Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Zbrodnia" i kara

Nie chciał wracać do domu, mając w perspektywie konieczność zakomunikowania ojcu o bójce i spotkaniu z dyrektorem. Gdyby nie to, przejąłby się bardziej szalonym pomysłem poszukiwania mordercy krążącego po Londynie. Myśli jednak skupiły się na możliwie jak najłagodniejszym przedstawieniu sprawy i spodziewanych konsekwencjach.

Słońce powoli zachodziło za budynkami, kiedy wreszcie dowlekł się do domu. Miał nadzieję, że tym razem zastanie ojca trzeźwego, bo mówienie mu o problemach w szkole, w chwili alkoholowego zamroczenia było najgorszą rzeczą jaką mógł zrobić.

Wallace Watson siedział rozparty na kanapie i oglądał jakiś film sensacyjny. Chłopak wszedł do salonu od razu zauważając, że na stole znajduje się szklanka z resztkami whisky na dnie. Nie był to dobry znak, ale jeśli ojciec nie skontaktowałby się z dyrektorem, mogło to tylko pogorszyć obecną sytuację.

– Tato – zaczął, biorąc większy oddech. – Muszę ci o czymś powiedzieć.

Mężczyzna łypnął na niego, z obojętnym wyrazem twarzy.

– Co zrobiłeś? – odezwał się, sięgając po szklankę. Wychylił ostatni łyk trunku, spoglądając na syna z wyczekującym, a zarazem ponurym wyrazem twarzy.

– Pobiłem się z kolegą z drużyny. Dyrektor chce się z tobą spotkać z tego powodu.

Wallace przymrużył oczy.

– Nie mogłeś tego załatwić poza szkołą – burknął. – Myślisz, że nie mam co robić, tylko latać do dyrektora szkoły?! – dodał podniesionym tonem. – Wystarczą mi problemy z twoją siostrą – mruknął pod nosem. – John miał już nadzieję, że konwersacja dobiegła końca, ale ojciec zapytał, po chwili ciszy. – O co poszło?

– Po prostu, pokłóciliśmy się. – Gniewny wzrok mężczyzny sprawił, że sprecyzował wypowiedź odrobinę bardziej: – Miałem inne zdanie na temat pewnej sprawy.

– Bardzo go pobiłeś? – Pan Watson podniósł się nieśpiesznie z kanapy i zbliżył do Johna.

– Nie wiem... Trochę. – Odwrócił wzrok w stronę telewizora. – Straciłem nad sobą panowanie – dodał ze wstydem.

– Jak chcesz wyjść na ludzi, skoro wszczynasz bójkę z powodu jakiejś pierdoły?

– To nie była pierdoła – odparł podniesionym tonem. Nie spodobało się to panu Watsonowi, który złapał go za ramię i mocno zacisnął na nim palce.

– Nie podnoś na mnie głosu – warknął, wzmacniając uchwyt. John starał się zachować opanowanie i nie okazywać przechodzącego przez rękę kłującego bólu.

– Nie chcę więcej słyszeć o żadnych wybrykach i wizytach u dyrektora, zrozumiano?

Blondyn przytaknął. Chwyt rozluźnił się nieco, ale silna dłoń cały czas spoczywała na jego ramieniu, w każdej chwili gotowa do ponownego zaciśnięcia.

– Zapamiętaj, jeżeli już coś robisz, to rób to porządnie – dodał patrząc na syna ze znużeniem zmieszanym z rozczarowaniem. W lekko przymarszczonych brwiach, wciąż czaiła się groźba wybuchu gniewu. Gdy tylko ojciec zabrał rękę, oswobodzony John odsunął się od niego nieznacznie i mruknął:

– Mogę już iść?

Wallace machnął ręką na znak, że zakończył rozmowę i poczłapał do kuchni, jak podejrzewał chłopak, za pewne po kolejną porcję whisky.

***

Siedział przed gabinetem dyrektora, czekając jak na ścięcie. Ojciec powinien zaraz przyjechać. Po dwóch bardzo długich minutach, dostrzegł go w głębi korytarza. Poważna mina i szybki krok zwiastowały, że chciałby jak najszybciej mieć to już za sobą. „Ja też" – westchnął w myślach John, bez słowa podnosząc się z krzesła i wchodząc do gabinetu za ojcem.

Po przywitaniu się z panem Doylem, usiedli naprzeciwko biurka, wyczekując rozpoczęcia rozmowy.

– Bardzo się cieszę, że znalazł pan czas, panie Watson. Choć przyznam, że wolałbym, aby do takiego spotkania nie musiało dojść.

– Ja też – mruknął mężczyzna, spoglądając kątem oka na syna.

– John na pewno powiedział panu, dlaczego poprosiłem, żeby pan przyszedł.

– Tak. Pobił się z kolegą.

– Właśnie. To pierwszy taki przypadek z jego udziałem. John to dobry chłopiec i tym bardziej nie potrafię zrozumieć, jak mogło do tego dojść. – Posłał blondynowi rozczarowane spojrzenie. – Bójka, którą spowodował mogła mieć okropne konsekwencje. Na szczęście rodzice Henry'ego Donovana nie będą robić problemów. Byli bardzo wzburzeni zaistniałą sytuacją, ale wyjaśniłem im na spokojnie, że to incydentalny przypadek i nigdy więcej nie będzie miał miejsca. – Ponownie spojrzał na chłopaka. – Prawda, John?

– Oczywiście, proszę pana – dopowiedział przybitym tonem.

– Zapewniam pana, że coś takiego się nie powtórzy – dodał pan Watson.

– I ja mam taką nadzieję. Chciałbym teraz dowiedzieć się, co skłoniło cię do takiego zachowania? – zapytał z poważnym wyrazem twarzy.

– Już panu mówiłem. Pokłóciliśmy się i tyle – odparł, prostując się sztywno na krześle.

– O co? – drążył uparcie Szkot.

Blondyn zwiesił głowę, starając się wymyślić odpowiedź, która zadowoli dyrektora. Nie mógł powiedzieć prawdy. Sherlock nie chciał, żeby to wyszło na jaw, a on postanowił to uszanować. Rozumiał go, choć nie pochwalał milczenia. Henry zasłużył na karę, ale skoro Holmes miał swoje powody, aby nie mówić o tym nauczycielom, nie chciał robić tego za jego plecami. Był mu to winien za milczenie w sprawie jego problemów rodzinnych. Przełknął ślinę, rzucając ukradkowe spojrzenie ojcu, który starał się zachowywać spokój, ale John wiedział, że zmarszczone brwi oznaczają zdenerwowanie.

– O dziewczynę – mruknął w końcu, stwierdzając, że w ten sposób udobrucha obu.

– John – zaczął dyrektor pedagogicznym tonem. – Rozumiem, że w tym wieku hormony buzują, ale nie możesz załatwiać spraw w taki sposób. Przemoc nie jest rozwiązaniem.

– Wiem, przepraszam – odrzekł, odetchnąwszy w duchu, że kupili jego odpowiedź.

– Musisz przeprosić Henry'ego – dodał pan Doyle.

– Słucham? – Zaskoczony, poruszył się niespokojnie na krześle. – Nie ma mowy – rzucił bez namysłu.

– John! – karcąco odezwał się ojciec.

Chłopak wbił się bardziej w krzesło, zdając sobie sprawę, że nie ma wyjścia.

– Jutro Henry ma wrócić do szkoły, wtedy się przeproście – oznajmił dyrektor. – Niestety, muszę też wyciągnąć konsekwencje wobec twojego zachowania, chłopcze – dodał z westchnięciem zawiedzenia.

John wpatrywał się w niego z oczekiwaniem, obawiając się możliwej kary.

– Zostajesz zawieszony w prawach ucznia na dwa tygodnie.

– Dwa tygodnie? – jęknął, wiedząc co to będzie oznaczało.

– Przykro mi, John. Musisz ponieść konsekwencje swojego zachowania.

– Ale, panie dyrektorze, za dziesięć dni jest mecz! Nie mogę zostawić drużyny.

– Skutki pewnych decyzji odbijają się nie tylko na nas, ale i na naszych przyjaciołach oraz otoczeniu – stwierdził Doyle. – Drużyna będzie musiała sobie poradzić bez ciebie.

Blondyn usłyszawszy wyrok, zapadł z rezygnacją w głąb siedziska.

– Chciałbym jeszcze porozmawiać z twoim ojcem, John. Poczekaj proszę na korytarzu – dodał dyrektor.

Watson podniósł się powoli, posyłając rozgoryczone spojrzeniem Szkotowi, ale bez słowa opuścił pokój. Opadł na jedno z krzeseł, ustawionych pod ścianą i ukrył twarz w dłoniach, załamany decyzją dyrektora.

– Hej, John. – Podniósł głowę, rozpoznając głos Murray'a. – Jak tam? – zapytał, widząc jednak że kolega nie ma dla niego dobrych wieści.

– Zawiesili mnie, na dwa tygodnie – mruknął.

– Aż tyle?! – Bill prawie podskoczył, zaskoczony wymiarem kary. – No bez jaj! Przecież to za dużo.

John spuścił tylko wzrok na szaro–niebieską wykładzinę, wzdychając z rezygnacją.

– Przepraszam, że przez moje zachowanie, będziecie musieli grać bez kapitana – odparł ze smutkiem.

– Ale jak to? Nawet wiedząc, że pobiłeś go za to co zrobił Sherlockowi? – zapytał z malującym się na twarzy niedowierzaniem.

Watson popatrzył na niego w sposób, który od razu nasunął Billowi odpowiedź.

– Ja pierdzielę, nie powiedziałeś im?! – Usiadł ciężko obok blondyna. – Nie wierzę – westchnął pod nosem. – Jesteś skończonym idiotą.

– Może – burknął ze schmurzoną miną. – Ale nie mogłem im powiedzieć i ty też się nie waż – dorzucił, wbijając w kolegę stanowcze spojrzenie.

– Dobra, ale marnujesz sobie i nam szansę na wejście do półfinałów. A tam będą już łowcy talentów. Ja bym chciał, żeby nas zobaczyli. To szansa, żeby się wyrwać z tej szarej rzeczywistości i zabłysnąć. Może ty nie wiążesz z rugby przyszłości, ale chłopaki mają marzenia, John. – Murray podniósł się, spoglądając na kapitana z żalem. – Zastanów się czy jest warto.

– Przepraszam, Bill. Nie mogę – odrzekł, czując na sobie zawiedziony wzrok przyjaciela.

– Henry miał trochę racji. Holmes cię omotał, John. – Widząc, że blondyn chce zaprotestować, dodał: – Donovan przegiął, ale Sherlock też nie był bez winy. Współczuję mu, ale ty nie powinieneś przez to obrywać.

– Lepiej skończmy tę rozmowę – syknął John. Kumpel z drużyny nie zamierzał kwestionować słuszności tego pomysłu, zauważywszy rosnącą irytację kapitana.

– Ok. Ale... – urwał, dochodząc do wniosku, że i tak nie przekona Watsona. – Trzymaj się – rzucił na dowiedzenia, oddalając się wolnym krokiem.

John jeszcze przez moment rozważał jego słowa w głowie, ale ostatecznie pozostał przy pierwotnym założeniu. Sherlock mu zaufał, a on nie zamierzał tego zaprzepaścić.

Kiedy ojciec wyszedł wreszcie z gabinetu, spojrzał tylko przelotnie na syna i skierował się do wyjścia, ale chłopak wiedział, że w domu usłyszy odpowiednią naganę. Powlókł się za mężczyzną, modląc się w duchu, aby ten dzień dobiegł już końca.

***

Sherlock od kilku dni był nie do zniesienia. Pani Hudson załamywała ręce, kiedy z pokoju dochodziły niespokojne dźwięki skrzypiec. Starała się ignorować opryskliwe uwagi rzucane przez bruneta, gdy tylko chciała zagadnąć o jego samopoczucie. Domyślała się jednak, co jest przyczyną zachowania młodzieńca. Od ostatniej wizyty Johna minęło sześć dni.

– Sherlocku, zjedz coś – odezwała się, zaglądając przez próg.

– Nie jestem głodny! – warknął, nie racząc oderwać wzroku od przeglądanych papierów.

– Może po prostu do niego zadzwonisz? – dodała, ale jedyną odpowiedzią jaką otrzymała było podirytowane westchnięcie. Holmes wstał od biurka i podszedł do niej.

– Gdyby chciał, to by przyszedł. Czyli nie chce, a ja nie będę się mu narzucał – burknął chłodnym tonem, po czym nie czekając na odpowiedź niani, zatrzasnął drzwi.

Pokuśtykał z powrotem na miejsce, ale nie potrafił się skupić. Wciąż dręczyła go niezrozumiała absencja Johna. Czyżby miał rację, zakładając że Watson nie będzie chciał się z nim zadawać, po tym co nagadał mu Henry? A może uznał, że jest świrniętym psycholem, bo proponuje mu poszukiwania płatnego mordercy? „Ale przecież on nie jest, jak cała reszta." – Starał się odgonić z głowy czarne myśli. John był jego przyjacielem. Jedynym jakiego miał. Nie chciał go stracić. Nie chciał znowu być sam.

~~~~~~

Czemu John nie pojawił się u Sherlocka? - Tego dowiecie się już w następnym rozdziale. ;)

Piszcie śmiało co sądzicie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro