Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Koleżanka?


Lekcje zakończyły się i uczniowie z radością zaczęli opuszczać salę.

– Muszę lecieć – odezwał się Watson, gdy wszyscy wyszli na korytarz.

– Jak to? – zdziwił się Bill. – Przecież mamy trening.

– Wiem, ale mam coś ważnego do załatwienia. Powiedzcie trenerowi, że przepraszam i to nadrobię.

– Dobra, ale niedługo ćwierćfinały. Nie będzie zachwycony – stwierdził szatyn z niepocieszonym wyrazem twarzy.

– A gdzie ci tak śpieszno? – zapytał Frank.

John wahał się przez moment, nie wiedząc czy powiedzieć im prawdę.

– Sherlock został poważnie pobity. Obiecałem mu, że go odwiedzę.

Frank uniósł w zdziwieniu brwi, tak samo jak Bill.

– Kurcze, to straszne – odparł rudzielec. – Co z nim?

– Połamane żebra, liczne siniaki – zrelacjonował krótko, widocznie posmutniawszy.

– Nie martw się, stary. Na pewno szybko stanie na nogi. Widać, że twardy z niego zawodnik – dodał z uśmiechem i poklepał Johna po ramieniu. Blondyn uśmiechnął się minimalnie w odpowiedzi.

– A wiadomo, kto to zrobił? – spytał Murray.

Watson pokręcił głową w zaprzeczeniu. W międzyczasie, podeszła do nich reszta drużyny.

– Co takie ponure miny? – rzucił na powitanie Pete, dołączając do grupy jako ostatni.

– Pobili Holmesa – odpowiedział Bill.

– Och. – Spojrzał na Johna, który zacisnął usta w wąską linię. Wyglądał na nieobecnego myślami. – Kiepsko – dodał. – Nie łam się. – Zarzucił ramię na szyję blondyna i pociągnął do siebie, wyszczerzając się wesoło. – Twój książę z bajki może cię uczyć nie wstając z łóżka.

Watson odepchnął go, marszcząc groźnie brwi.

– To nie jest śmieszne – odparł, ale widząc skruszoną minę Pete'a, dodał: – Lepiej przyłóż się na treningu, bo ostatnio podkręcone ci marnie wychodzą.

Pete prychnął z dezaprobatą.

– Sprawdzę następnym razem – dorzucił blondyn, uśmiechając się półgębkiem.

– To nie idziesz teraz na trening? – odezwał się Henry, bacznie przypatrując się kapitanowi drużyny.

– Nie, ale poradzicie sobie beze mnie, prawda? – Klepnął bruneta w ramię i zwrócił się do Billa. – Ustalcie to dodatkowe spotkanie, tuż przed zawodami.

– Jasne, no to do zobaczenia, John – odpowiedział Bill.

– Pozdrów od nas, Sherlocka – dodał Frank.

– Ok, do jutra. – Pożegnał się i ruszył szybkim krokiem w stronę wyjścia, nie mogąc się już doczekać, kiedy zobaczy się z Holmesem.

– John! – Groźnie brzmiący głos, zatrzymał go w połowie drogi. Odwrócił się z niepocieszoną miną, będąc świadomym co go czeka. „No i się zacznie" – pomyślał, zauważywszy zmierzającą w jego kierunku Sarę.

– Jak mogłeś?! – rzuciła z pretensją. – Zostawiłeś mnie samą w środku nocy i to właśnie wtedy, kiedy obok kogoś zamordowano! – wykrzyknęła, marszcząc wściekle brwi. – Czekałam na ciebie jak idiotka, a ty co? Wolałeś szlajać się po zaułkach z tym czubkiem.

– Saro, nie planowałem tego. Tak jakoś wyszło. Przepraszam.

– Przepraszam? Wiesz, gdzie mam twoje przeprosiny? – odrzekła, resztkami sił powstrzymując się przed wypowiedzeniem cisnącej się jej na usta odpowiedzi. Spiorunowała go wzrokiem i machnęła mu ręką przed twarzą. – Z nami koniec – dorzuciła, a następnie wyminęła go i oddaliła się dumnym krokiem.

Watson odetchnął z ulgą, że ma to już za sobą i ruszył do głównych drzwi. „No i kolejna porażka" – westchnął w myślach, kierując się na przystanek autobusowy. Zanim jednak dotarł do celu, usłyszał za plecami dźwięk klaksonu i znajomy głos.

– John! Juhu! Tutaj!

Pani Hudson zaparkowała z piskiem opon, tuż przed murkiem oddzielającym teren szkoły od ulicy. Watson zaskoczony jej obecnością, dał krok do tyłu. Aston Martin błyszczał w słońcu, wzbudzają niemałe zainteresowanie wychodzących z gmachu szkoły uczniów.

Blondyn poprawił plecak, który zsunął mu się z ramienia i podszedł do auta.

– Dzień dobry, pani Hudson.

– Wsiadaj – rzuciła z uśmiechem.

– Dziękuję, ale co pani tu robi? – zapytał, otwierając drzwi i sadowiąc się na fotelu.

– Sherlock poprosił mnie, żebym po ciebie wpadła. Wypisali go już ze szpitala, a zdaje się, że planowałeś go odwiedzić, prawda? – streściła z nieschodzącym jej z ust wesołym uśmieszkiem.

– Tak, właśnie miałem do niego pojechać – odparł, spoglądając na rozmówczynię z zaskoczeniem.

– Tylko nie mów mu, że ci powiedziałam. Nie chciał, żebyś wiedział, że zależy mu na twojej wizycie. – Ruszyła, bezceremonialnie włączając się do ruchu i nie przejmując się trąbiącym na nią właścicielem Hondy, któremu zajechała drogę.

– Jasne – przytaknął, uśmiechając się pod nosem. Wlepił wzrok w uliczny krajobraz przesuwający się za szybą, odetchnąwszy w duchu na wieść o wyczekującym go Sherlocku. „Czyli nie spaprałem całkowicie" – pomyślał, obserwując przemieszczających się po chodniku przechodniów.

***

Holmes zacisnął zęby, poprawiając się na poduszce. Poobijane mięśnie wciąż dawały o sobie znać, a z każdym wdechem czuł kłujący w piersiach ból.

– To chyba wszystko – dodała Molly, kładąc ostatni zeszyt na szafce, przy łóżku. – Jeśli mogłabym jeszcze jakoś pomóc? – zaczęła.

– Dziękuję, ale nie musisz – odrzekł, zerkając na przyniesione notatki.

– To dla mnie żaden kłopot. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć – powiedziała, uśmiechając się nieśmiało.

Holmes popatrzył na nią w zastanowieniu, wcale nie wyglądając, jakby deklaracja Hooper była oczywistością, której był świadomy.

– Zbyteczne – mruknął, nie odrywając spojrzenia od trzymanego w ręku zeszytu. W pokoju zapadła niezręczna cisza. Brunet odłożył zapiski na kupkę. – Ale skoro chcesz – dodał, widząc że posmutniała.

– Gdybym wiedziała, odwiedziłabym cię w szpitalu.

– Po co?

– No, tak się robi, kiedy... się o kogoś martwisz – wydukała, spuszczając wzrok na podłogę. Badawcze spojrzenie Holmesa nie pomagało w zachowaniu spokoju.

– Nie umieram – westchnął. – Zresztą, i tak większość czasu przespałem, więc niepotrzebnie byś się fatygowała.

– John o ciebie pytał – odezwała się po chwili milczenia. Znała Sherlocka na tyle, żeby dostrzec ożywienie w jego postawie. – Wie o tym?

– Tak. Był wczoraj u mnie.

– Och, to... to dobrze. – Poprawiła rękawy sweterka w niebieskie groszki. – Wyglądał na podenerwowanego. Stało się coś?

– Nie – burknął, poprawiając kołdrę, okrywającą do połowy jego klatkę piersiową.

– Lubisz go, prawda? – kontynuowała, mimo małomówności bruneta.

Zaciśnięte usta i skupione na niej szaro-niebieskie oczy chłopaka wyrażały więcej niż słowa.

– Pomalowałaś usta. Nigdy wcześniej nie używałaś szminki – rzucił niespodziewanie, wlepiając spojrzenie w różowe wargi dziewczyny.

– Umm... T–tak – wyjąkała, zaskoczona nowym tematem rozmowy. – Chciałam trochę... poprawić... zmienić coś – wymęczyła w końcu pełne zdanie, czując że zaczynają palić ją policzki. Powędrowała dłonią do ust, zasłaniając je przed intensywnym wzrokiem Holmesa.

***

Zajechali na miejsce, odstawszy trochę w londyńskich korkach, na co pani Hudson reagowała rzucając pod nosem niewybredne uwagi wobec ślamazarnych kierowców. John nie przypuszczał, że na pozór spokojna i miła kobieta, kryła w sobie takie pokłady żywiołowości i temperamentu.

– Och, wybacz, mój drogi. Za kółkiem łatwo się irytuję – odezwała się, zauważając skupiony na niej wzrok Watsona. Blondyn posłał jej mały uśmiech wyrażający zrozumienie i oboje skierowali się w stronę domu Holmesów.

***

– Już jesteśmy! – zawołała od progu pani Hudson. Moment później, John zauważył jak po schodach zbiega panna Hooper.

– I jak, Molly? Był grzeczny? – zapytała z rozbawieniem niania.

– Tak, pani Hudson. – Delikatnie uśmiechnęła się do kobiety i zwróciła uwagę na Watsona. – O, cześć, John.

– Hej. – Przywitał się, przesuwając się odrobinę w stronę salonu. Obecność Hooper go zaskoczyła. „Przecież Sherlock nie zaprasza nikogo do domu, a przynajmniej tak twierdził jego brat."

– Zrobię herbatkę – oznajmiła pani Hudson, udając się do kuchni.

Molly? To tylko koleżanka." – przypomniał sobie słowa Holmesa. „Dobra. Koleżanka czy nie, ma prawo odwiedzić Sherlocka. Co mnie to obchodzi?" – zadał sobie w myślach pytanie, uśmiechając się kurtuazyjnie do szatynki.

– Pomogę pani Hudson – odezwała się, widząc zamyśloną minę Johna.

– Emm, ok. To ja, ten... pójdę do Sherlocka – odparł, spoglądając na schody prowadzące na piętro.

~~~~~~

Aby nie trzymać Was w dalszym wyczekiwaniu, dodałam tę część, choć planowała trochę dłuższą, ale coś za coś. Mam nadzieję, że czas oczekiwania nie zniechęcił do czytania. Staram się jak mogę, lecz ostatnio wenę i możliwości mam ograniczone.

Wyrażajcie śmiało swoje opinie i odczucia w komentarzach. ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro