Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zgoda?


– John! – Bill machnął ręką, żeby Watson dojrzał go w tłumie dzieciaków, idących do piętrowego budynku szkoły. – Tutaj!

Blondyn podszedł do grupki chłopaków ze swojej drużyny, stojących przy murku, oddzielającym teren placówki od ulicy.

– Opowiadaj, jak tam randka? – zapytał z ciekawością Bill.

– Randka? – odparł zaskoczonym tonem John.

– No chyba się z nią w końcu umówiłeś?

– Aaa, mówisz o Sarze. Nie, nie miałem jeszcze okazji.

Chłopaki popatrzyli po sobie z konsternacją.

– A niby o kim innym? – rzucił Bill, przyglądając się mu podejrzliwym wzrokiem. Watson zaczął modlić się w myślach, żeby odpuścił temat, przy okazji klnąc na siebie za głupotę swojej wypowiedzi.

„Brawo, John. A niby o kogo mógł pytać? Przecież nie o Holmesa" – zaśmiał się w duchu. Mimowolnie od razu przypomniał mu się widok bruneta na tle rozgwieżdżonego nieba, a potem nietypowy kolor oczu, intensywnie wpatrzonych w jego postać, kiedy stali w ciemnej uliczce, czekając aż radiowóz przejedzie dalej. Długie palce Sherlocka owinięte wokół jego dłoni. „Stop" – pomyślał. Jeśli miał być szczery, to dawno nie był tak blisko z żadną dziewczyną jak tamtego wieczoru z Holmesem. „Jesteś żałosny" – stwierdził w myślach, starając się skupić na tym co mówili do niego koledzy.

– Stary, musisz się ogarnąć, bo ktoś sprzątnie ci ją sprzed nosa – dorzucił Frank, popijając napój z puszki.

– Taa – mruknął.

– Henry chce z tobą pogadać na długiej przerwie – odparł Bill.

– Nie wiem czy ja chcę z nim gadać – odrzekł Watson.

– Chyba planuje cię przeprosić za tamto. Daruj mu. W końcu jesteśmy drużyną, nie? – Poklepał Johna po ramieniu. – Musimy trzymać się razem.

– Dobra. Niech ci będzie – westchnął blondyn.

Dzwonek na lekcję przerwał dalszą konwersację, zmuszając uczniów do udania się na zajęcia.

***

Dźwięk dzwonka brzęczał mu jeszcze przez chwilę w uszach, kiedy przedzierał się przez tłum dzieciaków śpieszących się na lekcje. Z ulgą dotarł do drzwi i wszedł do środka. Słońce oświetlało brzoskwiniowe ściany sali, nadając im intensywniejszej barwy. Przy równie ustawionych ławkach powoli zaczęli sadowić się uczniowie. Holmes minął kolejnych pięć rzędów, siadając dopiero w ostatniej ławce, przy oknie.

– Cześć. – Nieśmiały, dziewczęcy głos zakłócił mu rozmyślanie na temat korepetycji Johna, a dokładniej miejsca w jakim powinni się uczyć. Jego dom odpadał, przynajmniej dopóki rodzinka nie odpuści zbierania informacji o jego przystosowywaniu społecznym. Biblioteka na dłuższą metę nie była dobrym rozwiązaniem, więc zostało mieszkanie Watsona.

„W ostateczności możemy spotykać się na Baker Street" – pomyślał.

– Hej, Sherlocku – powtórzyła odrobinę głośniej, posyłając mu mały uśmiech.

Brunet zamrugał, przekręcając głowę w bok, skąd dobiegło powitanie.

– Molly, nie zauważyłem cię – rzucił, spoglądając na dziewczynę analitycznym wzrokiem.

„Nic nowego. Nigdy mnie nie zauważasz" – westchnęła w myślach, odwracając spojrzenie, gdy tylko poczuła na policzkach wypieki. Nie mogła nic na to poradzić. Szaro-niebieskie oczy bruneta wpatrzone w jej osobę, wywoływały u niej niekontrolowany rumieniec.

– Co ci się stało? – odezwała się ponownie, opanowawszy przypływ gorąca.

– Nic takiego.

– No, no, Holmes. Ładnie cię mój brat urządził. – Do sali weszła grupka uczniów, a wśród nich Sally, która spoglądając z pogardą na bruneta, stanęła koło jego ławki.

Chłopak rzucił jej spojrzenie spod przymarszczonych odrobinę brwi.

– Masz szczęście, że Watson cię obronił. Inaczej nie skończyłoby się na plasterku.

Molly z niepokojem przyglądała się scenie, zbierając siły, żeby odezwać się i powiedzieć wreszcie Donovan kilka adekwatnych słów. Nim jednak zdążyła otworzyć usta, Sherlock odezwał się pozbawionym emocji tonem.

– Sądząc po twoich kolanach dorabiasz sobie jako szkolna sprzątaczka, a  Anderson intensywnie ci w tym pomaga.

Sally przybrała oburzony wyraz twarzy. Anderson z przerażoną miną spojrzał na swoją dziewczynę, siedzącą obok niego.

– Dupek. – Lily nie czekając na jego wyjaśnienia, dała mu z liścia prosto w twarz.

– Kochanie, to nieprawda. On kłamie – starał się ją udobruchać błagalnym głosem, rozmasowując obolały policzek. Niestety, nic to nie dało. Dziewczyna poderwała się, ze wściekłością odsuwając krzesło.

– Ladacznica – burknęła jeszcze w stronę Sally i przesiadła się w drugi koniec klasy.

Donovan zacisnęła pieści ze złości. Jej mina niepodważalnie świadczyła o rosnącym gniewie, mieszającym się z poczuciem upokorzenia. Po klasie rozszedł się chichot i uczniowie zaczęli szeptać między sobą o nowej sensacji.

– Ty popieprzony... – zaczęła.

– Panno Donovan! Co to za słownictwo? – Rozległ się głos nauczycielki, która akurat wkroczyła do pomieszczenia.

– Przepraszam, pani Turner – mruknęła ze skwaszoną miną, rzucając Holmesowi pełne nienawiści spojrzenie.

– Siadajcie – zwróciła się do rozgadanej młodzieży.

***

Na długiej przerwie John wraz z Billem i Frankiem poszli na stołówkę, gdzie mieli spotkać się z resztą drużyny i Henrym. Chłopaki siedzieli już przy swoim stoliku, rozmawiając o ostatnim meczu.

– John – zaczął brunet. – Głupio wyszło z tym Holmesem. Ale wierz mi, sprowokował mnie. Inaczej nic bym mu nie zrobił.

John zmarszczył groźnie brwi. Henry widząc, że nie przekonał kapitana, dodał:

– Jeśli chcesz, to mogę obiecać, że będę się od niego trzymał z daleka. Przepraszam, serio. Poniosło mnie. – Uśmiechnął się minimalnie i wyciągnął rękę na zgodę. Blondyn z poważnym wyrazem twarzy, zmierzył go wzrokiem i po chwili pełnej wyczekiwania ciszy, pochwycił dłoń kolegi.

– Dasz mu spokój, jasne? – odezwał się, ściskając w mocnym uścisku rękę bruneta.

– Jasne, John. Nie ma sprawy – potwierdził z uśmiechem.

Mina Watsona złagodniała i w końcu puścił dłoń kumpla. Reszta chłopaków z radością przyjęła ich pogodzenie.

– No nareszcie, koniec dąsów, miłe panie – skwitował Pete i wszyscy wybuchli śmiechem.

***

– Watson? Ten Watson? – zapytała ze zdziwieniem Molly, gdy tylko wyszli na przerwę.

Holmes popatrzył na nią z politowaniem.

– Nie wiem ilu Watsonów znasz?

– Matko, chodzi mi o Johna Watsona kapitana szkolnej drużyny rugby – wyjaśniła z przejęciem.

– Tak – mruknął.

– Serio? Jak to się stało?

– Molly, daj spokój. – Przyśpieszył kroku, ale dziewczyna nie odpuszczała.

– Kiedy to się stało?

– W sobotę.

Przystanęła, jakby właśnie sobie coś uświadomiła.

– Byłeś na imprezie?

– Wszyscy byli – odparł, przypominając sobie jak John mówił, że każdy ze szkoły tam będzie.

– Nie wszyscy – westchnęła smutno. – Myślałam, że nie chodzisz na takie rzeczy.

– Bo nie chodzę. To drugi i ostatni raz – burknął, siadając na parapecie. Hooper usiadła obok, z niepokojem miętosząc końcówkę swetra w kolorowe kwiatki.

– Dziwne, że Watson stanął w twojej obronie – powiedziała, zerkając na wpatrzonego w okno bruneta.

– Dlaczego? Bo jestem świrem, którego można skopać i nikt nawet nie pomyśli, żeby mi pomóc, tak? – Chłodne spojrzenie chłopaka, wywołało u niej ciarki.

– Nie! Oczywiście, że nie. Nie o to mi chodziło – zaczęła nerwowo Molly. – Po prostu to kumple z drużyny, więc to dość nietypowe, że Watson wyłamał się z drużynowej solidarności i ci pomógł – dodała, pragnąc cofnąć wcześniejsze, niefortunne zdanie.

– John nie jest taki jak inni – mruknął pod nosem.

– Chwila, to wy się znacie? – zapytała z zaskoczeniem.

– Niby po czym wnioskujesz?

– Chodzimy do jednej klasy już od roku, a dopiero dwa miesiące temu zapamiętałeś jak się nazywam.

– Co z tego? – fuknął, odwracając wzrok w stronę okna.

– Musisz go znać skoro mówisz o nim „John", a nie „ten chłopak" czy choćby „Watson".

Holmes westchnął przeciągle, powoli zaczynając irytować się rozmową.

– Udzielam mu korepetycji z chemii – oznajmił, wpatrzony w przejeżdżające ulicą samochody.

– Och. – Tylko tyle była w stanie powiedzieć, czując kompletne zaskoczenie.

***

Henry stanął wraz z kumplami przy szafkach i spojrzał w kierunku sali, z której wyszedł Holmes.

– Tak po prostu mu odpuścisz? – zapytał jeden z kolegów z klasy.

Henry rzucił mu złowieszcze spojrzenie, po czym uśmiechnął się półgębkiem.

– John nie musi się dowiedzieć. Ten świr dostanie za swoje.

***

Po skończonych lekcjach, John usiadł na ławce przed szkołą i czekał aż kolejna grupka uczniów opuści budynek. „Holmes powinien zaraz wyjść" – pomyślał, wpatrzony w wejście do szkoły.

Chwilę później, jak tylko pierwsza fala dzieciaków wylała się ze środka, z budynku wyłoniła się znajoma sylwetka. Watson podniósł się z ławki i skierował się w kierunku bruneta. Miał już zawołać, ale zauważył, że obok niego idzie jakaś dziewczyna. Brązowe włosy, zebrane w kucyk, kołysały się lekko na wietrze. Dziewczyna cały czas wpatrzona w Holmesa, uśmiechała się nieśmiało. John obserwował jak nerwowo obciąga rękaw płaszcza, kiedy przystanęli na chwilę. Nie rozmawiali długo. Brunet z niewzruszonym wyrazem twarzy pożegnał się z nią i zaczął iść w obranym kierunku. Gdy tylko szatynka zniknęła w tłumie uczniów, Watson przyśpieszył kroku, żeby dogonić swojego korepetytora.

– Sherlock! – zawołał za nim. Holmes odwrócił się na dźwięk znajomego głosu. – Hej!

– Cześć, John.

– Jak tam? – rzucił, spoglądając na plaster nad okiem.

– Dobrze – odparł krótko.

– Pomyślałem, że skoro nie wyszło nam z tymi korkami w sobotę, to miałbyś dziś chwilę i moglibyśmy się pouczyć. Co ty na to? – zapytał. Holmes nie mógł odmówić. Nie kiedy Watson wpatrywał się w niego proszącym spojrzeniem.

– Znajdę chwilę – odpowiedział, nie przerywając kontaktu wzrokowego. – Idziemy do ciebie?

– Co? Nie!... To znaczy, nie możemy do mnie, bo... – „Myśl, John. Myśl" – ... siostra ma grypę. Mógłbyś się zarazić. – Dumny z wymyślonej na poczekaniu wymówki, czekał na reakcję bruneta.

– Do mnie też nie możemy – stwierdził, darując sobie pokrętne tłumaczenia.

– To co? Masz jakiś pomysł?

Holmes stał w milczeniu przez moment, najwyraźniej rozważając coś w głowie.

– Jeśli pani Hudson się zgodzi, możemy pójść na Baker Street.

– Super. – Blondyn odetchnął w duchu. „Oby się zgodziła" – pomyślał.

~~~~~~

Rozdział w sumie o niczym. =_= Ale i na taki w końcu musiała nadejść pora.

Mam nadzieję, że ujdzie. Jak są jakieś błędy, to przepraszam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro