Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nieoczekiwana wizyta


Kilka ostrych zakrętów, parę długich prostych oraz jedno rondo, pokonane z piskiem opon i byli na miejscu. John wysiadł sztywno z auta, nie mogąc nadal uwierzyć, że niańka Holmesa jeździ taką furą i to w sposób godny rajdowca.

– Idziesz, John? – zawołała, kierując się już do celu. Blondyn wyrwany z rozmyślania nad nietypowym środkiem lokomocji i sytuacją z poprzedniego dnia, popędził za nią. Wsiedli do windy i pojechali na trzecie piętro. Sala, w której leżał Holmes znajdowała się w głębi korytarza. Przemierzyli go dziarskim krokiem, i gdy stanęli pod drzwiami, John odezwał się z niepewnością w głosie:

– Może lepiej będzie jak poczekam tutaj.

– Nie chcesz wejść? – zdziwiła się, unosząc dla potwierdzenia zdumienia brwi.

– Nie jestem pewien czy Sherlock będzie chciał mnie widzieć – odparł z przygnębieniem.

– Mała sprzeczka? – zapytała, nie oczekując jednak potwierdzenia. – Zapytam go – dodała z pokrzepiającym uśmiechem i zanim Watson odpowiedział, wkroczyła do sali.

***

Brunet nie mógł zasnąć. Lekarze zmniejszyli dawkę leków przeciwbólowych, więc uczucie senności zniknęło. Bezwolne leżenie doprowadzało go do szału, a poobijane ciało buntowało się za każdym razem, gdy próbował zmienić pozycję. Umysł nadwyrężony dawką stresu i medykamentów również nie pracował zadowalająco. Mimo tego, próbował zrozumieć o co chodziło w wypowiedź Henry'ego, która nurtowała go przez cały czas.

„Moriarty" – powtórzył w myślach. „Czego on może chcieć?"

Spojrzał na biały sufit, mimowolnie przypominając sobie wydarzenia sprzed czterech lat. Nie chciał, żeby to się powtórzyło, ale nie miał na to zbyt dużego wpływu. Milcząc miał nadzieję, że uniknie kolejnych szykan. Starał się dystansować od tego co mówią o nim inni i z biegiem czasu, coraz lepiej mu szło, lecz w głębi duszy odkładały się wszystkie przykrości jakich doświadczał, ciążąc niczym kamień. Jego myśli zawędrowały do wspomnień z ostatnich dni. John Watson był dla niego niczym płomyk nadziei na zmianę. Niestety, zgasł szybko pozostawiając po sobie jeszcze większą ciemność.

Odgłos otwieranych drzwi przywrócił go do rzeczywistości.

– Mój kochany – zaczęła pani Hudson od progu. – Boże drogi, co te mendy ci zrobiły? – westchnęła z przerażeniem.

– Dzień dobry, pani Hudson. Mnie też miło panią widzieć – odezwał się, obserwując wstrząśniętą minę kobiety, która od razu podeszła do niego i ucałowała w czubek głowy.

– Co powiedzieli lekarze?

– Przeżyję – odparł z minimalnym uśmiechem.

– Och, bardzo śmieszne, mój drogi – rzekła z sarkazmem.

– To tylko drobne uszkodzenia „transportu" – dorzucił.

– Drobne? – Machnęła ręką, demonstracyjnie na niego wskazując. – Mogli cię zabić!

– Bez przesady... – zaczął, ale pani Hudson natychmiast mu przerwała.

– Nie denerwuj mnie. I tak już jestem cała roztrzęsiona – rzuciła stanowczo, lecz po chwili surowa mina zmieniła się w łagodną i pełną troski.

– Gdy się dowiedziałam, prawie dostałam zawału – dodała spokojniej. – Dziś nie wzięłam nic ze sobą, ale jutro przyniosę ci coś dobrego. Musisz wzmocnić organizm, a na tym szpitalnym jedzeniu, to raczej niemożliwe – stwierdziła.

– Nie musi pani. Zresztą, jutro mają mnie wypisać.

– Jak to? Tak szybko? – zdziwiła się.

– Poprosiłem rodziców, żeby porozmawiali o tym z doktorem. Nie lubię szpitali. Wolę wracać już do domu – wyjaśnił ciszej. Pani Hudson skrzywiła się, wyrażający tym samym dezaprobatę dla jego pomysłu.

– Skoro doktor się zgodził – westchnęła tylko, po czym dodała z małym uśmiechem: – Co prawda, nie mam nic do jedzenia, ale nie przyjechałam z pustymi rękami. Mam niespodziankę. Ktoś chciałby się z tobą zobaczyć.

– Niby kto? – prychnął z obojętnością w głosie.

– John czeka za drzwiami – odpowiedziała, posyłając mu makiaweliczny uśmiech.

– John? – powtórzył pod nosem brunet.

– Zawołam go – dodała szybko.

Nim oswoił się z wiadomością, kobieta wyszła z sali. Nie miał już szans na sprzeciw. Poprawił roztargane włosy i przełknął nerwowo ślinę.

Po kilku sekundach, które zdawały się niemiłosiernie długie, klamka drgnęła.

– Hej, mogę wejść? – Watson wychylił się ostrożnie zza uchylonych drzwi.

– John – odezwał się, wciąż nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Może jeszcze śni i to tylko wytwór jego podświadomości, senna mara, nie dająca spokoju nawet w czasie odpoczynku?, pomyślał.

– Nie było cię w szkole, więc poszedłem do pani Hudson w nadziei, że przyjdziesz na korki i dowiedziałem się od niej, że trafiłeś do szpitala – streścił, przestępując niepewnie próg. – Napędziłeś mi stracha – dodał z małym uśmiechem.

Holmes spoglądał na niego w milczeniu.

– Zabrałem się z panią H. Wiedziałeś, że ma sportowego Astona Martina? – dorzucił, chcąc rozładować napiętą atmosferę.

Brunet odwrócił głowę w przeciwnym kierunku, jakby był kompletnie niezainteresowany rozmową.

– Taa – mruknął jednak w odpowiedzi. Watson ośmielony nawiązaniem kontaktu, wkroczył w głąb pokoju.

– Co się stało? Kto ci to zrobił? – zapytał z przejęciem, próbując ocenić na oko stan korepetytora, który wcale mu tego nie ułatwiał, naciągając kołdrę pod samą brodę i nie zamierzając odwrócić twarzy w jego kierunku.

– Pobicie. Zdarza się. Londyn to niebezpieczne miasto – odrzekł cicho.

– Wiesz kto to był? Policja ich złapała? – dodał, wyraźnie poruszony sprawą.

Holmes poczuł jak materac ugina się lekko z prawej strony. Nie miał odwagi spojrzeć na Johna, który przysiadł na brzegu łóżka.

– Nie. Było ciemno. Nie za wiele pamiętam – mruknął pod nosem.

Watson wypuścił głośno powietrze z ust.

– Gdybym tylko ich dorwał, pożałowaliby, że się urodzili – odezwał się z pobrzmiewającym w głosie gniewem.

Brunet odwrócił w końcu twarz, zerkając z niezrozumieniem na Johna.

– Czemu?

– Jak to czemu? – zdziwił się, patrząc mu wreszcie w oczy. Opuchnięta szczęka, popękane wargi, obtarcia na prawym policzku, przekrwione lewe oko i liczne siniaki, zabarwiające bladą skórę na fioletowo-zielonkawy odcień, sprawiły, że na moment spuścił wzrok na białą kołdrę.

– Wyglądasz okropnie. Zbili cię na miazgę – wypalił, po chwili uświadamiając sobie, że nie zabrzmiało to najlepiej. – Przepraszam, nie to miałem na myśli. To znaczy... – Spojrzał w szaro-niebieskie oczy pozbawione tej energetycznej iskierki, pusto wpatrujące się w jego osobę.

– Za to co ci zrobili połamałbym im wszystkie kości, a znam się na anatomii – dodał poważnie, a następnie uniósł kącik ust w minimalnym uśmiechu, mając nadzieję, że pokrzepi tym trochę bruneta.

– Ale dlaczego cię to obchodzi? Czemu się mną przejmujesz? Przecież byłem tylko kolegą od korków – odezwał się chłodno. W jego spojrzeniu dostrzec było można skrywany głęboko żal.

Watson zacisnął wargi, odwracając na moment wzrok.

– Ja... To co wczoraj powiedziałem, poniosło mnie.

Sherlock przekręcił lekko głowę, kierując wzrok na okno. Białe obłoki sunęły leniwie po błękitnym niebie.

– Pomyliłem się, ale ty też – dodał bardziej pewnym tonem. Brunet spojrzał na niego z zaintrygowaniem połączonym z obawą. Blondyn widząc zmieszaną minę Holmesa, poprawił się na łóżku, siadając głębiej i począł wyjaśniać:

– Powiedziałeś, że nie masz przyjaciół. Myliłeś się. – Uśmiechnął się ciepło. – Na pewno masz jednego – dokończył, nie spuszczając wzroku z wpatrującego się w niego bruneta.

– Niby kogo? – zapytał.

–Mnie – odparł blondyn z rozbawieniem.

Sherlock zamrugał szybko, starając się odgonić napływający do oczu zdradziecki produkt gruczołów łzowych.

– Eeemm, Sherlocku. Wszystko ok? – odezwał się po kilkusekundowej ciszy, która zapadła w pomieszczeniu. – Bo zaczynam się bać – rzucił jeszcze, obserwując zastygłego w bezruchu Holmesa.

– To znaczy... ty... moim przyjacielem? – wydukał, nie w pełni jeszcze otrząsnąwszy się z szoku.

Błękitne oczy Johna skupione na jego twarzy nie pomagały pozbierać myśli i wyrównać przyspieszonego bicia serca. Na domiar złego, przypomniały też o sobie połamane żebra. Holmes skrzywił się z bólu, próbując ukryć grymas.

– Co się stało? Wszystko w porządku? – John poderwał się z łóżka, gotów biec po pomoc. Przyjemnie ciepłe dłonie spoczęły na moment na ramionach korepetytora.

– Nic mi nie jest – odpowiedział słabym głosem, gdy tylko ból się zmniejszył.

– Na pewno? – John nie wyglądał na przekonanego, będąc cały czas zawieszonym w gotowości do udzielenia pomocy. Sherlock pokiwał lekko głową, starając skupić się na równomiernym oddychaniu. – Może już pójdę? Powinieneś teraz odpoczywać – dodał, podnosząc się z łóżka.

– Nie! – Sherlock złapał go za rękę, powodując tym samym, że Watson usiadł z powrotem na brzegu materaca. Spojrzenia obydwu powędrowały jednocześnie na ich dłonie, spoczywające nieruchomo na kołdrze. John bez słowa patrzył na bladą skórę kontrastującą z jego brzoskwiniową opalenizną. Długie, smukłe palce na jego nadgarstku poruszyły się niepewnie.

– Przepraszam – wymamrotał brunet, speszony swoim zachowaniem. Ostrożnie uniósł dłoń, muskając przy tym delikatnie opuszkami palców skórę Johna. Zacisnął palce obu dłoni na kołdrze, tuż nad swoją piersią. Skonsternowana mina Johna, przeobraziła się w łagodny uśmiech.

– Ok – odchrząknął i poprawił się na łóżku. Sprężyny zazgrzytały w proteście.

– Przepraszam, jeśli cię wczoraj uraziłem – zaczął, kładąc obie dłonie na swoich kolanach i pocierając nerwowo jeansowy materiał, dodał:

– Chodzi o to, że jeżeli ty... Jeśli lubisz chłopaków, w tym sensie, to... Jeśli tak jest, to to jest w porządku – wydukał w końcu, zerkając na Holmesa.

– Wiem, że to jest w porządku – mruknął.

– Czyli ty jesteś...

Brunet zacisnął mocniej palce na pościeli, odwracając wzrok.

– Jestem zmęczony, John. Chciałbym się przespać – odparł, demonstracyjnie przekręcając głowę i opierając policzek o poduszkę.

– Tak, jasne. – John poderwał się z łóżka. – No, to ja już pójdę – rzucił, zapinając ekspres bluzy.

– Wpadnę jutro... Oczywiście, jeśli chcesz? – Utkwił pytające spojrzenie w enigmatycznym obliczu Holmesa.

– Chcę – odezwał się po chwili, starając się, żeby nie zabrzmiało to błagalnie.

– Super. No, to do jutra – odparł z uśmiechem, który wywołał u bruneta wypieki na policzkach. Holmes szybko naciągnął wyżej kołdrę, próbując ukryć się przed wzrokiem przyjaciela.

– Do jutra – wymamrotał w miękką poszwę kołdry.

John uśmiechnął się pod nosem i zamknął za sobą drzwi.

~~~~~~~

Wreszcie i nareszcie, nasi chłopcy w końcu się spotkali. ^^

Mam nadzieję, że rozdział spełnił choć trochę Wasze oczekiwania. ;3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro