Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 - Juliusz Cezar (czyli ego mojego ojca)

Przyszedł piątek. Pani Wright wręcza nam scenariusze i omawiamy piosenki, które pojawią się w musicalu. Myślimy o Me, Myself & I, które zaśpiewa Julia. Belferka wyjaśnia nam jej osobowość.

- Julia myśli, że nie potrzebuje nikogo poza sobą. Czuje się otoczona przez idiotów. Do Romea... 

- Romea? Proszę pani Romeo Moriarty to najgłupsza zlepka jaką słyszałem. Nie lepszy byłby James Junior? - proponuje Richard.

- W sumie. James & Juliet jest chwytliwe - zgadza się nauczycielka. - Wracając, podchodzi do Jamesa (wykreślcie to w scenariuszu i zamieńcie) dosyć sceptycznie, traktuje go jak podłego dupka. Dlatego chcę dać jej True Love, gdy będzie zastanawiała się nad szczerością swoich uczuć w stosunku do Ro... do Jamesa. On z kolei będzie śpiewał bardziej klasyczne kawałki typu Somebody To Love, albo I Was Born To Love You albo...

- Stayin' Alive! - krzyczy podniecony Richie.

- Czemu? - dziwi się pani Wright, ale ja i Irene wiemy czemu. Jako jedyne.

- To moja ulubiona piosenka, proszę - błaga Richie.

- Nie ma takiej opcji. No dobrze, to niech każdy zapisze tutaj, kogo chciałby grać - kocham panią Wright. Jest jedyną znaną mi osobą, która z robienia komuś wymówek potrafi tak zgrabnie przejść do kontynuowania swojego wykładu tak, żeby po chwili inni zapomnieli, że musiała komuś czegoś odmawiać. Ciekawe czemu nie robi w polityce - taka umiejętność byłaby w niej wielce przydatna.

Zajęcia teatralne są dzisiaj ostatnie, więc na dźwięk dzwonka wzdycham z ogromną ulgą. Nareszcie wrócę do domu i spokojnie coś poczytam. Chociaż, najpierw odrobię lekcje. 

- Sherlock, poczekaj chwilę. Muszę cię o coś zapytać - woła mnie Richie.

- Słucham - niech się chłopak streszcza. W domu czeka na mnie herbata. I ciastka. I może skończę Atlas? 

- Chciałabyś poćwiczyć ze mną rolę przy kawie? Tu niedaleko jest Costa. Może nie lubisz sieciówek. Bo kilka oryginalnych lokali też znam - proponuje.

- Ech - wzdycham. Jak mu odmówić?

- Co jest?

- Żałuję, że nie powiedziałam, ze moją ulubioną sztuką Szekspira jest Makbet, a ja chcę naśladować główną bohaterkę - mówię.

- Nie przestraszyłbym się.

- A gdybym ci powiedziała, żebyś mnie nie podrywał?

- Spytałbym dlaczego.

- Gdybym odpowiedziała, że jestem lesbijką?

- Powiedziałbym, że to wielka strata dla wszechświata - pochyla się nade mną, a ja korzystam z okazji i daję mu z liścia. Richie łapie się za policzek. Odchodzę.

Wracam na Baker Street z Ireen, zwykłym autobusem, bo wszystkie szkolne już odjechały. Rozmawiamy o nowym liceum - od nauczycieli poczynając, na jakości dań ze stołówki kończąc. Mam wrażenie, że Ire powstrzymuje się by mnie o coś nie zapytać. Kiedy tylko kończą nam się tematy i nastaje cisza, ja wybucham.

- O co ci chodzi? O co chcesz mnie zapytać? Widzę, że się powstrzymujesz - wszyscy wokół się gapią. No cóż.

- Ja... no bo... Richie. Co jest między nim, a tobą? Bo zachowujesz się jakby ci się podobał - wypala siostra.

- To najwyraźniej zachowuję się nieadekwatnie, bo ON MI SIĘ NIE PODOBA - wypowiadam te słowa bardzo dobitnie, żeby zrozumiała. Znów milczę. Nagle coś sobie przypominam.

- Cholera - wołam. Irene patrzy na mnie zdziwiona. Jeszcze miesiąc temu byłam purystką językową.

- Co jest?

- Julie. Obiecałam, że nauczę ją dedukcji. Umówiłyśmy się... na przedwczoraj! - krzyczę gdy wysiadamy z autobusu.

- To zadzwoń do niej, do diabła! Czy ty nie potrafisz radzić sobie z ludźmi? - gniewa się moja siostra. Po chwili słyszę jedno z jej westchnięć oznaczających rozczarowanie. To konkretne jest przeznaczone tylko na moje aspołeczne zachowania. Słyszę je dość często.

Drżącymi rękoma biorę komórkę do ręki i wybieram numer do Julie.

- Halo? To ja Sherlock, nie przeszkadzam? - pytam. Ire przewraca oczami.

- Nie, Sher. Właśnie nudzę się w swoim pokoju - po głosie Julie nie jestem w stanie stwierdzić czy to ironia, czy rzeczywiście jej się nudzi.

- Bo ja chciałam przeprosić za to, że zapomniałam o nauce dedukcji. Ludzie nie umawiają się za mną zbyt często, więc ja nie... 

- Nie martw się, ja też zapomniałam - przerywa mi koleżanka. - Nie gniewam się. Rozumiem, że pierwszy tydzień w nowej szkole jest ciężki i mogłam nie wyskakiwać z taką propozycją dzień po rozpoczęciu roku.

Jestem zdumiona. Julie nie dość, że się nie gniewa to zachowuje się jakby to była jej wina. Nigdy się nie spotkałam z takim zachowaniem. 

- Gdybyś chciała... możemy to nadrobić w ten weekend albo nawet dzisiaj - proponuję.

- Przepraszam, ale nie mogę. W ogóle to nie powinnaś zawracać sobie tym głowy. To głupie, że cię o to poprosiłam. Zapomnij. Dedukcja mi się nie przyda. Nieważne. Muszę kończyć, miłego weekendu - słyszę potok słów wydobywający się z ust Julie.

- Miłego... - dochodzi do mnie dźwięk oznajmiający koniec połączenia, więc chowam komórkę do kieszeni i wchodzę z Irene do mieszkania.

- Będziesz startować do roli głównej? - pytam.

- No coś ty. Przecież nie proponowałabym ci grania Julii, gdybym sama chciała to zrobić - siostra wyjaśnia mi swój tok rozumowania. Gdy dochodzimy do drzwi naszego mieszkania otwiera nam mama. W piątki zazwyczaj kończy pracę wcześniej i jest w domu zanim wrócimy ze szkoły. O dziwo w domu są już wszyscy. I jakaś osoba, której nie znam. Pewnie klient.

- I wtedy tak nagle zniknął... - żali się osoba. To kobieta, na oko czterdziestoletnia, klasa średnia wyższa, rozwódka, mieszka na przedmieściach z dwunastoletnią córką. Pracuje jako prawniczka. 

- Nuuuudy - wzdycha Sherlock, a ja uśmiecham się pod nosem. Kobieta otrzymała niewerbalny znak mówiący, że ma sobie iść. Ta jednak uporczywie namawia go do zajęcia się jej sprawą. Przedstawia kilka argumentów, co utwierdza mnie w przekonaniu, że jest prawniczką. W pewnym momencie daje za wygraną i wychodzi.

- Czemu to zrobiłeś? Ona naprawdę potrzebowała pomocy - mówi John.

- Jak tak, to idź i jej pomóż - wzdycha Holmes. Patrzę na niego z wyrzutem. Nie wiem jaki problem miała kobieta, ale widać, że naprawdę się martwiła. Szesnaście lat wychowywania dzieci nie sprawiło, że mój tata przestał być dupkiem. A jeśli jest mniejszym dupkiem niż był, to nie chcę wiedzieć jaki był zanim się urodziłam.

- To jak wam dzień minął? - to pytanie przerywa chwilową ciszę.

- Dobrze, tato - mówię, nadal rozczarowana brakiem uczuć ze strony mojego ojca.

- Wiesz, jutro... gdzie, w poniedziałek mamy casting do szkolnej sztuki teatralnej. Sher jest moją faworytką do roli głównej - kocham cię Irene. Twoja paplanina zawsze sprawia, że wszystkie wcześniejsze problemy jakoś magicznie znikają. Lubię jak problemy znikają. Wtedy mogę wymyślać fanfiki do Harry'ego Pottera. Albo myśleć o najnowszym sezonie Stranger Things. Albo o czymś jeszcze innym. 

- A ty nie startujesz? - pyta ojciec. Oczywiście. On zawsze wierzy w nią. Ja jestem "Ta Gorsza". Wszyscy tak uważają. Moja siostra może i jest nieznośna, ale wszyscy ją kochają. Moja siostra ma charyzmę i mogłaby pociągnąć za sobą tłumy. Gdy w gimnazjum było głośno na lekcji, a ona krzyczała "Zamknąć się!" to słuchali jej częściej niż tej nieszczęsnej nauczycielki, która miała wątpliwą  przyjemność mieć z nami lekcje angielskiego. Biedna kobieta.

- Nie. Ja wymyśliłam, że sztuka może być o niej, więc głupio by było gdybym chciała grać główną rolę - tłumaczy moja bliźniaczka.

- Aha. O niej, czyli o czym? - tato, zdajesz sobie sprawę jak kretyńsko to zabrzmiało? 

- Sherlock - słyszę karcący ton Johna.

- Boże. Nie o to mi chodziło. Miałem na myśli... - nie chcę wiedzieć co miał na myśli.

- Nikogo to nie obchodzi, okej? Nie jesteś panem Wszechświata i naprawdę, twoje zdanie nie obchodzi innych tak mocno jak myślisz, że obchodzi. Ludzi interesuje tylko to co wiesz o trupie z Toyoty, bo poza ekspercką opinią o martwych ludziach, nie możesz powiedzieć nic co ma sens - mówię wściekła. - Pogódź się z faktem, że z umarłymi radzisz sobie lepiej niż z żywymi. Nie wiem po co w ogóle zadajesz się z tymi drugimi - chyba trafiłam w czuły punkt. Na początku na twarzy mojego ojca malowało się zaskoczenie, teraz chyba czuje się dotknięty. Dobrze mu tak. A ja zrobię coś co go wkurzy do kwadratu.

Siadam na kanapie jak gdyby nigdy nic i wyjmuję scenariusz sceny, którą pani Wright kazała nauczyć się na casting. Czuję na sobie spojrzenia wszystkich, aż mój ojciec się odzywa.

- Nie wyjdziesz trzaskając drzwiami? - pyta.

- Nie - patrzę na niego jak na kretyna. - To byłoby totalnie mainstreamowe. I dałabym ci możliwość pójścia za mną i przeproszenia mnie, a tak musisz siedzieć i się na mnie gapić - uśmiecham się dumna z takiej ilości słów z języka młodzieżowego w jednym zdaniu.

- Ha - John robi swoją popisową minę, polegającą na uśmiechu, który pozwala ci dokładnie przyjrzeć się jego zębom, nieco wysuniętym do przodu. Robi taką minę zawsze gdy chce ci powiedzieć: Brawo, wykiwałeś Sherlocka. Czuj się dumny.

- Ach, tak - mój ojciec uśmiecha się, ale tylko ustami. Nieszczerze. I trochę przerażająco. - Nie muszę siedzieć i się gapić. Mogę pójść do swojej żony w kuchni i udawać, że nic się nie wydarzyło.

- Ale tego nie zrobisz, bo jej słowa sprawiły, że zrozumiałeś jakie masz podejście do problemów i, że jeśli wyjdziesz to utwierdzisz nas w przekonaniu, że jesteś dupkiem. Nawet ty masz czasem wyrzuty sumienia - mówi John. 

- I ty, Brutusie, przeciw mnie - mój ojciec patrzy z wyrzutem na swojego najlepszego przyjaciela.

- Ja też, jakbyś chciał wiedzieć! - woła mama z kuchni, a ja wybucham śmiechem.

- Cezarze, chyba niepotrzebnie tworzysz sobie wrogów - zauważam, a potem mówię. - To sztuka o córce Sherlocka, która zakochuje się w synu Moriarty'ego. A Irene już znalazła mi chłopaka, z którym mnie shipuje, więc stwierdziła, że oboje powinniśmy zagrać główne role. 

- Aha - kiwa głową ojciec, a my wracamy do czytania naszych scenariuszy.

Po jakiejś pół godzinie uważnej nauki ze strony mojej i mojej siostry, milczenia Johna i nerwowego krzątania się mojego ojca słyszę jak otwierają się drzwi.

- Cześć rodzinko! - wita się Elliot z progu kuchni. Elliot ma zbawienny wpływ na ten zapomniany przez Boga dom. Gdy on przychodzi wszystkie spory schodzą na drugi plan, a my jednoczymy się niczym kultyści Elliota. Dobra to brzmi trochę strasznie. Nieważne. Po prostu Ellie jest takim promykiem słońca w naszym domu.

- Czyżbyś znów przyniósł Dra Peppera? - pyta mama.

- Ależ oczywiście, to mój znak firmowy. Ale to dla kogoś z was - dodaje po chwili Ellie.

- Dlaczego? - pyta Irene. - Teraz nie wiem, czy mogę ją odhaczyć jako sześćdziesiąta siódma puszka, którą tu przyniosłeś. To mi rozwala statystykę!

Irene prowadzi zapis wszystkich puszek tego napoju, które kiedykolwiek Elliot przyniósł do naszego domu. A jako, że pije go tylko u nas i tylko z puszek - wiemy ile razy był u nas w danym roku. W zeszłym odwiedził nas osiemdziesiąt razy.

- Dzięki twoim statystykom stwierdziłem, że muszę z tym walczyć. I to jest ostatnia puszka Dra Peppera jaką widzicie w moich dłoniach w tym domu - oznajmia uroczyście mój przybrany kuzyn i wręcza puszkę Ire. Ona zaś ściska ją niczym statuetkę Oscara po czym pyta:

- Sher, dzielimy na pół? Bliźniaczki tak robią - przytakuję. 

Elliot zostaje, aż do kolacji. Kiedy naczynia pojawiają się na stole, jak na zawołanie wchodzi Rosamund - córka Johna. Jest o rok młodsza od Elliota (zatem starsza o rok ode mnie i Irene) i choć od dawna wie, że Ellie jest homoseksualny i tak się w nim podkochuje.

Rosie jest naprawdę ładną blondynką. Jest wzrostu mojego i Irene - wszystkie trzy mamy metr siedemdziesiąt, a jej oczy są krystalicznie niebieskie. Wygląda znacznie sympatyczniej niż ja - ma mniej wyraziste kości policzkowe. Ja z wyglądu (z charakteru pewnie też) jestem podobna do taty, więc wyglądam jakbym nie do końca przepadała za jedzeniem. Chociaż jest to nieadekwatne, bo lubię jeść i nie traktuję tego jako zwykłego spełniania naturalnych potrzeb organizmu - jak coś robię to dobrze. 

Wracając do Rosie - gdy czasem gdzieś razem wyskoczymy we trójkę, zawsze podejdzie do niej jakiś chłopak i zapyta o numer. Zazwyczaj odmawia, ale czasem rzuci coś w stylu pięćset pięćdziesiąt pięć, pięćset pięćdziesiąt pięć, pięćset pięćdziesiąt pięć i wtedy śmiejemy się z miny biedaka, który miał czelność do niej podejść. 

- Cześć - wita się nieśmiało Rosie, a na jej bladą twarz wstępują rumieńce. Elliot także się rumieni, aczkolwiek z innych powodów jak mniemam. Ellie nie mógłby nie zauważyć, że podoba się Rosamund, a ona wie, że on nie jest hetero, więc zawsze gdy ta dwójka jest w jednym pomieszczeniu jest trochę dziwnie. 

- Cześć. Co u ciebie? Dawno cię nie widziałem - mówi El. Rozegrał to chyba najgorzej jak się da, ale to szczegół.

- Dobrze. W tym roku piszę A-levels - zaczyna Rosie i siada z nami do posiłku. Dziś jest po wegetariańsku - sałatka makaronowa z cukinią. Znalazłam ten przepis w internecie i kiedyś nawet to zrobiłam, a moja mama stwierdziła, że jej smakuje i teraz jemy to co jakiś czas. Zazwyczaj jednak gotuje pani Hudson. 

- Wiesz już na jaką uczelnię będziesz aplikować? - ciekawi się Elliot i już wiem, że nie przez grzeczność. Elliot jest miły i w ogóle, ale niczego nie robi przez grzeczność. 

- Tak. Myślałam o Oxfordzie, konkretnie o językach nowożytnych z lingwistyką. Nie, nie myślałam o medycynie, nie chcę iść w ślady ojca - Elliot patrzy zaskoczony. - Och, nie udawaj, że nie chciałeś o to zapytać. Każdy o to pyta.

Teraz to mój kuzyn jest zakłopotany. Rosie wyraźnie tryumfuje, a na jej ustach gości zwycięski uśmiech. Za to właśnie lubię Rosie - wie kiedy należy wyjść ze swojej miłej skorupy i pokazać kto tu rządzi. W ten sposób Rose radzi sobie z chłopakami, którzy nie zwracają na nią uwagi.

Patrzę na nią uważniej. Jest ubrana w ramoneskę, a pod nią ma biały t-shirt. Do tego czarne rurki i vansy - zgadnijcie w jakim kolorze. Włosy spięła w niedbały koczek. Wygląda jak z jakiegoś Teen Vogue'a. Zazdroszczę jej. 

Po kolacji Elliot i Rosie przenoszą się do salonu i to drugie pokazuje pierwszemu swoje podanie na studia. Dyskutują o czymś zawzięcie, a po chwili do dyskusji dołącza John. Moi rodzice wychodzą do sypialni, a ja i Irene odrabiamy lekcje w kuchni. Lubię jak robimy to razem. Jeśli jedna nie rozumie jakiegoś zagadnienia - druga jej wyjaśni. Tak jest teraz - moja siostra tłumaczy mi efekty energetyczne reakcji chemicznych. Brzmi jak nazwa z horroru.

Kiedy Elliot opuszcza nasz zacny przybytek jest godzina dwudziesta. Wszyscy wiemy co to oznacza - pierwszy piątek miesiąca to...

- Wieczór Filmowy! - krzyczy Rosie. Cholera, teraz to ona będzie wybierać film pierwsza. Takie zasady. Kto pierwszy krzyknie "Wieczór Filmowy" w dzień wieczoru filmowego ten może pierwszy zadecydować co oglądamy. Potem wybiera każdy w przypadkowej kolejności i gramy, aż każdy kto jeszcze nie zasnął wybierze film. Wygrywa ten kto zaśnie ostatni lub nie zaśnie wcale. Gra odbywa się w pierwszy piątek każdego miesiąca, chyba, że ten mamy zajęty. Wtedy w drugi. 

Biegnę do swojego pokoju odłożyć książki, a gdy wracam popcorn jest gotowy. Siadamy na kanapie, a Rose włącza Fantastyczne Zwierzęta i Jak Je Znaleźć. Już to oglądałam, ale lubię ten film, więc mi to nie przeszkadza. Wszyscy docieramy do końca.

- Teraz ja! - woła Ire. - Włączam Doktora Strange'a. 

Mama zasypia w scenie pierwszego spotkania ze Starożytną, mniej więcej przy kwestii "To tylko herbata". Lubię Marvela, ale podróże między wymiarami, w których wyrasta ci dłoń na palcu... nie moje klimaty. 

- Ten Doktor Strange przypomina mi ciebie, tato - mówię i biorę garść popcornu.

- Bo jest przystojny i inteligentny? - uśmiecha się pod nosem porównywany do marvelowskiego maga.

- Nie. Bo jest zarozumiałym dupkiem - powiedziałam to do swojego ojca. Co jest ze mną nie tak? Zamknij się, Sher. Rujnujesz sobie życie. I ludziom wokół też.

- Cieszę się, że masz wyrobioną opinię na wiele tematów - mówi mężczyzna, którego przed chwilą obraziłam. John wybucha śmiechem.

- Jesteście wspaniali. Powinni o was nakręcić serial pod tytułem "Sherlockowe Spory". Albo "Sherlocks' Struggles". Albo coś w ten deseń.

- Obejrzałabym - mówi Rosie po czym przysuwa się do swojego taty. Rosie i John dogadują się znacznie lepiej niż ja i Sherlock Senior. Może dlatego, że są normalniejsi.

- Ten Doktor Strange wygląda jak ty, Sherlock - mówi John po chwili milczenia.

- Rzeczywiście - odpowiada tamten.

- Może ten aktor, jak mu tam... - próbuje sobie przypomnieć blondyn.

- Benedict Cumberbatch, John - ja, Ire i Rose uwielbiamy gościa. Widziałyśmy większość filmów z nim. 

- Właśnie, Benedict Cumberbatch - może jest twoim utajnionym bliźniakiem - podsuwa doktor Watson.

- Nie, John - zaprzecza mój ojciec.

- Dlaczego?

- Bo nigdy nie chodzi o bliźnięta.

W trakcie tej rozmowy film dobiega końca, a ja zgłaszam się jako kolejna chętna do wybrania produkcji, którą obejrzymy.

- Śniadanie u Tiffany'ego - proponuję.

- To romansidło z lat sześćdziesiątych? - pyta moja siostra.

- Z Audrey Hepburn - dopowiadam. - Nic wam się nie stanie jak to obejrzycie.

Po dwudziestu minutach filmu słyszę mojego tatę:

- Wyłączamy to. Nie będziecie oglądać takich sprośnych rzeczy ze mną w jednym pomieszczeniu.

W sumie film nie podobał mi się przesadnie, więc nie wyrażam sprzeciwu.

- Ale jest ładna? - pytam.

- Kto?

- Audrey Hepburn, tato. Przyznaj - naciskam.

- Piękno to...

- Przyznaj.

- Okej. Jest ładna. Bardzo - zgadza się niechętnie.

- Ma seksowny akcent - dodaje najlepszy przyjaciel mojego ojca.

- Fuj, tato - wzdryga się Rosie. 

- Obejrzyjmy Forresta Gumpa - mówi mój ojciec. W trakcie tego filmu zasypiają Rosie i Ire, ale ja siedzę. W momencie śmierci żony głównego bohatera, zaczynam płakać. Mam nadzieję, że nikt tego nie widzi. Nagle czuję czyjś kciuk na policzku. To mój tato. 

- Hej. To tylko film - uśmiecha się. Mam wyrzuty sumienia.

- Przepraszam za tamto - mówię patrząc mu w oczy. Znowu jakbym patrzyła w lustro.

- Nie szkodzi. Lubię cię. Jesteś dobrym Sherlockiem Holmesem Juniorem - mówi. 

Cieszę się, że nie gniewa się na mój bunt. Jednocześnie zastanawiam się czy fakt, że jestem do niego podobna jest skutkiem ubocznym mojego imienia.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro