Ciepło-zimno
Sherlock obserwował kręcących się po korytarzu policjantów i delikwentów, którzy zdążyli już coś przeskrobać, ale na nieszczęście dla nich – a szczęście dla prawych obywateli – dopadła ich silna ręka sprawiedliwości. Proste dedukcje na temat przewijających się osób, umilały oczekiwanie. Niestety, nie miał z kim się nimi podzielić. Jedyna osoba, która doceniłaby jego błyskotliwe uwagi, siedziała zamknięta w pokoju przesłuchań. Ze zrezygnowaniem rozsiadł się wygodnie na jednym z krzeseł ustawionych pod ścianą, od czasu do czasu zerkając na zegar, wiszący nad wejściem. Minęło niecałe dziesięć minut, gdy zza rogu wyłonił się jego brat. Rzucił chłopakowi spojrzenie w stylu: Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych, po czym odezwał się z zadowoleniem w głosie:
– Masz u mnie dług, braciszku.
Młodszy z Holmesów dostrzegł, że w ich kierunku zbliża się Greg, a tuż za nim idzie John. Spojrzał na brata, przymrużając z poirytowaniem oczy.
– Niedoczekanie twoje, Myc – prychnął, podnosząc się z krzesła.
– Jeszcze mogę zmienić zdanie – odrzekł z powagą. – Lestrade ma telefon do pana Watsona.
– Nie zrobisz tego – odparł z pewnością w głosie. Władczy wyraz twarzy Mycrofta niejednego by zmroził, ale na młodszym bracie nie robił wrażenia.
Gdy policjant i Watson dotarli do nich, Sherlock przeniósł całą swoją uwagę na blondyna, nie zważając na wymownie przewracającego oczami brata.
Zdziwiona mina Johna wywołała rozbawienie na twarzy bruneta. Spojrzenie chłopaka wyrażało nieme pytanie: Jak ty to zrobiłeś?
– Mówiłem, że Myc to załatwi – szepnął Holmes, przybliżając się do kolegi, aby brat nie usłyszał.
– W takim razie powinienem mu podziękować – odparł John, uśmiechając się wesoło, jeszcze odrobinę nie dowierzając, że nie będzie musiał siedzieć na komisariacie w oczekiwaniu na sąd ostateczny w osobie swojego ojca.
– Nie musisz. Mycroft nie zrobił tego z dobroci serca – mruknął.
– Może jednak nie jest taki straszny jak uważasz? – zapytał z przekąsem.
– Jest. Obchodzi go tylko jego własny, tłusty tyłek – odparł, zdając sobie sprawę, że Mycroft i tak go nie słucha, będąc pogrążonym w rozmowie z Lestradem. – Gdybym nie po – urwał, zaciskając usta. Nie chciał, żeby John pomyślał, że to jego zasługa. W gruncie rzeczy, to przez niego mógł mieć problemy, więc tak należało postąpić. Pozostawienie go na pastwę wściekłego ojca nie wchodziło w grę. Zależało mu na nim. Nie chciał, żeby ktoś oprócz Mycrofta się o tym dowiedział. Od lat próbował wmówić sobie, że obejdzie się bez uczuć. Ale od kiedy spotkał Johna coś drgnęło i nie potrafił zapobiec emocjom, które towarzyszyły mu, kiedy przebywał z blondynem. Starł się przybrać obojętny wyraz twarzy, co nie było łatwe przez wpatrującego się w niego z rozbrajająco miłym uśmiechem Watsona.
– Ok, czyli to znaczy, że powinienem podziękować tobie – stwierdził John.
Holmes zahipnotyzowany głębią koloru tęczówek blondyna, zamrugał zaskoczony, gdy chłopak zmniejszył dystans między nimi i położył mu dłoń na ramieniu, ściskając je lekko w przyjacielskim geście.
– Dziękuję – dodał.
– Nie ma za co – wymamrotał, nie spuszczając wzroku z radosnej twarzy chłopaka.
– Czas na nas. – Usłyszał za plecami stanowczy głos brata, na co westchnął głośno z niezadowoleniem. John opuścił rękę, urywając kontakt wzrokowy.
– Muszę... – zaczął Sherlock, zerkając w kierunku brata, który stał już przy drzwiach.
– Sherlock! – Głos Mycrofta brzmiał coraz bardziej groźnie.
– Zaraz! – zawołał, mierząc brata poirytowanym spojrzeniem, po czym zwrócił się z powrotem do Johna.
– Spoko, trafię do domu – odparł z rozbawieniem blondyn, zanim Holmes zdążył się odezwać.
– Do zobaczenia, jutro. – Szybkim krokiem podążył za Mycroftem, który wymownie zerkał na zegarek. Obrócił się na moment, żeby spojrzeć raz jeszcze na Watsona, odprowadzającego go wzrokiem. Nie powinien tego robić, ale widząc szeroki uśmiech na twarzy chłopaka, nie żałował, że uległ pokusie.
– Skończyłeś już zaloty? – odezwał się starszy Holmes, gdy brunet pociągnął za klamkę.
– Wal się – burknął, z impetem otwierając drzwi. Mycroft westchnął ze znużeniem i ze stoickim spokojem zerknął przez ramię na obserwującego go Johna, który skinął mu na do widzenia. Poważne spojrzenie powędrowało w bok na postać Lestrade'a.
– Dziękuję, Greg – zwrócił się do funkcjonariusza, nim obrócił się w stronę wyjścia.
***
Watson wyszedł przed komisariat. Samochód, którym przyjechał straszy z Holmesów znikał właśnie za rogiem dwupiętrowej kamienicy. Zaciągnął się nocnym powietrzem i już miał ruszyć w stronę metra, gdy usłyszał znajomy głos.
– Idealna noc na spacer. – Holmes stał oparty o ścianę i spoglądał na rozgwieżdżone niebo.
– Sherlock? Co ty tu robisz? Myślałem, że pojechałeś z bratem? – zapytał nie ukrywając zaskoczenia.
– Dostał telefon. Pilne spotkanie – odparł, odpychając się od ściany i podchodząc do blondyna. John w milczeniu mierzył go ciekawskim spojrzeniem, po czym rzekł z zadziornym uśmiechem:
– W takim razie, szkoda by było zmarnować taką okazję.
Noc rzeczywiście była ciepła i pogodna. Rozświetlana ulicznymi lampami i kolorowymi szyldami otwartych jeszcze pubów i klubów. Bez zbędnej gadaniny, ruszyli razem w kierunku domu Watsona. Kiedy dotarli w końcu na miejsce, Sherlock zatrzymał się przed wejściem. Blondyn pociągnął za klamkę. Drzwi nie były zamknięte, więc musiało to oznaczać, że ojciec wrócił z pracy. Spojrzał przez ramię na bruneta.
– To ja już pójdę – odezwał się Holmes, widząc zdenerwowany wyraz twarzy Watsona. Odwrócił się by odejść, ale zatrzymał go niepewny głos kolegi.
– Czekaj. – Chłopak wahał się wyraźnie, patrząc na korepetytora z czającą się w oczach determinacją. Z na wpół otwartych ust przez dłuższą chwilę nie wydobyło się żadne słowo.
– Wejdziesz? – zapytał w końcu.
– Jesteś pewien? – Kurczowo zaciskająca się na klamce dłoń, zaprzeczała skinięciu głową.
Watson przełknął ślinę i pierwszy wszedł do środka. Miał nadzieję, że przemkną niezauważeni do jego pokoju, ale w połowie drogi, usłyszał za sobą szybkie kroki i poczuł, że ktoś zawisa na nim, owijając ręce wokół jego torsu.
– Johnny! – wykrzyknęła z radością Harriet, wprost do jego ucha.
– Jezu! – Podskoczył zaskoczony obecnością siostry. – Przyprawisz mnie o zawał – dodał, odwracając się do niej i uwalniając z uścisku. – Wróciłaś? – zapytał z nadzieją.
– Tylko po resztę rzeczy – odparła, przyglądając się mu uważnie, a następnie przenosząc zaintrygowane spojrzenie na jego towarzysza. – Hej, Sherlocku – dodała radośnie.
– Cześć, Harriet.
– Harry. Mówi mi Harry. Harriet kojarzy mi się ze starą hrabiną z jakieś podmiejskiej dziury – oznajmiła, po czym zwróciła się do brata. – Gdzie to się włóczysz po nocy? – Uśmiechnęła się zadziornie, a John mógł wywnioskować po jej minie, że ma już odpowiedź na swoje pytanie i jego wypowiedź jest jej zbędna. Mimo tego rzucił, starając się brzmieć nonszalancko:
– Byłem na randce.
Uśmiech Harry powiększył się i pacnęła brata w ramię.
– No, gratuluję, braciszku. Widzę, że otrząsnąłeś się po ostatniej porażce.
Watson przewrócił oczami.
– Niby jak miało mi wyjść, skoro okazało się, że woli dziewczyny – jęknął z wyrzutem, wciąż nie potrafiąc przełknąć poniżenia jakie poczuł, kiedy zobaczył swoją byłą migdalącą się z jego rodzoną siostrą.
– Cóż, każdy może się pomylić. – Wzruszyła ramionami. – Zdaję się, że to była udana randka. – Zerknęła na Holmesa, a jej usta wygięły się w sugestywnym uśmiechu.
– Szczerze, to nie poszło najlepiej. Zostawiłem ją samą przy miejscu zbrodni – rzucił, wprawiając tym Harriet w konsternację.
– Ją? Miejsce zbrodni? – Uniosła brwi w wyrazie zdziwienia.
– Sarę – dodał dla wyjaśnienia, posyłając siostrze spojrzenie mówiące: Tylko nie walnij teraz czegoś głupiego. Harry najwyraźniej odczytała je prawidłowo, bo zrobiła minę w stylu: Jasne, już rozumiem.
– Romantyk z ciebie – zaśmiała się. – Wymarzone miejsce na dziki seks. Ten dreszczyk emocji – dodała, zanosząc się jeszcze większym śmiechem, widząc oburzoną minę brata.
– To skomplikowana historia – mruknął.
– Wiesz, mam chwilę. Chętnie posłucham – stwierdziła, krzyżując ręce na piersi.
– Miałaś się pakować – burknął, marszcząc ostrzegawczo brwi.
– Dobra, opowiesz mi kiedy indziej – westchnęła z teatralną rezygnacją i podeszła do Sherlocka.
– A tobie jak się podobała randka? – rzuciła, taksując go uważnym spojrzeniem.
Holmes zerknął kątem oka na Johna i momentalnie powrócił wzrokiem na postać Harriet.
– Ciężko mi ocenić – odpowiedział jak najbardziej opanowanym tonem.
Dziewczyna uniosła w niedowierzaniu brwi, a potem uśmiechnęła się tajemniczo.
– Jasne, to ja idę po ciuchy, a wy sobie pogadajcie – odparła, puszczając do Johna oko na sam koniec wypowiedzi.
Watson westchnął głośno i machnął zapraszająco, otwierając drzwi do swojego pokoju.
– Chcesz coś do picia?
– Herbatę – odrzekł bez namysłu.
– Ok. – Watson uśmiechnął się pod nosem w odpowiedzi, przypominając sobie jakie napoje zwykle wybierali jego koledzy. Holmes ewidentnie się od nich różnił. – Idę wstawić wodę.
– To ja skorzystam z toalety – mruknął, podążając za blondynem.
Holmes zniknął w łazience, znajdującej się obok kuchni, a John w międzyczasie włączył gaz pod palnikiem i postawił na nim pełny czajnik. Oparł się o blat stołu, przyglądając się kropelkom wody bulgoczącym na emaliowanej powierzchni, które po chwili zmieniły się w parę.
Szum gotującej się wody zakłóciło nadejście Harriet.
– Gdzie twój chłopak? – wypaliła z pytaniem, siadając na stole obok Johna.
– Sherlock nie jest moim chłopakiem. – Niedowierzające spojrzenie siostry, spowodowało, że dodał: – Nie jesteśmy parą.
– Jeszcze – westchnęła pod nosem, wymachując nogami , zwisającymi kilkanaście centymetrów nad podłogą.
– Litości, Harry – jęknął. – Nie jestem gejem!
– Ale on jest – odparła z powagą, mimo malującego się na ustach uśmiechu.
– Nie, to niemożliwe – rzucił szybko, chociaż wcale nie był pewny swojej odpowiedzi.
– Uwierz mi, wiem co mówię. – Widząc nieugiętą minę brata, dodała: – Dba o swój wygląd, włosy układa pewniej dłużej niż ja, ma idealnie dobrane do siebie ubrania, ale to nic, bo przede wszystkim głównym powodem moich przypuszczeń jest sposób w jaki na ciebie patrzy.
John uniósł brwi w niezrozumieniu.
– Och, braciszku.
– Bzdura! – odparł zdenerwowanym tonem, znacznie głośniej niż powinien. – To tylko kolega, uczymy się razem i nic więcej. – Woda na herbatę zaczęła coraz głośniej wrzeć, wywołując narastający pisk wydobywający się z gwizdka. – A nawet jeśli, to ja – jeśli to w ogóle kogoś obchodzi – nie jestem żadnym przeklętym gejem! I nigdy nie będę nim zainteresowany! – Próbował przekrzyczeć zawodzący czajnik.
Kpiący uśmiech Harry zniknął z jej twarzy, a oczy powędrowały w przestrzeń za Johnem. Chłopak wstrzymał oddech, modląc się w duchu, żeby podwód zmiany w mimice siostry nie był tym o czym myślał. Powoli się odwrócił.
W progu stał Sherlock. Zaciśnięte w wąską linię usta i szaro-niebieskie oczy, wpatrujące się w jego osobę w odmienny sposób niż przed paroma minutami, nie wróżyły nic dobrego.
– Muszę już iść – odezwał się chłodno brunet, choć można było wyczuć w jego tonie nutę smutku, który starał się ukryć.
– Odprowadzę cię – rzucił za nim Watson, czując rosnącą w gardle gulę, składającą się z poczucia winy.
– Nie trzeba. Trafię do wyjścia – burknął, przemierzając szybkimi krokami salon. Chwycił płaszcz z wieszaka i wyszedł z mieszkania. Dopiero na zewnątrz zarzucił na siebie tweedowe okrycie, przyśpieszając jeszcze bardziej, ale powstrzymując się przed biegiem, nie będąc pewnym czy John nie patrzy przez okno. Nie chciał wyjść na żałosnego nieudacznika. Zacisnął dłonie na klapach płaszcza, szczelniej się okrywając i podniósł dumnie głowę. Noc zdawała się być chłodniejsza, a wiatr zawiewający mu w twarz, uwolnił czające się w kącikach oczu łzy.
~~~~~~~
Uff... udało się go dodać przed końcem tygodnia, tak jak planowałam.
Mam nadzieję, że mimo zakończenia rozdział się Wam podobał. ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro