Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10 - Duma i Uprzedzenie

Tydzień później w piątek, moje myśli są tak proste, że mój ojciec określiłby je nudnymi. Mianowicie: "Pizza-Netflix-Pizza-Netflix". Na ten jeden dzień rezygnuję ze zdrowego odżywiania się. Kiedy dzwoni dzwonek, po ostatniej lekcji, żegnam się z Julie, która wyjeżdża na weekend do babci w Kornwalii, z Richie'm, który twierdzi, że musi się uczyć i z Irene, która umówiła się gdzieś ze znajomymi spoza kółka teatralnego. 

Swoją drogą nasz stolik, nieco się przemeblował. Ja, Julie i Richie przesiedliśmy się do Ire i Maddie - tej dziewczyny z obozu. Kilka dni później dołączył do nas Peter i jako, że to mniejszy stolik to mamy komplet. Siedzimy tuż przy wyjściu na dwór, więc czasem trochę wieje, ale poza tym możemy obserwować WSZYSTKICH w szkole, więc jest dobrze.

Muszę wiedzieć czy Vivian nie chce przypadkiem wylać mi zupy na głowę. 

W metrze dzwoni mój telefon. Inni pasażerowie dziwnie gapią się na moją kieszeń, z której dobiega motyw z Avengersów. Robię przepraszającą minę i odbieram.

- Elliot, czego chcesz? - syczę cicho. 

- Co tak wrednie? - odpowiada udając obrażonego.

- Jestem w metrze, do cholery - mówię.

- Jedziesz do domu? - pyta. Przytakuję, ale zapominam, że on mnie nie widzi, więc odpowiadam, że tak.

- To przesiadaj się w taki co jedzie w okolice Muzeum Historii Naturalnej - rozkazuje. - Muszę ci coś pokazać. Wysyłam namiary do takiej fajnej kawiarni.

I tak o to mój wieczorny maraton Netflixa wziął w łeb. Znając Elliota, będziemy siedzieć w tej kawiarni do zamknięcia.

Nastrój poprawia mi to, że ów lokal jest urządzony w uroczym paryskim stylu. Widzę Elliota, który macha mi wesoło (czy ten chłopak w ogóle wie co to jest smutek?). Siadam naprzeciwko niego przy stoliku.

- Wisisz mi makaroniki - oznajmiam. Zauważyłam takowe, gdy wchodziłam do kawiarni.

- A to dlaczego? - pyta.

- Za zniszczenie najpiękniejszego połączenia świata - mówię, a on patrzy na mnie wyraźnie nie rozumiejąc o co mi chodzi. - Pizza-Netflix.

- To jesz dzisiaj na mój koszt - śmieje się Ellie, poprawiając swoje lenonki. Czasem jak na niego patrzę, to myślę, że nosi je tylko po to by wyglądać seksownie. Co w sumie może być prawdą.

W związku z tym postanawiam zachwiać budżetem kuzyna, zamawiając dwa makaroniki, rogalika z ciasta francuskiego i latte. Kiedy siadam do stolika z moim zamówieniem, przypominam sobie, po co Elliot mnie zaprosił.

- To co mi chciałeś pokazać? - pytam.

- Jak wiesz, chciałem stworzyć markę i zostać znanym projektantem - zaczyna. - Z tej racji, stwierdziłem, że trzeba zacząć od małych rzeczy. Toteż szyłem prawie osiem godzin... i uszyłem ci szalik.

Ellie wyciąga z plecaka kaszmirowy szalik. Jest szary w czerwono-granatową rzadką kratkę. Do tego jest naprawdę miły w dotyku.

- No i jako, że nikt nie wykazywał większego zainteresowania moim pomysłem niż ty, mój pierwszy produkt jest właśnie dla ciebie. Patrz - ma nawet metkę - pokazuje Elliot, maleńką karteczkę wszytą w materiał, po wewnętrznej stronie.

- Jest... piękny - mówię. 

- Mam jeszcze taki dla Rosie, w czarne różyczki - blondyn wyjmuje rzeczony szalik i mi go pokazuje. - Ale jej dam przy innej okazji. 

Zanim Elliot odkrył, że jest gejem, bardzo mu się podobała Rosie. Co prawda było to zauroczenie dziesięciolatka, ale zawsze. Pocałował Rosie na Boże Narodzenie. Wszyscy, oprócz Mycrofta się nad tym rozczulaliśmy. Teraz wiem, że Ellie jest zajęty, ale cieszę się, że namiastka jego uczucia sprzed prawie dziesięciu lat przetrwała i są dobrymi przyjaciółmi. Ostatnio, nawet Rosie przestałą zachowywać się nieśmiało w jego obecności. Znalazła sobie jakiegoś chłopaka i są razem bardzo szczęśliwi. Chyba. Nie widziałam faceta na oczy.

- To idziemy do ciebie? - z zamyślenia wyrywa mnie głos kuzyna.

- Po co? - pytam zdezorientowana.

- Netflix-pizza - mówi. Przytakuję. 

W domu zamawiamy chińskie kubełki zamiast pizzy, korzystając z Deliveroo. Kiedy przychodzą, usadawiamy się na łóżku i cieszymy się samotnością. Oglądamy O Północy w Paryżu. Potem włączamy Dumę i Uprzedzenie, w połowie której przychodzi Irene. Gdy film się kończy jest już pora kolacji. Elliot je razem z nami, a potem znów idziemy do mnie.

- Widzę, że masz jakiś problem, Sherl - oznajmia. - Coś cię dręczy, a ja dobrze znam ten rodzaj prześladowania.

Patrzę na niego zaskoczona.

- Zakochałaś się - robi minę, która ma wyrażać jego myśli. Zbereźne myśli.

- Dlaczego wszyscy tak myślą? To, że z nim gadam, nie znaczy, że mi się podoba - wkurzam się.

- Podobno jest naprawdę przystojny - Elliot porusza brwiami w TEN sposób.

- Mogę pokazać ci zdjęcie - podsuwa Elliemu pod nos zdjęcia z Instagrama Richie'go.

- O cholera - mówi. Patrzy na zdjęcie, na którym Richie trzyma dłoń w swoich ciemnobrązowych lokach, ubrany w skórzaną kurtkę i biały t-shirt pod spodem. Potem spogląda w lutro na mojej ścianie, potem przerażony patrzy na mnie i znów na ekran.

Jestem dobra w dedukcji, ale co oznaczało to... nie mam pojęcia.

- Co jest? - pytam. Teraz to ja się martwię.

- Myślisz, że... jest...

- Jesteś zajęty, Casanovo! - mówię.

- Co? - dziwi się. - Właściwie to... nieważne. Wiem. Ale naprawdę przystojny. Pewnie nie jesteś jedyną, która się na niego czai.

- Nie czaję się na niego! - krzyczę wściekła. Chwilę później drzwi otwiera mój tata i mówi:

- Czai się - po czym puszcza nam oczko i wychodzi.

- Aaaaaargh - warczę.

- Sama siebie nie oszukasz - oznajmia Elliot.




W poniedziałek przyłapuję się na tym, że na marginesie zeszytu z matmy napisałam Sherlock Holmes-Brook Jr. Co jest ze mną nie tak?

Błagam. Pomocy. Obiecałam sobie, że nie będę się zakochiwać. Że uczucia są dla słabych. A ja nie jestem słaba. Jestem silną, niezależną kobietą. Nie potrzebuję faceta. Przecież Irene sobie radzi, dlaczego ja nie mogę?

Podczas przerwy obiadowej proszę Irene i Julie o to, by wyszły na zewnątrz, razem ze mną. Omijamy nasz stolik, przy którym na szczęście nie ma jeszcze nikogo i w kurtkach wychodzimy na dwór. Siadamy przy stoliku na szarym końcu, żeby mieć pewność, że nikt tego nie usłyszy.

- To co to za ważna sprawa, zmusiła nas do siedzenia w tych temperaturach? - pyta Irene z przekąsem.

- Miałyście rację - zaczynam.

- Ja mam ją zawsze, ale o co chodzi tym razem? - mówi moja zawsze skromna siostrzyczka.

- Podoba mi się Richie - oznajmiam cicho.

- Gratulacje! - Ire podnieca się, jakbym co najmniej powiedziała jej, że mam wyjść za Richie'go za mąż. 

- Więc jednak przestałaś się oszukiwać? - pyta Julie. - Uczucia nie są złe.

- Tak myślisz? - zastanawiam się.

- Oczywiście, Sher - Iree bierze nie w ramiona. - Wszyscy to rozumiemy. Ja, Julie, rodzice, nawet Mycroft w końcu poddał się sile przywiązania. 

- Ale tobie nikt się nie podoba - mówię.

- Jest jeden, zabójczo przystojny chłopak z kółka dyskusyjnego, ale to szczegół - wypala Ire. - Chodzi o to, że ja tego nie tłumię w środku jak ty.

- Rzeczywiście, tego nie tłumi. Ja i Irene, chodzimy razem na chemię i okazało się, ze on też na nią chodzi. Nie uwierzysz co zrobiła gdy się dowiedziała.

- Stosowała... - zaczynam, ale Julie kończy za mnie.

- Stosowała podryw na żarty o pierwiastkach - wybuchamy śmiechem, a Iree się czerwieni.

- Miałaś jej tego nie mówić - udaje obrażoną.

-  Hej, wiesz dlaczego chemik zabiera fenoloftaleinę na imprezę? - śmieje się Julie. - Bo szuka dziewczyn z zasadami.

Wybucham śmiechem, choć to gorsze niż żarty mojego ojca. Jeśli Irene, rzeczywiście komuś tak powiedziała to po niej.

- Albo to - Julie ma łzy w oczach. - Nauczyciel pyta ucznia: >>Co przedstawia ten wzór?<< Uczeń na to: >> Mam to na końcu języka...<< >>To wypluj szybko, bo to kwas solny<<

- Iree, kocham cię - wyobrażam sobie moją siostrę, odzianą w fartuch ze szkolnego laboratorium, opowiadającą te żarty, przystojniakowi z kółka dyskusyjnego albo modelu ONZ.

- Ale się zaśmiał - mówi Ire.

- Naprawdę? - wytrzeszczam oczy. 

-Może powinnam zaprosić go na moją imprezę halloweenową, w następny piątek?  - pyta Julie.

- Robisz imprezę? 

- Zapomniałam, to zaproszenia dla was - Julie wyjmuje z torebki dwie koperty ze stemplami w kształcie dyni. Otwieram i czytam: piątek, dziewiętnasta, przebrania mile widziane. Nie to, żebym miała doświadczenie, ale pewnie we wszystkich zaproszeniach jest napisane coś podobnego. Co nie zmienia faktu, że chętnie przyjdę.

- Na pewno skorzystamy - mówi za nas obie Ire. - A zaprosisz tego kolesia?

- Tak - mówi Julie. Wręcza zaproszenia pozostałym osobom ze stolika, a potem wszystkim z kółka. Vivian od razu odmawia (ku mojej uldze), bo została już zaproszona na inną imprezę. Potem szukamy wzrokiem chłopaka z chemii - w sensie dziewczyny szukają, bo ja nie wiem jak on wygląda. Ale kiedy Julie w końcu go znajduje... 

Ma czekoladowo-brązowe włosy ułożone na żel. Akurat się uśmiecha, ukazując dołeczki w policzkach. Ma okulary o delikatnie zaokrąglonych oprawkach. I niewielki dołek w brodzie. Nie dziwię się, że Irene się podoba.  Lubi filmy z poprzedniego stulecia, chciałby zostać biotechnologiem, ma młodszą siostrę i kota. Uważa gry komputerowe za stratę czasu i jadł dziś musli na śniadanie. Regularnie ćwiczy, ale nie spożywa koktajli proteinowych, nie jest przypakowany. 

Wiem jestem beznadziejna. Ale mówię co widzę. To jak rentgenowski wzrok, którego nie umiem wyłączyć. 

- Cześć, chodzimy razem na chemię - mówi Julie. Stoimy z Iree kilka metrów dalej obserwując rozwój akcji.

- Ach, Julie pamiętam cię. Noah - podaje jej dłoń.

- Może ty i twoi znajomi chcielibyście wpaść do mnie na imprezę halloweenową w następny piątek? - pyta.

- Będzie ta twoja koleżanka, ta od dowcipów o fenoloftaleinie? - ciekawi się, czytając zaproszenie.

- Tak - przytakuje Jules. Uśmiech mojej siostry wygląda jak uśmiech kota z Chesire. Potrząsam nią lekko, żeby się ogarnęła, ale to nic nie daje. Tkwi jak sparaliżowana dopóki nie usłyszy odpowiedzi Noah:

- Chętnie przyjdę, a wy chłopaki? - przytakują.

- To do zobaczenia - Julie odchodzi.

Pisk radości Irene zdecydowanie przekracza próg bólu przeciętnego człowieka. 



Tydzień przed imprezą uczę się do sprawdzianu z psychologii poznawczej, ale nie jestem w stanie się skupić. Czytam cały czas to samo zdanie o tym, że asymilacja to włączenie świata zewnętrznego do ukształtowanych już struktur poznawczych. Czytam to tyle razy, że aż zapominam o nauce i oddaję się w pełni swoim myślom.

Jestem dumna, okej. Zawsze byłam. Byłam dumna z tego, że jestem z Holmesów, zawsze byłam zbyt dumna by się z kimś związać. Tu nigdy nie chodziło o ochronę moich uczuć. W sensie trochę o to, ale byłam samotna, bo zawsze uważałam wszystkich wokół za idiotów. Uważałam, że jestem ponad to. Jakże się myliłam.

Na początku byłam uprzedzona do Richie'go. Uważałam, że jest dupkiem jakich wielu, że zależy mu tylko na tym by mnie przelecieć i rzucić dla innej. Teraz wiem, że tak nie jest. Bo gdy go poprosiłam skończył z tekstami i nawet przeprosił. 

Duma, uprzedzenie? Jak u Jane Austen. 

Siedzę w zamyśleniu na łóżku, aż słyszę pukanie. To mama.

- Cześć, kochanie - wita mnie. Siada naprzeciwko. - Co słychać?

- Próbuję uczyć się do testu na poniedziałek, ale mi nie idzie - mówię nieco smutnym głosem.

- Bo coś zbyt mocno zajmuje twoje myśli - stwierdza rzeczowym tonem.

- Możliwe - odpowiadam.

- Co to takiego? - ciekawi się. - Zakochałaś się?

- Tak! Podoba mi się chłopak, czy naprawdę tak bardzo to po mnie widać? - krzyczę. - I czy musicie robić z tego takie wielkie halo? Może wszyscy myśleliście, że jestem lesbijką, co? Bo nigdy nie miałam chłopaka. Mężczyźni to kretyni i nie są mi potrzebni! Nie potrzebuję nikogo! Jestem Sherlock Holmes Junior!

Jestem tak głośna, że zaraz do mojego pokoju schodzą się wszyscy lokatorzy. Kiedy mój upływ szału przechodzi, wszyscy patrzą na nie zszokowani. Najszybciej reflektuje się John.

- Nikt nigdy nie uważał cię za homoseksualistkę, okej? - mówi. - I to nie prawda, że nikogo nie potrzebujesz. Każdy kogoś potrzebuje. I zrozum, że uczucia nie są złe.

Kładzie mi rękę na ramieniu, a potem od razu przytula. Odwzajemniam uścisk. 

- Chodź zabiorę cię do Sainsbury's. Taka prozaiczna czynność jak kupowanie jogurtów dobrze ci zrobi - mówi John. Wychodzimy z pokoju.

Dojeżdżamy do supermarketu w absolutnej ciszy. Gdy otwieram drzwi, John łapie mnie za nadgarstek. Odwracam się w jego stronę i patrzę mu w oczy.

- Tak? - pytam.

- Sherlock, chciałem ci powiedzieć, że jesteś dla mnie jak druga córka. Kocham cię. Nigdy nie znałaś Mary i nie wiesz co czuję, ale mam wrażenie, że nikt nie pomaga mi przetrwać jej utraty tak jak ty. Twój ojciec powiedział mi kiedyś, że jestem członkiem jego rodziny. Chcę żebyś wiedziała, że ty i Irene jesteście członkiniami mojej, choć może nie jest tak liczna jak wasza - uśmiecha się John. Czuję, że mam łzy w oczach.

- John, ja... nie mam pojęcia co powiedzieć. Żadna przemowa nie przebije twojej - śmieję się wzruszona. Mój ojciec chrzestny przytula mnie nad siedzeniami. Wtulam się w jego kurtkę dżinsową, a potem mruczę pod nosem:

- Kurde.

- Co jest? - pyta Watson.

- Tusz mi się rozmazał - mówię.

- Mam chusteczki - proponuje.

- Nie wiem czy zmyją plamę z twojej marynarki - wyznaję cicho.

- Orzesz ty! - John odrywa się i zerka na swoje ubranie. Ja tymczasem wygrzebuję chustki i wycieram pozostałości maskary z twarzy. Zaraz potem podrywam się i szybko wysiadam z auta. John zamyka drzwi i rusza w pogoń za mną. Zatrzymujemy się przy wejściu do sklepu, po biegu przez pół parkingu. Wybucham śmiechem.

- Idź weź musli lepiej - mówi John. - Zamiast tego skazujesz starca na sprinty.

- To ja lecę po te płatki - oznajmiam i znikam w dziale z tymże produktem. Szybko znajduję moje ulubione, ale są na tyle wysoko, że ich nie dosięgam. Staję na palcach, ale teraz jestem w stanie tylko delikatnie musnąć je ręką. Zaraz widzę inną dłoń, która zdejmuje te płatki i mi je podaje.

- Tego szukałaś? - słyszę znajomy głos.

- Tak - przytakuję patrząc w uśmiechnięte oblicze Richie'go. - Czy mógłbyś oprócz tego podałbyś mi te Kellog'sy z owocami?

- Te? - pyta Richie trzymając pudełko, którego szukam. Kiwam głową. Kiedy wręcza mi kartonowe opakowanie nasze palce na moment się stykają. Zabieram rękę niczym oparzona i odchodzę.

- Sherlock, poczekaj! - woła Richard i biegnie za mną. Kładzie mi rękę na ramieniu, zagradzając mi drogę. 

- Co? - pytam. - Muszę jeszcze kupić kilka rzeczy. 

- To możesz chwilę poczekać, jest piątkowy wieczór - stwierdza.

- To czego chcesz? - pytam chłodno.

- O mój boże... to będzie trudniejsze niż myślałem. Chciałem zapytać... może poszłabyś ze mną na tą imprezę do Julie. W sensie jako przyjaciele, no wiesz - zakłopotany trzyma się za kark. 

- Eeee... - jako przyjaciele. Dobre i cokolwiek. - W sumie... czemu nie.

- Moglibyśmy się przebrać tak jakoś, żeby do siebie pasowało. No wiesz... John Lennon i Yoko Ono, Harry i Hermiona czy coś takiego - proponuje.

- Ja bardzo chętnie przebrałabym się za Yoko Ono, ale ty źle byś wyglądał jako John Lennon - odzyskuję swoją standardową pewność siebie, a potem klnę w myślach. "Naprawdę tak powiedziałam?"

- To jeszcze się zdzwonimy - mówi. 

- Okej. Muszę iść - oznajmiam.

- Do zobaczenia w poniedziałek - żegna się Richie, ale jestem na tyle daleko, że ledwo go słyszę.

Znajduję Johna w dziale z kawą i herbatą. Od razu biorę moją ulubioną Beanies o smaku toffi i herbatę Earl Grey. Idziemy do jogurtów. Wyjmując napoje z lodówek czuję na sobie spojrzenie Johna.

- Spotkałaś kogoś? - pyta.

- Kolegę - mruczę.

- Ach, kolegę - uśmiecha się. - Chyba dobrego kolegę, skoro tak się rumienisz.

- No... powiedzmy - odpowiadam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro