Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 - Wielkie Nadzieje

Pierwszy dzień szkoły. Jeej. Krzyczcie razem ze mną. Hurra!

To sarkazm rzecz jasna. Będąc mną szkoła to piekło. Nie wiem jakich straszliwych zbrodni dopuściłam się w poprzednim życiu, ale to musiało być coś mocnego. Choć mam nadzieję, że w tej szkole będzie lepiej niż w poprzedniej.

Na pewno mundurek jest ładniejszy. Czarna spódnica, biała koszula, czarny krawat, czarna marynarka z białymi szwami i guzikami, a do tego czarne podkolanówki z białymi paskami.

Czarny mundurek plus moje czarne włosy - będę wyglądać jak demon.

Korzystam z tej kuszącej propozycji zaraz po wzięciu prysznica -  dostaję się do łazienki chwilę przed moją siostrą. Korzystam z mojego żelu pod prysznic Bath&Body Works o zapachu wiśni, a zaraz potem wychodzę na śniadanie. 

Podczas różnych okazji rodzinnych (czyjeś urodziny, święta i rzeczy związane ze szkołą) tata robi na śniadanie gofry. Co prawda udają się dopiero za trzecim razem, bo za pierwszym przeważnie tata zapomni o jakimś składniku, a za drugim spali, ale zawsze.

Nasza kuchnia nie zmieniła się w ogóle od czasów, w których mieszkał tu John. Przynajmniej on tak twierdzi. Mój tata nadal trzyma niezbyt atrakcyjne fragmenty ludzkich ciał w lodówce. Nadal robi tu eksperymenty. Nadal... och, wiecie co on robił w tej kuchni. 

Witam się z rodzicami i panią Hudson, która mierzy wzrokiem słynnego detektywa i mruczy pod nosem:

- Kiedy ty się wreszcie nauczysz chodzić po domu w ubraniu? 

Faktycznie, mój ojciec jest w szlafroku. Cóż, idzie się przyzwyczaić. Przyglądam się właścicielce mieszkania. Niedomyty makijaż, smutny uśmiech, niedokładnie założona biżuteria...

- Więc jednak nie jest pani jedyną kobietą zainteresowaną Rickiem Carterem - mówię i kładę jej dłoń na ramieniu. - Szkoda, miły facet był.

Rick Carter był mężczyzną, który od kilku miesięcy podrywał panią Hudson. Co ja będę się oszukiwać. Wpadał do nas na każdą piątkową kolację. Albo pani Hudson wychodziła do niego. Sympatyczny był. Polubiłam go.

Wszyscy patrzą na mnie zdziwieni. Ojciec przygląda mi się uważnie, a ja uśmiechnęłam się udając głupią. W sumie przy moim starym nikt nie musi udawać, bo przy NAJLEPSZYM DETEKTYWIE NA ŚWIECIE wszyscy czujemy się głupi. 

- No nie, znowu - wzdycha rzeczony mężczyzna. Zdrapuje z gofrownicy spalone ciasto i wlewa nowe. Dobra cofam to. Nie w każdej kwestii jest inteligentny. 

Kiedy gofry nadają się już do spożycia, polewam swoją porcję syropem klonowym i zjadam w pięć minut.

- Sherlock, ile ty masz żołądków? - śmieje się Irene.

- Tyle by wystarczyło na spożycie gofrów przed tobą - mówię, patrząc na fakt, że porcja dziewczyny jest o połowę mniejsza od mojej. 

Irene to moja siostra bliźniaczka. Młodsza o dwie minuty, ale za to dwa razy bardziej energiczna. 

Mój prysznic zajmuje dziesięć minut, a jej - trzy. 

Mimo tak bliskiego pokrewieństwa nie jesteśmy podobne. Ja ma kruczoczarne loki do łopatek, a ona brązowe i proste włosy do pasa. Ja po ojcu mam różnobarwność tęczówki, ale dzisiaj moje oczy są niebieskie tak jak u mojej siostry. 

Przyglądam się jej. Jako szatynka nie wygląda tak demonicznie w czarnym mundurku jak ja, ale...

Seksowniej.

Moja siostra pod tym względem nie ma sobie równych. 


Kiedy śniadanie dobiega końca zabieram swój plecak z pokoju i razem z siostrą schodzę na dół.

- Miłego dnia, dziewczynki - mówi mama, całując każdą z nas w czoło. Po chwili znika za drzwiami. 

Otwieram drzwi budynku 221B i wychodzę na wrześniowe powietrze. Wieje wiatr, ale nie jest na tyle zimno by nakładać płaszcz. Jak na wrzesień jest całkiem przyjemnie, czuć nawet nutkę wakacyjnego powietrza. Rozglądam się i trafiam wzrokiem na dziewczynę, która ma pokój obok mojego.

Siostra uśmiecha się do mnie, więc odpowiadam tym samym.

- Gotowa? - pyta.

- Na co miałabym nie być gotowa? Przecież nikt nie jest bardziej gotowy ode mnie - drażnię się z nią. Mimo, że nie wygląda, ja i Irene o prostu się uwielbiamy. Choć uwielbiamy się kłócić. Uwielbiamy drażnić się nawzajem i często zachowujemy się jakby nasze życie było Mistrzostwami Ciętej Riposty. A nasze rozgrywki są zawsze bardzo inteligentne. Ale żebyście to zobaczyli. To mogłoby być emitowane w Sky Sports.

- Może na fakt, że znów będziesz ze mną w jednej szkole - mówi. Z naszego gimnazjum wywalili ją w trzecim miesiącu drugiej klasy i od tamtego czasy byłam jedyną panną Holmes w tamtej szkole.

- Nie boję się ciebie - drwię. No, może czasami.

- JA SPALĘ TWOJE SERCE! - krzyczy. Dostajemy niekontrolowanych ataków śmiechu. Przechodnie się na nas gapią, ale my to ignorujemy. Nie rozumieją żartu. 

- Z pewnych źródeł wiem, że go nie mam - mówię, płacząc ze śmiechu. Wybuchamy jeszcze raz.

Gdy podjeżdża autobus szkolny jesteśmy w miarę spokojne - w miarę.

Wsiadamy i rozglądamy się za wolnymi miejscami. Gdy znajdujemy dwa obok siebie zajmujemy je. Widzimy rozmawiających ze sobą ludzi, ale my milczymy. Przyglądam się wszystkim dookoła.

Chłopak z brązowymi włosami. Niewielka żółtawa plama na koszuli, w okolicy drugiego guzika od góry świadczy o tym, że pił dziś sok pomarańczowy. Lewa część twarzy jest dokładniej zgolona od prawej - leworęczny i raczej nie dba jakoś przesadnie o swój wygląd. Ma na plecaku przypinki z Pac-Manem i Arkanoid - nerdowaty, słabo atrakcyjny chłopak, który jest zbyt leniwy by porządnie się ogolić. Kocha gry wideo z lat osiemdziesiątych. Ma na nogach dosyć znoszone Nike - średnio zamożny. Chodzi do szkoły za stypendium.

Jasnowłosa dziewczyna jest trudniejsza do rozszyfrowania ze względu na fakt, że jest perfekcyjnie ubrana i umalowana. Jej koczek jest zrobiony metodą węzła, a wszystkie pasma są na swoich miejscach. Delikatnie podkreślone brwi - ale zachowany naturalny efekt. Widać, że użyła podkładu, ale nie nawaliła go tak mocno jak niektóre dziewczyny. Pełne usta, zielone oczy.

Nienaganny wygląd. Popatrzmy uważniej. Wory pod oczami - wstała wcześniej by się przygotować. Zajęło jej to naprawdę dużo czasu o czym świadczy niedokładnie nałożona szminka - w pośpiechu. Ledwo zdążyła na autobus.  Co jeszcze? Okruszki na rękawie marynarki - jadła chleb na śniadanie i niechcący włożyła rękę w talerz. Nie zauważyła tego? Zegarek na lewej ręce - praworęczna. Jakiej firmy - Kate Spade. Ona nie chodzi tu za stypendium. Buty - ledwo widać logo, ale to chyba Prada. Borki za kostkę.

Przyglądam się paru innym osobom, aż dojeżdżamy na miejsce.

Szkoła mieści się w starym budynku z czerwonej cegły. Ma trzy piętra i to takie z wysokimi oknami. Trochę się nabiegam mając tu lekcje. Na dziedzińcu znajdują się starodawne ławeczki i jakaś nieprzypominająca mi żadnej istniejącej formy życia rzeźba. Wszyscy sprawiają wrażenie jakby znali się od lat, dlatego czuję się zagubiona.

- Cześć, to ja Maddie Cohen! Byłyśmy razem na obozie w zeszłym roku. Miałyśmy pokój z taką śmieszną rudą, pamiętasz? - jakaś szatynka w dwóch dobieranych warkoczach rzuca się na moją siostrę. Irene patrzy na nią zdziwiona i próbuje ją sobie przypomnieć. Chyba naprawdę były razem na obozie, bo już po chwili słyszę:

- Tak, to na ciebie Patrick wylał wtedy zupę, co nie?

Wybucham śmiechem. Maddie chyba spodziewała się nieco innych wspomnień związanych z jej osobą. Ale ona również obraca to w żart, po czym podnosi dłoń mojej siostry i woła:

- Ludzie patrzcie to Irene Holmes, córka tego detektywa!

Wszyscy są chętni by pogadać z Ire, a ona cieszy się, że jest w centrum zainteresowania. Zawsze to uwielbiała. Po chwili odchodzi z grupką przystojnych chłopaków i ładnych dziewczyn, a ja szukam szafki numer 671.

Biorę książki na następną lekcję, ale zdaje sobie sprawę, że nie wiem dokąd mam iść. Stukam w otwarte drzwiczki szafki obok.

- Excusez-moi, czy wiesz może gdzie jest poezja z panem Whitmanem? - mówię, starając się przybrać francuski akcent.

- Oui mademoiselle. Zmierzam w tym samym kierunku. Proponuję partnerstwo w zbrodni - śmieje się dziewczyna. To ta blondynka z autobusu. Teraz czuję się głupio. Jakbym ją wcześniej stalkowała.

- Chętnie przyjmę propozycję. Który bank rabujemy najpierw? - żartuję, udając, że nie śledziłam jej wcześniej.

- Sacrebleu. Złamała pani nasz f r a n c u s k i kod. Je suis Julie - przedstawia się.

- Je desole. Mon prenom - Sherlock.

- Sherlock Holmes Junior? Niezwykle podobna jesteś do ojca - mówi Julie. - O nie teraz to ja złamałam F r a n c u s k ie Przykazanie.

- Zaczęło się robić trudne, to F r a n c u s k ie Przykazanie - wyznaję. - To gdzie ta sala?

- Tędy - prowadzi mnie. - W ogóle to niezłe nazwisko jak na nauczyciela poezji.

- Niech się okaże, że ma na imię Walt. Choć... widziałam w planie, że pierwsza litera jego imienia to W. Kto wie?

Idziemy w milczeniu. Przyglądamy się ludziom. Widzę Irene śmiejącą się razem z jakimś chłopakiem. Myślę o tym, że mam problem z rzeczywistością. Nie spełnia mich oczekiwań.

Nie to żebym miała jakieś Wielkie Nadzieje, ale liczyłam, że może raz Ire nie będzie jedyną siostrą Holmes, którą ktoś obdarzy zainteresowaniem z własnej woli. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro