Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Gra rozpoczęta

Nie miał ochoty na pogawędkę o pierdołach, ale Molly odciągnęła chociaż na chwilę jego myśli od zadręczania się nad przyczyną nieobecności Johna.

– Pani Turner pytała, kiedy wrócisz do szkoły?

Holmes wzruszył ramionami.

– Może za tydzień.

– Jutro mieliśmy robić sekcję żaby, ale pani Turner przełożyła ją na następny tydzień. Myślę, że zrobiła to specjalnie, żebyś nie musiał później nadrabiać ćwiczeń. Brakuje jej twoich błyskotliwych odpowiedzi. – Uśmiechnęła się, jak zawsze w uroczy sposób mrużąc oczy. – Inni nie są tak skorzy do zabierania głosu na lekcjach.

– No to chyba jest jedyną osobą, która pragnie mojego powrotu – stwierdził.

– Niejedyną – wymamrotała pod nosem na tyle cicho, że Holmes jej nie usłyszał, a jeśli nawet, to nie dał tego po sobie poznać, zajęty przekładaniem długopisu między palcami.

– Cała szkoła żyje teraz ćwierćfinałami rugby – odezwała się, aby przerwać ciszę, która zaległa w pokoju. – Wielka szkoda, że John nie będzie mógł zagrać. Phil stwierdził, że... – Nie zdążyła dokończyć, gdyż chłopak przerwał jej z ożywionym zainteresowaniem.

– Jak to?

– To John ci nie powiedział? – zdziwiła się, widząc skupiony na niej pytający wzrok bruneta. – Myślałam, że wiesz.

– Nie rozmawialiśmy od pewnego czasu – burknął, nie spuszczając z niej intensywnego spojrzenia. Molly poprawiła nerwowo kosmyk, który wysunął się spod czerwonej spinki.

– Został zawieszony za bójkę w szkole. Nie będzie mógł wziąć udziału w zawodach.

Holmes zastygł w bezruchu, wpatrując się zamyślonym wzrokiem w przestrzeń przed sobą. Nagle, jak grom z jasnego nieba, poderwał się z łóżka, sprawiając, że Hooper podskoczyła w zaskoczeniu na materacu.

– Ależ ja byłem głupi – wymamrotał do siebie, kręcą się gorączkowo po pokoju w poszukiwaniu drugiego trampka, którego odnalazł pod biurkiem. Ograniczenie ruchów, jakie powodował elastyczny bandaż owinięty wokół jego torsu, strasznie go frustrowało. Szczególnie w takich momentach jak ten, kiedy siłował się z opornym butem, starając się naciągnąć go na obandażowaną stopę. Co prawda, powinien jeszcze nosić usztywnienie w postaci szyny, którą założyli mu w szpitalu, ale nie mógł jej dłużej zdzierżyć, więc skończyła w koszu na śmieci, po ośmiodniowych męczarniach, będących wynikiem nieustępliwości mamusi. Molly przyglądała się jego zmaganiom, bijąc się z myślami czy zaproponować mu pomoc, ale ostatecznie nie odważyła się odezwać. Holmesowi w końcu udało się wpasować but i zawiązać sznurówki. Skrzywił się, odczuwając ucisk w boku, ale widząc zaniepokojony wzrok Hooper, od razu ukrócił ekspresję twarzy i przybrał postawę sugerującą, że jest już całkowicie zdrowy.

Nie racząc Molly wyjaśnieniami, skierował się do wyjścia.

– Gdzie idziesz? – rzuciła za nim lekko podniesionym tonem, w którym pobrzmiewało zatroskanie.

– Muszę coś załatwić. – Odwrócił się do niej i obrzucił krótkim spojrzeniem. – Już dawno powinienem – dodał ciszej, ruszając korytarzem w stronę schodów.

***

Gapił się tępo w podręcznik, nie potrafiąc skupić się odpowiednio, aby jakiekolwiek informacje, które widniały na kartkach przed jego nosem, zostały mu na dłużej w pamięci. Od kliku dni nic mu nie szło. Cały czas zamartwiał się meczem i nie czuł się dobrze z faktem, iż zostawił w trudnym momencie osłabioną brakiem dwóch graczy drużynę. Jego myśli błądziły też w stronę Harry, która dawno nie dawała znaku życia czy cały czas nierozwiązanego problemu oceny z chemii. Do tego doszło także wspomnienie ostatniego spotkania z Sherlockiem, które miało miejsce tydzień temu.

„Ciekawe czy go obeszło, że nie przyszedłem ani razu przez ten czas?" – zapytał sam siebie, odkładając z rezygnacją książkę na koc. Wpatrywał się w sufit, w duchu mając nadzieję, że jednak odpowiedź na pytanie byłaby twierdząca. Nie potrafił wytłumaczyć czemu, ale brakowało mu Holmesa. „Przecież to tylko tydzień" – westchnął w myślach, kładąc rękę pod głowę, aby wygodniej ułożyć się na łóżku. „I znam go krótko. To idiotyczne." – Zamknął oczy, starając się zapomnieć o wszystkim i odprężyć się choć na moment, wsłuchując się w dudnienie deszczu o parapet.

Kiedy wydawało mu się, że zaczyna podsypiać, dobiegł go dziwny brzdęk. Podniósł powieki, rozglądając się po pokoju. Nic podejrzanego nie rzuciło mu się w oczy, lecz odgłos powtórzył się, tym razem wyraźniej.

– Co do...? – mruknął, podchodząc do okna. Wyjrzał przez nie, ze zdziwieniem dostrzegając na dole swojego korepetytora, który przymierzał się, aby ponownie rzucić kamykiem w szybę.

– Oszalałeś?! – Zawołał, wychylając się przez otwarte okno. – Co tu robisz?!

– Muszę ci coś powiedzieć! –odparł enigmatycznie, rzucając trzymane w ręku kamyczki na ziemię.

– Poczekaj! Już schodzę! – oznajmił Watson, szybko przemieszczając się do drzwi wejściowych. Kiedy je otworzył, ukazał mu się widok kompletnie przemoczonego chłopaka z trudną do rozszyfrowania miną. Za to, bez wątpienia, z mimowolnych dreszczy jakie nawiedzały ciało bruneta, wywnioskował, że musiał on wylecieć z domu w pośpiechu, nie pomyślawszy o płaszczu czy parasolce.

– Wchodź – rzucił, wpuszczając Holmesa do środka. Brunet przekroczył próg, wlepiając skupione spojrzenie w twarz gospodarza. Dopiero w tym momencie, John uświadomił sobie czemu tak intensywnie przygląda się jego gość. Odruchowo dotknął dłonią twarzy, jakby chcąc zasłonić siniak pod okiem rozchodzący się na prawy policzek. Nie był jednak w stanie ukryć mozaiki fioletowo-zielonkawych odcieni.

– To nic takiego – mruknął, czując, że za chwilę Holmes skomentuje odkrycie. – Wpadłem na szafkę – dodał, ale nie brzmiał zbyt przekonująco. Korepetytor zrobił krok w jego kierunku, nie spuszczając wzroku ze śladu rzekomego spotkania Watsona z meblem.

– Powinieneś to zgłosić – odezwał się poważnym tonem, mrużąc przy tym oczy, co mogło oznaczać, że nie spodobało mu się to co zobaczył i nie podziela ślepej wiary Johna w to, że wszystko się ułoży i Wallace Watson wyjdzie cudownie z nałogu oraz depresji po śmierci żony.

Stali moment w milczeniu, mierząc się spojrzeniami. Wreszcie blondyn postanowił strategicznie zmienić temat.

– Kompletnie przemokłeś. – Przejechał wzrokiem po sylwetce bruneta. – Chodź.

Skierował się do łazienki, zerkając przez ramię na podążającego za nim Holmesa. – To co chciałeś mi powiedzieć?

– Będziesz mógł zagrać w meczu. Zostałeś odwieszony.

John zaprzestał poszukiwania ręcznika w szafce, stojącej przy wejściu do łazienki. Odwrócił się zaskoczony w stronę Holmesa.

– Jak to? – Sherlock obdarzył go usatysfakcjonowanym spojrzeniem. – Czyli ty... byłeś u dyrektora, powiedziałeś mu o wszystkim – dodał z niedowierzaniem w głosie. – Myślałem, że nie chcesz, żeby ktoś się dowiedział.

– Bo nie chciałem. – John spojrzał mu prosto w oczy. Było w nich coś łagodnego, coś czego wcześniej nie zauważał w spojrzeniu Holmesa. Czekał chwilę na dalsze wyjaśnienia, ale brunet nie miał w zamyśle kontynuowania rozmowy w tej kwestii.

– Dziękuję – odezwał się, zrozumiawszy, że nie usłyszy niczego więcej, po czym ponownie kucnął i zagłębił się w szafce, poszukując ręcznika. Kiedy znalazł w końcu odpowiedni, wyprostował się i zwrócił się z uśmiechem do swojego gościa.

– Masz. – Zarzucił chłopakowi niebieski, frotowy ręcznik na mokre włosy i potarł nim po skręconych kosmykach, z których gdzieniegdzie skapywały kropelki wody. Sherlock zastygł w bezruchu, pozwalając Johnowi kontynuować wycieranie. Po kilku ruchach ręcznika, Watson odsunął się odrobinę, obserwując z rosnącym uśmiechem nieład na głowie bruneta, który sam spowodował.

– Co? – zapytał zmieszany, gdy blondyn wybuchł śmiechem.

– Nie sądziłem, że mogą być jeszcze bardziej pokręcone – odpowiedział, nadal chichocząc.

Chłopak odwrócił się w kierunku lustra, w którym ukazały mu się sterczące na wszystkie strony loki. Z zażenowaniem zarzucił z powrotem na głowę, spoczywający na ramionach ręcznik.

– To twoja wina – burknął, zerkając na Johna, starającego powstrzymać się przed ponownym odruchem roześmiania się na widok naburmuszonej miny przyjaciela.

– Dobra, nie marudź, tylko ściągaj to – dodał rozbawionym tonem, wskazując na przemoczoną koszulę. Korepetytor posłał mu lekko skonfundowane spojrzenie. – No, dalej – ponaglił go. – Przyniosę ci coś suchego – dodał, zauważywszy, że Holmes zadrżał, nerwowo przełykając ślinę.

Wrócił chwilę później, niosąc ze sobą swoją szkolną bluzę i szary t-shirt.

– Mam nadzieję, że będzie jako tako pasować – zaczął, wchodząc do łazienki. Brunet stał pośrodku, ściskając w rękach mokrą koszulę i wodząc wzrokiem po płytkach na podłodze. – Daj, powieszę. – Wyciągnął rękę po ubranie, w zmian podając mu przyniesione rzeczy. Holmes jakby wahał się przez moment, przyglądając się bluzie, ale w końcu oddał Johnowi swoją koszulę i przyjął naszykowany ubiór.

– Bandaż też zamókł? – zapytał blondyn, odwiesiwszy na suszarkę granatową koszulę.

– Trochę – mruknął Holmes, próbując założyć t-shirt.

– Poczekaj – rzucił, wymijając go. – Mam w apteczce nowy. – Nim Sherlock zdążył zaprotestować, blondyn wyciągnął z szafki pod umywalką małą skrzyneczkę i bez problemu znalazł w jej wnętrzu wspomniany bandaż.

– Nie potrzebuję... – zaczął Holmes, ale John przerwał mu stanowczym tonem.

– Przecież nie będziesz chodził w wilgotnym. Zresztą, muszę zadbać o mojego pierwszego pacjenta – dodał, uśmiechając się wesoło.

Brunet zmarszczył niepewnie brwi, nie podzielając entuzjazmu przyjaciela.

– Chyba nie chcesz pozbawić mnie możliwości praktykowania lekarskiego fachu? – dorzucił z rozbawieniem, odpakowując bandaż z papierowej osłonki.

– Mam być twoim królikiem doświadczalnym? – zapytał butnie Sherlock.

– Problem?

Korepetytor przewrócił oczami w geście rezygnacji, uświadamiając sobie, że John jest chyba jeszcze bardziej uparty niż on sam, po czym zaczął odwijać zawilgocony bandaż. Ruch ręki w tył nie był jednak w dalszym ciągu wskazanym posunięciem, więc automatycznie skrzywił się, czując jak mięśnie żebrowe odzywają się w proteście kłującym bólem.

– Ja to zrobię – zaoferował John, zauważywszy zmianę w mimice bruneta, świadczącą o trudności w uporaniu się z czynnością rozwijania elastycznego kawałka materiału.

– Nie sądzisz, że owijanie bandażem, to niezbyt wyszukane zajęcie w skali zdobywania umiejętności lekarskich? – mruknął, widząc, że John szykuje się, aby wyręczyć go w obandażowywaniu.

– Od czegoś trzeba zacząć – odparł, unosząc kącik ust w figlarnym uśmiechu. – Usiądź – dodał, wskazując na taboret, z którego uprzednio zdjął kosz z brudnymi ubraniami. Po chwili, stary bandaż wylądował na pralce, a oczom Watsona ukazała się chuda, lecz zaskakująco dobrze umięśniona klatka piersiowa Holmesa. Przyglądał się moment skórze noszącej jeszcze ślady pobicia, w postaci zielonkawo-żółtych siniaków. Przysunął się bliżej, napotkawszy zaciekawione spojrzenie szaro-niebieskich oczu.

– Nie powinieneś jeszcze sam łazić po mieście – stwierdził, pochyliwszy się, aby mieć lepszy kąt do przekładania bandaża wokół tułowia bruneta.

– Zakażesz mi, doktorze? – mruknął, tuż przy uchu blondyna. Ten zerknął na niego z rozbawieniem malującym się w niebieskich tęczówkach.

– Jeśli będę musiał.

– Obawiam się, że nie przepadam za wykonywaniem poleceń.

– Czyżby? – Ciepłe palce „doktora" zetknęły się z chłodną skórą. Holmes zamilkł na moment, wciągając mimowolnie większy haust powietrza. Przyjemne ciepło emanowało z dłoni , które przesunęły się delikatnie po wyczuwalnych pod skórą żebrach, ostrożnie sprawdzając ich stan.

– Boli? – odezwał się, poczuwszy jak mięśnie pod jego palcami spinają się, a oprócz oddechu Sherlocka, łazienki nie wypełniają żadne inne dźwięki, np. w postaci kąśliwej uwagi. Spojrzał na przyjaciela kątem oka, aby upewnić się, że nic mu nie jest. Zaciśnięte w wąską linię usta, zaniepokoiły blondyna.

Kilka sekund później, gdy miał się już ponownie odezwać, po pomieszczeniu rozeszła się cicha odpowiedź.

– Nie.

Przyglądał się rozmówcy parę chwil, aby mieć pewność co do prawdziwości odpowiedzi, a następnie wrócił wzrokiem na nagi tors.

– Nie żałuję, że wlałem Henry'emu. Wiem, że nie powinienem tak mówić, ale... – Utkwił wzrok na zadrapaniach, które częściowo już się wygoiły, ale wciąż stanowiły dowód okrucieństwa z jakim potraktowano Holmesa. – Nie wiem, jak mógł zrobić coś takiego. – Powoli zaczął owijać nowy bandaż wokół żeber Holmesa. – Ufałem mu – prychnął na wspomnienie rozmowy z Donovanem. – Co za popieprzony świat – westchnął, nie przerywając czynności.

Sherlock przez cały czas milczał niepokojąco. John również się już nie odezwał, skupiony na zadaniu, aż do momentu, w którym nie zakończył bandażowania.

– Gotowe.

Podał Holmesowi t-shirt, który chłopak wsunął na siebie z jego niewielką pomocą.

– Dziękuję – odezwał się cicho, zakładając bluzę z nadrukiem loga drużyny rugby i nazwiskiem właściciela.

– Nie ma sprawy. Może chcesz czegoś do picia? Przydałoby się rozgrzać.

Holmes skinął głową, kierując się za gospodarzem do kuchni. Usiadł na krześle, przyglądając się przygotowującemu herbatę blondynowi.

– Ojciec wróci za parę godzin? – zapytał, przerywając ciszę.

– Tak, za trzy, jeśli od razu pojedzie do domu. Być może wstąpi jeszcze do baru – odrzekł z nutką rozżalenia w głosie.

– W takim razie, mamy trochę czasu na zrobienie czegoś interesującego – rzucił, mrużąc tajemniczo oczy.

– Co masz na myśli? – John odwrócił się zaskoczony i lekko zaintrygowany.

– Wiem, gdzie potencjalnie może przebywać Dzundza – oznajmił bez ogródek.

– Nadal chcesz złapać tego mordercę? – rzucił z niedowierzaniem.

– Oczywiście. – Zanurzył łyżeczkę w cukiernicy, przesypując białe kryształki z miejsca na miejsce. – I tak już za długo zwlekałem. To może być ostatnia szansa – stwierdził, patrząc prosto w pociemniałe w żółtawym świetle żarówki, oczy przyjaciela.

– To niebezpieczne – odparł z powagą John.

– Wiem. I właśnie dlatego ci się spodoba.

Watson zmarszczył brwi, prostując się, jakby w obronnym geście wobec insynuacji Sherlocka.

– Wcale, że nie. To totalnie porąbany pomysł – zaprzeczył, stawiając dwa kubki na stole.

Holmes patrzył na niego wyczekująco z miną sugerującą, że nie uwierzył w ani jedno słowo.

Po kilkunastu sekundach ciszy, John westchnął głośno z irytacją.

– Dobra! Ale nie możemy tam iść od tak. – Podniósł się od stołu i skierował do sypialni ojca. Holmes odprowadził go wzrokiem, popijając małymi łyczkami gorącą herbatę.

Kiedy Watson wrócił, korepetytor od razu dostrzegł po co chłopak udał się do pokoju pana Watsona. W lewej dłoni dzierżył pistolet.

Holmes uśmiechnął się półgębkiem znad kubka herbaty, w zaskoczeniu obserwując broń.

– Twój ojciec był żołnierzem – powiedział, podchodząc do blondyna.

– Po śmierci mamy zakończył służbę, żeby się nami zająć – dorzucił John, nie dziwiąc się jakim cudem Sherlock wywnioskował tę informację.

– Browning HP, 9mm. – Z zafascynowaniem przyglądał się pistoletowi.

– Musimy wrócić przed nim. Jeśli się dowie, że go wziąłem... – urwał, wpatrzony w skrzące się ekscytacją oczy bruneta.

– Czas zacząć grę, John. – Uśmiechnął się zachęcająco, a następnie naciągnął na głowę kaptur i skierował się do wyjścia. Watson spojrzał na trzymaną w ręku broń. Chwila zawahania nie trwała jednak długo. Napotkawszy magnetyczny wzrok Sherlocka, chwycił za kurtkę, chowając pistolet za pasek spodni. Przełknął w podenerwowaniu i lekkim podnieceniu ślinę, ruszając za przyjacielem.

~~~~~~

Dziękuję za Wasze propozycje względem przyczyny nieobecności Johna. Gratuluję tym, którzy trafili. ;)

Starałam się, ale nie udało się wcześniej dodać rozdziału. Mam nadzieję, że to Was nie zniechęciło. Dziękuję za wytrwałość. ;)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro