Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Złe wieści

John cały dzień chodził jak struty, nie mogąc ułożyć w głowie odpowiedniego usprawiedliwienia dla swojego wczorajszego zachowania. Z determinacją postanowił jednak poszukać Holmesa i na spokojnie z nim porozmawiać. Niestety, nigdzie nie mógł go znaleźć. Szukał na stołówce, w bibliotece, czekał dłuższą chwilę przy jego szafce, w nadziei że brunet się pojawi, ale nie było po nim śladu. W końcu kiedy lekcje dobiegły końca, usiadł z rezygnacją na ławce przed szkołą i obserwował wyjście. Z tego co udało mu się ustalić, klasa Sherlocka powinna niedługo kończyć zajęcia, więc postanowił, że poczeka. Kilka minut później, dostrzegł w drzwiach dziewczynę w brązowym płaszczyku, z kolorową apaszką w kwiatki. Poderwał się z miejsca i popędził za nią.

– Molly! Hej! – zawołał.

Szatynka odwróciła się i dostrzegając blondyna, uśmiechnęła się serdecznie.

– Cześć, John.

– Posłuchaj, nie widziałaś może Sherlocka?

– Nie. Nie było go dzisiaj w szkole – odparła, przyglądając się mu z uwagą. – Coś się stało? – dodała, widząc nerwową postawę chłopaka.

– Nie, to znaczy... Muszę z nim pogadać – odrzekł, spoglądając w bok na wychodzących ze szkoły uczniów.

– Przykro mi, John. Nie wiem, czemu dzisiaj nie przyszedł, ale czasem mu się to zdarza.

– No nic, dzięki, Molly – odparł z kurtuazyjnym uśmiechem.

Dziewczyna pożegnała się i ruszyła w obranym kierunku, a on stał jeszcze przez chwilę zastanawiając się, czy to z jego powodu Holmes nie przyszedł dzisiaj do szkoły. Spojrzał na zegarek. Zgodnie z umową za dwie godziny powinni rozpocząć korepetycje. Zakręcił się na pięcie i udał się w stronę Baker Street.

„Najwyżej poczekam na zewnątrz" – stwierdził w myślach, nie chcąc nachodzić przedwcześnie pani Hudson i sprawiać jej kłopotu.

Nie spieszył się, wiedząc, że ma spory zapas czasu. „Długi spacer dobrze mi zrobi" – pomyślał, przemierzając wolnym krokiem alejki Regenst's Park. Zatrzymał się na moście i oparł się o barierkę. Zamyślony wzrok powędrował na zielonkawą taflę jeziora. Nie chciał zranić Sherlocka. Polubił go i dobrze czuł się w jego towarzystwie. „Nawet, jeśli jest gejem, to przecież możemy się przyjaźnić" – stwierdził w myślach, obserwując jak na wodzie tworzą się małe kółka, od wrzuconego do niej kamyka.

***

– Sherlocku? – Poważny głos brata wybudził go ze snu. Niespiesznie otworzył oczy, nie mając ochoty na pogawędkę jaka go czekała.

– Czego chcesz? – zapytał lekko zachrypniętym głosem.

– Musimy porozmawiać – zaczął Mycroft, podając mu szklankę z wodą.

– Niby o czym?

– Nie zgrywaj durnia, bo ci to nie pasuje – odparł, poprawiając się na krzesełku. – Kto to był?

– Nie wiem. Nie znam wszystkich kryminalistów w tym mieście – burknął.

– Wiesz dobrze, że tak tego nie zostawię. Dowiem się wszystkiego z twoją pomocą czy bez niej. Ale mógłbyś zaoszczędzić mi czasu.

– Taaa, jako przyszła szycha masz go coraz mniej na takie błahe sprawy – mruknął złośliwie. Starszy z Holmesów zignorował przytyk.

– Znasz ich, prawda? – Ton jego głosu bardziej sugerował stwierdzenie niż pytanie.

– Nie. Zresztą, nie za bardzo pamiętam co się stało – odrzekł z obojętnym wyrazem twarzy.

– Możesz sobie kłamać przy znajomych, ale mnie nie oszukasz – drążył daje Mycroft.

– Skąd to wzmożone zainteresowanie? Sądziłem, że już się przyzwyczaiłeś do mojego talentu do pakowania się w kłopoty – westchnął ze znużeniem brunet.

– To nie były wyzwiska, czy drobne przepychanki. Jakbyś nie zauważył, trafiłeś do szpitala. – Przejechał wzrokiem po sylwetce brata. – Całe szczęście, że skończyło się tylko na połamanych żebrach i zwichniętej kostce, ale mogło być znacznie gorzej. Nie możesz lekceważyć takich sytuacji – oznajmił stanowczo.

– Nie lekceważę, wręcz przeciwnie – fuknął. Mycroft zmierzył go surowym wzorkiem.

– Henry Donovan, zdaje się, że go znasz, prawda? – postanowił kontynuować temat i nie dać się wyprowadzić z równowagi.

Młodszy Holmes posłał mu poirytowane spojrzenie.

– Być może. Nie staram się zapamiętywać całej masy idiotów z mojej szkoły – burknął, krzywiąc się z bólu, kiedy zbytnio naciągnął mięśnie, próbując odstawić szklankę na szafkę, stojącą przy łóżku.

– Głupiutki braciszku – westchnął pod nosem, zabierając mu szklankę z ręki i stawiając na szarym blacie. – Zajmę się tym – dodał, podnosząc się z krzesła.

– Daj spokój, Myc – odezwał się głośniej.

– Czego się boisz? – Zmarszczył brwi, przyglądając się bratu.

– Niczego się nie boję! – odparł oburzony. – Po prostu, zostaw tę sprawę. – Zdeterminowane spojrzenie spoczęło na Mycrofcie. – Nie warto – dodał ciszej.

Przymrużone oczy i analizujący wyraz twarzy, świadczyły o tym, że nie przekonał brata. Bynajmniej, sprawił, że zaintrygowany odpowiedział:

– Byłoby łatwiej, gdybyś współpracował. Gwarantuję, że Donovan cię już nie tknie.

– To nie był on, rozumiesz? – rzucił podniesionym tonem. – Nie znam ich! Daj mi spokój! – Kłujący ból w klatce piersiowej, spowodował, że zacisnął usta, próbując oddychać spokojniej.

– Uparty dureń – prychnął, sięgając po parasolkę, zawieszoną na oparciu krzesła. – Zawołam pielęgniarkę – dodał wyraźniej, kierując się do drzwi. Sherlock wiedział, że ciężko było ukryć cokolwiek przed bratem, a zawziętość w dążeniu do celu nie ustępowała jego własnej. Nie chciał jednak, żeby Mycroft dociekał prawdy.

– Myc – jęknął. – Obiecaj mi, że nie będziesz się tym zajmował – zawołał za bratem, starając się ukryć nerwowość w głosie.

Mycroft popatrzył na niego z łagodniejszą miną. Stuknął parasolką o podłogę, wykrzywiając usta w trudnym do określenia wyrazie.

– Zastanowię się.

***

John stanął przed drzwiami ze złotymi cyferkami 221 na czarnym tle. Wyciągnął rękę w stronę dzwonka w momencie, gdy drzwi otworzyły się, a w progu pojawiła się pani Hudson. Prawie wpadła na niespodziewającego się jej Watsona, wydając z siebie odgłos zaskoczenia.

– John!

– Dzień dobry, pani Hudson.

– Och, a co ty tu robisz? – Pospiesznie przekręciła zamek i schowała klucze do torebki.

– Eeemm, umówiłem się z Sherlockiem na korepetycje. Wiem, że jestem trochę za wcześnie, ale nie chciałem jeździć w tę i z powrotem. – Widząc jej zdziwiony wyraz twarzy, dodał: – Nie mówił pani może czy dziś przyjdzie?

– Och, drogi chłopcze. – Zmartwiona mina kobiety, nie wróżyła niczego dobrego. – O niczym nie wiesz, prawda?

John popatrzył na nią pytająco.

– Sherlock jest w szpitalu – oznajmiła ze smutkiem.

Watson miał wrażenie, że serce przestało mu bić.

– W szpitalu? – powtórzył z niedowierzaniem. – Co się stało? To coś poważnego? – wypalił z pytaniami, woląc nie snuć w głowie żadnych ponurych scenariuszy.

– Napadnięto go. Ma połamane żebra, ogólne stłuczenia. Och, byłam tak zdenerwowana, kiedy się dowiedziałam, że nie zapamiętałam dokładnie.

– Kiedy to się stało? – zapytał, przełykając ślinę.

– Wczoraj wieczorem. Wracał do domu z jakiejś randki.

Blondyn zacisnął dłonie w pięści. Oblała go fala złości połączona z poczuciem winy. „Gdybym nie palnął tamtych głupot, to by nie wyszedł i pewnie nie natknął się na bandziorów. Nic by mu nie było." – Zamyślił się, marszcząc w podenerwowaniu brwi. Kobieta z łatwością rozszyfrowując postawę Watsona, zaproponowała:

– Właśnie do niego jadę. Chciałbyś może zabrać się ze mną?

– Tak! – rzucił błyskawicznie, po czym dodał zawstydzony swoją gwałtowną reakcją: – Jeśli nie sprawi to pani kłopotu, to bardzo chętnie.

– Poczekaj tutaj, zaraz podjadę po ciebie – odparła z ciepłym uśmiechem.

Niecałe trzy minuty później, pod kamienicę zajechał Aston Martin V8 w ceglastym odcieniu. John z początku, nie ruszył się z miejsca, przyglądając się bajernemu samochodowi. Dopiero, gdy lekko przyciemniana przednia szyba zjechała w dół, za kierownicą ukazała się mu niepozorna postać pani Hudson.

– No, wsiadaj, chłopcze! – zawołała.

Watson otrząsnąwszy się z szoku, podbiegł do auta i usadowił się na przednim siedzeniu. Z malującym się na twarzy zaskoczeniem, wodził wzrokiem po wnętrzu pojazdu.

– Zapnij pasy – poleciła, uśmiechając się półgębkiem, i gdy tylko zapięcie kliknęło, wdepnęła gaz, a sportowy wóz pognał ulicami Londynu, za nic mając ograniczenia prędkości.

~~~~~~

Jeśli są błędy, to przepraszam, ale późna godzina i zmęczenie robi swoje.

Komentujcie, Kochani!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro