Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Spotkanie

Drogę do domu Watsona przebyli w kompletnej ciszy. Gdy auto zatrzymało się przed budynkiem, John uśmiechnął się lekko do korepetytora, po czym odezwał się na tyle głośno, aby Mycroft go usłyszał.

– Dziękuję za podwiezienie.

Straszy z Holmesów nawet się nie odwrócił, wyraźnie urażony poprzednią sytuacją.

Chłopak wysiadł z samochodu i pochylił się odrobinę, spoglądając przez otwarte drzwi na bruneta, siedzącego w środku. Nagle przybrał minę, jakby właśnie coś sobie uświadomił.

– Koszula – rzucił, zatrzymując spojrzenie na swojej bluzie, którą Holmes miał na sobie. Sherlock zerknął na brata, który przysłuchiwał się wszystkiemu z zaciekawieniem. Postanowił opuścić mercedesa i oddalić się jak najdalej od wścibskiego obserwatora.

– Zaraz ci przyniosę – dodał John, kierując się do wejścia. Korepetytor obejrzał się przez ramię na przypatrującego się mu Mycrofta. Skrzywił się, wiedząc co oznacza mina, jaka pojawiła się na obliczu starszego z braci.

Watson otworzył drzwi i wkroczył do środka.

– Wejdź – dorzucił, zauważając, że przyjaciel stoi wciąż przed wejściem. Młodszy chłopak zamknął za sobą drzwi, kątem oka dostrzegając zirytowane spojrzenie brata. Uśmiechnął się pod nosem i oparł się o ścianę w przedpokoju. Nim się obejrzał, John wrócił z jego koszulą.

– Proszę. Jeszcze trochę wilgotna. – Podał mu ją, spoglądając w jego szaro-niebieskie oczy, a potem zjechał wzrokiem w dół. – Teraz to ja oddaję ci koszulę – dodał z rozbawieniem. – Dobrze, że chłopaki tego nie widzą – zaśmiał się, utkwiwszy wzrok w emblemacie szkoły, znajdującym się na wysokości klatki piersiowej bruneta.

Holmes nie bardzo wiedział co odpowiedzieć, a wzrok Watsona skupiony na jego osobie nie pomagał w ułożeniu odpowiedniego zdania.

– Powinienem ci ją oddać – odezwał się w końcu, odczytując zachowanie blondyna jako niewerbalną chęć odzyskania bluzy. Zaczął rozpinać ekspres, ale Watson mu przerwał.

– Nie, nie. Zostaw. Jest już zimno. Oddasz mi ją kiedy indziej. – Holmes zatrzymał suwak w połowie drogi, wpatrując się w kapitana ze skonfundowaniem. – Może po meczu? – dorzucił blondyn z nadzieją w głosie. – No, bo mam nadzieję, że przyjdziesz. – Sherlock zacisnął usta w wąską linię, spoglądając z zastanowieniem na towarzysza. – Przyjdziesz?

– To nie moje klimaty – mruknął. Wesołość emanująca z Watsona momentalnie przygasła.

– No tak – mruknął – nie przepadasz za rugby. Jak ty je nazwałeś? Ple coś sport. Plebański?

– Plebejski – wyjaśnił.

– No właśnie. – Na jego ustach ponownie zagościł mały uśmiech. – A może jednak zmienisz zdanie? – zapytał, unosząc znacząco brwi i spoglądając na Sherlocka, tym swoim rozmiękczającym opór wzrokiem. Zapadła chwila ciszy.

– Może – wyszeptał wreszcie pod nosem brunet, dopinając ekspres bluzy.

– No, to do zobaczenia – odparł widocznie zadowolony z szansy na zmianę zdania swojego korepetytora.

***

Szybko wsiadł do auta, które po chwili ruszyło. Zerknął przez szybę na oddalający się dom Watsona.

– Zechcesz mi to wyjaśnić? – odezwał się Mycroft, odwracając się do niego z przedniego siedzenia.

– Niby co? – fuknął, zaciskając ręce na koszuli.

Brat posłał mu spojrzenie, mówiące: „Dobrze wiesz co, więc nie udawaj idioty."

– To – odparł, wskazując na ubranie Sherlocka.

– Odwal się – warknął, przysuwając się bliżej okna i wlepiając wzrok w przesuwający się za nim krajobraz.

– Słownictwo, Sherlocku. Mamusia będzie zasmucona twoim zachowaniem. Znowu – odrzekł z pobrzmiewającym w głosie rozczarowaniem.

Młodszy z Holmesów oparł głowę o zimną szybę i wtulił się w kaptur bluzy. Pachniała deszczem, lekko słodkawym zapachem detergentów i czymś co sklasyfikował w pałacu pamięci jako wyjątkowy zapach. Zapach Johna. Zamknął oczy, skupiając się na bodźcach zmysłowych, całkowicie ignorując brata, który znowu coś do niego mówił.

***

– Ależ oczywiście, pani Holmes. To się nie powtórzy.

– Trzymam pana za słowo, dyrektorze. – Vivian uśmiechnęła się dyplomatycznie, ale w jej oczach widniało niewypowiedziane ostrzeżenie. Była opanowaną osobą, ale nikt nie chciałby znajdować się w pobliżu, gdy w końcu puszczały jej nerwy. Pani Holmes nie krzyczała, za to jej wzrok wyrażał więcej niż jakiekolwiek wypowiedziane słowo. Dyrektor zdążył się o tym przekonać na własne oczy. Tak samo jak rodzice Henry'ego i on sam. Rodzina była wartością nadrzędną u Holmesów, choć wydawać by się mogło, że na co dzień tego tak nie okazują.

– Do widzenia – dodała, otwierając drzwi od gabinetu pana Doyle'a. Brunet wyślizgnął się w międzyczasie z pokoju, ciesząc się w duchu, że ma tę rozmowę już za sobą.

– Sherlock? – Usłyszał znajomy głos, który rozszedł się po korytarzu. Na jednym z krzeseł, ustawionych pod ścianą, siedział John. – Hej! – Twarz Watsona wyraźnie się rozpromieniła.

– Cześć – odpowiedział, podchodząc do blondyna.

– Jak się czujesz? – zapytał, spoglądając na widoczne jeszcze na pociągłej twarzy ślady pobicia.

– Może być – mruknął.

– Och, witaj, John! – Za jego plecami rozbrzmiał głos matki, w którym nie było już ani krzty gniewu.

– Dzień dobry, proszę pani. – Chłopak uśmiechnął się serdecznie.

Pani Holmes z czułością w oczach uściskała go, co było zaskoczeniem zarówno dla Johna, jak i dla Sherlocka, gdyż jego matka nie była zbyt wylewna, w stosunku do osób spoza rodziny.

– Słyszałam o wszystkim – wymamrotała, wciąż go ściskając. – Dziękuję – wyszeptała, na tyle cicho, że nikt oprócz Watsona jej nie usłyszał. Zszokowany blondyn nie odezwał się, dopóki go nie puściła.

– To on ci to zrobił? – dodała, przypatrując się siniakowi pod okiem chłopaka.

– Kto? – zapytał, przełykając nerwowo ślinę. W pierwszej chwili ogarnęła go panika. „Sherlock chyba jej nie powiedział, prawda?" – pomyślał, czując jak serce zaczyna mu szybciej bić.

– Ten chłopak. – Zerknęła na syna z zatroskaniem. – Donovan – doprecyzowała, wymawiając nazwisko z wrogością.

– Aaa, to, nie. – Pokręcił głową. – Uderzyłem się – wyjaśnił pośpiesznie, czując na sobie uważne spojrzenie przyjaciela.

Kobieta przymrużyła w zastanowieniu oczy w sposób, który do złudzenia przypominał Johnowi badawcze spojrzenie korepetytora.

– Mamo, możemy już iść? – odezwał się Sherlock, przybierając minę zbolałego męczennika.

– Tak, tak. Już idziemy – zwróciła się do syna. – Mam nadzieję, że niedługo nas odwiedzisz, John – dodała ze szczerością.

– Z przyjemnością, pani Holmes.

Vivian uśmiechnęła się lekko, po czym wraz z Sherlockiem skierowali się do wyjścia z budynku. W drzwiach minął ich niewysoki, ale dobrze zbudowany mężczyzna koło czterdziestki. Krótko przystrzyżona fryzura i chód wskazywały, że był kiedyś żołnierzem. W jego rysach twarzy było coś znajomego. Holmes obejrzał się za nim, napotkawszy chłodne spojrzenie szarych oczu.

„Wallace Watson" – stwierdził w myślach, przekraczając próg szkoły.

~~~~~~

W kolejnej części będzie trochę sportu i mała niespodzianka. ;) Sprawy się lekko skomplikują.

Dziękuję za Wasze komentarze i głosy. <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro