Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szczęściarz i szantażysta

Słyszał dochodzący z dołu radosny głos pani Hudson. To znaczyło, że John również przyjechał. Powinien zakończyć tę znajomość, kiedy była do tego stosowna okazja, ale głupie sentymenty wzięły górę. „Przeklęty Mycroft" – westchnął w myślach, przypominając sobie wywód brata o „przywiązaniu". Zamyślony nie zauważył, kiedy ktoś wszedł do pokoju.

– Hej, jak tam? – rzucił na powitanie blondyn, przybliżając się do łóżka.

Dopiero po chwili nieobecny wzrok Holmesa powędrował w jego stronę.

– Cześć – odparł brunet, podciągając kołdrę wyżej. Skarcił się w myślach za brak koncentracji i przeoczenie momentu, w którym Watson wkroczył do pokoju.

– Zamyśliłeś się? – dodał John, wpatrując się wesoło skrzącymi się w popołudniowym słońcu oczami.

– Długo tu stoisz? – zapytał opanowanym tonem, mimo nerwowo bijącego serca.

– Nie, tylko chwilę – odparł, spoglądając na przyniesione przez Hooper notatki. – Widzę, że Molly zadbała o twoją edukację – dodał z uśmiechem i usiadł na krześle, ustawionym przy łóżku.

– Zaoferowała, że będzie mi przynosić notatki z zajęć. To całkowicie zbędne...

– Miło z jej strony – odezwał się jednocześnie z Holmesem, który uciął swoją wypowiedź, skupiając spojrzenie na obliczu Johna. – Szczególnie po naszym ostatnim spotkaniu. Nie gniewała się za to, że ją zostawiłeś?

Brunet przymarszczył w skonsternowaniu brwi.

– Dlaczego by miała?

– No wiesz, to miała być randka, a jej partner zniknął gdzieś z kolegą, nie racząc nawet powiedzieć kiedy wróci, a w twoim przypadku, to nawet czy wróci – streścił, unosząc wymownie brwi.

– A o to. Nie. To było do przewidzenia, więc Molly wróciła do domu zaraz po tym, jak Lestrade zabrał nas do radiowozu.

John parsknął śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.

– Szczęściarz z ciebie. U mnie nie poszło tak gładko – stwierdził, marszcząc kąciki oczu, co było oznaką szczerego rozbawienia. Powinien być załamany, ale po przemyśleniu sprawy, doszedł do wniosku, że i tak nie przetrwałoby to zbyt długo. – Sara ze mną zerwała. W sumie, to nawet nie zaczęliśmy ze sobą chodzić, więc to chyba mój nowy rekord.

– To dobrze – odparł brunet z poważnym wyrazem twarzy. – Była za nudna.

Mina Watsona z lekko zdziwionej, zmieniła się ponownie w rozbawioną.

– Gdyby to usłyszała, wydrapałaby ci oczy – zaśmiał się.

– Utrata wzroku byłaby dość dotkliwą konsekwencją stwierdzenia oczywistego faktu – odrzekł, po czym obaj uśmiechnęli się wesoło.

Jednak po chwili z twarzy blondyna zniknął radosny wyraz. Błękitne oczy przebiegły po obliczu Holmesa.

– Boli jak cholera, nie? – zapytał, marszcząc w zmartwieniu brwi. Sherlock odwrócił na moment spojrzenie. Wyglądał okropnie i tak samo się czuł. Nawet najlepiej odegrane zapewnienia, że „nie jest źle", nie przekonałyby Johna.

– Nie zaprzeczę, bo podważyłbym, wtedy twoją inteligencję – mruknął w odpowiedzi.

Odgłos kroków i miły głos pani Hudson rozbrzmiały za drzwiami. Moment później, kobieta wraz z Molly wkroczyły do pokoju, niosąc ze sobą kubki z herbatą i talerz z kanapkami.

– Jak tam sobie radzisz, mój chłopcze? – zapytała, stawiając jedzenie na szafce obok notatek Hooper, która dostawiła herbatę, ledwie mieszcząc naczynia na zapełnionym blacie.

– Jakoś – mruknął pod nosem. Kobieta przysunęła sugestywnie talerz z kanapkami bliżej łóżka i ruszyła do wyjścia.

– No, z takim wsparciem niedługo znowu będziesz zdrów – stwierdziła w progu, spoglądając na Watsona i pannę Hooper. Holmes przewrócił oczami, napotkawszy nieśmiałe spojrzenie Molly.

– Starłaś szminkę – odezwał się, zauważywszy zmianę w wyglądzie koleżanki.

– Tak – odparła ledwie słyszalnie.

– Szkoda, pasowała ci. Teraz znowu masz za wąskie usta – oznajmił, przenosząc uwagę na siedzącego obok Johna. Dziewczyna zacisnęła nerwowo wargi, widocznie speszona obserwacją Holmesa.

– Sherlocku – szepnął karcącym tonem John. Brunet przybrał minę wskazującą, że nie rozumie o co mu chodzi.

– To ja będę już szła – odezwała się Hooper. – Do zobaczenia. – Zerknęła na bruneta, próbującego rozgryźć zachowanie Watsona, który dyskretnie starał się wskazać wzrokiem na Molly.

– Pa – rzucił Holmes, posyłając jej krótkie spojrzenie.

Blondyn westchnął ze zrezygnowaniem, po czym odwrócił się do dziewczyny z miłym uśmiechem.

– Cześć, John – dodała szatynka, stając już przy drzwiach.

– Do zobaczenia, Molly – odpowiedział, i gdy tylko dziewczyna zniknęła mu z oczu, zwrócił się do bruneta. – To nie było miłe.

– Co?

– Ten komentarz o jej ustach – wyjaśnił, marszcząc brwi w surowym wyrazie.

– Przecież powiedziałem tylko to, co jest prawdą – odparł z powagą.

– Może, ale to nie było w porządku. Niektóre rzeczy lepiej przemilczeć. Ludzie nie lubią jak się im wytyka wady.

– Zdążyłem się o tym przekonać – mruknął.

Mina Johna złagodniała, i jakby na moment wkradło się w nią zawstydzenie.

– Ona jest dla ciebie miła. Nie zasługuje na takie teksty – dodał. – Lubi cię. Sądzę nawet, że bardzo. Inaczej nie wytrzymywałaby tak dzielnie takich uwag.

– Molly jest taka z charakteru.

– Charakter charakterem, ale tu chodzi o coś innego. – Widząc wzrok Holmesa mówiący: „Tak? No to pochwal się swoją dedukcją, Watsonie", kontynuował:

– Ona chyba się w tobie podkochuje.

Sherlock uniósł brwi w lekkim zdziwieniu.

– To by wyjaśniało jej zachowanie – dodał John, obserwując z uwagą reakcję swojego korepetytora.

Brunet zamyślił się nad jego słowami, milcząc przez chwilę. Po parunastu sekundach oczy zabłysły mu z energią, której Watson nie widział od feralnej, podwójnej randki. Chłopak ewidentnie doszedł do jakiejś konkluzji, którą z entuzjazmem zaczął wykładać przyjacielowi.

– Idąc twoim tokiem rozumowania, Molly wytrzymuje ze mną, ponieważ jest pod wpływem kombinacji hormonów, powodujących nielogiczne działania w ramach przypływu ckliwego, emocjonalnego uniesienia.

– Cóż, jeżeli tak rozumiesz stan zakochania, to tak – potwierdził Watson, zaskoczony wywodem przyjaciela. Uświadamiając sobie, że Holmes wcale nie zakończył tematu, z niepokojem wyczekiwał dalszej wypowiedzi.

– To by oznaczało, że moje zachowanie jest akceptowalne tylko dla ludzi, którzy są w podobnym stanie emocjonalnym w stosunku do mojej osoby – dokończył, patrząc prosto w oczy blondyna.

John usłyszawszy konkluzję, przełknął nerwowo ślinę.

– Nie to dokładnie miałem na myśli – doparł, odwracając wzrok i udając zainteresowanie przyniesionym jedzeniem. – Powinieneś coś zjeść – dodał, sięgając po talerz z kanapkami.

– Nie jestem głodny – odpowiedział automatycznie, nie spuszczając intensywnego spojrzenia z przyjaciela.

– Twoja teoria miałaby pokrycie w stanie faktycznym – kontynuował, nie zważając na Watsona, który starał się ukryć za kubkiem herbaty. – Nie mam zbyt wielu znajomych i nie jestem kimś kogo da się lubić.

– Przesadzasz – rzucił John, czując rosnące poczucie winy. „Brawo. Znowu palnąłem głupotę" – skarcił się w myślach za rozpoczęcie takiego tematu. – Trzeba cię tylko lepiej poznać – dodał, uśmiechając się i odruchowo kładąc rękę na ramieniu Holmesa w pokrzepiającym geście. Szaro-niebieskie oczy skierowały się na moment w miejsce, gdzie spoczęła dłoń chłopaka, a potem znów na twarz blondyna.

– Fakty są oczywiste, John – odrzekł obojętnym tonem, jak gdyby pogodził się już z losem.

– A ja to co? – zapytał Watson. – Polubiłem cię, mimo twoich zbyt szczerych wypowiedzi i dedukcji. – Uśmiechnął się i dodał: – Genialnych dedukcji.

– Każdy ma jakieś granice wytrzymałości. W końcu powiem coś co cię zrani albo obrazi, a ja nawet nie będę tego świadomy. Taki już jestem. – Zrezygnowany ton w połączeniu z kiepskim stanem fizycznym Holmesa sprawiły, że John na nowo poczuł wzbierającą w nim wściekłość na oprawców swojego korepetytora i wszystkich ludzi, którzy przyczynili się do jego negatywnego nastawienia wobec samego siebie.

– Przypominam ci, że jakoś nadal tutaj siedzę i oznajmiłem niedawno, że jesteś moim przyjacielem. A chociaż wszystkim wydaje się, że jako popularny kapitan szkolnej drużyny rugby, powinienem mieć mnóstwo przyjaciół, nie mam ich zbyt wielu. – Powoli zabrał dłoń z ramienia bruneta, który ponownie się zamyślił.

Minęło paręnaście sekund, nim Holmes powrócił ze swojego „pałacu pamięci" i spojrzał przenikliwym wzrokiem na blondyna. John nie był pewien nad czym zastanawiał się brunet, ale zdawało mu się, że dostrzegł rozluźnienie malujące się na jego twarzy.

– Wiesz, że nie potrafisz kłamać? – oznajmił z powagą Sherlock.

– Ale ja mówię prawdę – przyrzekł z całą stanowczością.

Brunet uniósł kącik ust w szelmowskim uśmiechu.

– Wiem.

– Drań – mruknął Watson, uśmiechając się pod nosem. – Bierz – dodał, podsuwając mu talerz z kanapkami. – Albo zanudzę cię monologiem o szkolnych rozgrywkach mojej drużyny.

– Szantażysta.

Holmes skrzywił się wymownie, ale w końcu sięgnął po jedną z kanapek.

Pani Hudson, która przewinęła się w korytarzu, zajrzała do nich właśnie w momencie konsumpcji. Na widok przeżuwającego pieczywo bruneta, zareagowała z wielkim entuzjazmem.

– Och, John! Co za szczęście, że cię mamy – stwierdziła, podchodząc do niego, a następnie poklepała go po ramieniu. – Masz dar, mój drogi. Koniecznie musisz wpadać do Sherlocka częściej.

– Będę – zerknął na chłopaka, który przewrócił oczami, nie przerywając jedzenia. – Dopóki Sherlock nie uzna, że ma mnie dość – dokończył z uśmiechem.

– Mało prawdopodobne – szepnęła do niego pani Hudson i zabrała puste kubki z szafki.

– Szybciej może być na odwrót – mruknął brunet, gdy przełknął kolejny kęs kanapki, ale tym razem szaro-niebieskie oczy skrzyły się wesoło.

Gdy pani Hudson opuściła pokój, John ponownie się odezwał.

– To co chcesz porobić?

– Cóż, mam dość ograniczone możliwości – westchnął, starając poprawić się na poduszce.

– Pomóc ci? – zapytał blondyn, zauważywszy grymas na twarzy przyjaciela.

– Poradzę sobie – bąknął, zaciskając zęby.

– Masz jakieś gry? – powrócił do poprzedniego tematu John.

– W szafie, na samym dole – odrzekł, ułożywszy się wygodnie.

Watson wyciągnął pudełko z grami planszowymi i zaczął je przeglądać.

– O, to coś w sam raz dla mnie. – Wskazał na „małego chirurga".

– Grałem w nią z bratem. Myc ją lubił.

– A ty, którą najbardziej lubiłeś?

– Tę. – Położył palec wskazujący na pudełku z kolorową okładką, na której widniała czarna, piracka flaga z białą czaszką i skrzyżowanymi dwiema szablami.

– Czyli od początku ciągnęło cię do przygód, co nie?

– Byłem dość absorbującym dzieckiem, a przynajmniej tak twierdzi Mycroft – odparł.

– Tak chyba mówi każdy, kto ma młodsze rodzeństwo. – Uśmiechnął się i wyjął planszę do gry. – Pamiętasz jeszcze jak się w to gra?

Pamiętał, ale wolał się do tego nie przyznawać, więc pokręcił przecząco głową. W obliczu udawanej niewiedzy Holmesa, Watson wziął instrukcję i zaczął czytać na głos.

Kiedy już zapoznali się z zasadami, zaczęli grać. Czas upływał szybko i nim się obejrzeli, słońce zaszło za budynkami, pogrążając miasto w szarości zbliżającego się wieczoru.

– A nie mówiłem, że tym razem wygram! – z radością zawołał Watson, wymachując szczypcami, w których trzymał plastikowy element, mający symbolizować serce.

– Brawo, doktorze – pochwalił go Holmes. – Ale gdybym był w optymalnej formie, nie miałbyś szans – dodał, uśmiechając się półgębkiem.

– W takim razie, trzeba będzie zrobić rewanż, jak wydobrzejesz – zadecydował John, odkładając grę na biurko.

– Grałeś kiedyś w Cluedo?– zapytał, zwracając się do Sherlocka.

– Nie.

– Na pewno ci się spodoba. Przyniosę jutro i sobie pogramy. – Spojrzał na zegarek, wiszący na ścianie. – Kurde, muszę już iść. Trzymaj się – dodał, obdarzając Holmesa ciepłym uśmiechem.

– Do jutra, John. – Holmes odprowadził go wzrokiem, odwzajemniając uśmiech w bardziej powściągliwej wersji, ale z pełną szczerością, której nie dało się nie zauważyć.

~~~~~~~

Na razie nic szczególnego się nie dzieje, ale obiecuję, że kiedyś pojawią się bardziej dynamiczne sceny.

Jestem zszokowana liczbą wyświetleń (ponad sto tysięcy!), gwiazdek i (najważniejszych dla mnie) komentarzy. Jesteście wspaniali! Dziękuję. <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro