Wielki Brat
Migające światła radiowozu rozświetlały zmrok jaki zapadł nad miastem.
– Sherlock! – znajomy głos rozbrzmiał wyraźnie po okolicy.
Policjant zatrzasnął drzwi auta i ruszył szybkim krokiem w ich stronę.
John przełknął nerwowo ślinę czując, że pistolet ojca ciąży mu za paskiem spodni. Mimo, iż ukrył go pod kurtką, miał nieodparte wrażenie, że policjant wie co się przed chwilą wydarzyło i będą mieć niemałe kłopoty.
– Trochę się spóźniłeś – zawołał Holmes, próbując brzmieć nonszalancko, mimo wciąż odczuwalnych skutków spotkania ze śmiertelnie groźnym przestępcą. Dla podkreślenie swojej wypowiedzi, zmierzył mężczyznę wyniosłym spojrzeniem.
– Nic wam nie jest? – zapytał, ignorując przytyk chłopaka. Przyjrzał się uważnie brunetowi, a potem Watsonowi, który usilnie starał się zachować spokój.
– Twój brat zaraz tu będzie – oznajmił, wracając wzrokiem na młodszego z nich.
– Niby po co? Czy on zawsze musi się wtrącać? – mruknął, marszcząc z niezadowoleniem brwi.
Lestrade westchnął głośno, złamany postawą Sherlocka.
– Dzwonisz informując, że jesteś na tropie płatnego zabójcy, podając lokalizację, w której może przebywać, po czym za paręnaście minut mam telefon od twojego brata, że mam cię natychmiast znaleźć i odstawić w jednym kawałku do domu, bo najprawdopodobniej znowu postanowiłeś wpakować się w niebezpieczną sytuację. A podany przez niego adres idealnie pokrywa się z tym, o który wcześniej mi powiedziałeś. – Przejechał ręką po włosach w geście bezsilności. – Kiedy się o tym dowiedziałem, popędziłem tutaj na złamanie karku. Zdajesz sobie sprawę co mogło się stać? Jak bardzo groźny jest ten człowiek?
– Oczywiście, że tak. Za kogo ty mnie masz, Lestrade? – fuknął oburzony.
Funkcjonariusz skrzywił się w odpowiedzi i spojrzał na blondyna.
– A ty, co tu robisz? – zwrócił się do Johna, który do tej pory starał trzymać się z tyłu.
– Ja... – zawahał się, zerkając na Holmesa.
– John jest już spóźniony. Odstaw go do domu. Ja poczekam na Mycrofta – wtrącił korepetytor, aby odciągnąć uwagę od zakłopotanego przyjaciela.
– Nigdzie się nie ruszę, dopóki nie będziesz bezpieczny. – Groźne spojrzenie przebiegło najpierw po lekko pobladłym Watsonie i zatrzymało się na buntowniczym obliczu Sherlocka.
– Dzundza uciekł na wschód, więc nic nam nie grozi. No chyba, że obawiasz się tamtych dwóch pijanych bezdomnych – stwierdził, wskazując ręką w stronę mostu. – Mam nadzieję, że zrobiłeś to co powiedziałem. Nie mógł odejść daleko. Jest ranny, więc twoja ekipa powinna sobie poradzić.
– Przeceniasz moje wpływy, Sherlocku. Nie obstawię całej dzielnicy z powodu telefonu od jakiegoś nastolatka.
– Nie jakiegoś, tylko mnie – syknął, mrużąc gniewnie oczy.
– Inspektor i tak ma przez ciebie zszargane nerwy. Zesłałby mnie do najmniejszej dziury w tym kraju, gdybym mu o tym wspomniał.
– Widzisz, John, nie można na nich liczyć – westchnął z irytacją. – Podejrzewałem, że możesz dać ciała, więc podrzuciłem Dzundzy lokalizator – dodał z satysfakcją, widząc skonsternowaną minę mężczyzny.
– Lokalizator? – wtrącił się zaciekawiony John.
– Tak – odparł z cwanym uśmieszkiem. – Myc musi lepiej pilnować swoich rzeczy – mruknął, mrużąc tajemniczo oczy.
– Mam z tobą same kłopoty – jęknął Lestrade. – Chodźcie – dodał, kierując ich do radiowozu.
Policjant wezwał wsparcie, w celu znalezienia zbiegłego mordercy, a oni usiedli z tyłu. Kiedy mężczyzna wyszedł na zewnątrz, żeby zapalić, Watson wreszcie się odezwał.
– Kim, do cholery, jest twój brat?
Holmes obrzucił go rozbawionym spojrzeniem, opierając się wygodnie o zagłówek.
– Oficjalnie pracuje dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
– Oficjalnie? A nieoficjalnie? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że jest jak James Bond?
Sherlock przekręcił głowę w jego stronę i po chwili krótkiej ciszy, wybuchnął śmiechem.
– Daleko mu do tego twojego Bonda. Szczególnie z jego aparycją – zachichotał, wyciągając się swobodnie w fotelu. Gdyby nie obolałe mięśnie, czerpałby z tej sytuacji więcej radości.
John uśmiechnął się, rozbawiony uwagą przyjaciela.
– Prawda – prychnął śmiechem – ale to nie zmienia faktu, że jest jakimś tajniakiem, co nie?
– Powiedziałbym raczej, że zajmuje się ogólnie pojętą logistyką w służbie Królestwu.
Watson osunął się na siedzeniu, zakrywając dłonią oczy.
– Czuję się jak w jakimś popieprzonym filmie – jęknął pod nosem.
– Życie potrafi być znacznie ciekawsze niż film, John – odrzekł z satysfakcją w głosie.
***
Czarny mercedes zaparkował obok radiowozu. To oznaczało tylko jedno, starszy brat wreszcie przyjechał.
Sherlock obserwował jak najpierw ucina sobie pogawędkę z Lestradem, a potem zaczyna iść w stronę policyjnego auta.
– Zaraz się zacznie – mruknął, gdy ponura mina Mycrofta ukazała mu się za szybą.
– Kiedyś wreszcie napytasz sobie biedy, Sherlocku – zaczął brat z surowością w głosie.
– Dobra, przerabialiśmy to już –westchnął z obojętnością. –Czy możemy przejść do „Idź do samochodu."?
Mycroft zmierzył go lodowatym spojrzeniem, po czym przeniósł je na Watsona, siedzącego w głębi.
– Zawiodłem się na tobie, John – odezwał się z pobrzmiewającą w głosie groźbą.
Chłopak przełknął nerwowo ślinę, ale wytrzymał mrożące spojrzenie starszego Holmesa.
Jego korepetytor wysiadł z samochodu, obrzucając brata gniewnym wzorkiem.
– Akurat jego nie powinieneś się czepiać. Gdyby nie John... – urwał, zerkając czy Lestrade przypadkiem nie usłyszy ich rozmowy. – ... Uratował mnie, więc lepiej go przeproś i podziękuj – burknął, a następnie spojrzał ukradkiem na blondyna, który również wysiadł z radiowozu. Ciemnoniebieskie oczy napotkały jego spojrzenie. Były niczym kalejdoskop emocji, których John nie potrafił ukryć. Wdzięczność, determinacja, pewność siebie, ale jednocześnie także obawa. Sherlock nie oderwał wzroku ani na moment, aż Mycroft nie odezwał się wyćwiczonym tonem:
– Porozmawiamy w domu. Idź do samochodu. – Młodszy z Holmesów posłał mu emanujące niechęcią spojrzenie, ale ruszył lekko kuśtykając w stronę czarnego mercedesa. – Chodź, John – zawołał, odwracając się do przyjaciela. Kapitan nie za bardzo wiedząc co zrobić, rzucił mu pytające spojrzenie.
– Watson zostaje, a my jedziemy – oznajmił stanowczo Mycroft, mijając blondyna. Otworzył drzwi, spoglądając na brata, który zatrzymał się w pół drogi.
Brunet zerknął na zegarek i z niewzruszonym wyrazem twarzy zwrócił się do właściciela mercedesa.
– Jestem mu to winien – stwierdził, podchodząc do przyglądającego się im kapitana. Bez dalszych wyjaśnień, złapał Johna za ramię i delikatnie pociągnął w stronę auta. Blondyn nie opierał się ani trochę. Mijając Mycrofta, który wyglądał jak wulkan tuż przed erupcją, spojrzał na niego z triumfem malującym się na twarzy, doprowadzający go tym samym do wrzenia.
~~~~~~
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał. ^^
Wiem, że niektórzy z Was pragną już większej bliskości między głównymi bohaterami, ale to w końcu John i Sherlock, z nimi nic nie przychodzi łatwo i nie toczy się za szybko. Także liczę na wytrwałość i wyrozumiałość. ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro