Spotkanie
Drogę do domu Watsona przebyli w kompletnej ciszy. Gdy auto zatrzymało się przed budynkiem, John uśmiechnął się lekko do korepetytora, po czym odezwał się na tyle głośno, aby Mycroft go usłyszał.
– Dziękuję za podwiezienie.
Straszy z Holmesów nawet się nie odwrócił, wyraźnie urażony poprzednią sytuacją.
Chłopak wysiadł z samochodu i pochylił się odrobinę, spoglądając przez otwarte drzwi na bruneta, siedzącego w środku. Nagle przybrał minę, jakby właśnie coś sobie uświadomił.
– Koszula – rzucił, zatrzymując spojrzenie na swojej bluzie, którą Holmes miał na sobie. Sherlock zerknął na brata, który przysłuchiwał się wszystkiemu z zaciekawieniem. Postanowił opuścić mercedesa i oddalić się jak najdalej od wścibskiego obserwatora.
– Zaraz ci przyniosę – dodał John, kierując się do wejścia. Korepetytor obejrzał się przez ramię na przypatrującego się mu Mycrofta. Skrzywił się, wiedząc co oznacza mina, jaka pojawiła się na obliczu starszego z braci.
Watson otworzył drzwi i wkroczył do środka.
– Wejdź – dorzucił, zauważając, że przyjaciel stoi wciąż przed wejściem. Młodszy chłopak zamknął za sobą drzwi, kątem oka dostrzegając zirytowane spojrzenie brata. Uśmiechnął się pod nosem i oparł się o ścianę w przedpokoju. Nim się obejrzał, John wrócił z jego koszulą.
– Proszę. Jeszcze trochę wilgotna. – Podał mu ją, spoglądając w jego szaro-niebieskie oczy, a potem zjechał wzrokiem w dół. – Teraz to ja oddaję ci koszulę – dodał z rozbawieniem. – Dobrze, że chłopaki tego nie widzą – zaśmiał się, utkwiwszy wzrok w emblemacie szkoły, znajdującym się na wysokości klatki piersiowej bruneta.
Holmes nie bardzo wiedział co odpowiedzieć, a wzrok Watsona skupiony na jego osobie nie pomagał w ułożeniu odpowiedniego zdania.
– Powinienem ci ją oddać – odezwał się w końcu, odczytując zachowanie blondyna jako niewerbalną chęć odzyskania bluzy. Zaczął rozpinać ekspres, ale Watson mu przerwał.
– Nie, nie. Zostaw. Jest już zimno. Oddasz mi ją kiedy indziej. – Holmes zatrzymał suwak w połowie drogi, wpatrując się w kapitana ze skonfundowaniem. – Może po meczu? – dorzucił blondyn z nadzieją w głosie. – No, bo mam nadzieję, że przyjdziesz. – Sherlock zacisnął usta w wąską linię, spoglądając z zastanowieniem na towarzysza. – Przyjdziesz?
– To nie moje klimaty – mruknął. Wesołość emanująca z Watsona momentalnie przygasła.
– No tak – mruknął – nie przepadasz za rugby. Jak ty je nazwałeś? Ple coś sport. Plebański?
– Plebejski – wyjaśnił.
– No właśnie. – Na jego ustach ponownie zagościł mały uśmiech. – A może jednak zmienisz zdanie? – zapytał, unosząc znacząco brwi i spoglądając na Sherlocka, tym swoim rozmiękczającym opór wzrokiem. Zapadła chwila ciszy.
– Może – wyszeptał wreszcie pod nosem brunet, dopinając ekspres bluzy.
– No, to do zobaczenia – odparł widocznie zadowolony z szansy na zmianę zdania swojego korepetytora.
***
Szybko wsiadł do auta, które po chwili ruszyło. Zerknął przez szybę na oddalający się dom Watsona.
– Zechcesz mi to wyjaśnić? – odezwał się Mycroft, odwracając się do niego z przedniego siedzenia.
– Niby co? – fuknął, zaciskając ręce na koszuli.
Brat posłał mu spojrzenie, mówiące: „Dobrze wiesz co, więc nie udawaj idioty."
– To – odparł, wskazując na ubranie Sherlocka.
– Odwal się – warknął, przysuwając się bliżej okna i wlepiając wzrok w przesuwający się za nim krajobraz.
– Słownictwo, Sherlocku. Mamusia będzie zasmucona twoim zachowaniem. Znowu – odrzekł z pobrzmiewającym w głosie rozczarowaniem.
Młodszy z Holmesów oparł głowę o zimną szybę i wtulił się w kaptur bluzy. Pachniała deszczem, lekko słodkawym zapachem detergentów i czymś co sklasyfikował w pałacu pamięci jako wyjątkowy zapach. Zapach Johna. Zamknął oczy, skupiając się na bodźcach zmysłowych, całkowicie ignorując brata, który znowu coś do niego mówił.
***
– Ależ oczywiście, pani Holmes. To się nie powtórzy.
– Trzymam pana za słowo, dyrektorze. – Vivian uśmiechnęła się dyplomatycznie, ale w jej oczach widniało niewypowiedziane ostrzeżenie. Była opanowaną osobą, ale nikt nie chciałby znajdować się w pobliżu, gdy w końcu puszczały jej nerwy. Pani Holmes nie krzyczała, za to jej wzrok wyrażał więcej niż jakiekolwiek wypowiedziane słowo. Dyrektor zdążył się o tym przekonać na własne oczy. Tak samo jak rodzice Henry'ego i on sam. Rodzina była wartością nadrzędną u Holmesów, choć wydawać by się mogło, że na co dzień tego tak nie okazują.
– Do widzenia – dodała, otwierając drzwi od gabinetu pana Doyle'a. Brunet wyślizgnął się w międzyczasie z pokoju, ciesząc się w duchu, że ma tę rozmowę już za sobą.
– Sherlock? – Usłyszał znajomy głos, który rozszedł się po korytarzu. Na jednym z krzeseł, ustawionych pod ścianą, siedział John. – Hej! – Twarz Watsona wyraźnie się rozpromieniła.
– Cześć – odpowiedział, podchodząc do blondyna.
– Jak się czujesz? – zapytał, spoglądając na widoczne jeszcze na pociągłej twarzy ślady pobicia.
– Może być – mruknął.
– Och, witaj, John! – Za jego plecami rozbrzmiał głos matki, w którym nie było już ani krzty gniewu.
– Dzień dobry, proszę pani. – Chłopak uśmiechnął się serdecznie.
Pani Holmes z czułością w oczach uściskała go, co było zaskoczeniem zarówno dla Johna, jak i dla Sherlocka, gdyż jego matka nie była zbyt wylewna, w stosunku do osób spoza rodziny.
– Słyszałam o wszystkim – wymamrotała, wciąż go ściskając. – Dziękuję – wyszeptała, na tyle cicho, że nikt oprócz Watsona jej nie usłyszał. Zszokowany blondyn nie odezwał się, dopóki go nie puściła.
– To on ci to zrobił? – dodała, przypatrując się siniakowi pod okiem chłopaka.
– Kto? – zapytał, przełykając nerwowo ślinę. W pierwszej chwili ogarnęła go panika. „Sherlock chyba jej nie powiedział, prawda?" – pomyślał, czując jak serce zaczyna mu szybciej bić.
– Ten chłopak. – Zerknęła na syna z zatroskaniem. – Donovan – doprecyzowała, wymawiając nazwisko z wrogością.
– Aaa, to, nie. – Pokręcił głową. – Uderzyłem się – wyjaśnił pośpiesznie, czując na sobie uważne spojrzenie przyjaciela.
Kobieta przymrużyła w zastanowieniu oczy w sposób, który do złudzenia przypominał Johnowi badawcze spojrzenie korepetytora.
– Mamo, możemy już iść? – odezwał się Sherlock, przybierając minę zbolałego męczennika.
– Tak, tak. Już idziemy – zwróciła się do syna. – Mam nadzieję, że niedługo nas odwiedzisz, John – dodała ze szczerością.
– Z przyjemnością, pani Holmes.
Vivian uśmiechnęła się lekko, po czym wraz z Sherlockiem skierowali się do wyjścia z budynku. W drzwiach minął ich niewysoki, ale dobrze zbudowany mężczyzna koło czterdziestki. Krótko przystrzyżona fryzura i chód wskazywały, że był kiedyś żołnierzem. W jego rysach twarzy było coś znajomego. Holmes obejrzał się za nim, napotkawszy chłodne spojrzenie szarych oczu.
„Wallace Watson" – stwierdził w myślach, przekraczając próg szkoły.
~~~~~~
W kolejnej części będzie trochę sportu i mała niespodzianka. ;) Sprawy się lekko skomplikują.
Dziękuję za Wasze komentarze i głosy. <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro