Szczęściarz i szantażysta
Słyszał dochodzący z dołu radosny głos pani Hudson. To znaczyło, że John również przyjechał. Powinien zakończyć tę znajomość, kiedy była do tego stosowna okazja, ale głupie sentymenty wzięły górę. „Przeklęty Mycroft" – westchnął w myślach, przypominając sobie wywód brata o „przywiązaniu". Zamyślony nie zauważył, kiedy ktoś wszedł do pokoju.
– Hej, jak tam? – rzucił na powitanie blondyn, przybliżając się do łóżka.
Dopiero po chwili nieobecny wzrok Holmesa powędrował w jego stronę.
– Cześć – odparł brunet, podciągając kołdrę wyżej. Skarcił się w myślach za brak koncentracji i przeoczenie momentu, w którym Watson wkroczył do pokoju.
– Zamyśliłeś się? – dodał John, wpatrując się wesoło skrzącymi się w popołudniowym słońcu oczami.
– Długo tu stoisz? – zapytał opanowanym tonem, mimo nerwowo bijącego serca.
– Nie, tylko chwilę – odparł, spoglądając na przyniesione przez Hooper notatki. – Widzę, że Molly zadbała o twoją edukację – dodał z uśmiechem i usiadł na krześle, ustawionym przy łóżku.
– Zaoferowała, że będzie mi przynosić notatki z zajęć. To całkowicie zbędne...
– Miło z jej strony – odezwał się jednocześnie z Holmesem, który uciął swoją wypowiedź, skupiając spojrzenie na obliczu Johna. – Szczególnie po naszym ostatnim spotkaniu. Nie gniewała się za to, że ją zostawiłeś?
Brunet przymarszczył w skonsternowaniu brwi.
– Dlaczego by miała?
– No wiesz, to miała być randka, a jej partner zniknął gdzieś z kolegą, nie racząc nawet powiedzieć kiedy wróci, a w twoim przypadku, to nawet czy wróci – streścił, unosząc wymownie brwi.
– A o to. Nie. To było do przewidzenia, więc Molly wróciła do domu zaraz po tym, jak Lestrade zabrał nas do radiowozu.
John parsknął śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.
– Szczęściarz z ciebie. U mnie nie poszło tak gładko – stwierdził, marszcząc kąciki oczu, co było oznaką szczerego rozbawienia. Powinien być załamany, ale po przemyśleniu sprawy, doszedł do wniosku, że i tak nie przetrwałoby to zbyt długo. – Sara ze mną zerwała. W sumie, to nawet nie zaczęliśmy ze sobą chodzić, więc to chyba mój nowy rekord.
– To dobrze – odparł brunet z poważnym wyrazem twarzy. – Była za nudna.
Mina Watsona z lekko zdziwionej, zmieniła się ponownie w rozbawioną.
– Gdyby to usłyszała, wydrapałaby ci oczy – zaśmiał się.
– Utrata wzroku byłaby dość dotkliwą konsekwencją stwierdzenia oczywistego faktu – odrzekł, po czym obaj uśmiechnęli się wesoło.
Jednak po chwili z twarzy blondyna zniknął radosny wyraz. Błękitne oczy przebiegły po obliczu Holmesa.
– Boli jak cholera, nie? – zapytał, marszcząc w zmartwieniu brwi. Sherlock odwrócił na moment spojrzenie. Wyglądał okropnie i tak samo się czuł. Nawet najlepiej odegrane zapewnienia, że „nie jest źle", nie przekonałyby Johna.
– Nie zaprzeczę, bo podważyłbym, wtedy twoją inteligencję – mruknął w odpowiedzi.
Odgłos kroków i miły głos pani Hudson rozbrzmiały za drzwiami. Moment później, kobieta wraz z Molly wkroczyły do pokoju, niosąc ze sobą kubki z herbatą i talerz z kanapkami.
– Jak tam sobie radzisz, mój chłopcze? – zapytała, stawiając jedzenie na szafce obok notatek Hooper, która dostawiła herbatę, ledwie mieszcząc naczynia na zapełnionym blacie.
– Jakoś – mruknął pod nosem. Kobieta przysunęła sugestywnie talerz z kanapkami bliżej łóżka i ruszyła do wyjścia.
– No, z takim wsparciem niedługo znowu będziesz zdrów – stwierdziła w progu, spoglądając na Watsona i pannę Hooper. Holmes przewrócił oczami, napotkawszy nieśmiałe spojrzenie Molly.
– Starłaś szminkę – odezwał się, zauważywszy zmianę w wyglądzie koleżanki.
– Tak – odparła ledwie słyszalnie.
– Szkoda, pasowała ci. Teraz znowu masz za wąskie usta – oznajmił, przenosząc uwagę na siedzącego obok Johna. Dziewczyna zacisnęła nerwowo wargi, widocznie speszona obserwacją Holmesa.
– Sherlocku – szepnął karcącym tonem John. Brunet przybrał minę wskazującą, że nie rozumie o co mu chodzi.
– To ja będę już szła – odezwała się Hooper. – Do zobaczenia. – Zerknęła na bruneta, próbującego rozgryźć zachowanie Watsona, który dyskretnie starał się wskazać wzrokiem na Molly.
– Pa – rzucił Holmes, posyłając jej krótkie spojrzenie.
Blondyn westchnął ze zrezygnowaniem, po czym odwrócił się do dziewczyny z miłym uśmiechem.
– Cześć, John – dodała szatynka, stając już przy drzwiach.
– Do zobaczenia, Molly – odpowiedział, i gdy tylko dziewczyna zniknęła mu z oczu, zwrócił się do bruneta. – To nie było miłe.
– Co?
– Ten komentarz o jej ustach – wyjaśnił, marszcząc brwi w surowym wyrazie.
– Przecież powiedziałem tylko to, co jest prawdą – odparł z powagą.
– Może, ale to nie było w porządku. Niektóre rzeczy lepiej przemilczeć. Ludzie nie lubią jak się im wytyka wady.
– Zdążyłem się o tym przekonać – mruknął.
Mina Johna złagodniała, i jakby na moment wkradło się w nią zawstydzenie.
– Ona jest dla ciebie miła. Nie zasługuje na takie teksty – dodał. – Lubi cię. Sądzę nawet, że bardzo. Inaczej nie wytrzymywałaby tak dzielnie takich uwag.
– Molly jest taka z charakteru.
– Charakter charakterem, ale tu chodzi o coś innego. – Widząc wzrok Holmesa mówiący: „Tak? No to pochwal się swoją dedukcją, Watsonie", kontynuował:
– Ona chyba się w tobie podkochuje.
Sherlock uniósł brwi w lekkim zdziwieniu.
– To by wyjaśniało jej zachowanie – dodał John, obserwując z uwagą reakcję swojego korepetytora.
Brunet zamyślił się nad jego słowami, milcząc przez chwilę. Po parunastu sekundach oczy zabłysły mu z energią, której Watson nie widział od feralnej, podwójnej randki. Chłopak ewidentnie doszedł do jakiejś konkluzji, którą z entuzjazmem zaczął wykładać przyjacielowi.
– Idąc twoim tokiem rozumowania, Molly wytrzymuje ze mną, ponieważ jest pod wpływem kombinacji hormonów, powodujących nielogiczne działania w ramach przypływu ckliwego, emocjonalnego uniesienia.
– Cóż, jeżeli tak rozumiesz stan zakochania, to tak – potwierdził Watson, zaskoczony wywodem przyjaciela. Uświadamiając sobie, że Holmes wcale nie zakończył tematu, z niepokojem wyczekiwał dalszej wypowiedzi.
– To by oznaczało, że moje zachowanie jest akceptowalne tylko dla ludzi, którzy są w podobnym stanie emocjonalnym w stosunku do mojej osoby – dokończył, patrząc prosto w oczy blondyna.
John usłyszawszy konkluzję, przełknął nerwowo ślinę.
– Nie to dokładnie miałem na myśli – doparł, odwracając wzrok i udając zainteresowanie przyniesionym jedzeniem. – Powinieneś coś zjeść – dodał, sięgając po talerz z kanapkami.
– Nie jestem głodny – odpowiedział automatycznie, nie spuszczając intensywnego spojrzenia z przyjaciela.
– Twoja teoria miałaby pokrycie w stanie faktycznym – kontynuował, nie zważając na Watsona, który starał się ukryć za kubkiem herbaty. – Nie mam zbyt wielu znajomych i nie jestem kimś kogo da się lubić.
– Przesadzasz – rzucił John, czując rosnące poczucie winy. „Brawo. Znowu palnąłem głupotę" – skarcił się w myślach za rozpoczęcie takiego tematu. – Trzeba cię tylko lepiej poznać – dodał, uśmiechając się i odruchowo kładąc rękę na ramieniu Holmesa w pokrzepiającym geście. Szaro-niebieskie oczy skierowały się na moment w miejsce, gdzie spoczęła dłoń chłopaka, a potem znów na twarz blondyna.
– Fakty są oczywiste, John – odrzekł obojętnym tonem, jak gdyby pogodził się już z losem.
– A ja to co? – zapytał Watson. – Polubiłem cię, mimo twoich zbyt szczerych wypowiedzi i dedukcji. – Uśmiechnął się i dodał: – Genialnych dedukcji.
– Każdy ma jakieś granice wytrzymałości. W końcu powiem coś co cię zrani albo obrazi, a ja nawet nie będę tego świadomy. Taki już jestem. – Zrezygnowany ton w połączeniu z kiepskim stanem fizycznym Holmesa sprawiły, że John na nowo poczuł wzbierającą w nim wściekłość na oprawców swojego korepetytora i wszystkich ludzi, którzy przyczynili się do jego negatywnego nastawienia wobec samego siebie.
– Przypominam ci, że jakoś nadal tutaj siedzę i oznajmiłem niedawno, że jesteś moim przyjacielem. A chociaż wszystkim wydaje się, że jako popularny kapitan szkolnej drużyny rugby, powinienem mieć mnóstwo przyjaciół, nie mam ich zbyt wielu. – Powoli zabrał dłoń z ramienia bruneta, który ponownie się zamyślił.
Minęło paręnaście sekund, nim Holmes powrócił ze swojego „pałacu pamięci" i spojrzał przenikliwym wzrokiem na blondyna. John nie był pewien nad czym zastanawiał się brunet, ale zdawało mu się, że dostrzegł rozluźnienie malujące się na jego twarzy.
– Wiesz, że nie potrafisz kłamać? – oznajmił z powagą Sherlock.
– Ale ja mówię prawdę – przyrzekł z całą stanowczością.
Brunet uniósł kącik ust w szelmowskim uśmiechu.
– Wiem.
– Drań – mruknął Watson, uśmiechając się pod nosem. – Bierz – dodał, podsuwając mu talerz z kanapkami. – Albo zanudzę cię monologiem o szkolnych rozgrywkach mojej drużyny.
– Szantażysta.
Holmes skrzywił się wymownie, ale w końcu sięgnął po jedną z kanapek.
Pani Hudson, która przewinęła się w korytarzu, zajrzała do nich właśnie w momencie konsumpcji. Na widok przeżuwającego pieczywo bruneta, zareagowała z wielkim entuzjazmem.
– Och, John! Co za szczęście, że cię mamy – stwierdziła, podchodząc do niego, a następnie poklepała go po ramieniu. – Masz dar, mój drogi. Koniecznie musisz wpadać do Sherlocka częściej.
– Będę – zerknął na chłopaka, który przewrócił oczami, nie przerywając jedzenia. – Dopóki Sherlock nie uzna, że ma mnie dość – dokończył z uśmiechem.
– Mało prawdopodobne – szepnęła do niego pani Hudson i zabrała puste kubki z szafki.
– Szybciej może być na odwrót – mruknął brunet, gdy przełknął kolejny kęs kanapki, ale tym razem szaro-niebieskie oczy skrzyły się wesoło.
Gdy pani Hudson opuściła pokój, John ponownie się odezwał.
– To co chcesz porobić?
– Cóż, mam dość ograniczone możliwości – westchnął, starając poprawić się na poduszce.
– Pomóc ci? – zapytał blondyn, zauważywszy grymas na twarzy przyjaciela.
– Poradzę sobie – bąknął, zaciskając zęby.
– Masz jakieś gry? – powrócił do poprzedniego tematu John.
– W szafie, na samym dole – odrzekł, ułożywszy się wygodnie.
Watson wyciągnął pudełko z grami planszowymi i zaczął je przeglądać.
– O, to coś w sam raz dla mnie. – Wskazał na „małego chirurga".
– Grałem w nią z bratem. Myc ją lubił.
– A ty, którą najbardziej lubiłeś?
– Tę. – Położył palec wskazujący na pudełku z kolorową okładką, na której widniała czarna, piracka flaga z białą czaszką i skrzyżowanymi dwiema szablami.
– Czyli od początku ciągnęło cię do przygód, co nie?
– Byłem dość absorbującym dzieckiem, a przynajmniej tak twierdzi Mycroft – odparł.
– Tak chyba mówi każdy, kto ma młodsze rodzeństwo. – Uśmiechnął się i wyjął planszę do gry. – Pamiętasz jeszcze jak się w to gra?
Pamiętał, ale wolał się do tego nie przyznawać, więc pokręcił przecząco głową. W obliczu udawanej niewiedzy Holmesa, Watson wziął instrukcję i zaczął czytać na głos.
Kiedy już zapoznali się z zasadami, zaczęli grać. Czas upływał szybko i nim się obejrzeli, słońce zaszło za budynkami, pogrążając miasto w szarości zbliżającego się wieczoru.
– A nie mówiłem, że tym razem wygram! – z radością zawołał Watson, wymachując szczypcami, w których trzymał plastikowy element, mający symbolizować serce.
– Brawo, doktorze – pochwalił go Holmes. – Ale gdybym był w optymalnej formie, nie miałbyś szans – dodał, uśmiechając się półgębkiem.
– W takim razie, trzeba będzie zrobić rewanż, jak wydobrzejesz – zadecydował John, odkładając grę na biurko.
– Grałeś kiedyś w Cluedo?– zapytał, zwracając się do Sherlocka.
– Nie.
– Na pewno ci się spodoba. Przyniosę jutro i sobie pogramy. – Spojrzał na zegarek, wiszący na ścianie. – Kurde, muszę już iść. Trzymaj się – dodał, obdarzając Holmesa ciepłym uśmiechem.
– Do jutra, John. – Holmes odprowadził go wzrokiem, odwzajemniając uśmiech w bardziej powściągliwej wersji, ale z pełną szczerością, której nie dało się nie zauważyć.
~~~~~~~
Na razie nic szczególnego się nie dzieje, ale obiecuję, że kiedyś pojawią się bardziej dynamiczne sceny.
Jestem zszokowana liczbą wyświetleń (ponad sto tysięcy!), gwiazdek i (najważniejszych dla mnie) komentarzy. Jesteście wspaniali! Dziękuję. <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro