Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Laboratorium

Molly nerwowo spoglądała na szpitalny korytarz przez szparę w drzwiach, obserwując, czy nikt nie nadchodzi.

– Podaj mi szalkę numer dwa, John – odezwał się Holmes, nie odrywając wzroku od mikroskopu.

Watson wręczył naczynko korepetytorowi, przyglądając się jego skupionej twarzy.

– Czemu się z nią nie umówisz?

– Z kim? – mruknął, ustawiając odpowiednie parametry urządzenia.

– Z Molly – odparł ściszonym tonem, przybliżając się do bruneta.

– Po co? – rzucił, wciąż nie racząc go spojrzeniem. Przysunął się tylko do stołu, pochłonięty badaniem próbki. John oparł się o blat, zerkając na Hooper, która w zdenerwowaniu zaciskała dłonie na klapach błękitnego płaszcza, który miała na sobie.

– No wiesz, ona cię lubi i to co dla ciebie zrobiła... – urwał, gdy w końcu wzrok Sherlocka napotkał jego spojrzenie.

– Nie jestem zainteresowany – odrzekł stanowczo, wracając do analizy substancji pobranej z obuwia Powersa.

– Ale nie jesteś zainteresowany nią, czy chodzi ogólnie o dziewczyny...?

– Nie jestem zainteresowany związkami. A teraz próbuję pracować, John, więc darujmy sobie tę rozmowę.

– Jasne – westchnął speszony, siadając obok na okrągłym krzesełku. – To tak jak ja – mruknął, przesuwając szklane zlewki, żeby zająć czymś ręce.

– Doprawdy? – Koncentracja Sherlocka ewidentnie przeniosła się z badanego obiektu na Johna.

– Ciężko w to uwierzyć, co? – prychnął z rozbawieniem blondyn. – Mam już dość tych przelotnych relacji. Zresztą, muszę skupić się na nauce.

– Tak, ewidentnie zaniedbałeś nasze lekcje – przyznał, mierząc go badawczym spojrzeniem.

– Ciekawe dlaczego? – fuknął, na powrót odzyskując pewny siebie ton.

Holmes uśmiechnął się półgębkiem, spoglądając w okular.

– Błagam, pośpieszcie się – jęknęła Molly, z trwogą wypatrując obsługi laboratorium.

– Lepiej jej posłuchaj, bo inaczej zejdzie nam na zawał – szepnął blondyn.

– Próbuję, ale mi tego nie ułatwiacie – burknął, biorąc kolejną próbkę.

– O Boże, chyba ktoś idzie – pisnęła w przerażeniu, odskakując od drzwi. John podszedł do niej szybko i zerknął ukradkiem na korytarz, ale nikogo tam nie było.

– Spokojnie, Molly – odezwał się łagodnie, kładąc rękę na jej drżącym ramieniu. – Fałszywy alarm, ale naprawdę się pośpiesz – dodał, zwracając się do Holmesa.

Młodszy chłopak westchnął z irytacją, wpatrzony w zebrane na szkiełku dowody.

– Gdyby ona tak nie histeryzowała, a ty byś mnie nie rozpraszał, już bym skończył – odfuknął.

– Serio? Naprawdę czasem zachowujesz się jak dupek – odgryzł się Watson, podchodząc do korepetytora.

– Tylko czasem? – zapytał, spoglądając wymownie na kapitana znad mikroskopu.

John przymarszczył zadziornie brwi, a na jego ustach pojawił się figlarny uśmieszek.

– Skończyłeś? – zapytał z przekąsem, stając tuż obok.

Młodszy chłopak nieśpiesznie obrócił się na krzesełku w stronę przyjaciela. Świdrujące spojrzenie szaroniebieskich oczu przejechało po obliczu kapitana, zatrzymując się odrobinę dłużej na ustach wciąż wygiętych na kształt łobuzerskiego uśmiechu.

– Tak.

– Naprawdę? – zapytał wyraźnie zaskoczony i jednocześnie zaciekawiony John.

– Miałem rację. Śmierć Carla to nie było samobójstwo ani wypadek. Ktoś go otruł. Spójrz – oznajmił, odsuwając się od mikroskopu, aby zrobić Watsonowi miejsce.

– Mógłbyś wyjaśnić? Nie jestem pewien, na co patrzę – odrzekł, odrywając wzrok od próbki.

– Powers miał egzemę, to choroba...

– Skóry, tak wiem co to – wtrącił, chcąc pokazać, że też posiada jakąś wiedzę.

– Do kremu, którego używał, dodano neurotoksynę wytworzoną przez Clostridium botulinum.

Toksyna botulinowa? Czyli nastąpiło porażenie skurczu mięśni, co wyjaśniałoby...

... czemu najlepszy członek szkolnej drużyny pływackiej się utopił – dokończył zdanie za Johna z minimalnym uśmiechem.

– Niesamowite. – Blondyn, autentycznie zachwycony odkryciem Holmesa, nie krył podziwu. – Jesteś genialny.

Młodszy chłopak próbował zachować profesjonalny wyraz twarzy, ale nie potrafił powstrzymać minimalnego uśmiechu. Odwrócił się w stronę mikroskopu, starając się nie okazywać zbytnio, jak wielką przyjemność sprawiają mu pochwały przyjaciela.

– Czyli morderca musiał wiedzieć o chorobie Powersa – kontynuował John, widocznie nakręcony nowymi dowodami. – Znał go.

– Niepostrzeżenie dostał się do jego szafki, żeby móc podłożyć truciznę, a potem ukraść buty – uzupełnił Sherlock zadowolony z obrotu sprawy. – Co wskazuje na to, że mordercą był ktoś ze szkoły.

– Myślisz, że mógł to zrobić jakiś nauczyciel?

– Raczej uczeń.

– Jezu, przecież musiałby mieć wtedy nie więcej niż szesnaście lat – stwierdził, wzdrygnąwszy się z odrazą.

– Dzieci również są w stanie popełniać przerażające zbrodnie, John – wyjaśnił ze stoickim spokojem.

Blondyn skrzywił się tylko w odpowiedzi na to stwierdzenie.

– Taa... A pytałeś jego znajomych czy komuś podpadł? - zapytał, nie chcąc wizualizować sobie okropnych możliwości łamania prawa przez młodocianych przestępców.

– Oczywiście, że próbowałem – westchnął, skrzywiwszy się na wspomnienie owych dni. – Ale nie byli zbyt chętni do współpracy – dokończył ponuro.

– To kiepsko – westchnął, przejeżdżając palcami po blond czuprynie. – Najlepszym źródłem informacji powinni być jego kumple z drużyny pływackiej – wymamrotał pod nosem. – Ale jeśli nic nie widzieli, to może szukamy nie tu gdzie trzeba? – rzucił, próbując znaleźć jakiś punkt zaczepienia.

Holmes zapatrzył się w jasny blat stołu laboratoryjnego, milcząc niepokojąco długo.

– Sherlocku?

Kapitan przysunął się odrobinę, widząc nieobecny wzrok przyjaciela. Odruchowo położył dłoń na barku przyszłego detektywa-konsultanta. Pod palcami poczuł napięte mięśnie. Brunet odwrócił się nagle w jego stronę, jakby wybudzony z hipnozy. Blondyn przymarszczył z powagą brwi, wpatrując się w przygaszone spojrzenie szaroniebieskich oczu.

– Wszystko w porządku? – zapytał, przyglądając się z uwagą zafrasowanej minie przyjaciela.

– Tak – mruknął pod nosem. Jego wzrok powędrował na chwilę na swoje ręce spoczywające na kolanach. Rozluźnił zaciśnięte pięści, powracając spojrzeniem na przejętą twarz Watsona.

– Jest ktoś, kogo nie przepytałem – odezwał się pewniejszym tonem. – Chodził z Carlem na zajęcia pływackie.

– Super. Może będzie, coś wiedział – powiedział, pełen zaangażowania w sprawę. – Pamiętasz jak się nazywa?

„Chciałbym zapomnieć" – pomyślał, wpatrując się w energetyczne spojrzenie błękitnych oczu.

– Sebastian Wilkes.

~~~~~~

Pamiętacie kto to taki ten Sebastian? Jak nie, to warto przypomnieć sobie rozdział: "Razem naprzeciw światu". ;)

 Dziękuję wszystkim za wytrwałość. :) Jesteście wspaniali. <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro