Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Po omacku

– Taksówka czeka! – rzucił Frank, wyglądając przez okno w salonie.

– Chodźmy – odezwał się John, klepnąwszy Holmesa w ramię, aby wybudzić go z krótkiej drzemki jaką uciął sobie w oczekiwaniu na transport.

Brunet mruknął pod nosem z niezadowoleniem, ale podniósł się powoli z kanapy.

– John! – Chłopak zatrzymał się w progu, słysząc wołającą go Hooper. – Torba! – dodała, biegnąc przez korytarz z torbą Sherlocka przyciśniętą do piersi.

– Dzięki, Molly. – Watson obdarzył ją miłym uśmiechem, odebrawszy własność Holmesa. Widząc lekko chwiejącego się przy drzwiach przyjaciela, postanowił, że sam ją poniesie, więc zarzucił ją sobie na ramię i skierował w stronę stojącej przy krawężniku taksówki. Korepetytor powlókł się za nim. Blondyn wrzucił torbę do środka pojazdu, chcąc pomóc Holmesowi wsiąść, ale ten wybełkotał krótkie „Dam radę" i samodzielnie wgramolił się na siedzenie. John wsunął się za nim, próbując przepchnąć rozłożonego na połowie kanapy bruneta w głąb pojazdu.

– Przesuń się – jęknął, starając się zamknąć drzwi, przy jednoczesnym wciśnięciu się całkowicie na siedzisko zajmowane w większości przez korepetytora.

Kierowca obrzucił ich nieufnym spojrzeniem, ale nie skomentował stanu w jakim znajdowali się jego pasażerowie.

– Dokąd? – rzucił tylko, odwracając się do kierunku jazdy.

– Na Baker Street dwieście dwadzieścia jeden, proszę – odrzekł John, w końcu sadowiąc się wygodnie na skórzanym fotelu. Holmes prychnął niezadowolony z powodu pozbawienia go miejsca do spania. Przycisnął głowę do zimnej szyby, kuląc się w rogu niczym kot szykujący się do drzemki.

Taksówkarz wrzucił pierwszy bieg i pomruk pracującego silnika głośniej wypełnił wnętrze auta. Rytmiczne dźwięki w połączeniu z krążącymi w organizmie procentami podziałały jak kołysanka, wprawiając Holmesa w senny nastrój. Watson obserwował młodszego chłopaka kątem oka, widząc, że powoli morzy go sen. Po dziesięciu minutach Holmes poruszył się odrobinę, przekręcając się twarzą w jego stronę. Z lekko rozchylonych ust od czasu do czasu wydobywał się cichy świst. John mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na śpiącego przyjaciela. Niespodziewanie głowa Sherlocka zaczęła osuwać się z zagłówka i nim Watson był w stanie zareagować, zatrzymała się na prawym barku kapitana. Starszy chłopak niepewnie spojrzał na kierowcę, który był całkowicie zajęty jazdą, po czym wrócił wzrokiem na swojego korepetytora. Holmes, wciąż pogrążony w błogim śnie, mruknął coś niewyraźnie, przysunąwszy się do niego jeszcze bardziej. Ujechali w takiej pozycji jeszcze kilka minut, aż do momentu, gdy na horyzoncie nie wyłoniła się znajoma kamienica.

– Hej, obudź się. Dojechaliśmy – odezwał się blondyn, próbując wzmocnić efekt swoich słów lekkim potrząśnięciem śpiącego za ramię. Holmes otworzył powoli oczy, rozglądając się wokoło. Zapach lawendowego płynu do prania, który uwielbiała używać pani Hudson, mieszał się z wonią alkoholu i czymś jeszcze, co po chwili sklasyfikował jego ospały umysł. Sherlock oderwał głowę od miękkiego materiału i spojrzał w bok. Zamrugał kilka razy, lekko zdezorientowany bliskością Watsona. Blondyn posłał mu mały uśmiech i sięgnął do kieszeni po pieniądze za kurs. Wręczył odmierzoną sumę taksówkarzowi, po czym otworzył drzwi, wpuszczając do ciepłego wnętrza wilgotne, rześkie powietrze. Holmes wysiadł za nim, stając niepewnie na mokrym chodniku. Rzęsisty deszcz tworzył w nierównościach ulicy powiększające się kałuże. John szybko wskoczył na stopień, stając przed wejściem uwieńczonym złotymi cyframi i literą „B".

– Pośpiesz się, bo całkiem zmokniemy! – rzucił, machnąwszy w ponagleniu na kroczącego do celu bruneta. – Masz klucze? – dodał, spoglądając na przyjaciela pytająco.

– W torbie – wymamrotał, próbując otworzyć zapięcie. Gdy udało mu się to za trzecim razem, zagłębił się w poszukiwaniach pęku kluczy, spoczywających gdzieś we wnętrzu torby.

Mimo niewielkiego daszku nad głową, John czuł jak jego bluza przesiąka coraz mocniej, a jemu zaczyna robić się zimno. Niecierpliwie zaciskał palce na materiale torby, podczas gdy Holmes grzebał w niej w poszukiwaniu upragnionego przedmiotu.

– Masz? – zapytał z nadzieją, pragnąc jak najszybciej znaleźć się już w środku suchego, przytulnego mieszkania.

Coś zabrzęczało metalicznie i korepetytor wyciągnął z przegródki ich przepustkę do domu. Ciężko było mu jednak trafić do zamka, więc John zdecydował, że to on otworzy drzwi. Weszli w końcu do holu, odetchnąwszy z ulgą, że mogą wreszcie skryć się przed pogarszającą się z każdą chwilą pogodą.

John pozbył się szybko przemokniętej bluzy i zerknął na Holmesa, który oparł się o ścianę, utkwiwszy wzrok w czubkach swoich butów. Mokre kosmyki przykleiły mu się do bladego czoła, nadając zabawnego wyrazu.

– Dobra, trzeba będzie się trochę pomęczyć – westchnął kapitan, spojrzawszy na ciągnące się w górę schody. Następnie odwrócił się do przyjaciela, chcąc pomóc mu w przedostaniu się na pierwsze piętro.

Holmes odsunął się od ściany, stwierdzając, że także powinien pozbyć się mokrej garderoby. Przez moment siłował się z płaszczem, próbując zsunąć go z ramion. W trakcie tych prób końcówka okrycia zahaczyła o stojak na parasole, który przewrócił się z głośnym łoskotem.

– Cholera – wymamrotał pod nosem brunet, zerkając w kierunku mieszkania właścicielki.

– Ciszej, na Boga – wyszeptał John, podchodząc do przyjaciela zaplątanego w poły płaszcza. Złapał za tweedowy materiał i w dwóch ruchach ściągnął go z Holmesa, który niespodziewanie zaczął chichotać.

– Z czego się śmiejesz? – zapytał zaskoczony wybuchem wesołości korepetytora.

– Gdyby pani Hudson nas teraz zobaczyła... – zaśmiał się, podpierając się o wytapetowaną ścianę. – Ty zrywający ze mnie ubrania w ciemny holu, w środku nocy. – Uśmiechnął się szelmowsko, odgarniając z czoła wilgotne kosmyki. John patrzył na niego przez kilka sekund w milczeniu, po czym parsknął śmiechem, zapominając, że powinni być cicho, aby nie obudzić właścicielki domu.

– Chodź – powiedział wesołym tonem, wchodząc na pierwszy stopień.

Długie nogi Holmesa niepokojąco niestabilnie kierowały go do celu i przy piątym stopniu, młodszy chłopak zachwiał się, o mały włos nie poleciawszy do tyłu. Watson złapał go pod ramię, przyciągnąwszy na bezpieczną odległość.

– Trzymaj się mocno, bo nie chcę zbierać twoich zębów ze schodów.

– Skoro już jesteśmy przy tematach stomatologicznych, to muszę przyznać, że nieźle przywaliłeś temu dryblasowi – zachichotał, pokonując kolejne stopnie z pomocą Johna. – Nie sądziłem, że dasz radę.

– Ja też nie – zaśmiał się razem z nim. – Widać adrenalina działa cuda.

Gdy wdrapali się w końcu po schodach, John rozpoczął dopasowywanie klucza do zamka, pozbawiony wsparcia uwieszonego na nim Holmesa.

– Nie ten – wzdychał od czasu do czasu brunet, zerkając na towarzysza, który przerzucał między palcami różnego kształtu klucze.

Nagle do ich uszu dobiegł dźwięk rozchodzących się po holu kroków i znajomy głos. Następnie korytarz rozświetlił się żółtawym światłem.

– Sherlocku, to ty?!

– Jednak ją obudziliśmy – wyszeptał Watson, zerkając na Sherlocka, który przybrał skupiony wyraz twarzy i puścił ramię blondyna. Zrobił kilka kroków w stronę barierki, słysząc zbliżającą się kobietę.

– Taaak, pani Hudson! To ja! – zawołał, wychylając się odrobinę zza barierki, aby się jej pokazać.

– Och, czemu skradasz się po ciemku? – zapytała, nie przestając wspinać się na górę.

– Nie chciałem pani obudzić – odrzekł. – Zostanę dzisiaj na noc. Może pani wrócić do siebie.

– Na pewno wszystko w porządku? Zdaje mi się, że słyszałam jak z kimś rozmawiasz.

– Musiała się pani przesłyszeć – odparł, lecz kobieta nie zniechęciła się, wciąż podążając w jego kierunku.

– Nie wydaje mi się – odrzekła, pokonując ostatnie strategiczne dla pozostawienia Johna poza zasięgiem jej wzroku stopnie.

– Dobry wieczór, pani Hudson – odezwał się Watson, kiedy kobieta pojawiła się na horyzoncie.

– Dobry wieczór, John – odpowiedziała z małym uśmiechem, wymownie zerkając na Holmesa.

– John też tu przenocuje – dorzucił brunet, udając, że nie widzi dociekliwego spojrzenia niani.

– Pokaż mi się – nakazała, podchodząc bliżej młodszego chłopaka, który przewrócił teatralnie oczami. – Jesteś pijany – zawyrokowała, lustrując go od stóp do głów.

– Tylko trochę pod wpływem – sprostował z poważną miną, próbując zachować pionową postawę.

– John – zwróciła się stanowczym tonem do blondyna, któremu udało się wreszcie otworzyć drzwi.

– To moja wina, pani Hudson. Nie dopilnowałem go. Obiecuję, że to się już więcej nie powtórzy – powiedział kapitan, unosząc w przyrzeczeniu rękę.

– Jestem prawie dorosły – burknął Sherlock. – Nie trzeba mnie pilnować.

– Prawie? – westchnęła. – Masz szesnaście lat. Daleko ci jeszcze do pełnoletniości.

Holmes machnął lekceważąco ręką, wkraczając chwiejnie do otwartego mieszkania.

– A ty dokąd? Powinnam zawiadomić twoich rodziców, młody człowieku – stwierdziła, obserwując jak brunet w rezygnacji opiera się o ścianę w przedpokoju.

– Pani Hudson – jęknął, spoglądając na nią rozczulającym wzrokiem. – Proszę. Mama nie może się dowiedzieć – dodał, widząc jej stanowczą minę.

– To bardzo nieodpowiedzialne zachowanie – odrzekła poważnie, ale po chwili jej wyraz twarzy złagodniał. – Mogło ci się coś stać. – Dotknęła jego chłodnego policzka, przyglądając się mu z troską.

– Bez obaw. Teraz mam Johna – oznajmił, rzucając krótkie spojrzenie blondynowi, który uśmiechnął się z pewną dozą nieśmiałości.

– Właśnie widzę – odparła, spoglądając na starszego młodzieńca.

– Możemy zostać? – zapytał Holmes, zauważywszy, że zdenerwowanie niani odrobinę zmalało.

– Dobrze – westchnęła.

– Jest pani kochana – odrzekł z uśmiechem, po czym cmoknął kobietę w policzek. Rozczulona gestem Sherlocka, bez krzty wcześniejszego wzburzenia, dodała:

– Pójdę po drugi komplet pościeli.

– Nie musi pani. Poradzimy sobie – rzucił John, moment później pożałowawszy swoich słów.

– Eeemm, rozumiem, że młodość musi się wyszaleć i mimo, że pewnie w waszym mniemaniu jestem stara, to postępowa ze mnie kobieta i nie mam nic przeciwko temu. – Przebiegła wzrokiem po stojących przed nią chłopcach. – Sądzę jednak, że jeszcze przyjdzie na to czas...

– Nie, nie! –przerwał jej błyskawicznie, orientując się co miała na myśli. – My nie jesteśmy... – Zerknął na przyjaciela, który przyglądał mu się z trudną do określenia miną. – Ja nie jestem... – dodał nerwowym tonem. – Nie chcieliśmy... Nie! – zamotał się, czując wzbierające na twarzy gorąco. – Chodziło mi o to, że ja prześpię się na kanapie. W zupełności mi wystarczy. Nie musi się pani fatygować.

Kobieta uśmiechnęła się wyrozumiale, zerkając na milczącego Sherlocka, który starał się wyglądać nonszalancko, ale jego spojrzenie zdradzało to co nie wypowiedziane.

– Kanapa jest niewygodna – mruknął cicho młodszy chłopak, kątem oka widząc, jak pani Hudson obserwuje go z zatroskaną miną.

– Och! Myślałam, że... Rozumiem – odrzekła. – Przyniosę jednak tę pościel. To żaden problem – dodała, zanim wyszła z mieszkania.

Brunet bez dalszego komentarza doczłapał się do siedziska w salonie i opadł na nie, przymykając zmęczone powieki, podczas gdy Watson wybiegł za kobietą na korytarz.

– Przepraszam za to wszystko – odezwał się ze skruchą.

Kobieta przystanęła i obdarzyła go łagodnym, choć lekko przygnębionym spojrzeniem.

– Uważaj na niego. Jest bardzo wrażliwy, choć usilnie próbuje to ukryć – odparła, uśmiechając się, lecz w jej wyrazie twarzy malowała się melancholia.

~~~~~~

Wybaczcie długą przerwę, ale wena wyjechała sobie na wakacje.

Ogromnie dziękuję, że wciąż trwacie ze mną w tej przygodzie i zostawiacie tyle wspaniałych komentarzy. <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro