Rozdział 19 - Hrabia Monte Christo (czyli o zemście)
- Musimy coś zrobić - mówię w samochodzie Richie'go. Stoimy na miejscu parkingowym przecznicę od mojego domu.
- W jakiej kwestii? - pyta.
- Mój tata musi cię polubić - stwierdzam.
- Nie musi. Naprawdę przyzwyczaiłem się do tego, że ludzie mają mnie za dupka - uśmiecha się.
- Przyjdziesz do nas na kolację, w tą sobotę. Przyniesiesz kwiaty mojej matce, założysz tą seksowną koszulę, będziesz miły, kulturalny i ujmujący. Niech twoje zdolności aktorskie się na coś przydadzą.
- Sugerujesz, że normalnie taki nie jestem - pochyla się w moją stronę i patrzy mi w oczy.
- Nie - odpowiadam. - To TY to sugerujesz.
Chłopak przyciąga mnie do siebie i całuje. Odwzajemniam i odsuwam się, śmiejąc się mu w usta.
- Jesteś uroczy - mówię, przesuwając dłonią po jego klatce piersiowej. Przeskakuję nad skrzynią biegów, żeby usiąść mu na kolanach.
- Naprawdę? - uśmiecha się zakłopotany.
- Teraz jeszcze bardziej - mruczę, przygryzając dolną wargę.
Całuję go w usta, bawiąc się jego włosami,a on obejmuje mnie i zamyka w swoim uścisku.
- Muszę iść - szepczę i wychodzę z auta.
Od afery z Irene minął tydzień. Plotki ucichły po dwóch dniach kiedy przyłapano dwóch koszykarzy w toalecie. Co nie zmienia faktu, że od tego czasu nie rozmawiałam z nią. Julie pojechała z rodzicami do Tajlandii, więc nie ma pojęcia o niczym co się wydarzyło. Ani o plotkach, ani o...
Chciałabym komuś o tym opowiedzieć. Po chwili zastanowienia wybieram Elliota.
Ja:
Ty, ja, twoje mieszkanie. Za pół godziny.
Elliot:
To brzmi jak propozycja.
Ja:
Tak. Rozmowy.
Gdy tylko przyjeżdżam na miejsce, Ellie częstuje mnie ciastkami z pobliskiej kawiarni.
- To o czym chciałaś porozmawiać? - ciekawi się.
- O pewnych rzeczach, które... zrobiłam - przełykam głośno ślinę.
- Jeśli chcesz mi opowiedzieć o tym jak straciłaś cnotę, to wiedz, że mnie to nie ekscytuje - mówi. - Możesz odpuścić sobie szczegóły.
- Okeeeej - przeciągam podejrzliwie samogłoskę.
Zamiast tego, opowiadam mu o tym co zrobiła Irene, a on uważnie słucha, nie przerywając. Właśnie to w nim uwielbiam. Liczę na to, że mnie poprze, ale nic z tego:
- Zastanów się jakie miała motywy - mówi.
W tym momencie coś we mnie pęka.
- Nie wiem... może uprzykrzyć mi życie? - odpowiadam sarkastycznie.
- Spokojnie - unosi ręce w pokojowym geście, który tylko jeszcze bardziej mnie wkurza.
- A może ja ten jeden raz nie chcę być spokojna, co? - pytam. - Może ten jeden raz chcę wrzasnąć na całą ulicę jak bardzo jestem zdenerwowana? Może ja mam dosyć trzymania tego w środku.
- To wypuść - odpowiada Elliot.
Kiedy wracam do domu, jestem zmęczona krzykiem i płaczem, które miały miejsce w mieszkaniu Elliota. W dodatku otrzymuję wiadomość prywatną na Instagramie z zaproszeniem na jutrzejszą imprezę u Tash. Odpisuję krótkie: Wyślij swój adres i padam na łóżko.
Następnego dnia nakładam cekinową mini, białą bluzkę z głębokim dekoltem i ramoneskę pożyczoną od Rosie. Maluję usta czerwoną szminką i wysyłam swoje zdjęcie do Julie (z którą rozmawiałam wczoraj do pierwszej w nocy) z podpisem:
Jeśli mam być uważana za puszczalską, chcę dać im powód.
Co zresztą jest zgodne z prawdą.
- Wyglądasz jak nie ty - Irene odzywa się do mnie po raz pierwszy od tygodnia.
- Wyglądam jak ktoś, za kogo mnie teraz uważają - odpowiadam. - Dzięki tobie.
Wychodzę, bo Richie jest już pod moim domem. Moja siostra jedzie ze swoją nową najlepszą przyjaciółką - Vivian. On Wednesdays We Wear Pink.
- Hej - całuję Richie'go w policzek na powitanie. - Moja siostra się do mnie odezwała.
- Uhu, a co powiedziała? - ciekawi się mój chłopak.
Opowiadam mu o "rozmowie" sprzed minuty i jedziemy na imprezę. Dom Tash okazuje się być wielką, starodawną, białą kamienicą z czarnym dachem, drzwiami i listwami wokół ogromnych okien. Otacza go duży ogród, w którym nikogo nie ma zważywszy na fakt, że mamy początek lutego.
- Jesteście - Tash przytula nas oboje na powitanie. - Zaprowadzę was do salonu.
Ciągnie nas przez wielki biały hol. Na podłodze widzę wielki biały dywan... zrobiony z krowy. O eleganckie, kręcone poręcze schodów opiera się grupka imprezowiczów trzymających w dłoniach czerwone kubeczki. Mijamy ich i wchodzimy do salonu, w którym z pewnością jest najwięcej gości. Widzę parę bardzo intensywnie całującą się na kanapie (również białej).
Większość żyrandoli jest zgaszona, a głównym źródłem światła są lampy dyskotekowe i oświetlenie wbudowane w ścianę. Muzyka pobrzmiewa z głośników, ale nigdzie nie mogę ich znaleźć. Po chwili wnioskuję, że są ukryte na podobnej zasadzie co oświetlenie.
- Przynieść ci coś do picia? - pyta Richie.
- Colę zero - odpowiadam.
- Czyżby dieta? - słyszę za plecami. Nie jest to Richie. To Vivian.
Odwracam się w jej stronę, ciekawa czy moja siostra jej towarzyszy. Nie ma jej, więc nie zastanawiam się i mówię:
- Tak, stwierdziłam, że nie chcę wyglądać jak ty.
- Ej, to było wredne - piszczy.
- Ej, jesteś spostrzegawcza - uśmiecham się i odchodzę.
- Richie kłamie! Tak naprawdę ma cię gdzieś - woła za mną.
Tak, a ja jestem wcieleniem buddyjskiej bogini Mahi.
Wchodzę do kuchni, szukając wzrokiem bruneta. Tańczy w towarzystwie Petera i kilku innych osób - prawdopodobnie znajomych z zajęć, które mamy oddzielnie.
- Joł, let's get drunk, babe - uśmiecha się i mnie całuje.
- Fuj, śmierdzisz wódką - odpycham go. On i jego kumple wybuchają śmiechem, a ja obiecuję sobie pozostać trzeźwa.
- Zostawiłam cię na pięć minut, a już jesteś zalany w trupa - mówię i wyrywam mu szota z dłoni. Zawartość kubeczka, rozlewa się po podłodze i wszyscy odskakują oparzeni, po czym znów zaczynają się śmiać.
Wzdycham i biorę jeden z nieużywanych kubeczków. Nalewam sobie wody z lodem z kostkarki w lodówce. Wypijam ją jednym haustem i dolewam sobie więcej.Podobno zimna woda odpręża. Czuję, że dzisiaj będzie mi potrzebna.
- Kochanie, wiesz, że na piętrze jest sypialnia - obejmuje mnie Richie. Jest tak pijany, że ledwo stoi na nogach.
- Nie zamierzam nic z tobą robić, gdy jesteś w takim stanie - mruczę. - Ile widzisz palców? - pytam i pokazuję mu zaciśniętą pięść. Chcę mieć pożytek z tej zabawy.
- Dwanaście - mruczy. Wybucham śmiechem.
- Choć zatańczymy - ciągnę go za rękę.
Bawimy się na parkiecie, śmiejąc się z ciemnowłosego chłopaka z ostatniej klasy, który próbuje swoich sił przy karaoke. Próbuje rapować jak Drake, ale kompletnie mu to nie wychodzi. Gdy schodzi ze sceny bierze łyk piwa, a jego mina mówi, że opinia innych jest mu kompletnie obojętna.
- Nasza kolej - teraz to Richie chwyta mnie za rękę.
- Zwariowałeś - odpycham go. - Nie chcesz tego. Zrobimy z siebie pośmiewisko, ktoś nas nagra i będziemy frajerami do końca liceum.
- O takich imprezach nie gada się dłużej niż dwa dni - odpowiada. Ma rację. Zastanawiam się chwilę i próbuję podjąć decyzję, ale on nie daje mi czasu. Idzie na scenę zrobioną ze szklanego stolika i głośników, między którymi stoi. Biegnę za nim.
Chłopak szuka piosenki w bibliotece iTunes. Gdy widzę tytuł Rachel Green Rubena Younga, stwierdzam.
- Jesteś zboczeńcem. Nie zaśpiewam tego z tobą.
Po chwili zdecydowanie ciszej dodaję:
- Nie w takiej sytuacji.
Sądziłam, że uśmiechnie się łapiąc podtekst, ale tego nie robi. Nie słucha mnie.
Remember when we all got drunk?
I ended up with two broke thumbs
Oh my God, I felt so dumb, lucky me
Chwytam drugi mikrofon i dołączam do Richie'go.
I wrote a song that no one knows
I played a show and no one showed
Oh my God, I felt so alone, lucky me
Pre-refren śpiewamy razem, a przy refrenie się dzielimy, tak samo jest z kolejną zwrotką. Okazuje się, że nasze wykonanie tej piosenki bardzo podoba się reszcie imprezowiczów.
When all is going wrong and you're scared as hell
What you gonna do? Who you gonna tell?
Maybe a hundred bad days made a hundred good stories
Kiedy piosenka się kończy, schodzimy ze sceny, a chłopak tańczy ze mną jakby był zupełnie trzeźwy. Kiedy siadamy na kanapie mówi coś co sprawia, że złudzenie mija.
- Mój stary kazał mi się z tobą pieprzyć, żeby dotrzeć do twojego ojca. To ściśle tajne - oznajmia wesoło i chwieje się niebezpiecznie.
- Boże, Richie, jesteś tak pijany, że nie słyszysz nawet jakie bzdury opowiadasz - podtrzymuję go. Widzę dziwny grymas na jego twarzy i wiem, co się zaraz wydarzy. Chłopak puszcza mnie i biegnie do kosza na śmieci w kuchni. Odwracam głowę zażenowana.
Myślę o tym, że nikt nie skomentował mojego stroju i zastanawiam się, czy może nie przejęłam się to sprawą zbyt mocno. Ludzie szybko zapominają plotki. Jestem pewna, że nikt już nie uważa mnie za puszczalską.
Widzę Irene w jakimś zakamarku jak całuje się z chłopakiem.
Który nie jest Noah.
Wiem, że to co za chwilę zrobię jest złe, ale chęć zemsty jest tak wielka, że nie mogę się jej oprzeć.
Wyciągam z kieszeni komórkę i nagrywam filmik.
Powinnam na tym skończyć, ale dodaję podpis.
Ta bardziej puszczalska siostra Holmes.
W pewnym momencie przestaję się kontrolować i bum.
Filmik jest na szkolnym Tumblr.
Cholera. Cholera. Cholera.
Kasuję nagranie zanim ktoś zdąży je zobaczyć, ale w ostatniej chwili widzę, że ktoś je polubił.
Szybko uciekam do kuchni. Choć usunęłam klip, wiem, że ktoś go widział. Ta myśl napawa mnie przerażeniem. Na pewno nie była to Irene (już jej nie widzę, ale podejrzewam, że ulotniła się z tym kolesiem za drzwi, niedaleko których stali).
A jeśli to był Noah?
Rozwaliłam ich związek. To zdecydowanie gorsze niż to co ona mi zrobiła.
Przecież tego chciałaś. Ma to na co zasłużyła.
Nie... Nie. Nie!
Nie ma ochoty się bawić, więc, stwierdzam, że dobrze byłoby ustalić z Richie'm jak wrócimy do domu. Rozglądam się za swoim chłopakiem. Odnajduję go siedzącego po turecku, na eleganckim, marmurowym blacie. W dłoni trzyma mały kubeczek, a fakt, że siedzi obok ekspresu do kawy utwierdza mnie w przekonaniu, że pije espresso.
- Hej - uśmiecha się smutno. - Przepraszam, za to wszytko. Upiłem się, a mam cię odwieźć do domu. Jestem głupi i nieodpowiedzialny.
- Nie jesteś - obejmuję go ramieniem i siadam obok niego. - Ale to ja poprowadzę w drodze powrotnej.
- Nie masz prawa jazdy - stwierdza.
- Rosie, też tu jest, a przyjechała z jakimiś swoimi znajomymi. Ona zawsze ma przy sobie prawko. Zawiezie nas.
- A jak ja wrócę do domu? - Richie zaczynał denerwować mnie, tym swoim wytykaniem luk w moim pomyśle. Niech sam coś wymyśli.
- Zostawisz auto i pojedziesz Uberem, a jutro po nie wrócisz - uderzam triumfująco pięściami, naśladując Rossa z Przyjaciół.
- No dobra - mówi.
- Jest coś jeszcze - zaczynam opowiadać mu o tym co zrobiłam. Dzielę się z nim obawą, że zepsułam relację mojej siostry z jej chłopakiem.
- Ma to na co zasłużyła - zbywa mnie krótko.
W tej chwili widzę w jego oczach błysk. Błysk, który upodabnia go do ojca. Żądza zemsty, wewnętrzne, dzikie pragnienie. Pragnienie, które normalnym ludziom odebrałoby zdrowy rozsądek, ale on jest inny. On ma to w genach.
To właśnie to odpychało mnie w nim na samym początku. Bałam się zła, które w nim siedzi. Tego, że w pewnym momencie stanie się okrutnym mordercą. Była gotowa zaufać mu, tylko gdy upewnię się, że umie to kontrolować. A skoro umie, to znaczy, że nie wszystko w nim jest zepsute.
Chcę go zapytać o jego matkę. O to kim była. Jest jeszcze tyle rzeczy, których o nim nie wiem.
Ale to nie jest temat na dzisiaj. To nie jest temat na chwilę po tym jak zwymiotował do kosza.
Dlatego nic nie mówię.
Szukam Rosie i tłumaczę jej jak wygląda sytuacja. Dziewczyna mówi, że nie bawi się na tyle dobrze, żeby nie chcieć wracać do domu.
Nie opowiadam jej o nagraniu i o Irene. I tak się dowie.
Richie bez słowa pozwala jej prowadzić swoje auto, pomimo wszystkich stereotypach o facetach, którzy nie pozwalają dziewczynom d o t y k a ć kierownicy ich "dzieci".
Blondynka parkuje dwie ulice od naszego domu, żeby tata nie wydedukował prawdy widząc auto mojego chłopaka na naszym parkingu.
Żegnam go uściskiem. Już mam pójść za Rosie, ale potem coś sobie przypominam.
- Lepiej, żebyś jutro o szóstej, czuł się w pełni zdrów - stwierdzam.
- Czemu? - pyta zdezorientowany.
- Jesz kolację z moim ojcem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro