Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Doktor Watson

– No, chyba czas się tym zająć – odezwał się wciąż wesołym tonem John, wskazując skaleczenie na twarz bruneta.

– Nie dasz mi spokoju, prawda?

– Znasz odpowiedź. – Uśmiechnął się chytrze. Sherlock westchnął demonstracyjnie i obaj zeszli do mieszkania, które pokazywał wcześniej Watsonowi.

– Może jednak powinniśmy już pójść? A jak ten facet z okna zadzwoni po policję? – zapytał John, wyglądając przez okno w salonie.

– Niee – odparł ze spokojem Holmes. – A nawet jeśli, to co nam zrobią?

– Wierz mi, gdyby mój ojciec się dowiedział, że chodzę po dachach to miałbym przerąbane – stwierdził, woląc nie wyobrażać sobie takiej sytuacji. – Twoi rodzice są bardziej liberalni? – dodał z przekąsem.

– Być może – uciął temat, siadając na kanapie.

– Jest tu gdzieś jakaś apteczka? – zapytał blondyn, widząc że Sherlock nie chce rozmawiać o rodzinie.

– Powinna być w łazience – odparł i poprowadził Watsona do wspomnianego pomieszczenia.

Było niewielkie, ale położone na ścianie jasno-niebieskie kafelki, wizualnie powiększały powierzchnię. Holmes otworzył szafkę pod umywalką, szukając apteczki.

– Zobacz pod wanną, John – zasugerował.

Po kilku chwilach, Sherlock znalazł czerwone pudełko z leczniczymi przyborami i wręczył je Johnowi.

– Proszę, panie doktorze – odezwał się, a w jego głosie pobrzmiewało rozbawienie.

Watson przymrużył oczy.

– Chodźmy do gabinetu zabiegowego, panie Holmes – odrzekł, powstrzymując się aby zachować pozornie poważną minę. Ale zanim doszli do kuchni, obaj znowu zaczęli się śmiać.

– No dobra – odezwał się, opanowując napad rozbawienia. – Siadaj – nakazał, wskazując na drewniane krzesło. – Do światła – dodał stanowczym głosem.

Holmes przewrócił tylko oczami, ale zajął wskazane miejsce i nadstawił twarz.

John przestudiował skromną zawartość apteczki i wyjął z niej środek odkażający. Otworzył paczkę z czystymi gazikami i popsikał odrobiną preparatu na jeden z nich.

– Może trochę szczypać – ostrzegł, zbliżając gazik do skaleczenia. Brunet prychnął w odpowiedzi, poprawiając się na krześle. – Nie ruszaj się – dodał, kładąc jedną rękę na barku kolegi. Holmes spiął się pod wpływem dotyku, bacznie śledząc ruchy blondyna. Ten ostrożnie przyłożył nasączony gazik do rany. Sherlock skrzywił się odrobinę, czując niemiłe pieczenie.

– Lepiej zamknij oczy – poradził, przesuwając opadające na czoło włosy bruneta. Holmes wstrzymał na moment oddech, ale widząc łagodną i jednocześnie skupioną minę „doktora", przymknął powieki.

Czuł lekki nacisk wilgotnego gazika nad łukiem brwiowym, który przesunął się w bok, aż do skroni. Wzdrygnął się, kiedy Watson docisnął gazik.

– Za mocno? – zapytał z przejęciem John i odsunął rękę, aby przyjrzeć się owemu miejscu.

– Nie. W porządku – mruknął cicho Holmes, nieruchomiejąc momentalnie, gdy poczuł na skórze ciepły powiew powietrza. Otworzył szybko oczy. Pochylony nad nim John, odruchowo chuchnął lekko na zadrapanie, wywołujący tym samym dreszcz, który przebiegł przez ciało bruneta.

– Co robisz? – wydusił, spoglądając na będącą blisko twarz blondyna.

Watson odsunął się momentalnie, parskając nerwowym śmiechem.

– Sorry. Mama mi tak robiła, żeby nie piekło – rzucił, pocierając kark.

„Boże, co ty wyprawiasz?" – skarcił się w myślach.„Co on sobie musiał pomyśleć? Przecież to nie Harriet" – przemknęło mu przez głowę.

Holmes spoglądał na niego z zaskoczeniem, ustępującym miejsca zaintrygowaniu.

– To mało profesjonalne – stwierdził w końcu, starając się brzmieć spokojnie.

– Taa, racja – zaśmiał się John. – Ale działa, nie?

– Będziesz idealnym lekarzem – mruknął, uśmiechając się pod koniec wypowiedzi.

„Dobra, chyba jakoś z tego wybrnąłem" – odetchnął w myślach John, po czym odwzajemnił uśmiech i wrócił do pracy. Delikatnymi ruchami oczyścił miejsce nad okiem i przejechał drugim gazikiem po rozciętej wardze. Następnie sięgnął po opatrunek. Sprawnie nakleił plaster i odsunął się, podziwiając swoje dzieło.

– Gotowe – oznajmił.

Sherlock pomacał palcami obolałe miejsce.

– Nie ruszaj, bo zepsujesz – rzucił z udawaną powagą John.

– Dobrze, panie doktorze – westchnął brunet, wstając z krzesła. – Muszę wracać – dodał, zerkając na zegarek.

– Ok. No to chodźmy. – Blondyn ruszył dziarsko do wyjścia.

Gdy Holmes przekręcał właśnie zamek w czarnych, dużych drzwiach wejściowych, zza zakrętu wyłonił się policyjny radiowóz. John pociągnął gwałtownie za rękaw kurtki towarzysza, czując że serce zaczyna mu szybciej bić.

„Cholera, a jak to po nas?"– przeszło mu przez myśl.

– Spokojnie, John – szepnął mu do ucha Holmes, jak gdyby czytając w jego myślach, a następnie pociągnął za rękę, w stronę małej uliczki pomiędzy kamienicami. Serce Johna telepało się w piersi, gdy samochód policji przejechał obok ciemnego zaułka, w którym się schowali.

– Już pojechali – odezwał się brunet, wciąż ściskając dłoń kolegi. John nawet nie zauważył, że przez ten czas trzymali się za ręce, będąc zbytnio przejęty faktem, że mogąc złapać ich policjanci.

– Eeemm... super – bąknął, wlepiając oczy w ich złączone dłonie. Sherlock widząc jego skonsternowane spojrzenie, szybko puścił jego rękę. John jak tylko uwolnił się od dotyku, schował ręce do kieszeni bluzy.

– Idziemy? – rzucił, nie komentując sytuacji. Brunet przytaknął i pomaszerowali w kierunku centrum.

***

Na białych fasadach kamienic tańczyły światła przejeżdżających samochodów. Szli wolnym krokiem, od czasu do czasu zerkając na siebie ukradkiem. Holmes zadarł głowę do góry, przyglądając się świecącym blado gwiazdom.

„John Watson. Chodząca zagadka" – pomyślał.

– Już jesteśmy – usłyszał, gdy otrząsnął się z zamyślenia. Stali przed jego domem. Na parterze i pierwszym piętrze paliło się światło.

„Mycroft" – westchnął w myślach, wchodząc na betonowy stopień przed drzwiami.

John zatrzymał się przed stopniem, przyglądając się swoim butom.

– Wejdziesz? – rzucił brunet, odwracając się do niego.

– Już późno. Zresztą wolałbym nie spotkać pani H – zaśmiał się pod nosem.

– Poczekaj. Zaraz przyniosę ci twoją torbę – odparł i wszedł do środka. Szybkimi krokami pokonał schody, i gdy już miał nacisnąć klamkę do swojego pokoju, usłyszał otwierające się w drugim końcu korytarza drzwi.

– Dobry wieczór, braciszku.

Holmes westchnął głośno, starając się zignorować brata.

– Dokąd ci tak spieszno? – zapytał, bezpardonowo stając w progu pokoju Sherlocka. Brunet złapał za torbę i ruszył przed siebie, chcąc wyminąć Mycrofta. Ten jednak zagrodził mu drogę, przyglądając się z uwagą torbie, którą brunet przyciskał do piersi. Torbie, która bez wątpienia nie należała do jego małego braciszka.

– Jak on się nazywa?

– Nie twoja sprawa, Myc – warknął, odpychając brata i prześlizgując się między nim o futryną.

Starszy Holmes zmarszczył odrobinę brwi, przyglądając się zbiegającemu ze schodów Sherlockowi. „I tak się dowiem" – pomyślał, wracając do swojego pokoju.

***

John szurał nogami po betonowym chodniku, w oczekiwaniu na powrót swojego korepetytora. Zajęty kopaniem małego kamyka, nie zauważył pani Hudson, stojącej w progu.

– Ooo już jesteście. Cudownie!

Podskoczył na dźwięk głosu kobiety.

– Czemu stoisz na zewnątrz? Wejdź, proszę – dodała.

– Dziękuję, ale nie trzeba. Ja muszę już iść. Czekam tylko na... – Nie zdążył dokończyć, bo Holmes sprawnie minął panią Hudson i wręczył mu torbę. – No właśnie, dzięki – odparł szybko, obawiając się reakcji niani, gdy tylko zobaczy plaster nad okiem Holmesa i skaleczenie na dolnej wardze. Na jego szczęście, nie zdążyła jeszcze niczego zauważyć, a Sherlock taktycznie stanął do niej plecami i odezwał się bez odwracania.

– Może pani już iść. Napiłbym się herbaty.

Kobieta westchnęła tylko, kręcąc głową i mamrocząc pod nosem, że nie jest ich gosposią. Następnie zamknęła drzwi, zostawiając ich samych przed domem. Względnie samych, jeśli nie liczyć Mycrofta, który przyglądał się im przez okno. Sherlock domyślając się, że wścibski brat będzie chciał podpatrzeć co nieco, nie chciał przeciągać pożegnania. Niestety, Watson miał inne plany.

– Jeszcze raz przepraszam za tamto – odezwał się blondyn, zarzucając sobie torbę na ramię.

– To nie twoja wina, John.

– Ale mój walnięty kolega.

– Cóż, powinieneś lepiej dobierać sobie towarzystwo.

– Taa – parsknął śmiechem. – Widać mam spaczony gust.

– Nie powiedziałbym – odparł, wędrując wzrokiem w przestrzeń za Watsonem.

– Totalna katastrofa z tą imprezą. Raczej nie pomogłem ci w zmianie poglądów na ten temat, nie?

– Niestety, nie – odrzekł krótko.

– Muszę to odnotować jako moją osobistą porażkę. – Uśmiechnął się półgębkiem.

– Nie przesadzałbym.

– To nie był twój najgorszy dzień w życiu?

– Zdecydowanie, nie – odparł poważnie i spojrzał prosto w niebieskie oczy Johna. – To był całkiem dobry dzień – powiedział ściszonym głosem.

Watson wyprostował się dumnie i poprawił torbę na ramieniu.

– Tak, całkiem dobry. To do poniedziałku. Zobaczymy się w szkole, nie?

– Do poniedziałku, John – przytaknął. Watson ruszył do domu, zerknąwszy przez ramię na stojącego przed budynkiem bruneta.

„Jaki jesteś naprawdę Sherlocku Holmesie?" – przeszło mu przez głowę, gdy doszedł do głównej ulicy. „Dowiem się tego" – pomyślał, spoglądając na rozgwieżdżone niebo.

***

Holmes poczekał aż blondyn zniknie za rogiem i wrócił do środka.

– Zrobiłam herbatę – zawołała z kuchni pani Hudson.

– Nie chcę – odpowiedział, pragnąc ulotnić się szybko do swojego pokoju.

– Hola, młodzieńcze! – Zatrzymała go tuż przed schodami. – A to co? – Odsunęła kosmyk włosów, opadający na plaster, który zasłaniał skaleczenie.

– Nic takiego. Przewróciłem się – mruknął, próbując wyrwać się spod jej uważnego spojrzenia.

– Ależ oczywiście. Chyba będę musiała powiedzieć twoim rodzicom, że masz problem z motoryką, bo non stop się przewracasz.

– Pani Hudson – jęknął. – Muszę się pouczyć.

Westchnęła przeciągle i pogładziła niesforne kosmyki, sterczące na głowie bruneta.

– Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć – odparła łagodnym tonem.

– Wiem – odrzekł cicho.

– Więc?

– To nie była wina Johna. Ja niepotrzebnie się odzywałem i...

– I znowu komuś się to nie spodobało, tak, kochanie? – dokończyła za niego, patrząc z troską na zmieszaną twarz Sherlocka.

– John mi pomógł. To naprawdę nie była jego wina – dodał, nie potrafiąc wytłumaczyć czemu tak denerwował się tym co pomyśli o Watsonie pani Hudson.

– To porządny chłopiec – odparła, jakby czytając mu w myślach i rozwiewając jego obawy. – Dobrze, że znalazłeś sobie przyjaciela – dodała, uśmiechając się ciepło.

Holmes przełknął ślinę.

– On nie jest moim... – urwał, uświadamiając sobie, że nie używał tego słowa od wielu lat. „Przyjacielem" – dokończył w myślach.

Pani Hudson posłała mu krzepiący uśmiech i wróciła do kuchni dokończyć zmywanie.

Holmes wpadł do pokoju i zamknął drzwi, żeby nie musieć odpowiadać na pytania Mycrofta, który będzie drążył temat tajemniczego chłopaka. Opadł na łóżko i wlepił wzrok w biały sufit.

„Może Myc nie ma racji i nie otaczają nas tylko same złote rybki?" – pomyślał, uśmiechając się pod nosem.

~~~~~~

Korzystając z przychylności weny stworzyłam kolejny rozdział. Ewidentnie zasmakowała ona w uroczym fluffie, a z weną się nie ma co kłócić, więc powstała taka oto część. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Piszcie śmiało co sądzicie. ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro