowi, że jeśli nie wyciągnie z Molly słów "Kocham Cię" ona ją zabije. Ale miał jej nie mówić, że grozi jej niebezpieczeństwo. Molly stwierdziła, że nie może mu tego powiedzieć, bo to prawda. Chyba, że on powie pierwszy. No więc powiedział.
- Ale szczerze? - mam coraz więcej pytań.
- Skąd mam wiedzieć. Wyglądało na szczere, ale twój ojciec to świetny aktor. Potem jakimś cudem się pobrali. Czasem to, że ktoś nas do czegoś zmusza może mieć pozytywne skutki.
- To jak radzisz sobie ze wspomnieniami? Na przykład z widokiem czyjejś śmierci? - pytam.
- Pozwalam im popłynąć. Pływają w mojej głowie przez jakiś czas, a potem toną i o nich zapominam. Gdybym je tłumił, kiedyś straciłbym nad nimi kontrolę i wybuchłyby. A wtedy to ja bym się w nich topił - mówi filozoficznie John.
- Aha - przytakuję i kończę herbatę. - Mam takie pytanie. Tak z ciekawości - jakie wspomnienie prześladuje cię dzisiaj?
- Eurus.
- Moja psychopatyczna ciocia?
- Tak - po tym słowie zapada cisza. Przyjemna cisza wypełniona melancholią. Przyglądam się przyjacielowi mojego ojca. Jest o dwa lata starszy od Sherlocka, ale na co dzień tego nie widać. Teraz gdy jest poczochrany i bledszy niż zazwyczaj widzę, że się starzeje. Choć uważam, że jest całkiem przystojnym facetem.
- Twój stary to fiut, pamiętaj o tym - odzywa się po chwili mężczyzna, którego przed chwilą opisałam. - I przypominaj mu o tym co jakiś czas.
- Może w każdy poniedziałek zapiszę mu w kalendarzu: "Jesteś fiutem" - śmieję się.
- Nie to miałem na myśli. Zbuntuj się... czasami - dodaje, gdy widzi, że wstaję z krzesła.
Już mam wyjść, ale po chwili przypominam sobie, że chciałam zadać mu jeszcze jedno pytanie.
- Dlaczego mojego ojca nie odwiedzają duchy z przeszłości? - mówię.
- Może on po prostu w nie nie wierzy - uśmiecha się John.
Sobota mija mi na czytaniu Atlasu Chmur, a po obiedzie gdy lekturę mam za sobą wpadam na pomysł. Podchodzę do regału w salonie i szukam kartonu z pendrive'ami. Gdy już go znajduję wybieram biały podłużny pendrive z zawieszką "3-5". To z okresu kiedy ja i Irene chodziłyśmy do przedszkola. Podłączam go do mojego laptopa i wybieram tryb "Pokaz" po czym siadam wygodnie na łóżku i oglądam zdjęcia i nagrania z okresu mojego beztroskiego dzieciństwa.
- Hej, spójrz na tego niebieskiego motylka - słyszę głos trzyletniej mnie. Mam na sobie różową sukienkę, a moje czarne loczki sięgają mi do ramion. Nie chodzę. Skaczę, a wraz ze mną, moja fryzura.
- Tato jak on się nazywa? - pyta mała Irene. Ona też ma różową sukienkę, a jej włosy są tej samej długości co moje. Gdyby nie ich kolor wyglądałybyśmy identycznie.
- Skąd ja ma to wiedzieć? - słyszę głos zza kadru i wiem, że to mój ojciec. Brzmi tak samo jak obecnie, ale jest weselszy.
- To brassolidae - tłumaczy John mi, mojej siostrze i Rosie. Pamiętam, że to była moja pierwsza wizyta w londyńskim zoo.
Zaraz potem widzę kilka zdjęć. Na większości jestem razem z Irene, ale jeśli chodzi o to, która ma więcej zdjęć sama - to, o dziwo, jestem to ja. Jest nawet filmik ze mną i moim ojcem.
- Hej, Sherlocki - słyszę głos mojej mamy. - Sherlocku Seniorze, przy Sherlock Junior wyglądasz na staruszka. Jak się z tym czujesz?
- Mam nadzieję, że Sherlock Junior nie będzie mi tego wypominać. Nie będziesz, prawda?
- Nie - zadzieram głowę, by spojrzeć tacie w oczy. W moim wzroku widać uwielbienie. Tata się uśmiecha i czochra moje włosy.
- Kiedyś na pewno to zrobisz. Ale na szczęście mam jeszcze jakieś trzynaście lat, zanim mi się zbuntujesz - śmieje się.
Ostatnie nagranie przedstawia krzątaninę przed moim pierwszym dniem w szkole. Ja i Ire mamy na sobie granatowe mundurki i uśmiechamy się od ucha do ucha. Właściwie nie dziej się nic konkretnego.
A gdy film się kończy, wracam do rzeczywistości. Do rzeczywistości, w której ojciec sporadycznie okazuje mi uczucia, a ja palę papierosy by zwrócił na mnie uwagę.
W niedzielę jemy obiady u Mycrofta i Elliota. Zazwyczaj ubieramy się elegancko na tą okazję, ale dzisiaj mój tata oznajmia:
- Włóżcie trampki i bluzy z kapturem. Chcę go wkurzyć - nikt nie wyraża sprzeciwu. Wszyscy uwielbiamy wkurzać Mycrofta. Okazuję się, że ja i Irene wyglądamy tak samo. Jak na nagraniu z zoo. Tylko, że zamiast sukienek mamy na sobie bluzy z GAP'a, czarne dżinsy i vansy. Wyglądamy jak wandale. Rosie też się tak ubrała. Moja mama wybrała białą bluzę oversize i jasne dżinsy, a Sherlock i John są ubrani w identyczne dżinsowe koszule i czarne spodnie.
- Zatrzymam taksówkę - proponuje Irene.
- Nie trzeba. Pożyczyłem nowego Astona Martina od pani Hudson i będę prowadził - oznajmia Sherlock.
- Będziesz prowadził? Jesteś tego pewien? - moja mama jest wyraźnie zaskoczona. Nie ona jedna. W mieście tata jest nawet przyzwoitym kierowcą, ale jak tylko wyjeżdżamy z Londynu, osiąga dzikie prędkości. Wyprzedza wszystkich na drodze i puszcza głośno Highway To Hell.
- Sherlock, co ty - tu pada dosyć niecenzuralne słowo, a ja nie mam zamiaru go cytować - robisz? Wszystkich nas pozabijasz! - krzyczy Watson.
- John, nie przeklinaj przy dzieciach, do jasnej cholery - cóż za hipokryzja mamo. Naprawdę.
- Ludzie, po prostu się zamknijcie! - krzyczy Rosie. - Wiecie, że nie wolno rozpraszać kierowcy.
Ta coś o tym wie. Niedawno zrobiła prawko. Ponoć John tak na nią krzyczał w aucie, że każda lekcja kończyła się płaczem i krzykiem: "Nie będę więcej z tobą jeździć!"
A teraz codziennie dojeżdża do szkoły swoim samochodem. Odkładała przez trzy lata, żeby kupić używaną hondę jazz sprzed pięciu lat. Nie jest to duże auto, ale dla jednej osoby w sam raz. Zazwyczaj ja jeździłam razem z nią, bo moja stara szkoła była jej po drodze. Teraz uczymy się w jednej szkole, więc może znów zgodzi się mnie podwozić? Czuję, że nie wytrzymam w dusznym autobusie pełnym rozchichotanych siedemnastolatek i nabuzowanych testosteronem chłopaków. W piątek w autobusie puścili jakiegoś rapera XXXTentacion, czy jakoś tak. Jak można słuchać rapu? I to na maksa? Wiem jedno. Jeśli pójdę do piekła to z pewnością będą w nim puszczali rap.
- Rosie, chciałabyś podwozić mnie do szkoły? - pytam gdy wysiadamy z auta.
- A co? Nie wytrzymujesz muzyki, którą puszczają uczniowie w autobusie? - strzał w dziesiątkę.
- Tak.
- Pewnie, tylko na to czekałam. Irene ty też chcesz? - moja siostra przytakuje, a ja uśmiecham się z zadowolenia. Minął dopiero tydzień szkoły, czyli byłam skazana na autobus raptem pięć razy, ale już mam dość. Na szczęście mam też kogoś kto mnie poratuje.
- Witajcie, obiad już prawie gotowy - mówi swoim oficjalnym tonem Mycroft. Zaraz... on nie ma nieoficjalnego tonu. Zawsze mówi wszystko jakby był w pracy.
Zawsze wygląda jakby był w pracy. Staroświecki szary garnitur i kamizelka. I jeszcze ten zegarek na łańcuchu. Brrr.
Siadamy do stołu, a kobieta, którą Mycroft zatrudnia by mu gotowała wnosi jedzenie na stół.
- Grillowany stek z dzikiego łososia - mówi Christine, bo tak ma na imię trzydziestolatka, która ma zaszczyt pracowania dla mojego wuja.
W naszym domu żartujemy, że Christine nie jest tylko kucharką, jeśli wiecie co mam na myśli. Dziewczyna jest bardzo atrakcyjną blondynką, a gdy się pochyla doskonale widać jej...
- Usiądź Christine - mówi Mycroft.
- Później proszę pana - uśmiecha się i seksownym krokiem wraca do kuchni.
- Widzę, że bardzo elegancko się ubraliście - kpi starszy Holmes. - Ładne poszanowanie dla uroczystych okazji, bracie.
Mój ojciec patrzy na mnie wzrokiem pełnym udawanej powagi, a ja odpowiadam mu tym samym. Po chwili on nie wytrzymuje i wybucha śmiechem, a ja razem z nim.
- Widać, że niedaleko pada jabłko od jabłoni - wzdycha wuj.
- I bardzo dobrze. Sherlock Holmes to geniusz - kiedy nadchodzi czas konfrontacji z Mycroftem wszystkie spory schodzą na drugi plan. Wiecie - to tak jakby podczas wojny domowej obie strony zjednoczyły się do walki z najeźdźcą z zewnątrz, który chce skorzystać z okazji, że państwo jest rozbite.
- Którego masz na myśli? - żartuje mój ojciec.
- Obu - Mycroft przewraca oczami. Nie przepada za mną zbytnio. Czyżbym zbyt mocno przypominała tatusia?
- Przepraszam za spóźnienie - woła Elliot wbiegając do salonu. Poprawia krawat i głośno zajmuje miejsce obok Rosie (jak możecie się domyślić rumieni się jak burak), a Myc posyła mu groźne spojrzenie. Przychodzi Christine i zajmuj miejsce przy Mycrofcie. Zmieniła ubranie - z fartucha na elegancką jasnobłękitną sukienkę za kolano.
Ona tego nie widzi, ale dłoń jej chlebodawcy nieznacznie zbliża się do jej dłoni, podczas gdy ona robi maślane oczy do Johna. John robi zakłopotaną minę, a Mycroft posyła mu bardzo agresywne spojrzenie. Boże, ta rodzina naprawdę mogłaby dostać swoje reality show. Albo telenowelę.
Po jedzeniu przenosimy się do salonu gdzie Christine nalewa wszystkim herbatę, a potem znów siada obok Mycrofta, zachowując jednak spory dystans.
- Zatem, Sherlock jak ci idzie nauka gry na skrzypcach? - Myc próbuje zacząć konwersację.
- Jest... - jąkam się.
- Może nam coś zagrasz? - proponuje wuj, a ja mogę się założyć, że w jego oczach pojawił się szatański błysk.
Cholera. Nie grałam nic od zakończenia roku szkolnego. Ale takich rzeczy chyba się nie zapomina, co nie?
- Elliot ma jedne w pokoju. Próbowałem go namówić na grę, ale woli gitarę. Elliocie, zaprowadź Sherlock do siebie - prosi Mycroft.
- Oczywiście - Elliot podrywa się z krzesła i idziemy do niego. Jego pokój jest cztery razy większy od mojego. Na ścianach wiszą projekty ubrań (Elliot postanowił, że zostanie projektantem porównywalnym do Diora - wymyślił już perfumy o nazwie El Holmes). Wielkie dwuosobowe łóżko jest starannie pościelone, a na podłodze nie ma żadnych śmieci czy ubrań. Ogromne biurko stanowi centrum życia w tej sypialni. Jest tu wszystko - laptop, podręczniki, zeszyty, płyta Queenu, szkicownik, słuchawki i cała sterta gratów.
Skrzypce Elliota są schowane w szafie. Strzepuję kurz z futerału gdy słyszę pytanie:
- Co mu zagrasz?
- Zaimprowizuję - odpowiadam kuzynowi.
- Wymyślisz coś na poczekaniu? Nie jesteś Mozartem, Sherlock! - mówi.
- Chodzi mi o to, że jak mnie poprosi o coś konkretnego to to mu zagram - Ellie patrzy na mnie spojrzeniem mówiącym "Nie bądź taka pewna siebie".
Wracamy w milczeniu do salonu. W korytarzach tego domu można się łatwo pogubić. Cztery drzwi na lewo, dwa na prawo, skręcasz w stronę obrazu z kobietą w peruce i zaraz masz salon.
- Braciszku, powiedz szczerze - zaczyna mój ojciec tuż przed tym jak zamierzamy wejść do pokoju. Zatrzymujemy się w tym samym czasie. - Co jest między tobą a Christine?
Ooooch, tej historii chętnie posłucham.
- Nic - jest moją pracownicą - słyszę Mycrofta.
- Bo wiesz jakoś tak dziwnie blisko trzymałeś dłoń, dzisiaj podczas posiłku - niemalże widzę złośliwy uśmiech na twarzy taty.
- Sugerujesz, że miałbym złamać zasadę, której trzymam się przez całe życie? - mówi Myc poirytowany. Wszyscy znamy tą zasadę. - Przywiązanie cię zdradzi.
- Nie musisz się tego obawiać ze strony Christine. Chyba za dobrze jej płacisz, żeby miała cię zostawiać.
- Może ona też... - ale tego się nie dowiedziałam, bo Elliot czując, że zaraz wybuchnie awantura, popycha mnie delikatnie i wchodzę do pokoju.
- Już jesteśmy! - woła wesoło mój kuzyn.
- Dobrze, Sherlock co nam zagrasz? - uśmiecha się mój tato.
- Co byś chciał, Mycroft? - pytam.
- Nic konkretnego. Daję ci wolną rękę - odpowiada wujek z miną "I'll destroy you". Zastanawiam się przez chwilę i wybieram Hallelujah. Delikatnie poruszam smyczkiem i niczym Lindsey Stirling kołyszę się, grając.
Znam ten utwór bardzo dobrze, słyszałam chyba wszystkie możliwe wykonania. Zagrałam to w zeszłym roku na święta, razem z Irene, która towarzyszyła mi przy fortepianie. Spędzaliśmy te święta na Baker Street, a nie u dziadków, którzy byli wtedy w Kanadzie.
Mam dobre wspomnienia z tą piosenką. To jej słuchałam z tatą w okresie przedświątecznym. Pomagałam mu zrobić gofry (oboje jesteśmy równie dobrymi kucharzami). To był jedyny raz kiedy usłyszałam od taty te słowa, które chce od rodziców usłyszeć każde dziecko (nie to nie jest: "Podwyższę ci kieszonkowe"). Miałam trzynaście lat. Ani wcześniej, ani później tata nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha.
Dochodzę do fragmentu, przy którym to powiedział. Gdyby ktoś śpiewał padłyby teraz słowa: "Baby I have been there before/ I know this room, I've walked this floor". Uśmiecham się i odpowiednio przesuwam smyczkiem. Wychodzi idealnie.
Gdy kończę piosenkę, słyszę za sobą brawa. Przed sobą też. Oklaskują mnie wszyscy. Ci, którzy wyszli z salonu przed rozmową, którą podsłuchałam, oklaskuje mnie Elliot, mój ojciec. Tylko Mycroft porusza dłońmi powoli, jakby odzyskiwał w nich czucie. Wygląda na zdumionego. Jednak umiem grać.
- Masz talent - mówi Christine, a ja się uśmiecham.
Nie dlatego, że mnie oklaskiwali, nie dlatego, że Mycroft jest w szoku, nie dlatego, że Christine skomplementowała moją grę, ale dlatego, że tata chyba wie, czemu wybrałam tę piosenkę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro