Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Obrońca

Do jego uszu dobiegły znajome głosy. Próbował zobaczyć coś ponad stłoczoną gromadką zainteresowanych bijatyką, wspinając się na palce, ale nie na wiele to się zdało.

– Przepraszam. Przepraszam – mamrotał, przesuwając się do przodu, aż w końcu udało mu się wydostać ze zbiegowiska.

– Sherlock! – wykrzyknął z przerażeniem, dostrzegłszy leżącego na podłodze bruneta i stojącego nad nim Henry'ego. – Henry, co ty wyprawiasz?! – zwrócił się ostro do kolegi.

– Nie wtrącaj się, John. Ten świr sobie zasłużył. – Henry złapał Holmesa za koszulę i pociągnął do góry, chcąc go podnieść.

– Zostaw go! – warknął John, łapiąc kumpla i odciągając od Sherlocka.

– Odwal się! – rzucił wściekle Henry, odpychając blondyna.

– Uspokój się – rozkazał stanowczym tonem, przybierając obronną postawę. – Co on ci zrobił? – dodał, zerkając na klęczącego wciąż na podłodze bruneta.

– Nie będzie mnie psychol obrażał! Ani mojej siostry! – Henry ruszył w stronę Sherlocka, ale na drodze stanął mu Watson. – Chyba nie chcesz go bronić? – zapytał z niedowierzaniem w głosie.

– Powiedziałem, że masz go zostawić – wysyczał przez zęby, marszcząc przy tym groźnie brwi.

– Jesteśmy kumplami, a ty stajesz po stronie tego czubka? Przecież dopiero go poznałeś.

– Przyszedł tu ze mną i jestem za niego odpowiedzialny, więc lepiej się opanuj albo to się może źle skończyć.

– No nie wierzę! – wykrzyknął, łapiąc się za głowę. – Chyba cię popieprzyło, John!?

– Hej, wyluzuj, Henry – wtrącił Bill, dołączając do Watsona. Gospodarz zacisnął ze wściekłości pięści i dał krok w ich stronę. Sherlock zerknął w górę na stojącego obok Johna. Widział jak w odpowiedzi na ruch Henry'ego, Watson napiął mięśnie, szykując się do odparcia ataku. Wzrok Johna mówił stanowcze "nie radzę". W międzyczasie reszta chłopaków z drużyny dopchała się na miejsce, gotowa rozdzielić kumpli. Henry rozejrzał się gniewnym wzrokiem po kolegach.

– Pieprzcie się! – rzucił wściekle. – Koniec imprezy. Wypad! – krzyknął do zebranych. Wśród tłumu zaczęły rozbrzmiewać głosy rozczarowania. – Pogratulujcie Holmesowi! – odparł w odpowiedzi na niezadowolenie gości, posyłając złowrogie spojrzenie Holmesowi, który próbował podnieść się z podłogi. Następnie odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni. Zebrani również zaczęli się rozchodzić, mamrocząc między sobą o całym zajściu.

– Idę go przypilnować – rzucił Bill, podążając w kierunku, w którym poszedł gospodarz. Watson skinął głową i zwrócił się do Sherlocka.

– Pomogę ci – odezwał się, wyciągając rękę w stronę swojego korepetytora. Ten łypnął na niego spod opadającej na czoło zmierzwionej czupryny.

– Nie potrzebuję pomocy – syknął, odtrącając wyciągniętą dłoń Johna. – Nie potrzebnie się wtrącałeś.

– Czyżby?

– Poradziłbym sobie – mruknął, wycierając rękawem krew z rozciętej wargi.

– Jasne. Świetnie sobie radziłeś – odparł z lekkim uśmiechem, przyglądając się brunetowi. – Pokaż to – dodał, zauważywszy nieciekawie wyglądające zadrapanie nad prawym okiem.

– Powiedziałem, że nie potrzebuję...

– Powinien to obejrzeć lekarz – przerwał mu, przesuwając z czoła niesforne loczki, aby lepiej przyjrzeć się skaleczeniu. Sherlock zastygł w bezruchu, spoglądając na skupioną twarz blondyna. Delikatne muśnięcie opuszkami palców stłuczonej okolicy, wywołało mimowolny grymas na twarzy bruneta.

– Przepraszam – odparł przejętym tonem John.

Holmes odchrząknął i odwrócił się bokiem do Watsona.

– Pani Hudson chyba mnie zamorduje – dodał blondyn, aby zniwelować napięcie.

– Zapewne – mruknął pod nosem, kierując się w stronę drzwi wejściowych.

– A ty dokąd?

– Do domu.

– Pojedziemy na pogotowie.

– Nie ma mowy. Żadnych szpitali! – oznajmił stanowczo.

– Osioł. – Holmes spojrzał się na niego, marszcząc brwi. – Uparty jak osioł – dokończył John, kręcąc głową. – Trzeba to chociaż opatrzyć – dodał, idąc tuż za brunetem.

– Nic mi nie będzie. Nie zamierzam lądować w szpitalnej poczekalni.

– Nie można...

– Matko – jęknął. – I kto tu jest upartym osłem – bąknął, zerkając przez ramię na podążającego za nim chłopaka. – Jeśli to uspokoi twoje sumienie, proszę bardzo. Sam możesz to zrobić, w końcu chcesz być lekarzem.

John uśmiechnął się półgębkiem.

– Skoro wolisz marny substytut, zamiast profesjonalnej opieki, ok. Pójdziemy do mnie. Mam apteczkę...

– John! – Blondyn obrócił się na dźwięk swojego imienia. – Wszystko w porządku? – zapytała Sara ze zmartwioną miną.

– Tak. Przepraszam, że się ulotniłem, ale musiałem pomóc koledze – mówiąc to, wskazał ręką miejsce, w którym chwilę temu stał Holmes. Niestety, po chłopaku nie było ani śladu. Watson zmarszczył z niezrozumieniem brwi. – Eemmm... On... – Spojrzał na nie za bardzo orientującą się w sytuacji szatynkę. – Muszę już iść – rzucił. – Pogadamy w szkole, dobra?

– Jasne – odpowiedziała, posyłając mu niepewny uśmiech.

~~~~~~

Szaleństwo, skrobnęłam kolejną część. x3 Wiem, że krótka. Wybaczcie, ale nie chciałam znowu trzymać Was miesiąc w oczekiwaniu na nowy rozdział. ^^"

Mam nadzieję, że się podoba. Piszcie co sądzicie. :)   



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro