Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pod kluczem

John przez całą drogę wpatrywał się w przesuwający się za oknem krajobraz, widocznie czymś się zamartwiając. Zajechali na komisariat, gdzie zaprowadzono ich do jednego z pokoi przesłuchań.

– Tylko niczego nie kombinuj. Zadzwonię do twojego brata – oznajmił Lestrade, otwierając drzwi i wprowadzając ich do środka.

– No, oczywiście – jęknął brunet, opadając z rezygnacją na krzesło. – Znowu będzie prawił kazania – burknął, zarzucając nogi na stół i chybocząc się na krześle z buntowniczym wyrazem twarzy. Policjant westchnął ze zrezygnowaniem, widocznie przerabiając już nie raz taką sytuację i zwrócił się do Johna, który niepewnie obserwował pomieszczenie.

– Musisz podać numery do swoich rodziców, żebyśmy mogli się z nimi skontaktować – polecił, podając chłopakowi kartkę papieru i długopis. Blondyn podszedł do stołu i napisał numer telefonu do swojego ojca.

– Po co ta szopka, Lestrade? – odezwał się nagle Holmes, zauważywszy przygnębiony wyraz twarzy współtowarzysza niedoli.

– Naruszyłeś nietykalność cielesną funkcjonariusza na służbie, to nie są żarty, Sherlocku – odparł poważnym tonem.

– Potknął się i tyle – fuknął, ostentacyjnie zdejmując nogi ze stołu. – Zresztą, to dotyczy mnie. John nie ma z tym nic wspólnego, więc nie widzę podstaw do zatrzymania.

Policjant przewrócił tylko oczami, zabierając kartkę ze stołu.

– Oboje wiemy, że było inaczej. A twój kolega przebywał w miejscu niedozwolonym i musimy poinformować o tym jego opiekunów.

Zerknął na zapisane cyferki i widniejące obok imię oraz nazwisko: Wallace Watson.

– To numer do twojego ojca, tak? – zapytał Lestrade. Blondyn przytaknął. – A numer do matki?

– Zginęła w wypadku – odpowiedział z wyczuwalnym w głosie smutkiem.

– Przykro mi – odparł lekko zmieszany. – Musicie tu posiedzieć, aż nie przyjadą wasi opiekunowie – dodał, a potem zniknął za metalowymi drzwiami. Usłyszeli zgrzyt zamykanego zamka i w pokoju zapanowała cisza. Watson obszedł stół i usiadł na drugim krześle, naprzeciwko bruneta. Nieobecny wzrok utkwiony w szarym blacie był oznaką zamyślenia. Wizja wściekłego ojca majaczyła mu w głowie, wywołując nerwowy odruch zaciskania dłoni w pięści.

– Oni tak tylko gadają. Mycroft wszystko załatwi – odezwał się Holmes, aby przerwać denerwującą ciszę i pocieszyć zestresowanego kolegę.

– Powiedz to mojemu ojcu. Jak się dowie, że wylądowałem na komisariacie, to nie będzie go obchodziło dlaczego – mruknął z osowiałą miną.

– Nie musiałeś iść ze mną – odparł, opierając łokcie na blacie i przybliżając się tym samym do blondyna.

– Nie musiałem – westchnął. – Ale chciałem – dodał, podnosząc wzrok i napotkawszy skupione na jego osobie spojrzenie szaro-niebieskich oczu, uśmiechnął się lekko.

Holmes wyprostował się, poczuwszy, że na jego twarz wpełza fala ciepła. Sam nie wiedział kiedy mięśnie jego twarzy skopiowały niewielki uśmiech jakim obdarował go blondyn.

– A ty nie musiałeś wywalać tego policjanta – dodał John, rozluźniając się nieco. Odchylił się do tyłu, wygodnie wsparłszy się o plastikowe oparcie. Rozprostował zaciśnięte wcześniej w pięści ręce i położył je na kolanach. W pamięci cały czas miał dotyk smukłych palców na swoim nadgarstku. Wpatrywanie się w swoje dłonie, przerwał głos Holmesa.

– Nie musiałem – rzucił z nonszalancją. – Ale chciałem. – Kącik ust powędrował mu do góry w zadziornym uśmiechu.

Watson zaśmiał się, a ośmielony jego reakcją Holmes, zawtórował mu. Radosny dźwięk rozszedł się po pomieszczeniu.

– Właśnie sobie uświadomiłem, że kazałem Sarze na nas poczekać i powiedziałem, że zaraz wrócę – zaczął John, nie przestając chichotać. – Jak myślisz, jak to zniesie?

Holmes zerknął na zegarek na lewej ręce.

– Zależy jak bardzo względnie postrzega pojęcie „zaraz" – odrzekł Sherlock z rozbawionym wyrazem twarzy. – Jeżeli godzina i dwanaście minut mieści się w tej definicji, to nie powinno być źle.

– Jezu, nie daruje mi tego – jęknął blondyn, opierając głowę o zimny blat stołu. – Chyba nie będzie trzeciej szansy – wymamrotał, nie odrywając czoła od szarej płyty. Gdyby nie drgające w rozbawieniu ramiona, można by było pomyśleć, że się tym przejął. Ale ku swojemu zdziwieniu, John wcale nie martwił się aż tak kolejną nieudaną próbą nawiązania dłuższego związku. Przebywanie z Sherlockiem było całkiem dobrą alternatywą dla schematycznej randki jaką miał odbyć z Sarą.

Podniósł głowę, spoglądając w błyszczące wesoło oczy bruneta. „Naprawdę ma ładne oczy" – przemknęło mu przez myśl.

Nim którykolwiek z nich zdążył się powtórnie odezwać, zamek w drzwiach zazgrzytał i moment później w progu stanął Mycroft. Rzucił okiem na Johna, uśmiechającego się – według niego zapewne głupkowato – po czym przeniósł poważne spojrzenie na brata.

– Idziemy – powiedział oschle, odwracając się na pięcie i zniknął za rogiem, nie sprawdzając nawet czy brunet idzie za nim. Holmes zmarszczył w niezadowoleniu brwi, spoglądając na miejsce, w którym chwilę temu stał Mycroft, a potem z łagodniejszym wyrazem zerknął na Watsona.

– Sherlock! – Usłyszał stanowczy głos brata, dochodzący z korytarza. Wahał się przez moment, wpatrując się w niebieskie tęczówki.

– No, na co czekasz? – rzucił John. Mimo, że wciąż się uśmiechał, Holmes zauważył, że znowu posmutniał. Widać to było w jego oczach. Wokół nich nie tworzyły się małe zmarszczki, a szczery uśmiech wywołujący charakterystyczne zagłębienia w kącikach ust Johna, zastąpiło imitujące wesołość wykrzywienie warg.

Holmes nie odpowiedział, szybkim krokiem wychodząc z pokoju. Popędził za bratem, który zatrzymał się w holu, aby zamienić jeszcze parę zdań z Lestradem.

– Nigdzie nie idę bez Johna – przerwał im, bezceremonialnie stanąwszy między nimi.

– Nie mam czasu na twoje fochy – odparł ze zirytowanym westchnięciem Mycroft.

– Nie mogę go tak zostawić – twardo obstawał przy swoim.

– Watson poczeka na ojca, nic mu nie będzie.

– Właśnie o to chodzi – odrzekł zdenerwowanym tonem. Mycroft popatrzył na niego z uwagą, po chwili unosząc znacząco brew.

– Ma swój rozum, nie musiał się w to pakować. Ty martw się o siebie. – Buntowniczy wyraz twarzy Sherlocka nie zniknął. – Ciesz się, że skończyło się na pouczeniu – fuknął straszy z Holmesów. – Nie chcesz chyba, żeby mamusia się dowiedziała?

– Nie zostawię go!

– Samochód czeka – odrzekł, ignorując wściekłe spojrzenie brata, wypalające dziurę w tyle jego głowy, gdy odwrócił się w stronę wyjścia. – Do widzenia, Lestrade – zwrócił się do policjanta, skinąwszy na pożegnanie. Greg odwzajemnił gest.

– Mycroft, proszę – wycedził przez zęby brunet. Straszy Holmes przystanął.

– Słucham? – zapytał z wyczuwalną w głosie perfidią, rzucając bratu spojrzenie spod przymrużonych powiek.

– Proszę – powtórzył cicho ku satysfakcji brata. – Zrób coś – dodał już głośniej, wbijając w niego przeszywający wzrok. Mycroft uśmiechnął się minimalnie i zawrócił.

– Czy pan Watson zadeklarował już, że przyjedzie? – zapytał Grega.

– Nie, nie mogłem się do niego dodzwonić. Na razie nikt nie odbiera – odpowiedział funkcjonariusz.

– Mogę jeszcze zamienić kilka słów z inspektorem? – dodał Mycroft.

– Oczywiście. – Lestrade zapraszającym gestem wskazał w stronę gabinetów, znajdujących się po drugiej stronie holu.

~~~~~~

Nie dało rady wcześniej, ale mam nadzieję, że opłacało się czekać i rozdział się Wam podobał. ;)

Greg i Myc w jednym rozdziale - kto by się spodziewał. XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro