Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nie taki straszny...

John zerknął na zegarek. Piętnaście po dwudziestej. Wyrobił się. Co prawda, nie skończył dwudziestu trzech zadań, ale próbował. Wyciągnął się na krześle, rozprostowując zasiedziałe kończyny i sięgnął po karteczkę z numerem Holmesa. – No dobra – westchnął pod nosem. Zszedł na dół, do przedpokoju, gdzie znajdował się telefon. Wykręcił numer i odczekał moment, aż rytmiczny dźwięk nieodbieranego połączenia zmienił się w miły, kobiecy głos.

- Halo?

- Dzień dobry, to znaczy dobry wieczór. Czy dodzwoniłem się do państwa Holmesów?

- Tak. W czym mogę pomóc?

John odetchnął z ulgą, w pierwszym odruchu obawiając się, że Holmes dał mu fałszywy numer.

- Nazywam się John Watson. Jestem eemm... kolegą Sherlocka. Czy mógłbym z nim rozmawiać?

- Och, kolegą? Tak, tak, oczywiście, już go wołam.

Watson słyszał w tle jak kobieta krzyczy imię Holmesa, po czym dostaje w odpowiedzi stanowcze: Zajęty!

- Chwileczkę, słońce – rzuciła do słuchawki. John nie zdążył odpowiedzieć, słysząc tylko jak coś chrupie w słuchawce.

Pani Hudson weszła na górę i otworzyła drzwi do pokoju Sherlocka.

- Masz telefon – odparła, krzyżując ręce na piersi.

- Nie widzi pani, że nie mogę – odparł, odmierzając różowatą ciesz do szalki.

- Dzwoni twój kolega. – Brunet łypnął na nią ze zdziwieniem. – John Watson – dokończyła.

- To chyba może poczekać – dodała, wskazując palcem podejrzanie wyglądające menzurki.

Sherlock odstawił próbówkę na miejsce i zdjął ochronne okulary. Bez słowa przeszedł obok gospodyni i szybko zbiegł po schodach do salonu. Podniósł słuchawkę i po wzięciu głębszego oddechu, odezwał się:

- Witaj, John. – W słuchawce rozbrzmiał charakterystyczny, głęboki głos. Watson o mały włos nie przewrócił wazonu, stojącego na stoliku obok telefonu, kiedy usłyszał powitanie.

- Niech cię szlag – wymamrotał, łapiąc naczynie w ostatniej chwili. Nigdy nie lubił pstrokatego prezentu od ciotki Clary. Niestety, w przeciwieństwie do swojego ojca.

- Słucham? – odezwał się Sherlock z lekkim zdziwieniem.

- Co? Nie, to nie było do ciebie. Ja musiałem, wazon, nieważne. Słuchaj miałem zadzwonić, gdy skończę. Zrobiłem zadania, więc możemy się umówić na lekcje.

- Zadania? Ach, tak. Prawie zapomniałem – powiedział z nonszalancją.

- Myślałeś, że ich nie zrobię, prawda? Jestem bardziej zdeterminowany niż ci się wydaje.

- W to nie wątpię. Skoro poprosiłeś mnie o pomoc. Nikt normalny by się nie odważył – odparł bez emocji.

- Taa, widać jestem nienormalny... No to kiedy możemy się spotkać?

Sherlock mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.

- Pasuje ci jutro, o trzeciej?

- Ale jutro jest sobota.

- No i co z tego? – zapytał brunet.

- Biblioteka jest zamknięta.

- Możemy pójść do biblioteki publicznej... – zaczął.

- ... ale ja mam mecz.

- Mecz? – Holmes zmarszczył brwi w wyrazie skupienia. – Rugby. No tak, grasz w ten plebejski sport. Trudno. Jeśli nie chcesz...

- Nie, nie. Czekaj. Może być siedemnasta? – wypalił szybko, nie chcąc zrazić Holmesa. „Kto wie kiedy znowu zechce się ze mną spotkać?" – pomyślał.

- Nie będziemy mieć za dużo czasu. Bibliotekę zamykają o osiemnastej.

- To może... - John potarł ręką po karku, starając się wymyślić coś naprędce.

- Możesz przyjść do mnie. – Usłyszał zanim wpadł na jakieś rozwiązanie.

- Serio? Nie będę przeszkadzał?

- Rodziców nie będzie, jeżeli o to ci chodzi. Co do brata, to mam gdzieś czy będzie mu to przeszkadzało – odrzekł, nie zdążywszy w porę ugryźć się w język. Nigdy z nikim nie rozmawiał o swojej rodzinie, nie zapraszał do domu, więc czemu teraz tak łatwo mu to przyszło, pomyślał. „Muszę się bardziej kontrolować" – stwierdził w myślach.

- Ok – powiedział blondyn, za bardzo nie wiedząc jak zareagować na odpowiedź Sherlocka. – Rodzeństwo może być bardzo denerwujące. Wiem coś o tym – dodał, samemu nie będąc pewnym dokąd zmierza ta rozmowa.

- 27 Montague Street – rzucił Holmes, chcąc uciąć temat. Nie słysząc odpowiedzi Watsona, dodał szybko: - Mój adres. 27 Montague Street.

- No tak, przecież nie wiem gdzie mieszkasz – zaśmiał się blondyn. - 27 Montague Street. Dobra, zapamiętałem – dodał.

- W takim razie, do zobaczenia, John.

- Do zobaczenia... Sherlock.

Holmes rozłączył się, po czym błyskawicznie wrócił do swojego pokoju, chcąc uniknąć pytań ze strony pani Hudson.

Usiadł na łóżku i rozejrzał się po wnętrzu.

- Chyba powinienem posprzątać – mruknął do siebie, spoglądając na walające się obok biurka książki i parapet zastawiony naczyniami laboratoryjnymi. Położył się, zamykając oczy. Coś ukuło go w plecy. Podniósł się na łokciu, spoglądając na leżący na kołdrze palnik. - Więc tutaj go zostawiłem.

Wepchnął przedmiot pod łóżko i ponownie się położył. „John Watson. Intrygujący." Zamknął oczy wyobrażając sobie postać blondyna.

***

John odłożył słuchawkę i odetchnął z ulgą. „Dobra. Załatwione." Uśmiechnął się na myśl, że poszło całkiem gładko. „Nie był taki straszny, jak poprzednio" – pomyślał, idąc do pokoju.

- Z czego się tak cieszysz? – Harriet stała na środku korytarza, obrzucając brata pytającym spojrzeniem.

- A co cię to? – burknął z kwaśną miną.

- Nowa dziewczyna? – Harry uporczywie drążyła temat.

- Gdyby to była nowa dziewczyna, to na pewno bym ci nie powiedział. – John chciał już wejść do swojego pokoju, ale siostra zagrodziła mu drogę.

- Nadal się gniewasz za tamto?

- A nie widać? – rzucił, spoglądając na nią spod przymarszczonych brwi.

- Sama chciała. To nawet lepiej. Po co ci taka szmata.

- Jezu, Harry. Nie wyrażaj się tak. Mama by...

- Mama nie żyje. Mogę mówić co mi się chce – warknęła.

Watson popatrzył na blondynkę łagodniejszym wzrokiem, po czym westchnął i poczochrał siostrę po głowie. Smutny uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy pomyślał o ostatnich wydarzeniach. „Harry przeżywa to na swój sposób i bunt przeciw wszystkiemu jest jednym z objawów" – pomyślał.

- To był kumpel. Będę się z nim uczył chemii. Muszę poprawić oceny – odezwał się łagodnym tonem. Harriet przewróciła oczami i wydała z siebie umęczony odgłos.

- Nauuuka, blee.

- Ty też powinnaś się za siebie wziąć – stwierdził, posyłając jej wymowne spojrzenie.

- O nie, po moim trupie – rzuciła, wznosząc ręce w obronnym geście. – Jeden kujon w rodzinie wystarczy.

- Nie jestem kujonem.

- Taa, niech ci będzie – odparła, odwracając się na pięcie do swojego pokoju. – Idź zakuwać, kujonie – powiedziała z szerokim uśmiechem, zanim zamknęła drzwi.

- Nieuk! – krzyknął w odpowiedzi, a mały uśmiech zagościł na jego twarzy.

~~~~~~

Miał być później, ale jakoś tak wyszło, że wena mnie nawiedziła i nowy rozdział powstał nadspodziewanie szybko. ^^

Mam nadzieję, że jest ok. Komentujcie śmiało, kochani! ;) Dziękuję za Waszą aktywność. :3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro